[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał odpowiednią wagę, długość i wygięcie,a wykonany był z najprzedniejszej stali, jaką widziałem u Ayjirów.Zważyłem go w lewej ręcei wybrałem jeszcze jeden, lżejszy, do prawej.Przypomniałem sobie, że ktoś mnie ostrzegał przedlewą ręką Tibura.Ach tak.to ta wojowniczka.Zaśmiałem się.No, niech lepiej on się strzeżemojej lewicy.Wziąłem jeszcze młot, nie tak ciężki jak Kowala.ta jego próżność! Lżejsza brońjest poręczniejsza w użyciu.Przymocowałem sobie do ramienia mocny pasek przytrzymującyrzemień.Tak wyposażony, zszedłem na spotkanie z Tiburem.W holu czekało ze dwunastu ayjirskich nobilów, głównie mężczyzn, oraz Lur.Zauważyłem,że rozstawiła swoich żołnierzy w strategicznych punktach, a także że byli dobrze uzbrojeni.Uznałem to za dowód jej wiarygodności, aczkolwiek niezupełnie się zgadzało z zapewnieniem,że niebezpieczeństwo zaczyna się dopiero w świątyni.Nie miałem nic do zarzucenia powitaniu ze strony Tibura i jego towarzyszy.Z wyjątkiemjednego.U boku Kowala stał mężczyzna prawie tak wysoki jak ja.Miał zimne, niebieskie oczyo szczególnym, pozbawionym wyrazu spojrzeniu, charakterystycznym dla urodzonego zabójcy.Od jego lewej skroni do podbródka biegła szrama, nos nosił ślady złamania.Tego rodzajuczłowieka, rozmyślałem, wysyłałbym za dawnych czasów do najbardziej buntowniczychplemion.Była w nim arogancja, która mnie irytowała, lecz starałem się tego nie okazać.Niemiałem zamiaru prowokować w tym momencie jakichś konfliktów ani budzić w Tiburzepodejrzeń.Moje powitanie cechowała nawet pewna ugodowość.Nie zmieniłem tej postawy w czasie posiłku, choć w pewnym momencie z trudem sięopanowałem.Tibur pochylił się ze śmiechem do szramowatego. Mówiłem, Rascho, że jest wyższy od ciebie.Myszaty ogier jest mój.Niebieskie oczy przesunęły się po mnie.Zrobiło mi się mdło. Jest twój.Tibur zwrócił się teraz do mnie: Nazywa się Rascha Aamikark.Drugi po mnie w Karaku.Szkoda, że masz się tak szybkospotkać z Większym Od Bogów.Wasze starcie mogłoby być ciekawe.Zaczęło mnie ponosić.Ręka sama opadła na miecz.Udało mi się jednak opanowaći odpowiedziałem z pewnym ożywieniem: Rzeczywiście.Może moje spotkanie dałoby się odłożyć?Lur zmarszczyła brwi i rzuciła mi niespokojne spojrzenie, ale Tibur połknął przynętę.Jegooczy błysnęły złośliwością. Niee.to ktoś, kto raczej nie powinien czekać.Ale może pózniej.Od jego rechotu zatrząsł się stół.Inni mu zawtórowali.Szramowaty uśmiechnął się tylko.NaZardę, to nie do zniesienia! Uważaj, Dwayanu, umiałeś ich przecież wyrolować za dawnychdni.więc wy rolujesz i teraz!Dopiłem wino, nalałem sobie więcej.Przyłączyłem się do ich rechotu, choć cały czaszastanawiałem się, z czego się śmieją.I wryłem sobie dobrze w pamięć ich twarze.Jechałem przez groblę, z Lur po prawej stronie.Otaczało nas ciasne półkole uzbrojonychkobiet.Przed nami cwałował Tibur z Aamikarkiem i tuzinem najlepszych ludzi.Za sobąmieliśmy oddział z żółtymi proporczykami, a na samym końcu straż Lur.Przyoblekłem twarz w odpowiednio zgnębioną minę.Od czasu do czasu Kowal