[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od tygodnia pracował jako tłumacz w Bank of America i znikim się jeszcze bliżej nie zapoznał.Nie zaproszono go na żadneświąteczne przyjęcie.Miło nam się gawędziło aż do szóstej rano.Igor był interesujący izabawny.Usłyszałam od niego komplement, że nigdy w życiu niewidział, żeby kobieta bez makijażu wyglądała tak pięknie.Całą nocwspominaliśmy młodość i życie w dawnym Związku Radzieckim.Najzabawniejsze było to, że Igor jakiś czas mieszkał w moimrodzinnym Krasnojarsku.Mało tego,245 byliśmy niemd sąsiadami, mieszkaliśmy w tej samej częścimiasta.W końcu został u mnie, po prostu nie miałam serca wyrzucaćgo o siódmej rano.Sam zresztą też nie chciał wychodzić.Od początkuoboje czuliśmy, że coś się między nami zaczyna.Potem były trzyrandki i za każdym razem nasza wzajemna fascynacja rosła.Gdy ktośpyta, jak się poznaliśmy, ze śmiechem odpowiadamy, żeprzywędrowaliśmy przez pół świata aż do Ameryki, żeby się spotkać.Z wdzięcznością wspominam wszystkich ludzi, którzy przewinęlisię przez moje życie, bo od każdego z nich czegoś się nauczyłam idzięki temu dowiedziałam się nowych rzeczy o sobie.Przekonałam się,na co naprawdę mnie stać i jakie mam możliwości.Rozwinęłam wsobie cierpliwość.A w końcu spotkałam moją drugą połowę, mojegonajdroższego Igora.Oraz Księcia.246 PozegnanieByło to w Kazaniu, jeszcze za mojego życia.Spytacie, dlaczego takmówię, skoro żyję.Tak naprawdę mnie już nie ma.Nic nie zostało zdawnej szczęśliwej żony kochającego męża i matki rozkosznych bliz-niaczek.Nie istnieje tamta kobieta o wesołych oczach dziecka.Owejtragicznej jesieni przeszła w niebyt wraz ze swymi córeczkami.Nazawsze niech będzie przeklęty rok 2000.Gdy ktoś bliski umiera lub odchodzi, inni pocieszają, że przecieżżycie toczy się dalej.Psychiatrzy każą patrzeć w przyszłość i żyć.Nieumiem jednak zacząć od początku, wiedząc, że wszystko jest już zamną.Wiem, że gościmy krótko na tym świecie, ale czemu ta gościnama być aż tak niesprawiedliwa i okrutna?Mieliśmy straszny wypadek samochodowy.Półtoraroczneblizniaczki, Liza i Masza, zginęły na miejscu.Mąż miał wstrząs mózgui połamane żebra.Ja stałam się kaleką, nikomu niepotrzebną rośliną.Wracaliśmy z daczy, gdzie z mężem Aleksandrem i dziewczynkamiświętowaliśmy czwartą rocznicę ślubu.Piękny ro-247 dzinny weekend, pływanie łodzią po jeziorze, wspólny grill.I dwiecudowne miłosne noce.Sasza był taki czuły.Całował mnie potem wczoło i mówił:  Dzięki ci za twoje niezwykłe ciepło, najdroższa".Pamiętam, że bardzo zle spałam tamtej deszczowej nocypoprzedzającej wypadek.Zniło mi się, że wyjeżdżaliśmy na rodzinnewakacje, spakowaliśmy walizki, ale dzieci weszły do samolotu same, anas stewardessy nie wpuściły.Samolot wystartował i dziewczynkiodleciały.Obudziłam się z płaczem.Poszłam na palcach do pokoju córeczek,które smacznie spały przytulone do siebie.Położyłam się obok nich, apo chwili wszedł Sasza.Też się przy nas położył.Szepnął mi do ucha,że w tym łóżku są trzy najdroższe dla niego istoty.Pod wieczórwracaliśmy do miasta.Przez pół drogi dziewczynki nie spały, tylkobawiły się, a dopiero potem usnęły.Jechaliśmy spokojnie iwspominaliśmy czasy własnego dzieciństwa.Nagle wyrósł przed nami wielki tir.Pijany kierowca z ogromnąprędkością wjechał prosto w nas, dosłownie miażdżąc naszą małątoyotę.Nic więcej nie pamiętam, a teraz jestem przykuta do wózka.Kierowca siedzi w więzieniu, ale co mi z tego? Przecież nie zwróci mito dzieci ani szczęśliwego małżeństwa.Mąż ocalał i jakoś z tego wyszedł, ja przeżyłam śmierć kliniczną.Kiedy otworzyłam oczy, leżałam pod kroplówką, przyczepiona doszpitalnych urządzeń.Wskutek wstrząsu neurologicznego doznałamparaliżu od pasa w dół.Sasza siedział przy mnie, starszy o trzydzieścilat, posiwiały, nieogolony, z podkrążonymi oczami.Od razu spytałamgo o dzieci, a on rozszlochał się i wydusił z siebie, że nie żyją.Straciłam przytomność.Obudziłam się potem na krótko i znowuzapadłam w otchłań.248 Wróciłam do beztroskiego, szczęśliwego dzieciństwa, gdy miałamsiedem czy osiem lat i jechałam z rodzicami nad jezioro.Latem coniedziela urządzaliśmy piknik, a kiedy byłam starsza, zabieraliśmy teżmojego kolegę Maksyma.Obie z mamą miałyśmy na sobie identycznesukienki, zielone z wzrokiem w truskawki, a ojciec - dżinsy i niebieskąkoszulkę w żółte paski.Pakowaliśmy koc, termos z herbatą,ugotowane przez mamę ziemniaki i jajka, a także pokrojone w plastryogórki, pomidory i smażonego kurczaka.Po jedzeniu graliśmy z ojcemw badmintona albo w kalambury.Najpierw jechaliśmy autobusem, a potem pociągiem do stacjiZamorskaja.Po wyjściu z pociągu rodzice kupowali u staruszki świeżąmarchewkę i musiałam ją zjeść, zanim doszliśmy do jeziora.Ojcieczwracał się wtedy do mnie  króliczku".Zaraz po wybraniu miejsca irozłożeniu koca biegł do wody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl