[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał dobrze.Trzydzieści tysięcy za całość, z umeblowaniem.Czterytysiące przy podpisaniu umowy i należał do mnie.Bez basenu, ale niemożna mieć wszystkiego.Jack uważał, że to dobre posunięcie - łatwy do zbycia, gdyby mi siępowiodło, łatwy do utrzymania, gdyby sukces się ociągał.Podpisałemjakieś papiery i agencja Morrisa zajęła się resztą.Muszę stwierdzić, żebyli wspaniali.Nie zwlekałem z przeprowadzką i wzięciem się do pracy.Zakupy załatwiłem w dolinie, bo co, do licha, tak było taniej, a drogataka sama jak do Hollywood.Załadowałem zamrażalnik porcją steków,wystarczającą na rok, zaopatrzyłem się w piwo i wino, kupiłem ryzy pa-pieru, kilkanaście taśm do maszyny.i całą energię skierowałem naSpróbuj znów z Jenny.To była samotna egzystencja, ale tak chciałem.No i do tegoprzywykłem.Chcesz być pisarzem, lepiej żebyś polubił własne towar-zystwo, bo inaczej nic nie zostanie zrobione.Czasem dzwonili Duży Al iTłusty Mike, by z nieodmiennym zadowoleniem przyjąć do wiadomości,że pracuję nad ich projektem.Przypominali mi Jerry'ego Kapłana i Fran-ka Brokawa dzwoniących z Long Island, żeby sprawdzić, czy jestemprzykuty do maszyny do pisania.Jack Rush sumiennie telefonował odczasu do czasu, dając mi ostrogę opowieściami, jak to inni producenciustawiają się w kolejce po moje usługi i im prędzej skończę pracę dlaWarnera, tym prędzej mogę ruszać na podbój reszty świata.Wiedziałem jednak, że nie ma co się spieszyć.Moje pierwsze filmowezlecenie było ważne, a pierwsza wersja scenariusza kluczowa.Chciałem,żeby spodobała się moim dwóm tłuś- ciochom.Chciałem, żeby sięrozeszło, że jestem dobry.%7łeby osiągnąć te wszystkie cele, byłem odda-ny mojej maszynie tak jak pięknej kochance.Rzadko zwracałem uwagęLRTna porę dnia.Zakupy robiłem tylko wtedy, gdy lodówka i zamrażalnik mito nakazały.Pranie wywoziłem wyłącznie wtedy, kiedy wysypywało się zkosza.Spałem nie więcej niż dwie, trzy godziny z rzędu, ale za to dwalub trzy razy w ciągu dnia.A scenariusz powstawał.Naprawdę go przybywało - wszystkie post-aci nabierały kształtów i życia, ustawiając się na moich kartkach wporządku, jaki im narzucałem.Dobrze się to zapowiadało.Pewnego wieczoru przyjąłem pierwszego gościa: irlandzkiego setera,wymachującego ogonem prawie zbyt dużym jak na mój dom.Wabił sięRedwood, tak stwierdzała przywieszka.I kiedy głaskałem go po głowie,pojawił się przede mną jego właściciel - i nie była to piękna dziewczyna,którą wpisałbym w tę konkretną sytuację.Fred Horner był pięćdziesięcioletnim pijakiem, niewykształconym,prostodusznym, dużym i miękkim.%7ładne z wymówionych przez niegosłów nie miało spółgłosek.I kiedy się odezwał, zastanowiłem się, czy tomoże pies jest brzuchomówcą, do tego kiepskim.Uraczył mnie stekiembzdur i serdecznym powitaniem, uprzedzając, że jeden fałszywy krok, aznajdę się na jego dachu, bo miał dom za zakrętem i tuż poniżej mojego.Sprzedawał motocykle i pił dżin; otaczająca go, wyraznie wyczuwalnaaura pachniała mieszanką jednego i drugiego.Usiadł, rzucając swój butprzez szerokość tarasu, żeby Redwood mógł go zaaportować.To był po-pisowy numer Redwooda.Fred Homer spojrzał na moją maszynę do pi-sania i zadał błyskotliwe pytanie:- Piszesz coś?- Pamiętniki.- Nie jesteś odpowiednio stary.- Będę, kiedy skończę.- Robię w motorach.- Słuchaj.mam masę pracy.- Niech cię nie powstrzymuje moja obecność.- Nie powstrzymuje.-1 wyprowadziłem go na ulicę.Rzucił but milęprzed siebie i Redwood zniknął w pogoni za nim.A Fred Horner,utykając, oddalał się ode mnie, kiwając mi i bekając.Miałem sąsiada.Powinienem chyba postawić płot.Pod prądem.Duży Al zaprosił mnie na kolację.Miał miły dom w elż- bietańskimstylu w gorszej części Beverly Hills, na południowy wschód od hoteluLRTBeverly Wilshire.Do domu przynależała dwójka dzieciaków.Jednym znich był chłopiec.Drugi dzieciak był do wzięcia.Miło było zobaczyćLaurę i podziękowałem jej, że szepnęła za mną słówko.Odparła Proszębardzo".Spędziłem naprawdę uroczy wieczór.Pojechałem do domu pogrążony w niezłej depresji.Z miejsca sięzorientowałem, że Duży Al przerósł swoją małżonkę.Jest takie stareprzysłowie: Pospieszny ożenek - żal w Beverly Hills".Wszystkie swoje emocje wtłoczyłem w scenariusz.Tego, co mizostało, nie opłacało się wynosić z domu, a już zwłaszcza wozić wporsche.Przeżywałem namiętności żółwia.Nie jadłem, nie mogłemznieść telefonu - a jeżeli ten durny pies jeszcze raz się pojawi, to nasikamna niego, tak jak on sikał na sztuczne rośliny w mojej namiastce ogrodu.Redwood znów się pojawił, piąty raz, i rzuciłem w niego dużym ka-mieniem, z nadzieją, że nie trafię, ale go nastraszę.Trafiłem i wstąpił wmoje progi dopiero po tygodniu.- Nie powinien pan tego robić.- %7łona Freda Homera.- Wciąż tu wpada i założę mu opaskę uciskową na fiuta.- To tylko pies.- Mówiłem o pani mężu.Bo jest pani panią Horner, tak?- Tak.- Harriet Homer, była ślicznotka-tancerka w różowymspodnium z satyny, wyglądała, jakby została na scenie i gniła tam od fi-nałowego przedstawienia George White 's Scandals*145 w wersji z tysiącdziewięćset trzydziestego pierwszego.Pięćdziesiątka, która starała sięudawać dwudziestkę - więc wyglądała na dziewięćdziesiątkę.Wysoka ibrzuchata, przypominała ściśnięty balon.Miała marchewkowe włosy,rzęsy takiej długości, że podczas deszczu nigdy nie napadało jej na nos, irubinowe wargi tak tłuste, że była zmuszona rzucić palenie, bo papierosby się wyślizgiwał i wpadał jej za dekolt, gdzie nie miałaby z niegopożytku.Całość stała na plastikowych platformach takiej wysokości, żemusiała jej pójść krew z nosa, kiedy się na nie wspięła.- Przyszłam za-brać Redwooda.- Jej głos stanowił amalgamat Betty Boop i ZasuPitts*146 i sprawiała wrażenie idealnej żony dla tego jej pełnego gorzały145Musical R.Hendersona i L.Browna popularny w latach 30.146Z.Pitts (1898-1963) - aktorka znana z ról postrzelonych kobiet.LRTmęża.Nie szła.chybotała się i przelewała.Miało to być seksowne, alemnie przypominała raczej kolejkę w wesołym miasteczku.Ponieważ i tak się już wybiłem z rytmu i całe lata nie byłem w cyrku,zachowałem się nietypowo uprzejmie.- Czego miałaby się pani ochotę napić? Mam sok pomarańczowy ipiwo.- To wystarczy.Może i była zabawna, lecz ja tak nie uważałem.W każdym razie niemiało to żadnego znaczenia.Chciałem tylko zobaczyć, czy wypije.Wypiła.Sok pomarańczowy z piwem.W duchu ochrzciłem napój mia-nem durniokręta".- A gdzież to stary Fred?- W San Diego.- Tak daleko potrafi rzucić butem?- Pojechał w interesach. Czy miałaby pani ochotę na jeszcze jednego drinka, pani Homer? Nie, dzięki.I mam na imię Harriet. A ja Ben.Spojrzała na maszynę do pisania. Jesteś pisarzem? Lubię tak o sobie myśleć. Co piszesz? List pożegnalny. Robisz jakieś przerwy? Jasne.O której? Muszę załatwić parę spraw.Ale powinnam wrócić o czwartej. Gdzie cię znajdę? Wszystko jedno.U ciebie czy u mnie? Niech będzie u ciebie.Ja mam bałagan. Szósta.Chciałabym się odświeżyć.- Odwróciła się, zdjęła jedną zeswoich platform.i rzuciła.