[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziewczęta czasami wychodzą za mąż tylko dlatego, by uciec z domu.Tego już było za wiele.Roześmiała mu się prosto w twarz.- Nie z takiego jak dom Barbary! Nie znam dziewczyny, która miałaby szczęśliwszy dom.- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz?- A jakże.U nas dzieci zawsze były na pierwszym miejscu.Wszystko robiło się z myślą o nich.- Nieczęsto przyprowadzają do domu swoich przyjaciół.- Przecież wiesz, kochanie, że jeśli wydaję przyjęcie, to zawsze zapraszam na nie młodzież! Bardzo o to dbam.To Barbara mówi, że ani nie chce przyjęć, ani nie chce nikogo zapraszać.Rodney potrząsnął głową.Nie wyglądał na przekonanego.Trochę później, tamtego wieczoru, Joan weszła do pokoju właśnie w chwili, kiedy Barbara wykrzykiwała niecierpliwym głosem:- To nic nie da, tatusiu, muszę odejść.Nie wytrzymam tego dłużej.I nie mów mi, proszę, bym znalazła sobie jakieś zajęcie.Cierpnę na samą myśl o czymś takim.- Co się tu dzieje? - zapytała.Po kilku sekundach milczenia Barbara z ogniem buntu w oczach wyrzuciła z siebie:- Tatuś zawsze wszystko wie najlepiej! Chce, żebym latami nosiła pierścionek zaręczynowy.A ja mu mówię, że nie wytrzymam tego dłużej i że chcę wyjść za Williama natychmiast i jak najszybciej wyjechać do Bagdadu.Sądzę, że tam będzie cudownie.- Och, kochanie - zaniepokoiła się Joan.- Wolałabym, żeby to nie było tak daleko.Chciałabym w jakiś sposób czuwać nad tobą.- Mamo, proszę!- Wiem, kochanie, wiem, lecz ty nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś jeszcze bardzo młoda i absolutnie niedoświadczona.Gdybyś nie mieszkała aż tak daleko, na pewno niejednokrotnie mogłabym ci w czymś pomóc.Barbara uśmiechnęła się i powiedziała:- No cóż, zdaje mi się, że najwyższa pora, żebym zaczęła radzić sobie sama.Nie wypada mi wiecznie korzystać z twojego doświadczenia i podpierać się twoją mądrością.Widząc, że Rodney powoli zmierza ku drzwiom, rzuciła się za nim i nieoczekiwanie zarzuciła mu ramiona na szyję.- Mój kochany tatuś.Mój najdroższy, ukochany tatuś.Doprawdy, pomyślała Joan, to dziecko przesadzało ze swoją wylewnością.Tak czy inaczej, Rodney mylił się w swoich przypuszczeniach, i to całkowicie.Barbarę po prostu upajała sama myśl o wyjeździe na Wschód ze swoim Williamem.Aż przyjemnie było popatrzeć, jak te dwie młode istoty się kochają.A te ich plany na przyszłość.Ciekawe, kto w Bagdadzie wpadł na ów szaleńczy pomysł, że Barbara była w domu nieszczęśliwa.Swoją drogą, Bagdad to straszliwie rozplotkowane miasto, tak straszliwie, że na wszelki wypadek zawsze powinno się trzymać język za zębami.No bo choćby sprawa takiego majora Reida.Ona sama nigdy się z nim nie zetknęła, lecz to nazwisko często przewijało się w listach Barbary do domu.Major Reid był na obiedzie.Pojechali z majorem Reidem na polowanie.Barbara spędzała letnie miesiące w Arkanduz.Ona i jeszcze druga młoda mężatka mieszkały w jednym bungalowie, a major Reid był tam w tym samym czasie.Całymi dniami grali w tenisa.Później Barbara i on wygrali w mikście rozgrywki klubowe.Czyż zatem nie zachowała się w sposób jak najbardziej naturalny, wyrażając chęć poznania go osobiście? Przecież tak wiele o nim słyszała.Zakłopotanie, jakie stało się udziałem Barbary i Williama, było całkiem absurdalne.Barbara zrobiła się biała jak kreda, a William poczerwieniał, i po kilku minutach zaledwie mruknął i to dziwnie odmienionym głosem:- Nic nam o nim ostatnio nie wiadomo.Miał tak posępną minę, że Joan uznała za stosowne natychmiast zmienić temat.Jednak później, kiedy Barbara poszła spać, wróciła do osoby majora Reida raz jeszcze, przyznając z uśmiechem, że jak na jej wyczucie niewątpliwie popełniła gafę.Czyżby major Reid nie był ich serdecznym przyjacielem?William podniósł się i postukał fajką o gzyms kominka.