[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na połamanym stoliku stał mały telewizor, naekranie którego odtwarzano cicho film przedstawiający405hadżdż, pielgrzymkę do Mekki.Ale nawet bojownicy świętejwojny siedzący wokół Wellsa zdawali się być znużeni tymobrazem.Wells siedział na zapadniętej kanapie w pokoju gościn-nym, z rękoma skutymi od przodu kajdankami.Wkrótce potym, jak go skuli, zapadł na krótko w sen.Zmęczenie wzięłonad nim górę do chwili, kiedy myśl o Exley zostawionej nadole wyrwała go ze snu.Teraz prawie nie rozmawiał, groma-dząc energię i czekając na Khadriego.Mężczyznom, którzybyli z nim w pokoju, najwyrazniej to nie przeszkadzało.Byłoich siedmiu, jednak tylko dwóch się przedstawiło, Ghazi byłnajstarszy i sprawiał wrażenie przywódcy.Miał duży brzuch,krótko przyciętą brodę oraz ciemne worki pod oczyma.Męż-czyzna, który czekał na Wellsa, nazywał siebie Abu Raszidem- ojcem Raszida.Palił papierosa za papierosem, strzepującpopiół na podłogę i wyciągając peta z ust jedynie po to, żebysplunąć do zlewu.W rzeczywistości cała siódemka kopciła, apowietrze w pokoju zrobiło się zatęchłe i ciężkie, co potęgo-wało jeszcze dokuczliwy kaszel Wellsa.Pragnął bardzo, żebyktoś wykuł w ścianie okno.Poza potencjalnym wyjątkiem, który stanowił Ghazi, ża-den z tych mężczyzn nie przeszedł profesjonalnego treningu,co nie uszło uwagi Wellsa.Nie byli w żadnym stopniu wta-jemniczeni na takim poziomie jak Kais i Sami.Jedynietrzech z nich miało broń krótką, pistolety zatknięte za paskispodni: Ghazi, Abu Raszid oraz ciemnoskóry Arab z długąbrodą, którego imienia Wells nie znał.Najważniejszy byłjednak fakt, że Abu Raszid nie znalazł noża Wellsa, gdyż nieobmacał jego nóg do samego dołu.Ale Wells nie miał zamiaru ruszać do ataku.Jeszcze nieteraz.Nie do chwili, kiedy zobaczy Khadriego.- Wody? - zapytał go Ghazi.- Poproszę - odparł Wells.Ghazi spojrzał na niego z niepokojem.- Nic ci nie jest? Wyglądasz na chorego.406- Przydałaby mi się solidna dawka snu - odpowiedział iwypił wodę podaną przez Ghaziego, a potem zamknął oczy,kryjąc wzrok przed przyćmionym oświetleniem pokoju.Mężczyzni wokół niego rozmawiali po arabsku o PucharzeZwiata; przez godzinę debatowali na temat szans Jordanii.- Czy Khadri wybiera się tutaj?- Będzie już wkrótce, mój przyjacielu.Wtedy Wells usłyszał kroki na schodach.Khadri wszedł na jeden krok do wnętrza i zamknął za so-bą drzwi.Nos i usta miał zakryte maseczką chirurgiczną.- Dżalal.- Omar.Mój przyjacielu.Salam alajkum.Wells próbował wstać.Przez moment zakręciło mu się wgłowie.Po co mu ta maska, dziwił się.- Nie wstawaj - powstrzymał go Khadri.- Będziesz po-trzebował sił.Wells jednak wstał.Szarpnął nim nagły wybuch kaszlu.- Przykro mi z powodu Kaisa i Samiego.- Jesteś teraz tutaj.Tylko to się liczy.Przywiozłeś prze-syłkę?- Tam jest.Walizka leżała na kuchennym blacie.Khadri uśmiechnąłsię.- Wiedziałem, że nie zatrzymają cię na granicy Wybrałna klawiaturze cyfrowego zamka odpowiednie numery.Za-suwka zamka otworzyła się.- Twój sekret jest tutaj - oznajmił Khadri.