[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dave mnie rozumie; głaszcze Bootsa, swojego psa, i opowiada o sobie.Wiem, że na ulicach mieszkają ludzie z całejWielkiej Brytanii, ale Dave pochodzi akurat z centrum Londynu.Poznaję to po jego akcencie.Prawdziwy londyńczyk, maspecyficzny akcent, który słyszałem tylko w starych filmach.Przyglądam mu się, gdy mówi.Grube, czarne włosy zgolone blisko głowy, grube rzęsy, kilka amatorskich tatuaży.Opowiadao tym, jak straszliwie znęcano się nad nim w domu.Ojciec lałgo jak psa.Dave przyciąga bliżej Bootsa.Kiedyś obaj mieliśmynormalne życie.Ale to życie nie jest normalne, my nie jesteśmynormalni.Chce mi się płakać, żeby móc wyrazić swoje cierpienie, zawodzić podobnie, jak to wcześniej robił Dave.Kiedy na noc zamykają bramy na schodach, zabieramy sięrazem.Dave ma pokazny bagaż: śpiwór, torbę czy dwie torby,psa.można z tego wnioskować, że żyje na ulicy od dłuższegoczasu.Ale dla mnie jest to pierwsza noc i nic przy sobie nie mam.Ciemności panujące nad Londynem rozpraszają oślepiające,jaskrawe światła Piccadilly.Mają nienaturalny kolor.Taki kolornie występuje w przyrodzie.Zwiatła błyskają jakimiś informacjami, ale one są dla innych, nie dla nas.Londyńczycy bawią sięw klubach i na prywatkach, cudzoziemcy przyglądają się raz im,raz samym sobie.Nas nikt nie widzi.Oni wiedzą, kim jesteśmy.Trzymam się blisko Dave'a.Czuję ulgę, że poznałem kogośmiłego, z kim mogę spędzić tę pierwszą, tak bolesną noc.Daveidzie powoli, jak starzec, choć jak zdołałem zrozumieć z jegohistorii nie ma nawet trzydziestki.Jego pies, spokojny i gładkikundel, dotrzymuje mu kroku w tym samym tempie.Dave prowadzi nas do drzwi wejściowych kina w Haymarket.Potrzebujemy trochę tektury; to jest coś, o co mogę siępostarać, więc ruszam we własnym, szybkim tempie, rozglądamsię wokół i znajduję parę pudeł przed jakimś sklepem.Rozkładamy je na chodniku, kładziemy się z Bootsem pomiędzynami i przykrywamy się kocem Dave'a.Zimno nam, chociażjest lato.Zaczyna padać, ale Dave jest na tyle uprzejmy, że leżyna zewnątrz, więc to on moknie.Mnie jest sucho, więc powinienem zasnąć, ale spod drzwi za mną straszliwie wieje.Nie rozmawiamy.Zamykam oczy.Boots chyba już śni swojepsie sny, bo raz po raz delikatnie drży.Czuję pod sobą tekturę,a pod nią twardy chodnik.Trzęsę się pod kocem Dave'a i cieszęsię z heroiny, która tłumi wszelkie uczucia.Nie chcę znać swoich uczuć.Nie chcę się niczym przejmować.Budzę się koło dziewiątej, zimny, sztywny, przemokniętyi bardzo obolały.Gdy otwieram oczy, widzę mżawkę.Przypominam sobie, że właśnie spędziłem swoją pierwszą noc naulicy.Klekoczę.Obok przechodzą nogi.Widzę Londyn z perspektywy dżdżownicy.Szpilki, trampki, kolana, poły płaszczy,teczki, torebki.%7ładnych twarzy.Dave jeszcze śpi.Obolały, z trudem podnoszę się na nogii idę do banku.Mijam złote posągi rozpędzonych koni.Wiem,że zostały mi jakieś pieniądze.Miałem nadzieję, że co najmniejsto funtów, ale niestety tylko pięćdziesiąt.Wyciągam je z bankomatu i niemal od razu kupuję narkotyki od gościa, który mówimi, że codziennie rano, tak do dziesiątej, mogę go znalezć w Soho.Więc tym razem nie ma czekania.Wracam do Dave'a, teraz jużrozpadało się na dobre.Ludzie stojący pod osłoną przystankuprzyglądają mi się.Budzę Davea woreczkiem narkotyku.Dave i Boots zajmują swoje żebracze stanowisko przy toaletach na stacji Piccadilly.Dave mówi, że ma stałych klientów, którzy go wspomagają. Ostrzegam cię mówi najgorsze są święta, dni wolneod pracy.Niedziele są straszne, ale dni świąteczne to prawdziwazmora.Pewnie ma na myśli żebranie.Aleja nie chcę żebrać.Nie chcędawać ludziom szansy, by mogli mnie odrzucić tylko dlatego, żemijają mnie na ulicy.Poza