[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ObszedÅ‚em latarniÄ™ otaczaÅ‚y jÄ… ze wszystkich stron te absurdalne dodatki.Kiedy znów doszedÅ‚em do drzwi,zobaczyÅ‚em na balkonie Batisa.MierzyÅ‚ do mnie z dwururki.PoczuÅ‚em siÄ™ zaskoczony,ale nie okazaÅ‚em po sobie strachu: DzieÅ„ dobry.Batís, pamiÄ™ta mnie pan? ChciaÅ‚bym z panem pomówić.W koÅ„cujesteÅ›my sÄ…siadami.Szczególne sÄ…siedztwo, nieprawdaż? Stać, bo bÄ™dÄ™ strzelaÅ‚.Z doÅ›wiadczenia wiedziaÅ‚em, że kiedy jeden czÅ‚owiek chce zabić drugiego, to go otym nie uprzedza, a jeÅ›li mu grozi, to znaczy, że strzelać nie zamierza. Batís, niechże pan bÄ™dzie rozsÄ…dny nalegaÅ‚em. Jedno życzliwe sÅ‚owo, proszÄ™.Nie odpowiedziaÅ‚, tylko dalej mierzyÅ‚ do mnie z wysokoÅ›ci swego balkonu. Na jak dÅ‚ugo ma pan umowÄ™? zagaiÅ‚em, żeby coÅ› powiedzieć. Kiedy siÄ™ panspodziewa zmiennika? ZabijÄ™ jak psa.Uważam, że jeÅ›li ktoÅ› sam z siebie nie chce mówić, bez tortur nie da siÄ™ go do tegozmusić.A ja nie byÅ‚em katem.WzruszyÅ‚em ramionami.MusiaÅ‚em siÄ™ stamtÄ…d zabierać.OdwróciÅ‚em siÄ™ dopiero na skraju lasu.Batís nadal tkwiÅ‚ w tym samym miejscu, nabalkonie, w rozkroku, w pozycji strzelca alpejskiego.PrzymknÄ…Å‚ nawet lewe oko.* * *Do koÅ„ca dnia nie wydarzyÅ‚o siÄ™ nic godnego uwagi.SkoÅ„czyÅ‚em siÄ™ urzÄ…dzać.Potem przyÅ‚apaÅ‚em siÄ™ na czymÅ› dziwnym zupeÅ‚nie nieÅ›wiadomie tak mocno zagryzÅ‚emdolnÄ… wargÄ™, że pojawiÅ‚a siÄ™ krew, nawet nie wiem jak i kiedy.Potem, już z peÅ‚nÄ…Å›wiadomoÅ›ciÄ…, napoczÄ…Å‚em baryÅ‚kÄ™ koniaku.Na pół pijany, na pół trzezwy, i smutny, iwesoÅ‚y, rozpaliÅ‚em w kominku.miÅ‚em papierosy i wrzucaÅ‚em niedopaÅ‚ki do ognia.Wielu poetów mówi o tÄ™sknocie za ojczyznÄ….Ale ja nigdy nie umiaÅ‚em docenić sztukipoetyckiej.Uważam zresztÄ…, że ból jest doÅ›wiadczeniem pierwotnym, wczeÅ›niejszym niżjÄ™zyk, i nie da siÄ™ go wysÅ‚owić.Poza tym ja już nie miaÅ‚em ojczyzny.PochÅ‚oniÄ™ty melancholijnymi myÅ›lami, nie zauważyÅ‚em, kiedy siÄ™ Å›ciemniÅ‚o.W tejczęści Å›wiata noc zapada nagle, bez uprzedzenia.PrzestraszyÅ‚em siÄ™ na chwilÄ™ mój domnapeÅ‚niÅ‚ siÄ™ biaÅ‚ym blaskiem, który zaraz znikÅ‚.To latarnia.Batís wÅ‚Ä…czyÅ‚ Å›wiatÅ‚a.Wprawiony w ruch reflektor za każdym obrotem zaglÄ…daÅ‚ w moje okna.Nie