i jegokompania oglądali się na mnie.Znów słyszałem ich śmiech.Lur milczała, tak jak ja.Kilka razyspojrzała na mnie z ukosa.Pochylałem wtedy niżej głowę.Przed nami ukazała się czarna twierdza.Wjechaliśmy do miasta.Zaciekawienie w oczachLur zmieniło się niemal w pogardę, śmiech Kowala stał się wyraznie szyderczy.Na ulicachtłoczyli się mieszkańcy Karaku.Westchnąłem.Chciałem otrząsnąć się z tego odrętwienia, alenadal pozostawałem bierny. Wykiwałeś mnie, %7łółtowłosy? Jedziesz jak pies z podwiniętym ogonem!Odwróciłem się, by nie widziała mej twarzy.Na Lukę, jak trudno jest zdusić śmiech!W tłumie rozległy się szepty i pomruki.Nie wznoszono okrzyków, nikt nas nie pozdrawiał.Wszędzie stali żołnierze uzbrojeni w miecze, młoty i dzidy gotowe do użycia.Byli wśród nichi łucznicy.Arcykapłan wolał nie ryzykować.Ja też.Nie leżało w moich planach wszczynanie masakry.Nie chciałem dawać Tiburowinajmniejszego choćby pretekstu do zwrócenia broni przeciwko mnie.Lur sądziła, żeniebezpiecznie będzie dopiero w środku, nie po drodze.Ja wiedziałem, że jest akurat na odwrót.Tego więc dnia nie jechał przez Karak ani zwycięski bohater, ani oswobodziciel, aniwaleczny wojownik z przeszłości, tylko niepewny siebie człowiek.choć właściwie aż za pewnytego, co mu szykują.Ludzie, którzy oczekiwali Dwayanu i mu się przyglądali, wyczuwali to i albo szeptali, albo milczeli.Kowal był bardzo zadowolony.Ja też, ponieważ żadna oblubienicanie czekała na swego oblubieńca z taką niecierpliwością, jak Dwayanu na spotkanie z Kalk ru.Nie mogłem więc ryzykować, że przeszkodzą mi w tym miecze, młoty czy włócznie.Zmarszczka na czole Czarownicy pogłębiała się.Z oczu wyzierała jeszcze większa pogardai wściekłość.Okrążyliśmy twierdzę i wjechaliśmy na szeroką drogę prowadzącą z powrotem do skał.Przegalopowaliśmy po niej z łopotem proporczyków, przy akompaniamencie bębnów.Znalezliśmy się przed olbrzymią bramą wykutą w skale.Ileż to razy przekraczałem za dawnychczasów taką bramę!Zsiadłem niepewnie z konia i dość niechętnie pozwoliłem Tiburowi i Lur wprowadzić się domałej, wyciosanej w skale komnaty.Zostawili mnie i wyszli bez słowa.Rozejrzałem się.Stały tam skrzynie z obrzędowymiszatami, zbiornik do rytualnego oczyszczania, naczynia z olejkami do namaszczania ożywicielaKalk ru.Drzwi się otworzyły.Znalazłem się twarzą w twarz z Yodinem.Przyglądał mi sięz mściwym triumfem.Kowal i Lur musieli mu opowiedzieć, jak zachowywałem się w drodze.Niczym dziewczyna przeznaczona na ofiarę! Cóż, miał nadzieję, że Lur mówiła szczerze.Jeślizaś przyszło jej do głowy mnie zdradzić, jeśli to zrobiła.arcykapłan pewnie uważa mnie terazza kłamcę i szarlatana.i ma ku temu powody, podobnie jak Tibur i inni.Ale jeśli pozostała miwierna, to swoim zachowaniem kryłem jej kłamstwa wobec Yodina.Weszło dwunastu niższych kapłanów, ubranych w rytualne szaty.Arcykapłan nosił żółty,luzny kaftan z mackami oplatającymi go dookoła.Na kciuku miał pierścień Kalk ru. Większy Od Bogów oczekuje twych modłów, Dwayanu rzekł. Najpierw jednak musiszsię oczyścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Miał