[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj mieli blade twarze i ociekali morską wodą.Edgar spojrzał na Rudyarda, apotem, bez żadnych wstępów, podszedł do sir Peregrine a i zapytał: Co się tutaj dzieje? Pan Peel powiedział mi, że utrzymuje pan kurs, który jestniebezpieczny dla statku.Sir Peregrine wyświadczył Edgarowi dużą grzeczność, wyciągając fajkę z ust, które oblizał,zanim się odezwał: Pan Peel jest oficerem o stosunkowo małym doświadczeniu.Zdobywał je zresztą główniena statkach o wyporności dwudziestu tysięcy ton lub mniejszych.Jego ocena, jaki kurs jestniebezpieczny dla pięćdziesięciotysięcznego liniowca, znacznie różni się od mojej.To wszystko. Frontowe bariery na statku zostały zniszczone.Straciliśmy z pokładu wiele metalowychczęści, a nawet flagę kompanii. Tak przyznał sir Peregrine. Ma pan rację.Wolę jednak utracić sprzęt za dwieście lubtrzysta funtów niż cały statek, co mogłoby nastąpić, gdybym zmienił kurs. Przerwał na chwilę. A jeśli chodzi o barwy kompanii dodał dysponuję dwiema lub nawet trzemazapasowymi flagami.Polecę wywiesić jedną z nich natychmiast, gdy pozwoli na to pogoda.Po chwili milczenia Edgar rzucił pytanie: Uważa więc pan, że aktualny kurs jest bezpieczniejszy od ukośnego do fal?Sir Peregrine pokiwał głową.A potem już tylko palił fajkę.Edgar skierował spojrzenie na Rudyarda Philipsa. Panie Philips, jaka jest pańska opinia? Czy powinniśmy zmienić kurs, czy utrzymać ten,którym aktualnie płyniemy?Rudyard zawahał się.Oczekiwał, że sir Peregrine popatrzy na niego, może mrugnie do niegookiem albo chociaż zachęci go do poparcia skinieniem głowy.Ale nic z tego.Kapitan nie miałnajmniejszego zamiaru wyręczyć Philipsa.Tymczasem na Arcadię spadła kolejna potężna falai wszyscy obecni na mostku, z wyjątkiem sir Peregrine a, musieli kurczowo chwycić sięmosiężnej bariery, aby nie upaść.Rudyard unikał świdrującego go wzroku Ralpha Peela.W końcu odezwał się, ale zbyt cicho,by ktokolwiek mógł go usłyszeć. Obecny kurs jest przypuszczalnie najlepszy. Co? zapytał Edgar. Powiedziałem Rudyard uniósł głowę i w tej chwili spojrzał prosto w oczy Ralpha Peela że płyniemy w tej chwili najbezpieczniejszym kursem dla tego statku.Ralph Peel otarł usta wierzchem dłoni, a potem uderzył się pięścią w biodro.Nie miał pojęcia,jak w tej chwili się zachować. Czy jest pan pewien, że nie doznamy większych uszkodzeń niż tylko powierzchowne iłatwe do naprawy, sir Peregrine? zapytał Edgar. Chodzi mi o to, czy zdołamy naprawićuszkodzenia, zanim dopłyniemy do Nowego Jorku. Wszystko zależy od pogody. Zgadza się pan z tym? zapytał Edgar Rudyarda.Rudyard czując, że się poci i jest mubardzo gorąco, pokiwał twierdząco głową. A więc, panie Peel powiedział Edgar wszystko wskazuje na to, że był pan zbytkategoryczny i pochopny w swoich ocenach, by łagodnie to ująć.Skoro kapitan jest przekonany,iż prowadzi ten statek zgodnie z najlepszym z możliwych kursów, skoro pierwszy oficer jest tegosamego zdania, nie ma tu chyba nic więcej do powiedzenia, prawda? Poza tym, że zapewnebędzie potrzebna pańska pomoc przy ratowaniu tej dziewczynki Fosterów, oraz tym, że gdy tylkopoprawi się pogoda, zechcę powrócić do kwestii tego incydentu i wyjaśnić jego podłoże iprzyczyny. Niech się pan nie martwi, panie Deacon odezwał się nagle sir Peregrine głosemzmęczonym, lecz pełnym wyższości. Jestem