[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Naprawdę nie rozumiem, po co cię tu przysłali.- Twoja mama zle się czuje? - podchwyciła Mei.- Tak - westchnął - a teraz właśnie ma zły okres.Krzyczy, płacze,nie kojarzy osób.Trzeba jej stale pilnować.Pamiętaj, niezależnie odtego, jak by się zachowywała, nie wolno jej zostawiać samej wpomieszczeniu, gdzie pali się ogień.%7ładnych lamp, żadnych kominków.Już raz omal nas nie spaliła.- Czy wtedy, kiedy gorzej się czuje, powinnam raczej zajmować sięnią czy domem? - zapytała Mei.- Dobre pytanie - uśmiechnął się Bryce.- Nie da rady ogarnąćwszystkiego.Ale nie martw się.Mam nadzieję, że jutro uda nam sięnająć nowego kucharza.Aborygeni mają nieopodal obóz.Pojadę do nichpo południu i zobaczę, co się da załatwić.Może uda mi się znalezć teżkogoś do pomocy w domu.Tak czy owak będziesz miała mnóstworoboty.- Jeśli nie dam sobie rady, pomożesz mi?- Nie zawsze będę mógł pomóc.Ojciec też mnie potrzebuje.- Gdzie on jest? - zapytała, uświadomiwszy sobie nagle, że odpoprzedniego dnia nie widziała nigdzie Archera Llewellyna.- Czy teżjest chory?Bryce zaśmiał się, ale szybko spoważniał.- Rzeczywiście, chwilami zachowuje się dość dziwnie.To w ogólejest dość osobliwe miejsce, May.Chciałbym móc powiedzieć cośinnego, ale naprawdę nie mogę.Nie mówili ci o tym, nie uprzedzali, żepolgaraouslandasc to podłe ranczo?- Pan Stuart Sayers mówił, że trudno jest mu znalezć chętnych dopracy w tym miejscu.- Dlaczego więc ty tutaj przyjechałaś? Jesteś młoda, silna, bez truduznalazłabyś inne zajęcie.- Jestem Chinką.Wielu ludziom w Darwin się to nie podoba.- Głupcy.Zdziwiło ją, że tak zareagował, ale postanowiła zachować ostrożność.Nie powinna czuć do niego ani wdzięczności, ani sympatii.- Być może głupcy, ale tak już jest - odparła.- Wyjechałam zDarwin, trafiłam tutaj i zamierzam zapracować na swoje utrzymanie.- W porządku, byłem tylko ciekaw - odpowiedział Bryce.-Mogłabyś przygotować coś do przekąszenia? Większość ludzi wrócidopiero po zmroku, mój ojciec też.Kilku, pewnie z pięciu, będzie jednakwcześniej.Z niechęcią pomyślała o gotowaniu posiłku przed wysprzątaniemkuchni.- A co z twoją matką? - spytała.- Przy odrobinie szczęścia sama się sobą zajmie, jak się obudzi.- Dasz mi kogoś do pomocy przy sprzątaniu?- Rozejrzę się.Nie lubisz tracić czasu, co? Przed przyjazdem doJimiramiry nastawiła się na nienawiść do wszystkiego, co tutaj zastanie.Wcześniej nie poświęciła Bryce'owi cienia uwagi, ale teraz nie mogłapohamować zdumienia, że tak łatwo stopił jej serce jedną pochwałą.- Przyślę ci Henry'ego - postanowił.- Tylko pamiętaj, że jestprzygłuchy, więc będziesz musiała do niego krzyczeć.I nie przejmuj sięśniadaniem mamy.Przed południem zwykle niczego nie jada.Ostrożnie otworzył drzwi i starannie je za sobą zamknął, ale mimo toskłębiony tabun much wdarł się bezczelnie do środka.Mei została sama inatychmiast zabrała się do roboty, zapominając o głodzie.Henry pojawił się po kwadransie.Nosił gęstą brodę, która zasłaniałabezzębne usta, i miał zwyczaj spluwać od czasu do czasu po kątach.Choć nieustannie narzekał i utyskiwał, szybko i sprawnie uprzątnąłkuchnię, naniósł wody i oczyścił gazę w oknach.Kiedy skończył,pomieszczenie zaczęło jako tako przypominać kuchnię.polgaraouslandasc Poprzedniego dnia nie zdążono przywiezć skrzyń z zapasami, toteżMei musiała zadowolić się tym, co znalazła w spiżarni pod gankiem.Pokroiła w plastry soloną wołowinę, natarła ją czosnkiem i sypnęła dowody kilka garści ryżu.Podczas gdy potrawa dusiła się na ogniu, onawróciła do sprzątania.Kiedy Bryce po trzech godzinach zjawił się w kuchni, posiłek byłgotowy.- Zaniosę ludziom jedzenie i zjem razem z nimi - zaproponował.