- Aport, Redwood! - Redwood pobiegłzaaportować, a ona pokuśtykała z powrotem, tęcza w stadium rozkładu.Nie wiem, dlaczego umówiłem się na to spotkanie.Z pewnością niepaliłem się, żeby przelecieć balon zaporowy.Zdaje się, że po okresiezamknięcia, jaki miałem za sobą, prawie miesięcznego, pragnąłem jakiej-kolwiek odmiany.Zapowiadało się to interesująco [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wyglądał dobrze.Trzydzieści tysięcy za całość, z umeblowaniem.Czterytysiące przy podpisaniu umowy i należał do mnie.Bez basenu, ale niemożna mieć wszystkiego.Jack uważał, że to dobre posunięcie - łatwy do zbycia, gdyby mi siępowiodło, łatwy do utrzymania, gdyby sukces się ociągał.Podpisałemjakieś papiery i agencja Morrisa zajęła się resztą.Muszę stwierdzić, żebyli wspaniali.Nie zwlekałem z przeprowadzką i wzięciem się do pracy.Zakupy załatwiłem w dolinie, bo co, do licha, tak było taniej, a drogataka sama jak do Hollywood.Załadowałem zamrażalnik porcją steków,wystarczającą na rok, zaopatrzyłem się w piwo i wino, kupiłem ryzy pa-pieru, kilkanaście taśm do maszyny.i całą energię skierowałem naSpróbuj znów z Jenny.To była samotna egzystencja, ale tak chciałem.No i do tegoprzywykłem.Chcesz być pisarzem, lepiej żebyś polubił własne towar-zystwo, bo inaczej nic nie zostanie zrobione.Czasem dzwonili Duży Al iTłusty Mike, by z nieodmiennym zadowoleniem przyjąć do wiadomości,że pracuję nad ich projektem.Przypominali mi Jerry'ego Kapłana i Fran-ka Brokawa dzwoniących z Long Island, żeby sprawdzić, czy jestemprzykuty do maszyny do pisania.Jack Rush sumiennie telefonował odczasu do czasu, dając mi ostrogę opowieściami, jak to inni producenciustawiają się w kolejce po moje usługi i im prędzej skończę pracę dlaWarnera, tym prędzej mogę ruszać na podbój reszty świata.Wiedziałem jednak, że nie ma co się spieszyć.Moje pierwsze filmowezlecenie było ważne, a pierwsza wersja scenariusza kluczowa.Chciałem,żeby spodobała się moim dwóm tłuś- ciochom.Chciałem, żeby sięrozeszło, że jestem dobry.%7łeby osiągnąć te wszystkie cele, byłem odda-ny mojej maszynie tak jak pięknej kochance.Rzadko zwracałem uwagęLRTna porę dnia.Zakupy robiłem tylko wtedy, gdy lodówka i zamrażalnik mito nakazały.Pranie wywoziłem wyłącznie wtedy, kiedy wysypywało się zkosza.Spałem nie więcej niż dwie, trzy godziny z rzędu, ale za to dwalub trzy razy w ciągu dnia.A scenariusz powstawał.Naprawdę go przybywało - wszystkie post-aci nabierały kształtów i życia, ustawiając się na moich kartkach wporządku, jaki im narzucałem.Dobrze się to zapowiadało.Pewnego wieczoru przyjąłem pierwszego gościa: irlandzkiego setera,wymachującego ogonem prawie zbyt dużym jak na mój dom.Wabił sięRedwood, tak stwierdzała przywieszka.I kiedy głaskałem go po głowie,pojawił się przede mną jego właściciel - i nie była to piękna dziewczyna,którą wpisałbym w tę konkretną sytuację.Fred Horner był pięćdziesięcioletnim pijakiem, niewykształconym,prostodusznym, dużym i miękkim.%7ładne z wymówionych przez niegosłów nie miało spółgłosek.I kiedy się odezwał, zastanowiłem się, czy tomoże pies jest brzuchomówcą, do tego kiepskim.Uraczył mnie stekiembzdur i serdecznym powitaniem, uprzedzając, że jeden fałszywy krok, aznajdę się na jego dachu, bo miał dom za zakrętem i tuż poniżej mojego.Sprzedawał motocykle i pił dżin; otaczająca go, wyraznie wyczuwalnaaura pachniała mieszanką jednego i drugiego.Usiadł, rzucając swój butprzez szerokość tarasu, żeby Redwood mógł go zaaportować.To był po-pisowy numer Redwooda.Fred Homer spojrzał na moją maszynę do pi-sania i zadał błyskotliwe pytanie:- Piszesz coś?- Pamiętniki.- Nie jesteś odpowiednio stary.- Będę, kiedy skończę.- Robię w motorach.- Słuchaj.mam masę pracy.- Niech cię nie powstrzymuje moja obecność.- Nie powstrzymuje.