przekonany, że w odpowiednim czasie samwyciągnę wnioski z zachowania pana Peela.Ralph Peel chciał coś powiedzieć, zmienił jednak zdanie i gdy Edgar Deacon wychodził zmostku, bez słowa ruszył za nim.Gdy obaj wyszli, Rudyard przez długi czas w milczeniuwpatrywał się niewidzącym spojrzeniem w przestrzeń za szybą.Był przekonany, że wybrałnajlepsze rozwiązanie, ale co z tego, skoro i ono było złe? Jak mógł teraz wrócić do Louise ipowiedzieć jej, że mimo wszystko nie zdecydował się na wyrwanie dowództwa nad statkiem zrąk sir Peregrine a? Jak mógł jej powiedzieć, że zamiast tego zgodził się z kapitanem, iżprowadzi statek najlepiej, jak tylko w obecnych, warunkach można?Jak mógł przyznać się, że zdradził przyjaciela oficera wobec właścicieli Arcadii iwypowiedział słowa, które najprawdopodobniej doprowadzą do wyrzucenia Ralpha Peela zkompanii?Sir Peregrine pochylił się w kierunku jakiejś niskiej półki i po chwili w jego dłoni pojawiła siębutelka haitańskie go rumu. Napije się pan, panie Philips? zapytał. Ot, ociupinkę, na poprawę samopoczucia. Nie odparł Rudyard.Potem niespodziewanie dorzucił gromkim głosem: Dziękuję,kapitanie, ale nie piję podczas służby. Jak pan uważa powiedział sir Peregrine, po czym wlał sobie do gardła kilka łykówalkoholu prosto z butelki. Wypiłem za pańskie zdrowie powiedział do Rudyarda, gdyskończył.ROZDZIAA TRZYDZIESTY DRUGIMonty Willowby znalazł Harry ego Pakenowa w jakimś kącie baru trzeciej klasy, wciążściskającego w dłoniach szklankę z lemoniadą.Jego twarz była szara, jak wymiętolona kartkapapieru.Obok niego, opierając policzek o blat stolika i głośno chrapiąc, siedziała śliczna młodadziewczyna.Była to Philly, do kresu wymęczona morską chorobą, francuskim koniakiem i nocądzikiego seksu.Zniła, że jej sąsiad z domu w Minnesocie, łysy, pięćdziesięciopięcioletnimężczyzna, zlizuje właśnie loda waniliowego spomiędzy jej rozłożonych ud.Często miewałatakie sny.Harry natomiast o niczym nie śnił.I był poza wszystkim, co się wokół niego działo.Gapił siętylko w oprawioną w ramę fotografię pary królewskiej i czekał; czekał, kiedy ta podróż wreszciedobiegnie końca.Niewiele brakowało, by porzucił swe rewolucyjne poglądy i zaczął się modlić oten koniec. Halo, pan Pakemoff, nieprawdaż? zawołał Monty, starając się, aby jego głos brzmiał jaknajbardziej wylewnie. Jak się panu podoba nasza mała huśtawka? Dobrze się pan bawi?Harry poprawił okulary i zmarszczywszy czoło, przyjrzał się Monty emu. Och, wspaniale odparł bez przekonania. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio było mitak dobrze. Czy mogę na chwilę usiąść przy panu, przyjacielu? zapytał Monty.Gdy Harry skinąłgłową, zajął miejsce obok niego i powiedział: Widzi pan, mamy pewien problem. Jaki problem? spytał Harry bez zainteresowania.Monty zdobył się na słaby uśmiech. Niedawno zaszło pomiędzy nami drobne nieporozumienie z powodu tej lalki powiedział. Nieporozumienie, powiada pan? Cóż& Monty niepewnie chrząknął. Prawda jest taka, że muszę, niestety, przestrzegaćprzepisów kompanii, nawet wtedy, gdy ich osobiście nie popieram.Musi pan to zrozumieć.Gdybym postępował inaczej, na statku zapanowałby chaos. Rozumiem.My z trzeciej klasy nie możemy patrzeć na kawior i szampany, bo wprzeciwnym razie zbuntowalibyśmy się i opanowalibyśmy statek. %7łartowniś z pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Obaj mieli blade twarze i ociekali morską wodą.Edgar spojrzał na Rudyarda, apotem, bez żadnych wstępów, podszedł do sir Peregrine a i zapytał: Co się tutaj dzieje? Pan Peel powiedział mi, że utrzymuje pan kurs, który jestniebezpieczny dla statku.Sir Peregrine wyświadczył Edgarowi dużą grzeczność, wyciągając fajkę z ust, które oblizał,zanim się odezwał: Pan Peel jest oficerem o stosunkowo małym doświadczeniu.Zdobywał je zresztą główniena statkach o wyporności dwudziestu tysięcy ton lub mniejszych.Jego ocena, jaki kurs jestniebezpieczny dla pięćdziesięciotysięcznego liniowca, znacznie różni się od mojej.To wszystko. Frontowe bariery na statku zostały zniszczone.Straciliśmy z pokładu wiele metalowychczęści, a nawet flagę kompanii. Tak przyznał sir Peregrine. Ma pan rację.Wolę jednak utracić sprzęt za dwieście lubtrzysta funtów niż cały statek, co mogłoby nastąpić, gdybym zmienił kurs. Przerwał na chwilę. A jeśli chodzi o barwy kompanii dodał dysponuję dwiema lub nawet trzemazapasowymi flagami.Polecę wywiesić jedną z nich natychmiast, gdy pozwoli na to pogoda.Po chwili milczenia Edgar rzucił pytanie: Uważa więc pan, że aktualny kurs jest bezpieczniejszy od ukośnego do fal?Sir Peregrine pokiwał głową.A potem już tylko palił fajkę.Edgar skierował spojrzenie na Rudyarda Philipsa. Panie Philips, jaka jest pańska opinia? Czy powinniśmy zmienić kurs, czy utrzymać ten,którym aktualnie płyniemy?Rudyard zawahał się.Oczekiwał, że sir Peregrine popatrzy na niego, może mrugnie do niegookiem albo chociaż zachęci go do poparcia skinieniem głowy.Ale nic z tego.Kapitan nie miałnajmniejszego zamiaru wyręczyć Philipsa.Tymczasem na Arcadię spadła kolejna potężna falai wszyscy obecni na mostku, z wyjątkiem sir Peregrine a, musieli kurczowo chwycić sięmosiężnej bariery, aby nie upaść.Rudyard unikał świdrującego go wzroku Ralpha Peela.W końcu odezwał się, ale zbyt cicho,by ktokolwiek mógł go usłyszeć. Obecny kurs jest przypuszczalnie najlepszy. Co? zapytał Edgar. Powiedziałem Rudyard uniósł głowę i w tej chwili spojrzał prosto w oczy Ralpha Peela że płyniemy w tej chwili najbezpieczniejszym kursem dla tego statku.Ralph Peel otarł usta wierzchem dłoni, a potem uderzył się pięścią w biodro.Nie miał pojęcia,jak w tej chwili się zachować. Czy jest pan pewien, że nie doznamy większych uszkodzeń niż tylko powierzchowne iłatwe do naprawy, sir Peregrine? zapytał Edgar. Chodzi mi o to, czy zdołamy naprawićuszkodzenia, zanim dopłyniemy do Nowego Jorku. Wszystko zależy od pogody. Zgadza się pan z tym? zapytał Edgar Rudyarda.Rudyard czując, że się poci i jest mubardzo gorąco, pokiwał twierdząco głową. A więc, panie Peel powiedział Edgar wszystko wskazuje na to, że był pan zbytkategoryczny i pochopny w swoich ocenach, by łagodnie to ująć.Skoro kapitan jest przekonany,iż prowadzi ten statek zgodnie z najlepszym z możliwych kursów, skoro pierwszy oficer jest tegosamego zdania, nie ma tu chyba nic więcej do powiedzenia, prawda? Poza tym, że zapewnebędzie potrzebna pańska pomoc przy ratowaniu tej dziewczynki Fosterów, oraz tym, że gdy tylkopoprawi się pogoda, zechcę powrócić do kwestii tego incydentu i wyjaśnić jego podłoże iprzyczyny. Niech się pan nie martwi, panie Deacon odezwał się nagle sir Peregrine głosemzmęczonym, lecz pełnym wyższości. Jestem przekonany, że w