[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opanowałam drżenie dłoni.Potem opuściłam ostrze, aż ukłuło twoją delikatną skórę.Natychmiast zesztywniałeś.- Jeden ruch i wbiję - powiedziałam.- Wejdzie ci prosto w oko i prosto w mózg.- Co to jest? - Zmarszczyłeś czoło.- To z maszyny do szycia, tak? - Kąciki twoich ustuniosły się nieco i zacząłeś się śmiać.- Czy to znaczy, że chcesz mnie zszyć? Jeśli tak, topamiętaj, żeby ścieg był równy!Ukłułam cię igłą w oko, nie mocno, ale dość, żebyś wiedział, że nie żartuję.Dość,żebyś przestał się śmiać.Wzdrygnąłeś się, uderzając tyłem głowy o drzewo.- Kluczyki do samochodu.Już - zażądałam.- Daj mi je, to przestanę.- Oczywiście, chcesz uciec.Myślałem, że to już mamy za sobą.- Westchnąłeś.-Pozwól, żebym pojechał z tobą.- Nie.Ostrożnie otworzyłeś drugie oko.Odnalazłeś moje spojrzenie.- Gem, umrzesz tam.Pozwól mi iść z tobą.- A niby po co? Ja chcę od ciebie uciec!Dalej na mnie patrzyłeś.Zastanawiałam się, czy będziesz próbował mnie przestraszyć,grozić mi, co zrobisz, jeśli ja nie zrobię tego, czego ty chcesz.Utrzymywałam nacisk na twojąpowiekę.- Powiedz mi, gdzie jest kopalnia.- Zaufaj mi - szepnąłeś.- Nie może tak być.- Owszem, może.Powiedz, gdzie jest ta kopalnia? Gdzie są ludzie?Drugą ręką przesunęłam po twojej koszuli, sprawdzając kieszenie na piersi.Potemsprawdziłam szorty.Nie broniłeś się.Może ci się podobało, że cię obmacuję, a może tegodnia nie miałeś siły się kłócić.Znalazłam jeden kluczyk do samochodu na twoim lewymudzie, w dolnym rogu kieszeni szortów.Chwyciłam go mocno.Nie wiedziałam, co robićdalej.Powinnam wciąż przyciskać igłę do twojego oka i zmusić cię, żebyś poszedł ze mną dosamochodu? Ukłuć cię naprawdę? Czy po prostu uciekać?W końcu załatwiłeś to za mnie.Znowu zacząłeś się śmiać.Sięgnąłeś i chwyciłeś mnieza rękę.Zanim się zorientowałam, odciągnąłeś igłę od swojego oka.Spojrzałeś na mnie, terazjuż obojgiem oczu, mocno ściskając mój nadgarstek.- Nie bądz żałosna - powiedziałeś wyraznym, opanowanym głosem.- Gem, jeśli jesteśnaprawdę tak zdesperowana, to idz.Zobaczysz, jak daleko dotrzesz.Nie było mnie, zanim zdążyłeś dokończyć zdanie.Zciskałam kluczyk z całej siły,myśląc, że zaraz zaczniesz mnie gonić, powalisz mnie na ziemię tymi swoimi silnymiramionami.Nie oglądałam się.Przebiegłam prosto przez łobodę, kolczaste liście podrapałymi nogi.Gałązka zaczepiła się o moje szorty, zabrałam ją ze sobą.Ledwo to poczułam.Przeskoczyłam niewielką termitierę.Widziałam twój samochód, zaparkowany tuż obokstodoły do malowania, ustawiony maską w stronę pustyni.Miałam tylko nadzieję, że cośzostawiłeś w bagażniku.wodę, zapasy, paliwo.Przemknęłam przez dziurę w zagrodziewielbłądzicy.Wstała i pokłusowała w moją stronę.Ale ja przebiegłam obok.- Zegnaj, mała - wydyszałam.- Przepraszam, że nie mogę cię zabrać.Przez parę metrów biegła obok mnie, robiąc jeden krok na trzy moje.Chciałam jąwypuścić, ale nie mogłam ryzykować straty czasu.Wreszcie dotarłam do samochodu i wcisnęłam kluczyk w zamek w drzwiach.Nieobrócił się.Za sztywny.Albo to nie był właściwy klucz.Kręciłam nim na boki, omal go niezłamałam.Potem uświadomiłam sobie, że drzwi i tak nie są zamknięte.Otworzyłam je,zaskrzypiały głośno, sztywno zamocowane na zawiasach.Obejrzałam się.Błąd.Szedłeś od Samotnych w moją stronę, machając ramionami iczerwonym koszykiem.Nie śpieszyłeś się.Chyba zakładałeś, że nie umiem prowadzić,wyglądałeś na przekonanego, że nie ucieknę.Ale ja wiedziałam, że mogę to zrobić.Wcisnęłam się na siedzenie kierowcy i zatrzasnęłam drzwi.Włożyłam kluczyk do stacyjki.Moje stopy były daleko od pedałów, ale wajcha do przesuwania fotela była tak zapchanapiachem, że nie dało się tego zmienić.Usiadłam na samym brzegu siedzenia.Kierownica byłatak rozgrzana, że aż parzyło i nie mogłam długo utrzymać na niej rąk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Opanowałam drżenie dłoni.Potem opuściłam ostrze, aż ukłuło twoją delikatną skórę.Natychmiast zesztywniałeś.