- Aty zajmij się teraz mamą.Do tej pory Mei nie miała okazji poznać Violi Llewellyn.Nie miałanawet czasu zastanawiać się, po co naprawdę tu przyjechała i co znaczydobrze wykonana praca.Dopiero teraz przypomniała sobie o celu swojejwyprawy.- Jak ona się dzisiaj czuje? - zagadnęła, nakładając mięso na talerz.- Jest spokojna - ton jego głosu nie zmienił się, ale twarz przybrałasmutny wyraz.- Sama się zresztą przekonasz.Czasami jest przytomna irozumie, co się do niej mówi.Ale potem przychodzą dni, kiedy nic doniej nie dociera.Zamyka się wtedy w swoim świecie, często na wieledni.Wydaje jej się, że jest z powrotem w Broome.- W Broome? - spytała ciekawie, jak gdyby nigdy wcześniej niesłyszała tej nazwy.- To miasteczko portowe na zachodzie kraju.Ludzie utrzymują siętam z połowu pereł, trochę tak jak w Darwin, tyle że, jak twierdzi ojciec,w Broome tylko tym się zajmują.- To strasznie daleko.- Tak, ale kobietom żyje się tam.o wiele łatwiej.Mei pomyślała o życiu własnej matki, lecz powstrzymała się odkomentarza.Jeszcze nie mogła sobie na taki pozwolić.Gdy jednak miałastanąć oko w oko z żoną Archera Llewellyna, zaczęła się zastanawiać, coi dlaczego zostawiła ona w rodzinnym Broome.Rose Garthopowiedziała jej kiedyś, że Viola wyjechała z Archerem, nie bacząc naostrzeżenia ojca.Upór i brak szacunku krnąbrnej córki były zresztązródłem nieustannych plotek, które Mei zapamiętała jeszcze z dzie-ciństwa.Przez lata wyobrażała sobie, że Viola i Archer świetnie siędopasowali, bo przecież oboje byli równie nieustępliwi, bezwzględni ipolgaraouslandasc egoistyczni.Spodziewała się, że z czasem zaczną się wzajemnieniszczyć, a po tym, co usłyszała od Bryce'a, wiedziała już, że tak właśniesię stało.Przynajmniej w przypadku Violi.Weszła do domu, nakryła do stołu w jadalni i poszła na poszukiwaniegospodyni.Znalazła ją w sypialni na końcu najdłuższego z korytarzy.Pani Llewellyn siedziała na taborecie, wpatrzona nieprzytomnymwzrokiem w podręczne lusterko.Mei wykorzystała sposobność, by przyjrzeć się kobiecie, do którejnależało - przynajmniej w części - to, co powinno należeć do Willow.Viola Llewellyn miała jasne włosy jak jej syn, ale na tym kończyło sięwszelkie podobieństwo między nimi.Bryce był postawny, wysoki, miałjasne spojrzenie i delikatną cerę.Jego matkę szpeciły zgarbione plecy izniszczona twarz starej kobiety.Wpatrywała się w swoje odbiciebezbarwnymi, napuchniętymi oczami i poruszała ustami, szepcząc dosiebie coś bezgłośnie.Pod ścianą stało żelazne łóżko, półki na ubrania, a pod oknemniewielki stół.Wnętrze ozdabiało jedynie kilka kryształowych flakonów.Mei pomyślała, że w rezydencji Somersetów w Broome nawet służbamiała zapewne wygodniejsze pokoje, i niespodziewanie ogarnął jąsmutek.Szybko go w sobie stłumiła i odezwała się konkretnym, praktycznymtonem:- Proszę pani, obiad gotowy.Na dzwięk nieznanego głosu Viola ocknęła się i oderwała wzrok odswojego odbicia.- Czy pomóc pani się ubrać? - spytała Mei.- Przeszkadzasz mi.Powiem ci, kiedy masz się odezwać.Mei zignorowała opryskliwy ton.- Proszę mi pozwolić wyszczotkować sobie włosy.- Dobrze - przystała Viola, a wtedy Mei wzięła ze stołu szczotkę iwyjęła spinki z jej rozwichrzonych włosów.Rozpuszczone, opadłybezwładnie na ramiona, cienkie, łamiące się, pozbawione blasku.Meiprzypomniała sobie włosy matki - jedwabiste, mocne i lśniące nawetwówczas, gdy choroba osłabiła jej ciało.Zaczęła czesać Violę, ta zaśprzymknęła oczy, jak gdyby sprawiało jej to rozkosz.- W co mam siępolgaraouslandasc ubrać, Susan? - zapytała.- Już jest pani ubrana.Viola zdawała się nie słyszeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl