[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak one wszystkie.Przychodziła do niej paczka i każda mówiła: Och! To dobrze!.Jak Alison, każda miałaprzygotowane miejsce.Każda ją przyjęła.- Niemożliwe.Dlaczego miałyby to robić?- Bo nasz facet coś na nie ma - powiedział Reacher.- Zmusza je do współpracy.Zmusił Alison, by dała mu ich własną listę, zmusił Lorraine Stanley do kradzieży farby,zmusił ją do ukrycia jej w Utah, zmusił ją do wysłania farby we właściwym czasie, zmusiłkażdą z nich do przyjęcia przesyłki i przechowania jej, aż będzie gotowy.Zmuszał każdą znich do natychmiastowego niszczenia papierów.Każda z nich gotowa była załgać się naśmierć, gdyby coś wyszło na jaw, nim do nich dotrze.Harper patrzyła na niego z niedowierzaniem- Ale.jak? Jak, do diabła! Jak mógł tego dokonać?- Nie wiem - powiedział Reacher.- Szantaż? Pogróżki? Mówił każdej z nich: rób co każę, to inne zginą, a ty nie? Jakbyoszukiwał każdą z osobna?- Po prostu nie wiem.Nic tu do niczego nie pasuje.Te kobiety nie były szczególniestrachliwe, prawda? Zwłaszcza Alison.Ja wiem, że niewiele było rzeczy zdolnychprzestraszyć Ritę Scimecę.Harper nie spuszczała z niego wzroku.- Ale nie chodzi tylko o współpracę, prawda? - powiedziała.- Także o coś więcej.Onje zmusza, żeby były z tego powodu szczęśliwe! Kiedy przyszła paczka, Alison powiedziała: Och! To dobrze!.W pokoju zapadła cisza.- Może poczuła ulgę czy coś w tym rodzaju - mówiła dalej Harper.- Czyżby obiecałjej, że jeśli dostanie przesyłkę UPS, a nie FedExem, albo wieczorem zamiast rano, albojakiegoś szczególnego dnia tygodnia to znaczy, że wszystko będzie w porządku?- Nie wiem - powtórzył Reacher.Cisza.- Czego ode mnie chcesz?Wzruszył ramionami- Myśl - powiedział.- Chyba tylko tego, żebyś nie przestawała myśleć.Jesteś jedynąosobą, która może jeszcze coś zdziałać w tej sprawie.Inni do niczego nie dojdą, nie jeślinadal będą szli drogą, którą szli do tej pory.- Musisz powiedzieć Blake owi.Reacher potrząsnął głową.- 297 -- Blake nie będzie mnie słuchał.Przestałem być dla niego wiarygodny.Terazwszystko zależy od ciebie.- Może dla mnie też przestałeś być wiarygodny? Usiadła obok niego na łóżku, jakbynogi się pod nią ugięły.Przyglądał się jej, a w jego oczach było coś dziwnego.- No co? - spytała.- Kamera włączona? Zaprzeczyła gestem.- Nie - powiedziała.- Pod tym względem się poddali.A co?- Chcę cię znów pocałować.- Dlaczego?- Za pierwszym razem bardzo mi się to spodobało.- Dlaczego ja miałabym chcieć cię pocałować?- Bo za pierwszym razem bardzo ci się to spodobało.Harper nagle się zaczerwieniła.- Jeden pocałunek? Reacher skinął głową.- No.to chyba nie zaszkodzi.Obróciła się ku niemu, a on wziął ją w ramiona i pocałował.Poruszyła głowądokładnie tak jak wtedy.Mocniej przycisnęła wargi do jego warg, przesunęła po nichjęzykiem, sięgnęła nim głębiej, do zębów, w głąb ust.Wplotła palce w jego włosy.Całowałago jeszcze mocniej.Jej język był bardzo natarczywy.Nagle przyłożyła mu dłoń do piersi iodsunęła się.Oddychała szybko, ciężko.- Powinniśmy przestać - powiedziała.- Chyba tak.Wstała, zachwiała się, pochyliła w przód i gwałtownie wyprostowała.Odrzuciła włosyna ramiona.- Idę - oznajmiła.- Do zobaczenia jutro.Otworzyła drzwi, przestąpiła próg.Słyszał, że czeka na korytarzu, póki drzwi się zanianie zamkną.Słyszał, jak odchodzi w stronę windy.Położył się na łóżku.Nie zasnął, tylkomyślał o posłuszeństwie i przyzwoleniu, o środkach, motywach i okazjach.O prawdzie ikłamstwie.Spędził całe pięć godzin na myśleniu o tych rzeczach.*Harper wróciła o ósmej rano, umyta aż lśniąca, ubrana w inny garnitur i krawat.Ażkipiała energią.Reacher był zmęczony, wygnieciony, spocony, było mu na przemian tozimno, to gorąco.Ale czekał na nią, tuż przy drzwiach, w zapiętym płaszczu, a serce waliłomu mocno.Sprawa była wyjątkowo pilna.- 298 -- Idziemy - powiedział.- Już.Blake siedział w swoim gabinecie przy biurku, dokładnie tak jak poprzedniego dnia.Być może spędził tu całą noc.Faks z UPS leżał przy jego łokciu.Telewizor z wyłączonymdzwiękiem nadal grał, nastawiony na ten sam kanał.Jakiś waszyngtoński reporter stał naPennsylvania Avenue, mając za plecami Biały Dom.Pogoda wyglądała całkiem obiecująco:błękitne niebo, czyste chłodne powietrze.Niezły dzień na podróż.- Dziś znowu posiedzisz przy papierach - powiedział Blake.- Nie - zaprotestował Reacher.- Muszę się dostać do Portland.Możesz mi daćsamolot?- Samolot? - powtórzył Blake.- Człowieku, czyś ty oszalał? Nie ma mowy!- W porządku - powiedział Reacher.Podszedł do drzwi.Obrzucił pokój pożegnalnym spojrzeniem.Wyszedł na wąskikorytarz, zatrzymał się.Harper pospieszyła za nim.- Dlaczego Portland? - spytała.Spojrzał na nią.- Prawda i kłamstwa.- Co to znaczy?- Jedz ze mną, to się dowiesz.27- O co, do diabła, chodzi - spytała Harper.Reacher potrząsnął głową.- Nie mogę powiedzieć.Pomyślisz, że oszalałem.Odwrócisz się i odejdziesz.- Co niby jest takie szalone? Powiedz!- Nie.Nie mogę.Na razie to domek z kart.Zwalisz go.Każdy by go zwalił.Musiszzobaczyć to na własne oczy.Do diabła, ja muszę zobaczyć to na własne oczy! Ale chcę, żebyśprzy mnie była.Dokonała aresztowania.- Jakiego aresztowania? Mów! Reacher jeszcze raz potrząsnął głową.- Gdzie samochód? - spytał.- Na parkingu.- Idziemy!*Pobudka o szóstej była standardem całego jej okresu służby i Rita Scimeca nie uznałaza stosowne łamać tego zwyczaju w nowym, cywilnym życiu.Przesypiała sześć godzin z- 299 -każdych dwudziestu czterech, od północy do szóstej rano.wierć życia.Wstawała, by stawićczoło pozostałym trzem czwartym.Ciągła, niekończąca się procesja pustych dni.Pózną jesienią w ogródku nie było nicdo roboty.Zimowe temperatury nie dawały młodym roślinom szans na wegetację.Sadzenieograniczało się więc do wiosny, a przycinanie i pielenie trwało do końca lata.Pózną jesienią izimą zamykało się drzwi i pozostawało pod dachem.Dzisiaj zamierzała popracować nad Bachem.Poprawić wykonanie inwencjitrójgłosowych.Kochała je [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jak one wszystkie.Przychodziła do niej paczka i każda mówiła: Och! To dobrze!.Jak Alison, każda miałaprzygotowane miejsce.Każda ją przyjęła.