odpowiednim czasie samwyciągnę wnioski z zachowania pana Peela.Ralph Peel chciał coś powiedzieć, zmienił jednak zdanie i gdy Edgar Deacon wychodził zmostku, bez słowa ruszył za nim.Gdy obaj wyszli, Rudyard przez długi czas w milczeniuwpatrywał się niewidzącym spojrzeniem w przestrzeń za szybą.Był przekonany, że wybrałnajlepsze rozwiązanie, ale co z tego, skoro i ono było złe? Jak mógł teraz wrócić do Louise ipowiedzieć jej, że mimo wszystko nie zdecydował się na wyrwanie dowództwa nad statkiem zrąk sir Peregrine a? Jak mógł jej powiedzieć, że zamiast tego zgodził się z kapitanem, iżprowadzi statek najlepiej, jak tylko w obecnych, warunkach można?Jak mógł przyznać się, że zdradził przyjaciela oficera wobec właścicieli Arcadii iwypowiedział słowa, które najprawdopodobniej doprowadzą do wyrzucenia Ralpha Peela zkompanii?Sir Peregrine pochylił się w kierunku jakiejś niskiej półki i po chwili w jego dłoni pojawiła siębutelka haitańskie go rumu. Napije się pan, panie Philips? zapytał. Ot, ociupinkę, na poprawę samopoczucia. Nie odparł Rudyard.Potem niespodziewanie dorzucił gromkim głosem: Dziękuję,kapitanie, ale nie piję podczas służby. Jak pan uważa powiedział sir Peregrine, po czym wlał sobie do gardła kilka łykówalkoholu prosto z butelki. Wypiłem za pańskie zdrowie powiedział do Rudyarda, gdyskończył.ROZDZIAA TRZYDZIESTY DRUGIMonty Willowby znalazł Harry ego Pakenowa w jakimś kącie baru trzeciej klasy, wciążściskającego w dłoniach szklankę z lemoniadą.Jego twarz była szara, jak wymiętolona kartkapapieru.Obok niego, opierając policzek o blat stolika i głośno chrapiąc, siedziała śliczna młodadziewczyna.Była to Philly, do kresu wymęczona morską chorobą, francuskim koniakiem i nocądzikiego seksu.Zniła, że jej sąsiad z domu w Minnesocie, łysy, pięćdziesięciopięcioletnimężczyzna, zlizuje właśnie loda waniliowego spomiędzy jej rozłożonych ud.Często miewałatakie sny.Harry natomiast o niczym nie śnił.I był poza wszystkim, co się wokół niego działo.Gapił siętylko w oprawioną w ramę fotografię pary królewskiej i czekał; czekał, kiedy ta podróż wreszciedobiegnie końca.Niewiele brakowało, by porzucił swe rewolucyjne poglądy i zaczął się modlić oten koniec. Halo, pan Pakemoff, nieprawdaż? zawołał Monty, starając się, aby jego głos brzmiał jaknajbardziej wylewnie. Jak się panu podoba nasza mała huśtawka? Dobrze się pan bawi?Harry poprawił okulary i zmarszczywszy czoło, przyjrzał się Monty emu. Och, wspaniale odparł bez przekonania. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio było mitak dobrze. Czy mogę na chwilę usiąść przy panu, przyjacielu? zapytał Monty.Gdy Harry skinąłgłową, zajął miejsce obok niego i powiedział: Widzi pan, mamy pewien problem. Jaki problem? spytał Harry bez zainteresowania.Monty zdobył się na słaby uśmiech. Niedawno zaszło pomiędzy nami drobne nieporozumienie z powodu tej lalki powiedział. Nieporozumienie, powiada pan? Cóż& Monty niepewnie chrząknął. Prawda jest taka, że muszę, niestety, przestrzegaćprzepisów kompanii, nawet wtedy, gdy ich osobiście nie popieram.Musi pan to zrozumieć.Gdybym postępował inaczej, na statku zapanowałby chaos. Rozumiem.My z trzeciej klasy nie możemy patrzeć na kawior i szampany, bo wprzeciwnym razie zbuntowalibyśmy się i opanowalibyśmy statek. %7łartowniś z pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]