- Czy ja wiem - powiedział wymijająco - trochę razem polowaliśmy, ale od dłuższego czasu już go w ogóle nie widujemy.Nie najlepiej sobie radził, pomyślała Joan.No cóż, mężczyźni rzadko kiedy potrafią udawać.Uśmiechnęła się do siebie, odrobinę rozbawiona wspomnieniem staroświeckiej powściągliwości Williama.Prawdopodobnie brał ją za bardzo sztywną, pruderyjną kobietę, za przysłowiową teściową.- Rozumiem - powiedziała.- Jakiś skandal.- Co chcesz przez to powiedzieć? - William zapytał ze złością.- Mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się do niego - czytam z twojej twarzy jak z nut.Prawdopodobnie czegoś się o nim dowiedziałeś i jedyne, co można było zrobić, to zerwać znajomość.Nie obawiaj się, nie będę zadawała żadnych pytań.Takie sprawy są bardzo bolesne, dobrze wiem.- To prawda - przyznał William.- Są bolesne.- Ludzi na ogół mierzy się własną miarką, a kiedy okazują się nie tacy, za jakich się ich brało, cała rzecz staje się kłopotliwa i nieprzyjemna.- Wyniósł się stąd, w tym przynajmniej pociecha.Wyjechał do Afryki Wschodniej.To wówczas Joan przypomniała sobie strzępki jakiejś rozmowy, która pewnego razu toczyła się obok niej w Alwijja Club.Niejaki Nobby Reid miał się wybierać do Ugandy.- Biedny Nobby - westchnęła współczująco jakaś kobieta.- To naprawdę nie jego wina, że wszystkie tutejsze smarkule szaleją za nim.A druga, starsza, roześmiała się złośliwie i dorzuciła:- Istotnie, nie potrafi się od nich opędzić.Słodkie idiotki, niewiniątka, niedoświadczone narzeczone, takie najbardziej nasz Nobby lubi.No i te jego fantastyczne metody! Ten jego szarmancki wdzięk uwodziciela.Dziewczyna myśli, że jest w niej nieprzytomnie zakochany, a zwykle jest to moment, kiedy ten już rozgląda się za następną.- Tak czy owak - powiedziała pierwsza - będzie go nam brakowało.To takie zabawne stworzenie.Ta druga znów się zaśmiała.- Och, nie zapominaj, że jest kilku mężów, którzy z ulgą przyjmą wiadomość o jego wyjeździe! Jeśli chodzi o mężczyzn, to lubiło go bardzo niewielu.- Bo też nieźle sobie poczynał.Nic dziwnego, że pali mu się grunt pod nogami.Ta druga szepnęła „ciiicho” i zniżyła glos, skutkiem czego Joan nie usłyszała ani słówka więcej.Zresztą, pomyślała, że i tak mnie to wszystko nic nie obchodzi.Jednak po rozmowie z Williamem jej wyobraźnia zaczęła pracować.Skoro William zbył ją byle czym, to może Barbara będzie mniej powściągliwa.Barbara jednakże oznajmiła krótko i węzłowato:- Pozwól, że nie będę o tym mówić, mamo.Barbara właściwie o niczym nie chciała mówić.Była niewiarygodnie małomówna i drażliwa, jeśli chodzi o swoją chorobę i jej przyczyny.Wszystko miało się rzekomo zacząć od czegoś w rodzaju trucizny, co Joan skojarzyła ze skażonym pożywieniem.Zatrucie ptomainami w tym gorącym klimacie to rzecz na porządku dziennym, a przynajmniej jej się tak zdawało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Dziewczęta czasami wychodzą za mąż tylko dlatego, by uciec z domu.Tego już było za wiele.Roześmiała mu się prosto w twarz.- Nie z takiego jak dom Barbary! Nie znam dziewczyny, która miałaby szczęśliwszy dom.- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz?- A jakże.U nas dzieci zawsze były na pierwszym miejscu.Wszystko robiło się z myślą o nich.- Nieczęsto przyprowadzają do domu swoich przyjaciół.- Przecież wiesz, kochanie, że jeśli wydaję przyjęcie, to zawsze zapraszam na nie młodzież! Bardzo o to dbam.To Barbara mówi, że ani nie chce przyjęć, ani nie chce nikogo zapraszać.Rodney potrząsnął głową.Nie wyglądał na przekonanego.Trochę później, tamtego wieczoru, Joan weszła do pokoju właśnie w chwili, kiedy Barbara wykrzykiwała niecierpliwym głosem:- To nic nie da, tatusiu, muszę odejść.Nie wytrzymam tego dłużej.I nie mów mi, proszę, bym znalazła sobie jakieś zajęcie.Cierpnę na samą myśl o czymś takim.