[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili wygramolili się na zewnątrz i padli na śnieg.Lekkiwietrzyk chłodził ich mokre od potu włosy.Wiatru już nie było.Torak zaśmiał się niepewnie.Renn leżała na wznak, patrząc w pustkę.Torak usiadł i zobaczył, że ich śnieżną jamę przykrył długi wzgórek śniegu, któregopoprzedniego wieczoru tam nie było.- Nasze rzeczy - powiedział.- Gdzie są nasze rzeczy? Renn zerwała się na równe nogi.Oprócz noży i śpiworów wszystko, czego potrzebowali - łuki, strzały, toporki,żywność, drewno na opał, bukłaki na wodę, skóry do gotowania - wszystko leżało gdzieś podśniegiem.Torak z pozornym spokojem otrzepywał śnieg ze spodni.- Wiemy, gdzie jest nasza śnieżna jama.Wykopiemy dookoła niej rów.Prędzej czypózniej wszystko znajdziemy.Oboje wiedzieli, że jeżeli nie znajdą swoich rzeczy przed zmrokiem, mogą nieprzetrwać następnej nocy.Ten jeden błąd mógł ich kosztować życie.Tyle czasu kopali wgórę, a teraz uświadomili sobie z goryczą, że muszą kopać w dół.Kiedy tylko zaczęli, wróciłwiatr, rozrzucając wokół nich śnieg i wzbijając oślepiające, zatykające usta białe obłoki.Torak już zaczynał tracić nadzieję, kiedy Renn krzyknęła:- Mój łuk! Znalazłam łuk!Dopiero póznym popołudniem odnalezli wszystko.Byli wyczerpani, zlani potem istraszliwie chciało im się pić.- Powinniśmy się wkopać w śnieg - dyszała Renn.- I poczekać do świtu.- Nie możemy - powiedział Torak.Czuł przemożną potrzebę podążania za Wilkiem.- Wiem - odrzekła Renn.- Wiem.Zjedli trochę suszonego mięsa i napili się wody z bukłaków, a następnie obwiązalioczy opaskami z brzozowej kory, żeby słońce tak mocno ich nie raziło.Niestety, powinni bylito zrobić znacznie wcześniej.Wyruszyli, kierując się według słońca na północ, słońca, któreteraz zniżało się ku horyzontowi.Torak czuł pulsowanie w skroniach i potykał się ze zmęczenia.Miał dziwne uczucie,że nie powinien tego robić, że nie myśleli jasno, ale był zbyt zmęczony, żeby się nad tymzastanawiać.Szeroki płaskowyż ustąpił miejsca stromym graniom i przyprawiającym o zawrótgłowy błękitnym zaspom nawianego śniegu.Niekiedy tworzyły niebezpieczne nawisy,unoszące się nad nimi jak monstrualne, zamarznięte fale.Północny wiatr nie ustawał.Byłwściekły.Mściwy.Nienasycony.W padającym ze wszystkich stron śniegu trudno było ocenić odległość.Mieliwrażenie, że nie zaszli daleko, ale kiedy Torak wszedł na wzniesienie i obejrzał się, Lasu niebyło już widać.Silny poryw wiatru uderzył go w plecy i chłopiec upadł, przetaczając się iturlając aż do stóp wzniesienia.Renn zsunęła się za nim.- Powinieneś wbić topór w śnieg i tak się zatrzymać - mówiła pod nosem, pomagającmu wstać.Topór miał zatknięty za pas, ale nie zdążył go wyjąć.Od tej chwili szli z toporkami w dłoniach.Byli już zmęczeni, kiedy wyruszali, ale teraz każdy krok stał się potworną męką.Wróciło pragnienie, lecz już nie mieli drewna, żeby topić śnieg.Wiedzieli, że nie powinni gojeść, ale i tak wkładali kawałki lodu do ust.Znieg odparzał im wargi, czuli sztywnienie językai policzków.Wiatr wciąż wiał, siekąc ich czoła i policzki maleńkimi ziarenkami lodu, ażpopękała im skóra i zaczęły krwawić usta.My nie jesteśmy stąd, pomyślał Torak jak przez mgłę.Wszystko jest nie tak.Nic niejest tak, jak być powinno.Raz usłyszeli gdakanie pardw.Było zadziwiająco blisko, ale kiedy zaczęli szukać,ptaki umilkły.Innym razem Renn zobaczyła z daleka jakiegoś mężczyznę, ale kiedy do niego doszli,okazało się, że to po prostu skała; doczepiono do niej włosy i okryto ją skórą.Kto to tupostawił i po co?Mokre od potu kaftany przejmowały ich zimnem aż do kości, śnieg zamarzał nawierzchnich okryciach, które robiły się ciężkie i sztywne.Twarze ich paliły, pózniej w ogóleprzestali cokolwiek czuć.Nagle w pamięci Toraka pojawiło się coś, co powiedziałWędrowiec.Najpierw jest wam zimno, a pózniej nie.Co było potem?Renn ciągnęła go za rękaw i pokazywała na niebo.Zatoczył się.Od północy nadciągały purpurowoszare chmury przewracające się i gotujące jak wkotle.- Burza! - krzyknęła Renn.