[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie spojrzał na torbę podróżną.Na jego twarzy pojawił sięokrutny uśmiech. Poradzę sobie bez tych pieniędzy powiedziała Marcia.W sumie ty potrzebujesz ich bardziej ode mnie. Zmiałasię i płakała jednocześnie. Na co mi w ogóle pieniądze?Szybkim ruchem otarła łzy.Nicky nie lubił łez.Pijany, rozkojarzony, a może czując napływ mdłości męż-czyzna odwrócił się i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi, z czter-dziestoma ośmioma dolarami w garści.Marcia przykucnęła, żeby pozbierać z trawnika porozrzucanerzeczy.Wpychała je w pośpiechu do torebki wraz z trawą i ziemią.Potem puściła się biegiem przed siebie i zatrzymała dopiero poddomem Connie.Tam, pod dywanikiem w samochodzie przyjaciół-ki, znalazła kluczyki.Po trzydziestu kilometrach dotarła do skrzyżowania z szosąnumer 55, ale wciąż nie mogła opanować drżenia.Każdy kolejnykilometr przynosił jednak ukojenie.Kiedy dojeżdżała do Denni-sville, czuła się już całkiem dobrze.Była przecież wreszcie wolna nawet jeśli tylko na kilka dni.Miała teraz dość czasu na prze-myślenia.Opuściła szybę.Chłodny wiatr unosił jej włosy niczym czyjeśczułe dłonie.Ona była tutaj, a on tam.Tylko to się liczyło. Juhu! zawołała do swego odbicia w lusterku, kiedywzdłuż drogi pojawiły się pierwsze ślady piasku.Myśl, że już jutro będzie się wylegiwać na plaży, była niemalniewiarygodna.Od czasu ślubu ani razu nie opuściła Nicky'ego nadłużej niż kilka godzin a i to tylko po to, żeby iść do pracy izarobić więcej pieniędzy, które on mógłby następnie wydać napiwo.Miała nadzieję, że Connie nie śpi i że jest gotowa do drogi.Zresztą nawet gdyby nie była, Marcia i tak miała zamiar wybraćsię na deptak.Może i nie miała pieniędzy na zakupy, ale nie chcia-ła tracić czasu na spanie.Będzie tam już za niecałą godzinę.Go-dzinę!Niedaleko Goshen trafiła na radiowóz, który blokował drogę.Nieco dalej ze sterty osmalonego metalu unosił się słup dymu.Niepotrafiła stwierdzić, w którą stronę jechały samochody, ale nieulegało wątpliwości, że nikt nie przeżył.Policjant pokazał, żeby zawróciła.Trochę się bała, że zabłądzi,ale mina funkcjonariusza świadczyła o tym, że nie był skory dorozmowy.Wyobrażała sobie, jak to musiało wyglądać z bliska.Uznała, że nie powinna go pytać o drogę.Zakręciła i zaparkowała na poboczu.Sięgnęła po mapę, którązostawiła jej Connie.Ostatnim mijanym przez nią zjazdem byłajakaś droga gruntowa na południe od Dennisville.Co prawda Mar-cia nie znalazła jej na mapie, ale uznała, że na pewno dojedzietamtędy w stronę morza.Domyślała się, że droga musi łączyć się zinną, którą można dotrzeć do Garden State Parkway, a nią z kolei prosto do Wildwood.Rzuciła okiem na kontrolkę paliwa.Wskazówka dotykała juższarego paska oznaczającego rezerwę.Po drodze kobieta mijaławiele stacji benzynowych, ale Nicky zabrał jej przecież wszystkiepieniądze.Była jednak przekonana, że na te sto dziesięć kilome-trów, które miała przed sobą, benzyny powinno wystarczyć.O szybę samochodu rozbijały się owady, a przed maską prze-mykały oposy.Marcia dotarła do bocznej drogi i skręciła nawschód.Reflektory oświetlały kilometry luzno wiszących drutówtelefonicznych.Po jakimś czasie pola i zagrody zastąpił las.Czubki drzew wkrótce przesłoniły księżyc.Zrobiło się chłod-niej.Wjeżdżając do Pine Barrens, Marcia miała gęsią skórkę.Je-chała ze stałą prędkością 65 kilometrów na godzinę, cały czas spo-dziewając się, że na drogę wyskoczy jeleń albo że z przeciwkanagle nadjedzie samochód.Nie było jednak ani jeleni, ani samo-chodów.Nie było też śladu jakiejkolwiek wsi lub chociaż przy-drożnego telefonu, z którego mogłaby ewentualnie wezwać pomoc.Wiedziała, że Connie zacznie się o nią martwić dopiero po pół-nocy choć nawet wtedy nie będzie zbytnio zaniepokojona.Obiezdawały sobie przecież sprawę z tego, że Nicky mógł jej nie wypu-ścić z domu.