bardzorozumiaÅ‚em, jaki to ma sens.Reflektor wymierzony byÅ‚ prosto w mój dom.Ustawione podniskim kÄ…tem Å›wiatÅ‚o nie mogÅ‚o sÅ‚użyć jako punkt orientacyjny okrÄ™tom znajdujÄ…cym siÄ™na peÅ‚nym morzu.Co za dzikus, pomyÅ›laÅ‚em.MogÅ‚o być tak, że zjawiÅ‚ siÄ™ na wyspie zpotrzeby samotnoÅ›ci.Ale on dziwnie sobie z tÄ… samotnoÅ›ciÄ… poczynaÅ‚.Ja na przykÅ‚aduważam, że prawdziwa samotność jest sprawÄ… wewnÄ™trznÄ… i nie wyklucza kontaktów zprzypadkowymi sÄ…siadami.Tymczasem on traktowaÅ‚ wszystkich ludzi jak zadżumionych.A zresztÄ…, po co miaÅ‚bym siÄ™ teraz przejmować dziwactwami Batisa.PamiÄ™tam, że zapaliÅ‚em lampÄ™ naftowÄ… i usiadÅ‚em przy stole, żeby zaplanowaćswoje zajÄ™cia.Scena przedstawiaÅ‚a siÄ™ tak: W gÅ‚Ä™bi byÅ‚ kominek.Naprzeciwko ja przybiurku.Po mojej prawej stronie drzwi wejÅ›ciowe i łóżko, prawie takie samo jak mojaprycza na statku.Po lewej druga Å›ciana, a przy niej skrzynie i pudÅ‚a caÅ‚e mojegospodarstwo.W pewnym momencie usÅ‚yszaÅ‚em dochodzÄ…cy z oddali intrygujÄ…cy szum,jakby gdzieÅ› przebiegÅ‚o truchtem stadko kóz.W pierwszej chwili uznaÅ‚em, że to dzwoniÄ…pierwsze, pojedyncze krople deszczu.PodszedÅ‚em do okna.Nie, nie padaÅ‚o.Księżyc wpeÅ‚ni powlekaÅ‚ purpurÄ… powierzchniÄ™ morza i oÅ›wietlaÅ‚ porzucone na plaży pnie, wktórych moja wyobraznia dostrzegaÅ‚a zastygÅ‚e w bezruchu ludzkie koÅ„czyny, tworzÄ…cekamienny las.Nie zanosiÅ‚o siÄ™ na deszcz.Uspokojony, wróciÅ‚em do stoÅ‚u i wtedyzobaczyÅ‚em to coÅ›.To coÅ›.PamiÄ™tam swojÄ… pierwszÄ… myÅ›l że szaleÅ„stwo rzuciÅ‚o mi siÄ™na oczy.Drzwi miaÅ‚y na dole maÅ‚e przejÅ›cie, jak dla kota półkolisty otwór przykrytyruchomÄ… klapÄ….TamtÄ™dy wÅ‚aÅ›nie wsunęło siÄ™ ramiÄ™.CaÅ‚e ramiÄ™, dÅ‚ugie i nagie.Ruchemepileptyka rozgarniaÅ‚o powietrze w poszukiwaniu nie wiadomo czego.Klamki? To niebyÅ‚a koÅ„czyna ludzka.Lampa i kominek nie dawaÅ‚y silnego Å›wiatÅ‚a, ale daÅ‚o siÄ™ dostrzecpotrójnÄ… kość przedramienia, innÄ… niż u czÅ‚owieka.Ani grama tÅ‚uszczu, same mięśnie, iskóra jak u rekina.Ale najgorsza ze wszystkiego byÅ‚a dÅ‚oÅ„, a w niej palce poÅ‚Ä…czone bÅ‚onÄ…dochodzÄ…cÄ… prawie do paznokci.Zdziwienie ustÄ…piÅ‚o miejsca panice.KrzyknÄ…Å‚em ze strachu i zerwaÅ‚em siÄ™ z krzesÅ‚a.Na mój krzyk odpowiedziaÅ‚ chór gÅ‚osów.Byli wszÄ™dzie.Okrążali dom, wydajÄ…cniezwykÅ‚e dzwiÄ™ki, coÅ› miÄ™dzy rykiem hipopotama a wyciem hieny.ByÅ‚em takprzerażony, że nie umiaÅ‚em zidentyfikować wÅ‚asnych uczuć.Półprzytomny wyjrzaÅ‚emprzez okno.Nie widziaÅ‚em ich dokÅ‚adnie, ale czuÅ‚em wyraznie ich obecność.Byli trochÄ™ wyżsiode mnie i szczuplejsi.Biegali wokół domu, zwinni jak gazele.Ich sylwetki rysowaÅ‚y siÄ™w mroku dziÄ™ki Å›wiatÅ‚u księżyca.Ledwo ich namierzyÅ‚em wzrokiem, już znikali z polawidzenia, ograniczonego ramÄ… okna.Jeden siÄ™ zatrzymaÅ‚, przekrÄ™cajÄ…c gÅ‚owÄ™ na różnestrony jak koliber, zagwizdaÅ‚, pobiegÅ‚ do przodu, zawróciÅ‚; doÅ‚Ä…czyÅ‚y do niego dwa inneosobniki, wszyscy razem pobiegli w przeciwnym kierunku, bez wyraznego powodu,wszystko w bÅ‚yskawicznym tempie.UsÅ‚yszaÅ‚em za sobÄ… brzÄ™k tÅ‚uczonego szkÅ‚a.Okno!OznaczaÅ‚o to, że z roli obserwatora przejdÄ™ do roli ofiary.Na Å›wiÄ™tego Patryka, wdzieralisiÄ™ do domu! UratowaÅ‚ mnie tylko brak koordynacji ich odruchowych dziaÅ‚aÅ„.Kwadratyszyb w oknach byÅ‚y niewielkie, ale przecisnęłoby siÄ™ przez nie zwinne ciaÅ‚o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.ObszedÅ‚em latarniÄ™ otaczaÅ‚y jÄ… ze wszystkich stron te absurdalne dodatki.Kiedy znów doszedÅ‚em do drzwi,zobaczyÅ‚em na balkonie Batisa.MierzyÅ‚ do mnie z dwururki.PoczuÅ‚em siÄ™ zaskoczony,ale nie okazaÅ‚em po sobie strachu: DzieÅ„ dobry.Batís, pamiÄ™ta mnie pan? ChciaÅ‚bym z panem pomówić.W koÅ„cujesteÅ›my sÄ…siadami.Szczególne sÄ…siedztwo, nieprawdaż? Stać, bo bÄ™dÄ™ strzelaÅ‚.Z doÅ›wiadczenia wiedziaÅ‚em, że kiedy jeden czÅ‚owiek chce zabić drugiego, to go otym nie uprzedza, a jeÅ›li mu grozi, to znaczy, że strzelać nie zamierza. Batís, niechże pan bÄ™dzie rozsÄ…dny nalegaÅ‚em. Jedno życzliwe sÅ‚owo, proszÄ™.Nie odpowiedziaÅ‚, tylko dalej mierzyÅ‚ do mnie z wysokoÅ›ci swego balkonu. Na jak dÅ‚ugo ma pan umowÄ™? zagaiÅ‚em, żeby coÅ› powiedzieć. Kiedy siÄ™ panspodziewa zmiennika? ZabijÄ™ jak psa.Uważam, że jeÅ›li ktoÅ› sam z siebie nie chce mówić, bez tortur nie da siÄ™ go do tegozmusić.A ja nie byÅ‚em katem.WzruszyÅ‚em ramionami.MusiaÅ‚em siÄ™ stamtÄ…d zabierać.OdwróciÅ‚em siÄ™ dopiero na skraju lasu.Batís nadal tkwiÅ‚ w tym samym miejscu, nabalkonie, w rozkroku, w pozycji strzelca alpejskiego.PrzymknÄ…Å‚ nawet lewe oko.* * *Do koÅ„ca dnia nie wydarzyÅ‚o siÄ™ nic godnego uwagi.SkoÅ„czyÅ‚em siÄ™ urzÄ…dzać.Potem przyÅ‚apaÅ‚em siÄ™ na czymÅ› dziwnym zupeÅ‚nie nieÅ›wiadomie tak mocno zagryzÅ‚emdolnÄ… wargÄ™, że pojawiÅ‚a siÄ™ krew, nawet nie wiem jak i kiedy.Potem, już z peÅ‚nÄ…Å›wiadomoÅ›ciÄ…, napoczÄ…Å‚em baryÅ‚kÄ™ koniaku.Na pół pijany, na pół trzezwy, i smutny, iwesoÅ‚y, rozpaliÅ‚em w kominku.miÅ‚em papierosy i wrzucaÅ‚em niedopaÅ‚ki do ognia.Wielu poetów mówi o tÄ™sknocie za ojczyznÄ….Ale ja nigdy nie umiaÅ‚em docenić sztukipoetyckiej.Uważam zresztÄ…, że ból jest doÅ›wiadczeniem pierwotnym, wczeÅ›niejszym niżjÄ™zyk, i nie da siÄ™ go wysÅ‚owić.Poza tym ja już nie miaÅ‚em ojczyzny.PochÅ‚oniÄ™ty melancholijnymi myÅ›lami, nie zauważyÅ‚em, kiedy siÄ™ Å›ciemniÅ‚o.W tejczęści Å›wiata noc zapada nagle, bez uprzedzenia.PrzestraszyÅ‚em siÄ™ na chwilÄ™ mój domnapeÅ‚niÅ‚ siÄ™ biaÅ‚ym blaskiem, który zaraz znikÅ‚.To latarnia.Batís wÅ‚Ä…czyÅ‚ Å›wiatÅ‚a.Wprawiony w ruch reflektor za każdym obrotem zaglÄ…daÅ‚ w moje okna.Nie bardzorozumiaÅ‚em, jaki to ma sens.Reflektor wymierzony byÅ‚ prosto w mój dom.Ustawione podniskim kÄ…tem Å›wiatÅ‚o nie mogÅ‚o sÅ‚użyć jako punkt orientacyjny okrÄ™tom znajdujÄ…cym siÄ™na peÅ‚nym morzu.Co za dzikus, pomyÅ›laÅ‚em.MogÅ‚o być tak, że zjawiÅ‚ siÄ™ na wyspie zpotrzeby samotnoÅ›ci.Ale on dziwnie sobie z tÄ… samotnoÅ›ciÄ… poczynaÅ‚.Ja na przykÅ‚aduważam, że prawdziwa samotność jest sprawÄ… wewnÄ™trznÄ… i nie wyklucza kontaktów zprzypadkowymi sÄ…siadami.Tymczasem on traktowaÅ‚ wszystkich ludzi jak zadżumionych.A zresztÄ…, po co miaÅ‚bym siÄ™ teraz przejmować dziwactwami Batisa.PamiÄ™tam, że zapaliÅ‚em lampÄ™ naftowÄ… i usiadÅ‚em przy stole, żeby zaplanowaćswoje zajÄ™cia.Scena przedstawiaÅ‚a siÄ™ tak: W gÅ‚Ä™bi byÅ‚ kominek.Naprzeciwko ja przybiurku.Po mojej prawej stronie drzwi wejÅ›ciowe i łóżko, prawie takie samo jak mojaprycza na statku.Po lewej druga Å›ciana, a przy niej skrzynie i pudÅ‚a caÅ‚e mojegospodarstwo.W pewnym momencie usÅ‚yszaÅ‚em dochodzÄ…cy z oddali intrygujÄ…cy szum,jakby gdzieÅ› przebiegÅ‚o truchtem stadko kóz.W pierwszej chwili uznaÅ‚em, że to dzwoniÄ…pierwsze, pojedyncze krople deszczu.PodszedÅ‚em do okna.Nie, nie padaÅ‚o.Księżyc wpeÅ‚ni powlekaÅ‚ purpurÄ… powierzchniÄ™ morza i oÅ›wietlaÅ‚ porzucone na plaży pnie, wktórych moja wyobraznia dostrzegaÅ‚a zastygÅ‚e w bezruchu ludzkie koÅ„czyny, tworzÄ…cekamienny las.Nie zanosiÅ‚o siÄ™ na deszcz.Uspokojony, wróciÅ‚em do stoÅ‚u i wtedyzobaczyÅ‚em to coÅ›.To coÅ›.PamiÄ™tam swojÄ… pierwszÄ… myÅ›l że szaleÅ„stwo rzuciÅ‚o mi siÄ™na oczy.Drzwi miaÅ‚y na dole maÅ‚e przejÅ›cie, jak dla kota półkolisty otwór przykrytyruchomÄ… klapÄ….TamtÄ™dy wÅ‚aÅ›nie wsunęło siÄ™ ramiÄ™.CaÅ‚e ramiÄ™, dÅ‚ugie i nagie.Ruchemepileptyka rozgarniaÅ‚o powietrze w poszukiwaniu nie wiadomo czego.Klamki? To niebyÅ‚a koÅ„czyna ludzka.Lampa i kominek nie dawaÅ‚y silnego Å›wiatÅ‚a, ale daÅ‚o siÄ™ dostrzecpotrójnÄ… kość przedramienia, innÄ… niż u czÅ‚owieka.Ani grama tÅ‚uszczu, same mięśnie, iskóra jak u rekina.Ale najgorsza ze wszystkiego byÅ‚a dÅ‚oÅ„, a w niej palce poÅ‚Ä…czone bÅ‚onÄ…dochodzÄ…cÄ… prawie do paznokci.Zdziwienie ustÄ…piÅ‚o miejsca panice.KrzyknÄ…Å‚em ze strachu i zerwaÅ‚em siÄ™ z krzesÅ‚a.Na mój krzyk odpowiedziaÅ‚ chór gÅ‚osów.Byli wszÄ™dzie.Okrążali dom, wydajÄ…cniezwykÅ‚e dzwiÄ™ki, coÅ› miÄ™dzy rykiem hipopotama a wyciem hieny.ByÅ‚em takprzerażony, że nie umiaÅ‚em zidentyfikować wÅ‚asnych uczuć.Półprzytomny wyjrzaÅ‚emprzez okno.Nie widziaÅ‚em ich dokÅ‚adnie, ale czuÅ‚em wyraznie ich obecność.Byli trochÄ™ wyżsiode mnie i szczuplejsi.Biegali wokół domu, zwinni jak gazele.Ich sylwetki rysowaÅ‚y siÄ™w mroku dziÄ™ki Å›wiatÅ‚u księżyca.Ledwo ich namierzyÅ‚em wzrokiem, już znikali z polawidzenia, ograniczonego ramÄ… okna.Jeden siÄ™ zatrzymaÅ‚, przekrÄ™cajÄ…c gÅ‚owÄ™ na różnestrony jak koliber, zagwizdaÅ‚, pobiegÅ‚ do przodu, zawróciÅ‚; doÅ‚Ä…czyÅ‚y do niego dwa inneosobniki, wszyscy razem pobiegli w przeciwnym kierunku, bez wyraznego powodu,wszystko w bÅ‚yskawicznym tempie.UsÅ‚yszaÅ‚em za sobÄ… brzÄ™k tÅ‚uczonego szkÅ‚a.Okno!OznaczaÅ‚o to, że z roli obserwatora przejdÄ™ do roli ofiary.Na Å›wiÄ™tego Patryka, wdzieralisiÄ™ do domu! UratowaÅ‚ mnie tylko brak koordynacji ich odruchowych dziaÅ‚aÅ„.Kwadratyszyb w oknach byÅ‚y niewielkie, ale przecisnęłoby siÄ™ przez nie zwinne ciaÅ‚o [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]