tym w ten sposób nie mógłbym zarobić wystarczająco dużo, by zaspokoić swój nałóg, który jest teraztak ogromny, że większy nawet od Soho, większy od Londynu.Potrzebuję całego cracku, jaki udaje mi się zdobyć, najlepiej bybyło, gdybym brał przy każdej okazji, z pewnością częściej niż razna godzinę, jeśli tylko to możliwe.Jeżeli chodzi o heroinę górnego limitu nie ma, ale muszę wziąć około dwóch gramów dziennie, inaczej bym nie przeżył.Dwugramowy woreczek może kosztować do dziesięciu funtów, chociaż z reguły udaje mi się naciągnąćdealera na kilkufuntowy upust.Ale nawet z upustami nałóg kosztuje mnie co najmniej trzysta funtów dziennie, a często nawet więcej, i jest tylko jeden sposób, by zdobyć takie pieniądze: kradzieże.Gdy kończą mi się pieniądze, jestem w ciągłym ruchu, nieustannie czujny, rozglądam się za sposobnością do kradzieży,taką jak niepilnowana torebka czy turysta tak bardzo pochłonięty fotografowaniem, że zapomina o swoim portfelu.Ciąglerozglądam się za towarem.I ciągle szukam znajomych.Terazwszyscy na ulicy są moimi znajomymi, a jednocześnie nie znamnikogo.Przypadkowo tworzymy nędzne grupki albo ganiamyza sobą między blokami. Daj działkę, brachu. Pomóż mi, brachu. Co masz? W porządku, brachu?Zlatujemy się w parku jak ptaki, a pózniej, niczym gołębie,bez zapowiedzi, rozbiegamy się nagle w różnych kierunkach.Albo chodzimy dwójkami, trójkami, czasami w większej grupie.Ludzie przyłączają się bez powitania i odchodzą bez pożegnania.Kiedy jesteśmy w grupie, rozgrzewa mnie uczucie przyjaznii braterstwa.A potem nagle zostaję sam, spanikowany, rozbity.Jestem nowy, więc mówię niewiele.Raczej słucham innych.Wszystkie rozmowy dotyczą przetrwania, muszę się wielenauczyć.O rozmaitych miejscach, w których można dostaćtowar.W jakie dni kawiarnie przy Oxford Street wyrzucająstare ciastka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Dave mnie rozumie; głaszcze Bootsa, swojego psa, i opowiada o sobie.Wiem, że na ulicach mieszkają ludzie z całejWielkiej Brytanii, ale Dave pochodzi akurat z centrum Londynu.Poznaję to po jego akcencie.Prawdziwy londyńczyk, maspecyficzny akcent, który słyszałem tylko w starych filmach.Przyglądam mu się, gdy mówi.Grube, czarne włosy zgolone blisko głowy, grube rzęsy, kilka amatorskich tatuaży.Opowiadao tym, jak straszliwie znęcano się nad nim w domu.Ojciec lałgo jak psa.Dave przyciąga bliżej Bootsa.Kiedyś obaj mieliśmynormalne życie.Ale to życie nie jest normalne, my nie jesteśmynormalni.Chce mi się płakać, żeby móc wyrazić swoje cierpienie, zawodzić podobnie, jak to wcześniej robił Dave.Kiedy na noc zamykają bramy na schodach, zabieramy sięrazem.Dave ma pokazny bagaż: śpiwór, torbę czy dwie torby,psa.można z tego wnioskować, że żyje na ulicy od dłuższegoczasu.Ale dla mnie jest to pierwsza noc i nic przy sobie nie mam.Ciemności panujące nad Londynem rozpraszają oślepiające,jaskrawe światła Piccadilly.Mają nienaturalny kolor.Taki kolornie występuje w przyrodzie.Zwiatła błyskają jakimiś informacjami, ale one są dla innych, nie dla nas.Londyńczycy bawią sięw klubach i na prywatkach, cudzoziemcy przyglądają się raz im,raz samym sobie.Nas nikt nie widzi.Oni wiedzą, kim jesteśmy.Trzymam się blisko Dave'a.Czuję ulgę, że poznałem kogośmiłego, z kim mogę spędzić tę pierwszą, tak bolesną noc.Daveidzie powoli, jak starzec, choć jak zdołałem zrozumieć z jegohistorii nie ma nawet trzydziestki.Jego pies, spokojny i gładkikundel, dotrzymuje mu kroku w tym samym tempie.Dave prowadzi nas do drzwi wejściowych kina w Haymarket.Potrzebujemy trochę tektury; to jest coś, o co mogę siępostarać, więc ruszam we własnym, szybkim tempie, rozglądamsię wokół i znajduję parę pudeł przed jakimś