- Trzymajmy się razem! Wyciągnęła z plecaka zwój linyskręconej ze skór.Kiedyś już się znalezli w burzy śnieżnej i wiedzieli, jak łatwo się zgubić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Po chwili wygramolili się na zewnątrz i padli na śnieg.Lekkiwietrzyk chłodził ich mokre od potu włosy.Wiatru już nie było.Torak zaśmiał się niepewnie.Renn leżała na wznak, patrząc w pustkę.Torak usiadł i zobaczył, że ich śnieżną jamę przykrył długi wzgórek śniegu, któregopoprzedniego wieczoru tam nie było.- Nasze rzeczy - powiedział.- Gdzie są nasze rzeczy? Renn zerwała się na równe nogi.Oprócz noży i śpiworów wszystko, czego potrzebowali - łuki, strzały, toporki,żywność, drewno na opał, bukłaki na wodę, skóry do gotowania - wszystko leżało gdzieś podśniegiem.Torak z pozornym spokojem otrzepywał śnieg ze spodni.- Wiemy, gdzie jest nasza śnieżna jama.Wykopiemy dookoła niej rów.Prędzej czypózniej wszystko znajdziemy.Oboje wiedzieli, że jeżeli nie znajdą swoich rzeczy przed zmrokiem, mogą nieprzetrwać następnej nocy.Ten jeden błąd mógł ich kosztować życie.Tyle czasu kopali wgórę, a teraz uświadomili sobie z goryczą, że muszą kopać w dół.Kiedy tylko zaczęli, wróciłwiatr, rozrzucając wokół nich śnieg i wzbijając oślepiające, zatykające usta białe obłoki.Torak już zaczynał tracić nadzieję, kiedy Renn krzyknęła:- Mój łuk! Znalazłam łuk!Dopiero póznym popołudniem odnalezli wszystko.Byli wyczerpani, zlani potem istraszliwie chciało im się pić.- Powinniśmy się wkopać w śnieg - dyszała Renn.- I poczekać do świtu.- Nie możemy - powiedział Torak.Czuł przemożną potrzebę podążania za Wilkiem.- Wiem - odrzekła Renn.- Wiem.Zjedli trochę suszonego mięsa i napili się wody z bukłaków, a następnie obwiązalioczy opaskami z brzozowej kory, żeby słońce tak mocno ich nie raziło.Niestety, powinni bylito zrobić znacznie wcześniej.Wyruszyli, kierując się według słońca na północ, słońca, któreteraz zniżało się ku horyzontowi.Torak czuł pulsowanie w skroniach i potykał się ze zmęczenia.Miał dziwne uczucie,że nie powinien tego robić, że nie myśleli jasno, ale był zbyt zmęczony, żeby się nad tymzastanawiać.Szeroki płaskowyż ustąpił miejsca stromym graniom i przyprawiającym o zawrótgłowy błękitnym zaspom nawianego śniegu.Niekiedy tworzyły niebezpieczne nawisy,unoszące się nad nimi jak monstrualne, zamarznięte fale.Północny wiatr nie ustawał.Byłwściekły.Mściwy.Nienasycony.W padającym ze wszystkich stron śniegu trudno było ocenić odległość.Mieliwrażenie, że nie zaszli daleko, ale kiedy Torak wszedł na wzniesienie i obejrzał się, Lasu niebyło już widać.Silny poryw wiatru uderzył go w plecy i chłopiec upadł, przetaczając się iturlając aż do stóp wzniesienia.Renn zsunęła się za nim.- Powinieneś wbić topór w śnieg i tak się zatrzymać - mówiła pod nosem, pomagającmu wstać.Topór miał zatknięty za pas, ale nie zdążył go wyjąć.Od tej chwili szli z toporkami w dłoniach.Byli już zmęczeni, kiedy wyruszali, ale teraz każdy krok stał się potworną męką.Wróciło pragnienie, lecz już nie mieli drewna, żeby topić śnieg.Wiedzieli, że nie powinni gojeść, ale i tak wkładali kawałki lodu do ust.Znieg odparzał im wargi, czuli sztywnienie językai policzków.Wiatr wciąż wiał, siekąc ich czoła i policzki maleńkimi ziarenkami lodu, ażpopękała im skóra i zaczęły krwawić usta.My nie jesteśmy stąd, pomyślał Torak jak przez mgłę.Wszystko jest nie tak.Nic niejest tak, jak być powinno.Raz usłyszeli gdakanie pardw.Było zadziwiająco blisko, ale kiedy zaczęli szukać,ptaki umilkły.Innym razem Renn zobaczyła z daleka jakiegoś mężczyznę, ale kiedy do niego doszli,okazało się, że to po prostu skała; doczepiono do niej włosy i okryto ją skórą.Kto to tupostawił i po co?Mokre od potu kaftany przejmowały ich zimnem aż do kości, śnieg zamarzał nawierzchnich okryciach, które robiły się ciężkie i sztywne.Twarze ich paliły, pózniej w ogóleprzestali cokolwiek czuć.Nagle w pamięci Toraka pojawiło się coś, co powiedziałWędrowiec.Najpierw jest wam zimno, a pózniej nie.Co było potem?Renn ciągnęła go za rękaw i pokazywała na niebo.Zatoczył się.Od północy nadciągały purpurowoszare chmury przewracające się i gotujące jak wkotle.- Burza! - krzyknęła Renn.- Trzymajmy się razem! Wyciągnęła z plecaka zwój linyskręconej ze skór.Kiedyś już się znalezli w burzy śnieżnej i wiedzieli, jak łatwo się zgubić [ Pobierz całość w formacie PDF ]