- Zobacz nawłasne oczy.Popchnął walizkę nogą w kierunku Wellsa po kostropatejdrewnianej podłodze pokoju gościnnego.Mój sekret nieznajduje się w tym pokoju, pomyślał Wells.Siedzi na ze-wnątrz w zielonym minivanie.Wells usiadł z powrotem na kozetce i przez chwilę szarpałsię z walizką.407- Ghazi, możesz mnie rozkuć? - zapytał zdawkowo.-Nie mogę tego otworzyć z kajdankami na rękach.Ghazi spojrzał na Khadriego.Po chwili wahania Khadriprzytaknął, a Ghazi zdjął Wellsowi obrączki.Wells podniósł wieko walizki.W środku była pusta.Przeje-chał dłońmi wzdłuż ścian walizki, szukając drugiego dna.Ni-czego jednak nie znalazł.A więc jednak był jedynie przynętą.Pokiwał głową ze znużeniem.- Nie rozumiem - powiedział.- Kto więc jest kurierem?Gdzie jest przesyłka?Khadri wskazał na Wellsa.- Ty jesteś.- Ale.Wells ponownie zakaszlał.Spojrzał na aseptyczną maskęKhadriego.I nagle zrozumiał.- Zostałem zainfekowany - wypowiedział te słowa cicho,jak końcowe nuty symfonii, która wybrzmiała dawno temu.Uśmiech na ustach Khadriego był jedyną odpowiedzią,jakiej potrzebował Wells.Rozważał potencjalne możliwości.Wąglik nie przechodził z człowieka na człowieka.Ospa miaładłuższy okres inkubacji.- Dżuma, racja? - wciąż mówił spokojnym głosem, jak-by jego pytania wynikały z czysto teoretycznej ciekawości.- Bardzo dobrze, Dżalal.Przez moment, tylko przez moment, Wells poczuł, jakogarnia go panika.Ujrzał własne płuca wypełnione krwią,skórę przypiekaną od wewnątrz.Niewyobrażalne męczarnie.Opanował się jednak i czekał, aż strach przejdzie, wiedząc, żezachowanie spokoju było teraz jedyną szansą pokonaniaKhadriego.Panika opadła, a kiedy przemówił, jego głos znówbył spokojny- Ale dlaczego w taki sposób? Dlaczego nie mogłem poprostu przewiezć bakterii?- Cóż miałbym począć z probówką bakterii? Nie jestemnaukowcem.A pałeczki dżumy są wrażliwe.Zwłaszcza pozaorganizmem człowieka.Przynajmniej tak powiedział mi Tarik.408- Sądziłem, że Tarik jest neuropsychologiem.- Jest biologiem molekularnym.Bardzo dobrym.Cho-ciaż teraz ma własne problemyWells nie był pewien, ale pod maską Khadri chyba sięuśmiechał.- Powiedział, że najpewniejszym sposobem przetrwa-nia bakterii będzie zainfekowanie ciebie.Kolejny atak kaszlu szarpnął Wellsem.- Zdaje się, że miał rację - dodał Khadri.Wells rozejrzał się dookoła.- Siedmiu ludzi.Dokąd ich roześlesz?Khadri zastanowił się.- Zakładam, że teraz mogę ci to wyjawić, Dżalal.Czte-rech tutaj, głównie do metra.Times Square, Grand Central.Trzech pozostałych do Waszyngtonu, Los Angeles i Chicago.Dużo przelotów.Siedmiu męczenników.Ośmiu, wliczającciebie.Szejk będzie zadowolonySiedmiu ludzi wykaszlujących chmury bakterii dżumy wzatłoczonych wagonach metra.W kabinach Boeingów 767 iAirbusów 320.W domach towarowych i wielkich biurow-cach.Ilu ludzi zostanie zainfekowanych, zanim tamci umrą?Tysiące? Dziesiątki tysięcy?- Pomysłowe, Omar.Wbrew sobie był pod wrażeniem brawury tego planu.Po-tem coś sobie przypomniał.- Ale.czy dżumy nie leczy się antybiotykami?