- Niemożliwe.Dlaczego miałyby to robić?- Bo nasz facet coś na nie ma - powiedział Reacher.- Zmusza je do współpracy.Zmusił Alison, by dała mu ich własną listę, zmusił Lorraine Stanley do kradzieży farby,zmusił ją do ukrycia jej w Utah, zmusił ją do wysłania farby we właściwym czasie, zmusiłkażdą z nich do przyjęcia przesyłki i przechowania jej, aż będzie gotowy.Zmuszał każdą znich do natychmiastowego niszczenia papierów.Każda z nich gotowa była załgać się naśmierć, gdyby coś wyszło na jaw, nim do nich dotrze.Harper patrzyła na niego z niedowierzaniem- Ale.jak? Jak, do diabła! Jak mógł tego dokonać?- Nie wiem - powiedział Reacher.- Szantaż? Pogróżki? Mówił każdej z nich: rób co każę, to inne zginą, a ty nie? Jakbyoszukiwał każdą z osobna?- Po prostu nie wiem.Nic tu do niczego nie pasuje.Te kobiety nie były szczególniestrachliwe, prawda? Zwłaszcza Alison.Ja wiem, że niewiele było rzeczy zdolnychprzestraszyć Ritę Scimecę.Harper nie spuszczała z niego wzroku.- Ale nie chodzi tylko o współpracę, prawda? - powiedziała.- Także o coś więcej.Onje zmusza, żeby były z tego powodu szczęśliwe! Kiedy przyszła paczka, Alison powiedziała: Och! To dobrze!.W pokoju zapadła cisza.- Może poczuła ulgę czy coś w tym rodzaju - mówiła dalej Harper.- Czyżby obiecałjej, że jeśli dostanie przesyłkę UPS, a nie FedExem, albo wieczorem zamiast rano, albojakiegoś szczególnego dnia tygodnia to znaczy, że wszystko będzie w porządku?- Nie wiem - powtórzył Reacher.Cisza.- Czego ode mnie chcesz?Wzruszył ramionami- Myśl - powiedział.- Chyba tylko tego, żebyś nie przestawała myśleć.Jesteś jedynąosobą, która może jeszcze coś zdziałać w tej sprawie.Inni do niczego nie dojdą, nie jeślinadal będą szli drogą, którą szli do tej pory.- Musisz powiedzieć Blake owi.Reacher potrząsnął głową.- 297 -- Blake nie będzie mnie słuchał.Przestałem być dla niego wiarygodny.Terazwszystko zależy od ciebie.- Może dla mnie też przestałeś być wiarygodny? Usiadła obok niego na łóżku, jakbynogi się pod nią ugięły.Przyglądał się jej, a w jego oczach było coś dziwnego.- No co? - spytała.- Kamera włączona? Zaprzeczyła gestem.- Nie - powiedziała.- Pod tym względem się poddali.A co?- Chcę cię znów pocałować.- Dlaczego?- Za pierwszym razem bardzo mi się to spodobało.- Dlaczego ja miałabym chcieć cię pocałować?- Bo za pierwszym razem bardzo ci się to spodobało.Harper nagle się zaczerwieniła.- Jeden pocałunek? Reacher skinął głową.- No.to chyba nie zaszkodzi.Obróciła się ku niemu, a on wziął ją w ramiona i pocałował.Poruszyła głowądokładnie tak jak wtedy.Mocniej przycisnęła wargi do jego warg, przesunęła po nichjęzykiem, sięgnęła nim głębiej, do zębów, w głąb ust.Wplotła palce w jego włosy.Całowałago jeszcze mocniej.Jej język był bardzo natarczywy.Nagle przyłożyła mu dłoń do piersi iodsunęła się.Oddychała szybko, ciężko.- Powinniśmy przestać - powiedziała.- Chyba tak.Wstała, zachwiała się, pochyliła w przód i gwałtownie wyprostowała.Odrzuciła włosyna ramiona.- Idę - oznajmiła.- Do zobaczenia jutro.Otworzyła drzwi, przestąpiła próg.Słyszał, że czeka na korytarzu, póki drzwi się zanianie zamkną.Słyszał, jak odchodzi w stronę windy.Położył się na łóżku.Nie zasnął, tylkomyślał o posłuszeństwie i przyzwoleniu, o środkach, motywach i okazjach.O prawdzie ikłamstwie.Spędził całe pięć godzin na myśleniu o tych rzeczach.*Harper wróciła o ósmej rano, umyta aż lśniąca, ubrana w inny garnitur i krawat.Ażkipiała energią.Reacher był zmęczony, wygnieciony, spocony, było mu na przemian tozimno, to gorąco.Ale czekał na nią, tuż przy drzwiach, w zapiętym płaszczu, a serce waliłomu mocno.Sprawa była wyjątkowo pilna.- 298 -- Idziemy - powiedział.- Już.Blake siedział w swoim gabinecie przy biurku, dokładnie tak jak poprzedniego dnia.Być może spędził tu całą noc.Faks z UPS leżał przy jego łokciu.Telewizor z wyłączonymdzwiękiem nadal grał, nastawiony na ten sam kanał.Jakiś waszyngtoński reporter stał naPennsylvania Avenue, mając za plecami Biały Dom.Pogoda wyglądała całkiem obiecująco:błękitne niebo, czyste chłodne powietrze.Niezły dzień na podróż.- Dziś znowu posiedzisz przy papierach - powiedział Blake.- Nie - zaprotestował Reacher.- Muszę się dostać do Portland.Możesz mi daćsamolot?- Samolot? - powtórzył Blake.- Człowieku, czyś ty oszalał? Nie ma mowy!- W porządku - powiedział Reacher.Podszedł do drzwi.Obrzucił pokój pożegnalnym spojrzeniem.Wyszedł na wąskikorytarz, zatrzymał się.Harper pospieszyła za nim.- Dlaczego Portland? - spytała.Spojrzał na nią.- Prawda i kłamstwa.- Co to znaczy?- Jedz ze mną, to się dowiesz.27- O co, do diabła, chodzi - spytała Harper.Reacher potrząsnął głową.- Nie mogę powiedzieć.Pomyślisz, że oszalałem.Odwrócisz się i odejdziesz.- Co niby jest takie szalone? Powiedz!- Nie.Nie mogę.Na razie to domek z kart.Zwalisz go.Każdy by go zwalił.Musiszzobaczyć to na własne oczy.Do diabła, ja muszę zobaczyć to na własne oczy! Ale chcę, żebyśprzy mnie była.Dokonała aresztowania.- Jakiego aresztowania? Mów! Reacher jeszcze raz potrząsnął głową.- Gdzie samochód? - spytał.- Na parkingu.- Idziemy!*Pobudka o szóstej była standardem całego jej okresu służby i Rita Scimeca nie uznałaza stosowne łamać tego zwyczaju w nowym, cywilnym życiu.Przesypiała sześć godzin z- 299 -każdych dwudziestu czterech, od północy do szóstej rano.wierć życia.Wstawała, by stawićczoło pozostałym trzem czwartym.Ciągła, niekończąca się procesja pustych dni.Pózną jesienią w ogródku nie było nicdo roboty.Zimowe temperatury nie dawały młodym roślinom szans na wegetację.Sadzenieograniczało się więc do wiosny, a przycinanie i pielenie trwało do końca lata.Pózną jesienią izimą zamykało się drzwi i pozostawało pod dachem.Dzisiaj zamierzała popracować nad Bachem.Poprawić wykonanie inwencjitrójgłosowych.Kochała je [ Pobierz całość w formacie PDF ]