[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Tu pułki weszły czerstwe, czyste, białe;Wyszły zziajane i oblane potem,Roztopionymi śniegi poczerniałe,Brudne spod lodu wydeptanym błotem.Wszyscy odeszli: widzę i aktory.Na placu pustym, samotnym zostałoDwadzieście trupów: ten ubrany biało,%7łołnierz od jazdy; tamtego ubioryNie zgadniesz jakie, tak do śniegu wbity195Adam MickiewiczI stratowany końskimi kopyty.Ci zmarzli, stojąc przed frontem jak słupy,Wskazując pułkom drogę i cel biegu;Ten się zmyliwszy w piechoty szereguDostał w łeb kolbą i padł między trupy.Biorą ich z ziemi policejskie sługiI niosą chować; martwych, rannych społem -Jeden miał żebra złamane, a drugiBył wpół harmatnym przejechany kołem;Wnętrzności ze krwią wypadły mu z brzucha,Trzykroć okropnie spod harmaty krzyknął,Lecz major woła: Milcz, bo car nas słucha ;%7łołnierz tak słuchać majora przywyknął,Ze zęby zaciął; nakryto co żywoRannego płaszczem, bo gdy car przypadkiemZ rana jest takiej nagłej śmierci świadkiemI widzi na czczo skrwawione mięsiwo -Dworzanie czują w nim zmianę humoru,Zły, opryskliwy powraca do dworu,Tam go czekają z śniadaniem nakryłem,A jeść nie może mięsa z apetytem.Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwił:Grożono, bito, próżna grozba, kara,Jenerałowi nawet się sprzeciwił,I jęczał głośno - klął samego cara.Ludzie niezwykłym przerażeni krzykiemZbiegli się nad tym parad męczennikiem.196DZIADY część IIIMówią, że jechał z dowódcy rozkazem,Wtem koń mu stanął jak gdyby zaklęty,A z tyłu wleciał cały szwadron razem;Złamano konia, i żołnierz zepchniętyLeżał pod jazdą płynącą korytem;Ale od ludzi litościwsze konie:Skakał przez niego szwadron po szwadronie,Jeden koń tylko trafił weń kopytemI złamał ramię; kość na wpół rozpadłaPrzedarła mundur i ostrzem sterczałaZ zielonej sukni, strasznie, trupio biała,I twarz żołnierza równie jak kość zbladła;Lecz sił nie stracił: wznosił drugą rękęTo ku niebiosom, to widzów gromadyZdawał się wzywać i mimo swą mękęDawał im głośno, długo jakieś rady.Jakie? nikt nie wie, nie mówią przed nikim.Bojąc się szpiegów słuchacze uciekliI tyle tylko pytającym rzekli,%7łe ranny mówił złym ruskim językiem;Kiedy niekiedy słychać było w gwarze: Car, cara, caru - coś mówił o carze.Chodziły wieści, że żołnierz zdeptanyBył młodym chłopcem, rekrutem, Litwinem,Wielkiego rodu, księcia, grata synem;%7łe ze szkół gwałtem w rekruty oddany,I że dowódzca, nie lubiąc Polaka,Dał mu umyślnie dzikiego rumaka,Mówiąc: Niech skręci szyję Lach sobaka.197Adam MickiewiczKto był, nie wiedzą, i po tym zdarzeniuNikt nie posłyszał o jego imieniu;Ach! kiedyś tego imienia, o carze,Będą szukali po twoim sumnieniu.Diabeł je pośród tysiąców ukaże,Któreś ty w minach podziemnych osadził,Wrzucił pod konie, myśląc, żeś je zgładził.Nazajutrz z dala za placem słyszanoPsa głuche wycie - czerni się cos w śniegu;Przybiegli ludzie, trupa wygrzebano;On po paradzie został na noclegu.Trup na pół chłopski, na poły wojskowy,Z głową strzyżoną, ale z brodą długą,Miał czapkę z futrem i płaszcz mundurowy,I był zapewne oficerskim sługą.Siedział na wielkim futrze swego pana,Tu zostawiony, tu rozkazu czekał,I zmarzł, i śniegu już miał za kolana.Tu go pies wierny znalazł i oszczekał.-Zmarznął, a w futro nie okrył się ciepłe;Jedna zrenica śniegiem zasypana,Lecz drugie oko otwarte, choć skrzepłe,Na plac obrócił: czekał stamtąd pana!Pan kazał siedzieć i sługa usiądzie,Kazał nie ruszać z miejsca, on nie ruszy,I nie powstanie - aż na strasznym sądzie;I dotąd wierny panu, choć bez duszy,Bo dotąd ręką trzyma pańską szubę198DZIADY część IIIPilnując, żeby jej nie ukradziono;Drugą chciał rękę ogrzać, ukryć w łono,Lecz już nie weszły pod płaszcz palce grube [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.