%7łałowała, że nie umówiły się bardziej konkretnie.Mogła przynajmniej dać przyjaciółce znać, że już jedzie.Tak nawszelki wypadek.Ale w tym roku matce Connie nie chciało się wdomku nad morzem włączać telefonu.Gwiazdy wciąż świeciły na niebie i co jakiś czas między drze-wami prześwitywała jasna tarcza księżyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Następnie spojrzał na torbę podróżną.Na jego twarzy pojawił sięokrutny uśmiech. Poradzę sobie bez tych pieniędzy powiedziała Marcia.W sumie ty potrzebujesz ich bardziej ode mnie. Zmiałasię i płakała jednocześnie. Na co mi w ogóle pieniądze?Szybkim ruchem otarła łzy.Nicky nie lubił łez.Pijany, rozkojarzony, a może czując napływ mdłości męż-czyzna odwrócił się i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi, z czter-dziestoma ośmioma dolarami w garści.Marcia przykucnęła, żeby pozbierać z trawnika porozrzucanerzeczy.Wpychała je w pośpiechu do torebki wraz z trawą i ziemią.Potem puściła się biegiem przed siebie i zatrzymała dopiero poddomem Connie.Tam, pod dywanikiem w samochodzie przyjaciół-ki, znalazła kluczyki.Po trzydziestu kilometrach dotarła do skrzyżowania z szosąnumer 55, ale wciąż nie mogła opanować drżenia.Każdy kolejnykilometr przynosił jednak ukojenie.Kiedy dojeżdżała do Denni-sville, czuła się już całkiem dobrze.Była przecież wreszcie wolna nawet jeśli tylko na kilka dni.Miała teraz dość czasu na prze-myślenia.Opuściła szybę.Chłodny wiatr unosił jej włosy niczym czyjeśczułe dłonie.Ona była tutaj, a on tam.Tylko to się liczyło. Juhu! zawołała do swego odbicia w lusterku, kiedywzdłuż drogi pojawiły się pierwsze ślady piasku.Myśl, że już jutro będzie się wylegiwać na plaży, była niemalniewiarygodna.Od czasu ślubu ani razu nie opuściła Nicky'ego nadłużej niż kilka godzin a i to tylko po to, żeby iść do pracy izarobić więcej pieniędzy, które on mógłby następnie wydać napiwo.Miała nadzieję, że Connie nie śpi i że jest gotowa do drogi.Zresztą nawet gdyby nie była, Marcia i tak miała zamiar wybraćsię na deptak.Może i nie miała pieniędzy na zakupy, ale nie chcia-ła tracić czasu na spanie.Będzie tam już za niecałą godzinę.Go-dzinę!Niedaleko Goshen trafiła na radiowóz, który blokował drogę.Nieco dalej ze sterty osmalonego metalu unosił się słup dymu.Niepotrafiła stwierdzić, w którą stronę jechały samochody, ale nieulegało wątpliwości, że nikt nie przeżył.Policjant pokazał, żeby zawróciła.Trochę się bała, że zabłądzi,ale mina funkcjonariusza świadczyła o tym, że nie był skory dorozmowy.Wyobrażała sobie, jak to musiało wyglądać z bliska.Uznała, że nie powinna go pytać o drogę.Zakręciła i zaparkowała na poboczu.Sięgnęła po mapę, którązostawiła jej Connie.Ostatnim mijanym przez nią zjazdem byłajakaś droga gruntowa na południe od Dennisville.Co prawda Mar-cia nie znalazła jej na mapie, ale uznała, że na pewno dojedzietamtędy w stronę morza.Domyślała się, że droga musi łączyć się zinną, którą można dotrzeć do Garden State Parkway, a nią z kolei prosto do Wildwood.Rzuciła okiem na kontrolkę paliwa.Wskazówka dotykała juższarego paska oznaczającego rezerwę.Po drodze kobieta mijaławiele stacji benzynowych, ale Nicky zabrał jej przecież wszystkiepieniądze.Była jednak przekonana, że na te sto dziesięć kilome-trów, które miała przed sobą, benzyny powinno wystarczyć.O szybę samochodu rozbijały się owady, a przed maską prze-mykały oposy.Marcia dotarła do bocznej drogi i skręciła nawschód.Reflektory oświetlały kilometry luzno wiszących drutówtelefonicznych.Po jakimś czasie pola i zagrody zastąpił las.Czubki drzew wkrótce przesłoniły księżyc.Zrobiło się chłod-niej.Wjeżdżając do Pine Barrens, Marcia miała gęsią skórkę.Je-chała ze stałą prędkością 65 kilometrów na godzinę, cały czas spo-dziewając się, że na drogę wyskoczy jeleń albo że z przeciwkanagle nadjedzie samochód.Nie było jednak ani jeleni, ani samo-chodów.Nie było też śladu jakiejkolwiek wsi lub chociaż przy-drożnego telefonu, z którego mogłaby ewentualnie wezwać pomoc.Wiedziała, że Connie zacznie się o nią martwić dopiero po pół-nocy choć nawet wtedy nie będzie zbytnio zaniepokojona.Obiezdawały sobie przecież sprawę z tego, że Nicky mógł jej nie wypu-ścić z domu.%7łałowała, że nie umówiły się bardziej konkretnie.Mogła przynajmniej dać przyjaciółce znać, że już jedzie.Tak nawszelki wypadek.Ale w tym roku matce Connie nie chciało się wdomku nad morzem włączać telefonu.Gwiazdy wciąż świeciły na niebie i co jakiś czas między drze-wami prześwitywała jasna tarcza księżyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]