-1 wyprowadziłem go na ulicę.Rzucił but milęprzed siebie i Redwood zniknął w pogoni za nim.A Fred Horner,utykając, oddalał się ode mnie, kiwając mi i bekając.Miałem sąsiada.Powinienem chyba postawić płot.Pod prądem.Duży Al zaprosił mnie na kolację.Miał miły dom w elż- bietańskimstylu w gorszej części Beverly Hills, na południowy wschód od hoteluLRTBeverly Wilshire.Do domu przynależała dwójka dzieciaków.Jednym znich był chłopiec.Drugi dzieciak był do wzięcia.Miło było zobaczyćLaurę i podziękowałem jej, że szepnęła za mną słówko.Odparła Proszębardzo".Spędziłem naprawdę uroczy wieczór.Pojechałem do domu pogrążony w niezłej depresji.Z miejsca sięzorientowałem, że Duży Al przerósł swoją małżonkę.Jest takie stareprzysłowie: Pospieszny ożenek - żal w Beverly Hills".Wszystkie swoje emocje wtłoczyłem w scenariusz.Tego, co mizostało, nie opłacało się wynosić z domu, a już zwłaszcza wozić wporsche.Przeżywałem namiętności żółwia.Nie jadłem, nie mogłemznieść telefonu - a jeżeli ten durny pies jeszcze raz się pojawi, to nasikamna niego, tak jak on sikał na sztuczne rośliny w mojej namiastce ogrodu.Redwood znów się pojawił, piąty raz, i rzuciłem w niego dużym ka-mieniem, z nadzieją, że nie trafię, ale go nastraszę.Trafiłem i wstąpił wmoje progi dopiero po tygodniu.- Nie powinien pan tego robić.- %7łona Freda Homera.- Wciąż tu wpada i założę mu opaskę uciskową na fiuta.- To tylko pies.- Mówiłem o pani mężu.Bo jest pani panią Horner, tak?- Tak.- Harriet Homer, była ślicznotka-tancerka w różowymspodnium z satyny, wyglądała, jakby została na scenie i gniła tam od fi-nałowego przedstawienia George White 's Scandals*145 w wersji z tysiącdziewięćset trzydziestego pierwszego.Pięćdziesiątka, która starała sięudawać dwudziestkę - więc wyglądała na dziewięćdziesiątkę.Wysoka ibrzuchata, przypominała ściśnięty balon.Miała marchewkowe włosy,rzęsy takiej długości, że podczas deszczu nigdy nie napadało jej na nos, irubinowe wargi tak tłuste, że była zmuszona rzucić palenie, bo papierosby się wyślizgiwał i wpadał jej za dekolt, gdzie nie miałaby z niegopożytku.Całość stała na plastikowych platformach takiej wysokości, żemusiała jej pójść krew z nosa, kiedy się na nie wspięła.- Przyszłam za-brać Redwooda.- Jej głos stanowił amalgamat Betty Boop i ZasuPitts*146 i sprawiała wrażenie idealnej żony dla tego jej pełnego gorzały145Musical R.Hendersona i L.Browna popularny w latach 30.146Z.Pitts (1898-1963) - aktorka znana z ról postrzelonych kobiet.LRTmęża.Nie szła.chybotała się i przelewała.Miało to być seksowne, alemnie przypominała raczej kolejkę w wesołym miasteczku.Ponieważ i tak się już wybiłem z rytmu i całe lata nie byłem w cyrku,zachowałem się nietypowo uprzejmie.- Czego miałaby się pani ochotę napić? Mam sok pomarańczowy ipiwo.- To wystarczy.Może i była zabawna, lecz ja tak nie uważałem.W każdym razie niemiało to żadnego znaczenia.Chciałem tylko zobaczyć, czy wypije.Wypiła.Sok pomarańczowy z piwem.W duchu ochrzciłem napój mia-nem durniokręta".- A gdzież to stary Fred?- W San Diego.- Tak daleko potrafi rzucić butem?- Pojechał w interesach. Czy miałaby pani ochotę na jeszcze jednego drinka, pani Homer? Nie, dzięki.I mam na imię Harriet. A ja Ben.Spojrzała na maszynę do pisania. Jesteś pisarzem? Lubię tak o sobie myśleć. Co piszesz? List pożegnalny. Robisz jakieś przerwy? Jasne.O której? Muszę załatwić parę spraw.Ale powinnam wrócić o czwartej. Gdzie cię znajdę? Wszystko jedno.U ciebie czy u mnie? Niech będzie u ciebie.Ja mam bałagan. Szósta.Chciałabym się odświeżyć.- Odwróciła się, zdjęła jedną zeswoich platform.i rzuciła.- Aport, Redwood! - Redwood pobiegłzaaportować, a ona pokuśtykała z powrotem, tęcza w stadium rozkładu.Nie wiem, dlaczego umówiłem się na to spotkanie.Z pewnością niepaliłem się, żeby przelecieć balon zaporowy.Zdaje się, że po okresiezamknięcia, jaki miałem za sobą, prawie miesięcznego, pragnąłem jakiej-kolwiek odmiany.Zapowiadało się to interesująco [ Pobierz całość w formacie PDF ]