odpowiednią wagę, długość i wygięcie,a wykonany był z najprzedniejszej stali, jaką widziałem u Ayjirów.Zważyłem go w lewej ręcei wybrałem jeszcze jeden, lżejszy, do prawej.Przypomniałem sobie, że ktoś mnie ostrzegał przedlewą ręką Tibura.Ach tak.to ta wojowniczka.Zaśmiałem się.No, niech lepiej on się strzeżemojej lewicy.Wziąłem jeszcze młot, nie tak ciężki jak Kowala.ta jego próżność! Lżejsza brońjest poręczniejsza w użyciu.Przymocowałem sobie do ramienia mocny pasek przytrzymującyrzemień.Tak wyposażony, zszedłem na spotkanie z Tiburem.W holu czekało ze dwunastu ayjirskich nobilów, głównie mężczyzn, oraz Lur.Zauważyłem,że rozstawiła swoich żołnierzy w strategicznych punktach, a także że byli dobrze uzbrojeni.Uznałem to za dowód jej wiarygodności, aczkolwiek niezupełnie się zgadzało z zapewnieniem,że niebezpieczeństwo zaczyna się dopiero w świątyni.Nie miałem nic do zarzucenia powitaniu ze strony Tibura i jego towarzyszy.Z wyjątkiemjednego.U boku Kowala stał mężczyzna prawie tak wysoki jak ja.Miał zimne, niebieskie oczyo szczególnym, pozbawionym wyrazu spojrzeniu, charakterystycznym dla urodzonego zabójcy.Od jego lewej skroni do podbródka biegła szrama, nos nosił ślady złamania.Tego rodzajuczłowieka, rozmyślałem, wysyłałbym za dawnych czasów do najbardziej buntowniczychplemion.Była w nim arogancja, która mnie irytowała, lecz starałem się tego nie okazać.Niemiałem zamiaru prowokować w tym momencie jakichś konfliktów ani budzić w Tiburzepodejrzeń.Moje powitanie cechowała nawet pewna ugodowość.Nie zmieniłem tej postawy w czasie posiłku, choć w pewnym momencie z trudem sięopanowałem.Tibur pochylił się ze śmiechem do szramowatego. Mówiłem, Rascho, że jest wyższy od ciebie.Myszaty ogier jest mój.Niebieskie oczy przesunęły się po mnie.Zrobiło mi się mdło. Jest twój.Tibur zwrócił się teraz do mnie: Nazywa się Rascha Aamikark.Drugi po mnie w Karaku.Szkoda, że masz się tak szybkospotkać z Większym Od Bogów.Wasze starcie mogłoby być ciekawe.Zaczęło mnie ponosić.Ręka sama opadła na miecz.Udało mi się jednak opanowaći odpowiedziałem z pewnym ożywieniem: Rzeczywiście.Może moje spotkanie dałoby się odłożyć?Lur zmarszczyła brwi i rzuciła mi niespokojne spojrzenie, ale Tibur połknął przynętę.Jegooczy błysnęły złośliwością. Niee.to ktoś, kto raczej nie powinien czekać.Ale może pózniej.Od jego rechotu zatrząsł się stół.Inni mu zawtórowali.Szramowaty uśmiechnął się tylko.NaZardę, to nie do zniesienia! Uważaj, Dwayanu, umiałeś ich przecież wyrolować za dawnychdni.więc wy rolujesz i teraz!Dopiłem wino, nalałem sobie więcej.Przyłączyłem się do ich rechotu, choć cały czaszastanawiałem się, z czego się śmieją.I wryłem sobie dobrze w pamięć ich twarze.Jechałem przez groblę, z Lur po prawej stronie.Otaczało nas ciasne półkole uzbrojonychkobiet.Przed nami cwałował Tibur z Aamikarkiem i tuzinem najlepszych ludzi.Za sobąmieliśmy oddział z żółtymi proporczykami, a na samym końcu straż Lur.Przyoblekłem twarz w odpowiednio zgnębioną minę.Od czasu do czasu Kowal i jegokompania oglądali