[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeanine tylko przecięła teren dworca? Nie zamie-rzała nigdzie jechać? Ty tam, zwolnij! usłyszał za sobą ostry okrzyk.Odwrócił się.W drzwiach sklepu ze sprzętem fotograficz-nym stał gliniarz z nowojorskiej policji.W pełnym antyterro-rystycznym rynsztunku, kamizelce kuloodpornej i z Ml6 wgarści lustrował Petera groznym wzrokiem.Tego typu weryfi-kacja nie była mu teraz na rękę.Zamiast więc, jak miał ochotę,pokazać gliniarzowi środkowy palec, natychmiast zwolnił krokui kiwnął głową, dodając do tego przepraszający uśmiech.Gdy wyszedł na Lexington Avenue, najpierw się skrzywiłpod wpływem jaskrawego światła, a potem zaczął przeszukiwaćwzrokiem chodnik i ulicę zapchaną wozami dostawczymi, au-tobusami i żółtymi taksówkami.Spojrzał w górę na budynekChryslera, który teraz miał przed sobą.Nigdzie nie dostrzegł jasnokremowego płaszcza.AudreyHepburn opuściła cholerny budynek.Nic.A przecież stracił ją zoczu tylko na pięć sekund.To przez to cholerne zatłoczone miasto! wściekał się.Zbytwiele tu dziur, w których te miejskie szczury mogą się ukryć.Jeanine go widziała.I zniknęła.Rozdział 69TO NIEMO%7łLIWE.Stałam w środku zapchanego od ściany do ściany Starbucksana Grand Central przy stanowisku z mlekiem i cukrem i zlanapotem starałam się powstrzymać atak histerii.Peter? Tutaj? Teraz? Jak to możliwe?Nie miałam pojęcia.Nie mogłam złapać oddechu, a co do-piero mówić o myśleniu.Kiedy nie wyglądałam na Lexington Avenue, wykręcałamgłowę w tył, żeby widzieć boczną witrynę kawiarni i bocznedrzwi, otwierające się na przejście na perony.Zaplanowałamsobie, że jeśli Peter wejdzie, ucieknę z krzykiem z powrotem nateren głównego holu i tam spróbuję złapać jakiegoś gliniarza zjednostki antyterrorystycznej.Kręciło się ich tam wielu.Jeszcze nie dotarłam do Key West, a już bawiłam się wchowanego z moim wrogiem, a nagrodą w tej grze miało byćmoje życie.243A może to tylko zwykła paranoja, pomyślałam, mimowszystko nadal uważnie wpatrując się w twarze przechodzącychza oknem kawiarni ludzi.Może to był tylko ktoś podobny doPetera? Wybierałam się przecież do Key West.Nic dziwnego,że myśl o byłym mężu czaiła się gdzieś na progu mojej świa-domości.Po prostu jestem zestresowana i stąd te omamy.A jeśli to nie omamy?Musiałam coś przedsięwziąć.Spojrzałam na drugą stronęLexington i pod budynkiem, gdzie miałam biuro, dostrzegłamswój miejski samochód.Szybko otworzyłam torebkę i wy-szperałam w niej wizytówkę kierowcy, miłego mężczyzny po-chodzącego z Karaibów, który kazał się nazywać panem Ke-nem. Dzień dobry, hm, pan Ken? powiedziałam do telefonu. Tu Nina Bloom.Czy udało się panu odebrać paczkę z mojegobiura? Leży obok mnie na przednim siedzeniu poinformowałpan Ken. Zwietnie.Czy widzi pan Starbucksa po zachodniej stro-nie Lex naprzeciwko pana? Stoję tu pod witryną.Mógłby pan pomnie podjechać? Już jadę. Dziękuję, panie Ken wydyszałam bezpośrednio dokierowcy, gdy dziesięć sekund pózniej, po przebiegnięciuchodnika, szybko wpakowałam się do samochodu.I dzięki ci,Boże, za telefony komórkowe, dodałam w myślach.Zatrzasnęłam drzwi i prawie się położyłam na siedzeniu,żeby tylko nie było mnie widać z zewnątrz.Pan Ken obrzucił mnie we wstecznym lusterku zdziwionymspojrzeniem.244 Zapomniała pani zabrać kawę, pani Bloom? zapytał.Mówił z nieznacznym akcentem. Och, zdążyłam już wypić skłamałam, zerkając zarazemlękliwie za okno. A teraz, gdybyśmy już ruszyli na lotnisko,byłabym wdzięczna.Jeszcze niżej osunęłam się na siedzeniu i odetchnęłam do-piero wtedy, gdy pan Ken przycisnął pedał gazu.Rozdział 70Peter stał na rogu Czterdziestej Drugiej Ulicy i Lexington ilustrował twarze przechodniów.Przeczesywał też rozgorącz-kowanym wzrokiem niewiarygodnie zatłoczoną ulicę przedGrand Central.Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jeanine tylko przecięła teren dworca? Nie zamie-rzała nigdzie jechać? Ty tam, zwolnij! usłyszał za sobą ostry okrzyk.Odwrócił się.W drzwiach sklepu ze sprzętem fotograficz-nym stał gliniarz z nowojorskiej policji.W pełnym antyterro-rystycznym rynsztunku, kamizelce kuloodpornej i z Ml6 wgarści lustrował Petera groznym wzrokiem.Tego typu weryfi-kacja nie była mu teraz na rękę.Zamiast więc, jak miał ochotę,pokazać gliniarzowi środkowy palec, natychmiast zwolnił krokui kiwnął głową, dodając do tego przepraszający uśmiech.Gdy wyszedł na Lexington Avenue, najpierw się skrzywiłpod wpływem jaskrawego światła, a potem zaczął przeszukiwaćwzrokiem chodnik i ulicę zapchaną wozami dostawczymi, au-tobusami i żółtymi taksówkami.Spojrzał w górę na budynekChryslera, który teraz miał przed sobą.Nigdzie nie dostrzegł jasnokremowego płaszcza.AudreyHepburn opuściła cholerny budynek.Nic.A przecież stracił ją zoczu tylko na pięć sekund.To przez to cholerne zatłoczone miasto! wściekał się.Zbytwiele tu dziur, w których te miejskie szczury mogą się ukryć.Jeanine go widziała.I zniknęła.Rozdział 69TO NIEMO%7łLIWE.Stałam w środku zapchanego od ściany do ściany Starbucksana Grand Central przy stanowisku z mlekiem i cukrem i zlanapotem starałam się powstrzymać atak histerii.Peter? Tutaj? Teraz? Jak to możliwe?Nie miałam pojęcia.Nie mogłam złapać oddechu, a co do-piero mówić o myśleniu.Kiedy nie wyglądałam na Lexington Avenue, wykręcałamgłowę w tył, żeby widzieć boczną witrynę kawiarni i bocznedrzwi, otwierające się na przejście na perony.Zaplanowałamsobie, że jeśli Peter wejdzie, ucieknę z krzykiem z powrotem nateren głównego holu i tam spróbuję złapać jakiegoś gliniarza zjednostki antyterrorystycznej.Kręciło się ich tam wielu.Jeszcze nie dotarłam do Key West, a już bawiłam się wchowanego z moim wrogiem, a nagrodą w tej grze miało byćmoje życie.243A może to tylko zwykła paranoja, pomyślałam, mimowszystko nadal uważnie wpatrując się w twarze przechodzącychza oknem kawiarni ludzi.Może to był tylko ktoś podobny doPetera? Wybierałam się przecież do Key West.Nic dziwnego,że myśl o byłym mężu czaiła się gdzieś na progu mojej świa-domości.Po prostu jestem zestresowana i stąd te omamy.A jeśli to nie omamy?Musiałam coś przedsięwziąć.Spojrzałam na drugą stronęLexington i pod budynkiem, gdzie miałam biuro, dostrzegłamswój miejski samochód.Szybko otworzyłam torebkę i wy-szperałam w niej wizytówkę kierowcy, miłego mężczyzny po-chodzącego z Karaibów, który kazał się nazywać panem Ke-nem. Dzień dobry, hm, pan Ken? powiedziałam do telefonu. Tu Nina Bloom.Czy udało się panu odebrać paczkę z mojegobiura? Leży obok mnie na przednim siedzeniu poinformowałpan Ken. Zwietnie.Czy widzi pan Starbucksa po zachodniej stro-nie Lex naprzeciwko pana? Stoję tu pod witryną.Mógłby pan pomnie podjechać? Już jadę. Dziękuję, panie Ken wydyszałam bezpośrednio dokierowcy, gdy dziesięć sekund pózniej, po przebiegnięciuchodnika, szybko wpakowałam się do samochodu.I dzięki ci,Boże, za telefony komórkowe, dodałam w myślach.Zatrzasnęłam drzwi i prawie się położyłam na siedzeniu,żeby tylko nie było mnie widać z zewnątrz.Pan Ken obrzucił mnie we wstecznym lusterku zdziwionymspojrzeniem.244 Zapomniała pani zabrać kawę, pani Bloom? zapytał.Mówił z nieznacznym akcentem. Och, zdążyłam już wypić skłamałam, zerkając zarazemlękliwie za okno. A teraz, gdybyśmy już ruszyli na lotnisko,byłabym wdzięczna.Jeszcze niżej osunęłam się na siedzeniu i odetchnęłam do-piero wtedy, gdy pan Ken przycisnął pedał gazu.Rozdział 70Peter stał na rogu Czterdziestej Drugiej Ulicy i Lexington ilustrował twarze przechodniów.Przeczesywał też rozgorącz-kowanym wzrokiem niewiarygodnie zatłoczoną ulicę przedGrand Central.Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]