- Jeden ruch i wbiję - powiedziałam.- Wejdzie ci prosto w oko i prosto w mózg.- Co to jest? - Zmarszczyłeś czoło.- To z maszyny do szycia, tak? - Kąciki twoich ustuniosły się nieco i zacząłeś się śmiać.- Czy to znaczy, że chcesz mnie zszyć? Jeśli tak, topamiętaj, żeby ścieg był równy!Ukłułam cię igłą w oko, nie mocno, ale dość, żebyś wiedział, że nie żartuję.Dość,żebyś przestał się śmiać.Wzdrygnąłeś się, uderzając tyłem głowy o drzewo.- Kluczyki do samochodu.Już - zażądałam.- Daj mi je, to przestanę.- Oczywiście, chcesz uciec.Myślałem, że to już mamy za sobą.- Westchnąłeś.-Pozwól, żebym pojechał z tobą.- Nie.Ostrożnie otworzyłeś drugie oko.Odnalazłeś moje spojrzenie.- Gem, umrzesz tam.Pozwól mi iść z tobą.- A niby po co? Ja chcę od ciebie uciec!Dalej na mnie patrzyłeś.Zastanawiałam się, czy będziesz próbował mnie przestraszyć,grozić mi, co zrobisz, jeśli ja nie zrobię tego, czego ty chcesz.Utrzymywałam nacisk na twojąpowiekę.- Powiedz mi, gdzie jest kopalnia.- Zaufaj mi - szepnąłeś.- Nie może tak być.- Owszem, może.Powiedz, gdzie jest ta kopalnia? Gdzie są ludzie?Drugą ręką przesunęłam po twojej koszuli, sprawdzając kieszenie na piersi.Potemsprawdziłam szorty.Nie broniłeś się.Może ci się podobało, że cię obmacuję, a może tegodnia nie miałeś siły się kłócić.Znalazłam jeden kluczyk do samochodu na twoim lewymudzie, w dolnym rogu kieszeni szortów.Chwyciłam go mocno.Nie wiedziałam, co robićdalej.Powinnam wciąż przyciskać igłę do twojego oka i zmusić cię, żebyś poszedł ze mną dosamochodu? Ukłuć cię naprawdę? Czy po prostu uciekać?W końcu załatwiłeś to za mnie.Znowu zacząłeś się śmiać.Sięgnąłeś i chwyciłeś mnieza rękę.Zanim się zorientowałam, odciągnąłeś igłę od swojego oka.Spojrzałeś na mnie, terazjuż obojgiem oczu, mocno ściskając mój nadgarstek.- Nie bądz żałosna - powiedziałeś wyraznym, opanowanym głosem.- Gem, jeśli jesteśnaprawdę tak zdesperowana, to idz.Zobaczysz, jak daleko dotrzesz.Nie było mnie, zanim zdążyłeś dokończyć zdanie.Zciskałam kluczyk z całej siły,myśląc, że zaraz zaczniesz mnie gonić, powalisz mnie na ziemię tymi swoimi silnymiramionami.Nie oglądałam się.Przebiegłam prosto przez łobodę, kolczaste liście podrapałymi nogi.Gałązka zaczepiła się o moje szorty, zabrałam ją ze sobą.Ledwo to poczułam.Przeskoczyłam niewielką termitierę.Widziałam twój samochód, zaparkowany tuż obokstodoły do malowania, ustawiony maską w stronę pustyni.Miałam tylko nadzieję, że cośzostawiłeś w bagażniku.wodę, zapasy, paliwo.Przemknęłam przez dziurę w zagrodziewielbłądzicy.Wstała i pokłusowała w moją stronę.Ale ja przebiegłam obok.- Zegnaj, mała - wydyszałam.- Przepraszam, że nie mogę cię zabrać.Przez parę metrów biegła obok mnie, robiąc jeden krok na trzy moje.Chciałam jąwypuścić, ale nie mogłam ryzykować straty czasu.Wreszcie dotarłam do samochodu i wcisnęłam kluczyk w zamek w drzwiach.Nieobrócił się.Za sztywny.Albo to nie był właściwy klucz.Kręciłam nim na boki, omal go niezłamałam.Potem uświadomiłam sobie, że drzwi i tak nie są zamknięte.Otworzyłam je,zaskrzypiały głośno, sztywno zamocowane na zawiasach.Obejrzałam się.Błąd.Szedłeś od Samotnych w moją stronę, machając ramionami iczerwonym koszykiem.Nie śpieszyłeś się.Chyba zakładałeś, że nie umiem prowadzić,wyglądałeś na przekonanego, że nie ucieknę.Ale ja wiedziałam, że mogę to zrobić.Wcisnęłam się na siedzenie kierowcy i zatrzasnęłam drzwi.Włożyłam kluczyk do stacyjki.Moje stopy były daleko od pedałów, ale wajcha do przesuwania fotela była tak zapchanapiachem, że nie dało się tego zmienić.Usiadłam na samym brzegu siedzenia.Kierownica byłatak rozgrzana, że aż parzyło i nie mogłam długo utrzymać na niej rąk [ Pobierz całość w formacie PDF ]