-Tu pułki weszły czerstwe, czyste, białe;Wyszły zziajane i oblane potem,Roztopionymi śniegi poczerniałe,Brudne spod lodu wydeptanym błotem.Wszyscy odeszli: widzę i aktory.Na placu pustym, samotnym zostałoDwadzieście trupów: ten ubrany biało,%7łołnierz od jazdy; tamtego ubioryNie zgadniesz jakie, tak do śniegu wbity195Adam MickiewiczI stratowany końskimi kopyty.Ci zmarzli, stojąc przed frontem jak słupy,Wskazując pułkom drogę i cel biegu;Ten się zmyliwszy w piechoty szereguDostał w łeb kolbą i padł między trupy.Biorą ich z ziemi policejskie sługiI niosą chować; martwych, rannych społem -Jeden miał żebra złamane, a drugiBył wpół harmatnym przejechany kołem;Wnętrzności ze krwią wypadły mu z brzucha,Trzykroć okropnie spod harmaty krzyknął,Lecz major woła: Milcz, bo car nas słucha ;%7łołnierz tak słuchać majora przywyknął,Ze zęby zaciął; nakryto co żywoRannego płaszczem, bo gdy car przypadkiemZ rana jest takiej nagłej śmierci świadkiemI widzi na czczo skrwawione mięsiwo -Dworzanie czują w nim zmianę humoru,Zły, opryskliwy powraca do dworu,Tam go czekają z śniadaniem nakryłem,A jeść nie może mięsa z apetytem.Ostatni ranny wszystkich bardzo zdziwił:Grożono, bito, próżna grozba, kara,Jenerałowi nawet się sprzeciwił,I jęczał głośno - klął samego cara.Ludzie niezwykłym przerażeni krzykiemZbiegli się nad tym parad męczennikiem.196DZIADY część IIIMówią, że jechał z dowódcy rozkazem,Wtem koń mu stanął jak gdyby zaklęty,A z tyłu wleciał cały szwadron razem;Złamano konia, i żołnierz zepchniętyLeżał pod jazdą płynącą korytem;Ale od ludzi litościwsze konie:Skakał przez niego szwadron po szwadronie,Jeden koń tylko trafił weń kopytemI złamał ramię; kość na wpół rozpadłaPrzedarła mundur i ostrzem sterczałaZ zielonej sukni, strasznie, trupio biała,I twarz żołnierza równie jak kość zbladła;Lecz sił nie stracił: wznosił drugą rękęTo ku niebiosom, to widzów gromadyZdawał się wzywać i mimo swą mękęDawał im głośno, długo jakieś rady.Jakie? nikt nie wie, nie mówią przed nikim.Bojąc się szpiegów słuchacze uciekliI tyle tylko pytającym rzekli,%7łe ranny mówił złym ruskim językiem;Kiedy niekiedy słychać było w gwarze: Car, cara, caru - coś mówił o carze.Chodziły wieści, że żołnierz zdeptanyBył młodym chłopcem, rekrutem, Litwinem,Wielkiego rodu, księcia, grata synem;%7łe ze szkół gwałtem w rekruty oddany,I że dowódzca, nie lubiąc Polaka,Dał mu umyślnie dzikiego rumaka,Mówiąc: Niech skręci szyję Lach sobaka.197Adam MickiewiczKto był, nie wiedzą, i po tym zdarzeniuNikt nie posłyszał o jego imieniu;Ach! kiedyś tego imienia, o carze,Będą szukali po twoim sumnieniu.Diabeł je pośród tysiąców ukaże,Któreś ty w minach podziemnych osadził,Wrzucił pod konie, myśląc, żeś je zgładził.Nazajutrz z dala za placem słyszanoPsa głuche wycie - czerni się cos w śniegu;Przybiegli ludzie, trupa wygrzebano;On po paradzie został na noclegu.Trup na pół chłopski, na poły wojskowy,Z głową strzyżoną, ale z brodą długą,Miał czapkę z futrem i płaszcz mundurowy,I był zapewne oficerskim sługą.Siedział na wielkim futrze swego pana,Tu zostawiony, tu rozkazu czekał,I zmarzł, i śniegu już miał za kolana.Tu go pies wierny znalazł i oszczekał.-Zmarznął, a w futro nie okrył się ciepłe;Jedna zrenica śniegiem zasypana,Lecz drugie oko otwarte, choć skrzepłe,Na plac obrócił: czekał stamtąd pana!Pan kazał siedzieć i sługa usiądzie,Kazał nie ruszać z miejsca, on nie ruszy,I nie powstanie - aż na strasznym sądzie;I dotąd wierny panu, choć bez duszy,Bo dotąd ręką trzyma pańską szubę198DZIADY część IIIPilnując, żeby jej nie ukradziono;Drugą chciał rękę ogrzać, ukryć w łono,Lecz już nie weszły pod płaszcz palce grube [ Pobierz całość w formacie PDF ]