się na mnie.Znów słyszałem ich śmiech.Lur milczała, tak jak ja.Kilka razyspojrzała na mnie z ukosa.Pochylałem wtedy niżej głowę.Przed nami ukazała się czarna twierdza.Wjechaliśmy do miasta.Zaciekawienie w oczachLur zmieniło się niemal w pogardę, śmiech Kowala stał się wyraznie szyderczy.Na ulicachtłoczyli się mieszkańcy Karaku.Westchnąłem.Chciałem otrząsnąć się z tego odrętwienia, alenadal pozostawałem bierny. Wykiwałeś mnie, %7łółtowłosy? Jedziesz jak pies z podwiniętym ogonem!Odwróciłem się, by nie widziała mej twarzy.Na Lukę, jak trudno jest zdusić śmiech!W tłumie rozległy się szepty i pomruki.Nie wznoszono okrzyków, nikt nas nie pozdrawiał.Wszędzie stali żołnierze uzbrojeni w miecze, młoty i dzidy gotowe do użycia.Byli wśród nichi łucznicy.Arcykapłan wolał nie ryzykować.Ja też.Nie leżało w moich planach wszczynanie masakry.Nie chciałem dawać Tiburowinajmniejszego choćby pretekstu do zwrócenia broni przeciwko mnie.Lur sądziła, żeniebezpiecznie będzie dopiero w środku, nie po drodze.Ja wiedziałem, że jest akurat na odwrót.Tego więc dnia nie jechał przez Karak ani zwycięski bohater, ani oswobodziciel, aniwaleczny wojownik z przeszłości, tylko niepewny siebie człowiek.choć właściwie aż za pewnytego, co mu szykują.Ludzie, którzy oczekiwali Dwayanu i mu się przyglądali, wyczuwali to i albo szeptali, albo milczeli.Kowal był bardzo zadowolony.Ja też, ponieważ żadna oblubienicanie czekała na swego oblubieńca z taką niecierpliwością, jak Dwayanu na spotkanie z Kalk ru.Nie mogłem więc ryzykować, że przeszkodzą mi w tym miecze, młoty czy włócznie.Zmarszczka na czole Czarownicy pogłębiała się.Z oczu wyzierała jeszcze większa pogardai wściekłość.Okrążyliśmy twierdzę i wjechaliśmy na szeroką drogę prowadzącą z powrotem do skał.Przegalopowaliśmy po niej z łopotem proporczyków, przy akompaniamencie bębnów.Znalezliśmy się przed olbrzymią bramą wykutą w skale.Ileż to razy przekraczałem za dawnychczasów taką bramę!Zsiadłem niepewnie z konia i dość niechętnie pozwoliłem Tiburowi i Lur wprowadzić się domałej, wyciosanej w skale komnaty.Zostawili mnie i wyszli bez słowa.Rozejrzałem się.Stały tam skrzynie z obrzędowymiszatami, zbiornik do rytualnego oczyszczania, naczynia z olejkami do namaszczania ożywicielaKalk ru.Drzwi się otworzyły.Znalazłem się twarzą w twarz z Yodinem.Przyglądał mi sięz mściwym triumfem.Kowal i Lur musieli mu opowiedzieć, jak zachowywałem się w drodze.Niczym dziewczyna przeznaczona na ofiarę! Cóż, miał nadzieję, że Lur mówiła szczerze.Jeślizaś przyszło jej do głowy mnie zdradzić, jeśli to zrobiła.arcykapłan pewnie uważa mnie terazza kłamcę i szarlatana.i ma ku temu powody, podobnie jak Tibur i inni.Ale jeśli pozostała miwierna, to swoim zachowaniem kryłem jej kłamstwa wobec Yodina.Weszło dwunastu niższych kapłanów, ubranych w rytualne szaty.Arcykapłan nosił żółty,luzny kaftan z mackami oplatającymi go dookoła.Na kciuku miał pierścień Kalk ru. Większy Od Bogów oczekuje twych modłów, Dwayanu rzekł. Najpierw jednak musiszsię oczyścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]