- Nam.Jeśli zostanie na czas rozpoznana.Ale za trzydni twoi rodacy będą mieli na uwadze coś innego niż dżuma.A bakterie przemieszczają się bardzo szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Na połamanym stoliku stał mały telewizor, naekranie którego odtwarzano cicho film przedstawiający405hadżdż, pielgrzymkę do Mekki.Ale nawet bojownicy świętejwojny siedzący wokół Wellsa zdawali się być znużeni tymobrazem.Wells siedział na zapadniętej kanapie w pokoju gościn-nym, z rękoma skutymi od przodu kajdankami.Wkrótce potym, jak go skuli, zapadł na krótko w sen.Zmęczenie wzięłonad nim górę do chwili, kiedy myśl o Exley zostawionej nadole wyrwała go ze snu.Teraz prawie nie rozmawiał, groma-dząc energię i czekając na Khadriego.Mężczyznom, którzybyli z nim w pokoju, najwyrazniej to nie przeszkadzało.Byłoich siedmiu, jednak tylko dwóch się przedstawiło, Ghazi byłnajstarszy i sprawiał wrażenie przywódcy.Miał duży brzuch,krótko przyciętą brodę oraz ciemne worki pod oczyma.Męż-czyzna, który czekał na Wellsa, nazywał siebie Abu Raszidem- ojcem Raszida.Palił papierosa za papierosem, strzepującpopiół na podłogę i wyciągając peta z ust jedynie po to, żebysplunąć do zlewu.W rzeczywistości cała siódemka kopciła, apowietrze w pokoju zrobiło się zatęchłe i ciężkie, co potęgo-wało jeszcze dokuczliwy kaszel Wellsa.Pragnął bardzo, żebyktoś wykuł w ścianie okno.Poza potencjalnym wyjątkiem, który stanowił Ghazi, ża-den z tych mężczyzn nie przeszedł profesjonalnego treningu,co nie uszło uwagi Wellsa.Nie byli w żadnym stopniu wta-jemniczeni na takim poziomie jak Kais i Sami.Jedynietrzech z nich miało broń krótką, pistolety zatknięte za paskispodni: Ghazi, Abu Raszid oraz ciemnoskóry Arab z długąbrodą, którego imienia Wells nie znał.Najważniejszy byłjednak fakt, że Abu Raszid nie znalazł noża Wellsa, gdyż nieobmacał jego nóg do samego dołu.Ale Wells nie miał zamiaru ruszać do ataku.Jeszcze nieteraz.Nie do chwili, kiedy zobaczy Khadriego.- Wody? - zapytał go Ghazi.- Poproszę - odparł Wells.Ghazi spojrzał na niego z niepokojem.- Nic ci nie jest? Wyglądasz na chorego.406- Przydałaby mi się solidna dawka snu - odpowiedział iwypił wodę podaną przez Ghaziego, a potem zamknął oczy,kryjąc wzrok przed przyćmionym oświetleniem pokoju.Mężczyzni wokół niego rozmawiali po arabsku o PucharzeZwiata; przez godzinę debatowali na temat szans Jordanii.- Czy Khadri wybiera się tutaj?- Będzie już wkrótce, mój przyjacielu.Wtedy Wells usłyszał kroki na schodach.Khadri wszedł na jeden krok do wnętrza i zamknął za so-bą drzwi.Nos i usta miał zakryte maseczką chirurgiczną.- Dżalal.- Omar.Mój przyjacielu.Salam alajkum.Wells próbował wstać.Przez moment zakręciło mu się wgłowie.Po co mu ta maska, dziwił się.- Nie wstawaj - powstrzymał go Khadri.- Będziesz po-trzebował sił.Wells jednak wstał.Szarpnął nim nagły wybuch kaszlu.- Przykro mi z powodu Kaisa i Samiego.- Jesteś teraz tutaj.Tylko to się liczy.Przywiozłeś prze-syłkę?- Tam jest.Walizka leżała na kuchennym blacie.Khadri uśmiechnąłsię.- Wiedziałem, że nie zatrzymają cię na granicy Wybrałna klawiaturze cyfrowego zamka odpowiednie numery.Za-suwka zamka otworzyła się.- Twój sekret jest tutaj - oznajmił Khadri.- Zobacz nawłasne oczy.Popchnął walizkę nogą w kierunku Wellsa po kostropatejdrewnianej podłodze pokoju gościnnego.Mój sekret nieznajduje się w tym pokoju, pomyślał Wells.Siedzi na ze-wnątrz w zielonym minivanie.Wells usiadł z powrotem na kozetce i przez chwilę szarpałsię z walizką.407- Ghazi, możesz mnie rozkuć? - zapytał zdawkowo.-Nie mogę tego otworzyć z kajdankami na rękach.Ghazi spojrzał na Khadriego.Po chwili wahania Khadriprzytaknął, a Ghazi zdjął Wellsowi obrączki.Wells podniósł wieko walizki.W środku była pusta.Przeje-chał dłońmi wzdłuż ścian walizki, szukając drugiego dna.Ni-czego jednak nie znalazł.A więc jednak był jedynie przynętą.Pokiwał głową ze znużeniem.- Nie rozumiem - powiedział.- Kto więc jest kurierem?Gdzie jest przesyłka?Khadri wskazał na Wellsa.- Ty jesteś.- Ale.Wells ponownie zakaszlał.Spojrzał na aseptyczną maskęKhadriego.I nagle zrozumiał.- Zostałem zainfekowany - wypowiedział te słowa cicho,jak końcowe nuty symfonii, która wybrzmiała dawno temu.Uśmiech na ustach Khadriego był jedyną odpowiedzią,jakiej potrzebował Wells.Rozważał potencjalne możliwości.Wąglik nie przechodził z człowieka na człowieka.Ospa miaładłuższy okres inkubacji.- Dżuma, racja? - wciąż mówił spokojnym głosem, jak-by jego pytania wynikały z czysto teoretycznej ciekawości.- Bardzo dobrze, Dżalal.Przez moment, tylko przez moment, Wells poczuł, jakogarnia go panika.Ujrzał własne płuca wypełnione krwią,skórę przypiekaną od wewnątrz.Niewyobrażalne męczarnie.Opanował się jednak i czekał, aż strach przejdzie, wiedząc, żezachowanie spokoju było teraz jedyną szansą pokonaniaKhadriego.Panika opadła, a kiedy przemówił, jego głos znówbył spokojny- Ale dlaczego w taki sposób? Dlaczego nie mogłem poprostu przewiezć bakterii?- Cóż miałbym począć z probówką bakterii? Nie jestemnaukowcem.A pałeczki dżumy są wrażliwe.Zwłaszcza pozaorganizmem człowieka.Przynajmniej tak powiedział mi Tarik.408- Sądziłem, że Tarik jest neuropsychologiem.- Jest biologiem molekularnym.Bardzo dobrym.Cho-ciaż teraz ma własne problemyWells nie był pewien, ale pod maską Khadri chyba sięuśmiechał.- Powiedział, że najpewniejszym sposobem przetrwa-nia bakterii będzie zainfekowanie ciebie.Kolejny atak kaszlu szarpnął Wellsem.- Zdaje się, że miał rację - dodał Khadri.Wells rozejrzał się dookoła.- Siedmiu ludzi.Dokąd ich roześlesz?Khadri zastanowił się.- Zakładam, że teraz mogę ci to wyjawić, Dżalal.Czte-rech tutaj, głównie do metra.Times Square, Grand Central.Trzech pozostałych do Waszyngtonu, Los Angeles i Chicago.Dużo przelotów.Siedmiu męczenników.Ośmiu, wliczającciebie.Szejk będzie zadowolonySiedmiu ludzi wykaszlujących chmury bakterii dżumy wzatłoczonych wagonach metra.W kabinach Boeingów 767 iAirbusów 320.W domach towarowych i wielkich biurow-cach.Ilu ludzi zostanie zainfekowanych, zanim tamci umrą?Tysiące? Dziesiątki tysięcy?- Pomysłowe, Omar.Wbrew sobie był pod wrażeniem brawury tego planu.Po-tem coś sobie przypomniał.- Ale.czy dżumy nie leczy się antybiotykami?- Nam.Jeśli zostanie na czas rozpoznana.Ale za trzydni twoi rodacy będą mieli na uwadze coś innego niż dżuma.A bakterie przemieszczają się bardzo szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]