sklepem.Rozkładamy je na chodniku, kładziemy się z Bootsem pomiędzynami i przykrywamy się kocem Dave'a.Zimno nam, chociażjest lato.Zaczyna padać, ale Dave jest na tyle uprzejmy, że leżyna zewnątrz, więc to on moknie.Mnie jest sucho, więc powinienem zasnąć, ale spod drzwi za mną straszliwie wieje.Nie rozmawiamy.Zamykam oczy.Boots chyba już śni swojepsie sny, bo raz po raz delikatnie drży.Czuję pod sobą tekturę,a pod nią twardy chodnik.Trzęsę się pod kocem Dave'a i cieszęsię z heroiny, która tłumi wszelkie uczucia.Nie chcę znać swoich uczuć.Nie chcę się niczym przejmować.Budzę się koło dziewiątej, zimny, sztywny, przemokniętyi bardzo obolały.Gdy otwieram oczy, widzę mżawkę.Przypominam sobie, że właśnie spędziłem swoją pierwszą noc naulicy.Klekoczę.Obok przechodzą nogi.Widzę Londyn z perspektywy dżdżownicy.Szpilki, trampki, kolana, poły płaszczy,teczki, torebki.%7ładnych twarzy.Dave jeszcze śpi.Obolały, z trudem podnoszę się na nogii idę do banku.Mijam złote posągi rozpędzonych koni.Wiem,że zostały mi jakieś pieniądze.Miałem nadzieję, że co najmniejsto funtów, ale niestety tylko pięćdziesiąt.Wyciągam je z bankomatu i niemal od razu kupuję narkotyki od gościa, który mówimi, że codziennie rano, tak do dziesiątej, mogę go znalezć w Soho.Więc tym razem nie ma czekania.Wracam do Dave'a, teraz jużrozpadało się na dobre.Ludzie stojący pod osłoną przystankuprzyglądają mi się.Budzę Davea woreczkiem narkotyku.Dave i Boots zajmują swoje żebracze stanowisko przy toaletach na stacji Piccadilly.Dave mówi, że ma stałych klientów, którzy go wspomagają. Ostrzegam cię mówi najgorsze są święta, dni wolneod pracy.Niedziele są straszne, ale dni świąteczne to prawdziwazmora.Pewnie ma na myśli żebranie.Aleja nie chcę żebrać.Nie chcędawać ludziom szansy, by mogli mnie odrzucić tylko dlatego, żemijają mnie na ulicy.Poza tym w ten sposób nie mógłbym zarobić wystarczająco dużo, by zaspokoić swój nałóg, który jest teraztak ogromny, że większy nawet od Soho, większy od Londynu.Potrzebuję całego cracku, jaki udaje mi się zdobyć, najlepiej bybyło, gdybym brał przy każdej okazji, z pewnością częściej niż razna godzinę, jeśli tylko to możliwe.Jeżeli chodzi o heroinę górnego limitu nie ma, ale muszę wziąć około dwóch gramów dziennie, inaczej bym nie przeżył.Dwugramowy woreczek może kosztować do dziesięciu funtów, chociaż z reguły udaje mi się naciągnąćdealera na kilkufuntowy upust.Ale nawet z upustami nałóg kosztuje mnie co najmniej trzysta funtów dziennie, a często nawet więcej, i jest tylko jeden sposób, by zdobyć takie pieniądze: kradzieże.Gdy kończą mi się pieniądze, jestem w ciągłym ruchu, nieustannie czujny, rozglądam się za sposobnością do kradzieży,taką jak niepilnowana torebka czy turysta tak bardzo pochłonięty fotografowaniem, że zapomina o swoim portfelu.Ciąglerozglądam się za towarem.I ciągle szukam znajomych.Terazwszyscy na ulicy są moimi znajomymi, a jednocześnie nie znamnikogo.Przypadkowo tworzymy nędzne grupki albo ganiamyza sobą między blokami. Daj działkę, brachu. Pomóż mi, brachu. Co masz? W porządku, brachu?Zlatujemy się w parku jak ptaki, a pózniej, niczym gołębie,bez zapowiedzi, rozbiegamy się nagle w różnych kierunkach.Albo chodzimy dwójkami, trójkami, czasami w większej grupie.Ludzie przyłączają się bez powitania i odchodzą bez pożegnania.Kiedy jesteśmy w grupie, rozgrzewa mnie uczucie przyjaznii braterstwa.A potem nagle zostaję sam, spanikowany, rozbity.Jestem nowy, więc mówię niewiele.Raczej słucham innych.Wszystkie rozmowy dotyczą przetrwania, muszę się wielenauczyć.O rozmaitych miejscach, w których można dostaćtowar.W jakie dni kawiarnie przy Oxford Street wyrzucająstare ciastka [ Pobierz całość w formacie PDF ]