- Co się tu dzieje? - zapytała.Po kilku sekundach milczenia Barbara z ogniem buntu w oczach wyrzuciła z siebie:- Tatuś zawsze wszystko wie najlepiej! Chce, żebym latami nosiła pierścionek zaręczynowy.A ja mu mówię, że nie wytrzymam tego dłużej i że chcę wyjść za Williama natychmiast i jak najszybciej wyjechać do Bagdadu.Sądzę, że tam będzie cudownie.- Och, kochanie - zaniepokoiła się Joan.- Wolałabym, żeby to nie było tak daleko.Chciałabym w jakiś sposób czuwać nad tobą.- Mamo, proszę!- Wiem, kochanie, wiem, lecz ty nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś jeszcze bardzo młoda i absolutnie niedoświadczona.Gdybyś nie mieszkała aż tak daleko, na pewno niejednokrotnie mogłabym ci w czymś pomóc.Barbara uśmiechnęła się i powiedziała:- No cóż, zdaje mi się, że najwyższa pora, żebym zaczęła radzić sobie sama.Nie wypada mi wiecznie korzystać z twojego doświadczenia i podpierać się twoją mądrością.Widząc, że Rodney powoli zmierza ku drzwiom, rzuciła się za nim i nieoczekiwanie zarzuciła mu ramiona na szyję.- Mój kochany tatuś.Mój najdroższy, ukochany tatuś.Doprawdy, pomyślała Joan, to dziecko przesadzało ze swoją wylewnością.Tak czy inaczej, Rodney mylił się w swoich przypuszczeniach, i to całkowicie.Barbarę po prostu upajała sama myśl o wyjeździe na Wschód ze swoim Williamem.Aż przyjemnie było popatrzeć, jak te dwie młode istoty się kochają.A te ich plany na przyszłość.Ciekawe, kto w Bagdadzie wpadł na ów szaleńczy pomysł, że Barbara była w domu nieszczęśliwa.Swoją drogą, Bagdad to straszliwie rozplotkowane miasto, tak straszliwie, że na wszelki wypadek zawsze powinno się trzymać język za zębami.No bo choćby sprawa takiego majora Reida.Ona sama nigdy się z nim nie zetknęła, lecz to nazwisko często przewijało się w listach Barbary do domu.Major Reid był na obiedzie.Pojechali z majorem Reidem na polowanie.Barbara spędzała letnie miesiące w Arkanduz.Ona i jeszcze druga młoda mężatka mieszkały w jednym bungalowie, a major Reid był tam w tym samym czasie.Całymi dniami grali w tenisa.Później Barbara i on wygrali w mikście rozgrywki klubowe.Czyż zatem nie zachowała się w sposób jak najbardziej naturalny, wyrażając chęć poznania go osobiście? Przecież tak wiele o nim słyszała.Zakłopotanie, jakie stało się udziałem Barbary i Williama, było całkiem absurdalne.Barbara zrobiła się biała jak kreda, a William poczerwieniał, i po kilku minutach zaledwie mruknął i to dziwnie odmienionym głosem:- Nic nam o nim ostatnio nie wiadomo.Miał tak posępną minę, że Joan uznała za stosowne natychmiast zmienić temat.Jednak później, kiedy Barbara poszła spać, wróciła do osoby majora Reida raz jeszcze, przyznając z uśmiechem, że jak na jej wyczucie niewątpliwie popełniła gafę.Czyżby major Reid nie był ich serdecznym przyjacielem?William podniósł się i postukał fajką o gzyms kominka.- Czy ja wiem - powiedział wymijająco - trochę razem polowaliśmy, ale od dłuższego czasu już go w ogóle nie widujemy.Nie najlepiej sobie radził, pomyślała Joan.No cóż, mężczyźni rzadko kiedy potrafią udawać.Uśmiechnęła się do siebie, odrobinę rozbawiona wspomnieniem staroświeckiej powściągliwości Williama.Prawdopodobnie brał ją za bardzo sztywną, pruderyjną kobietę, za przysłowiową teściową.- Rozumiem - powiedziała.- Jakiś skandal.- Co chcesz przez to powiedzieć? - William zapytał ze złością.- Mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się do niego - czytam z twojej twarzy jak z nut.Prawdopodobnie czegoś się o nim dowiedziałeś i jedyne, co można było zrobić, to zerwać znajomość.Nie obawiaj się, nie będę zadawała żadnych pytań.Takie sprawy są bardzo bolesne, dobrze wiem.- To prawda - przyznał William.- Są bolesne.- Ludzi na ogół mierzy się własną miarką, a kiedy okazują się nie tacy, za jakich się ich brało, cała rzecz staje się kłopotliwa i nieprzyjemna.- Wyniósł się stąd, w tym przynajmniej pociecha.Wyjechał do Afryki Wschodniej.To wówczas Joan przypomniała sobie strzępki jakiejś rozmowy, która pewnego razu toczyła się obok niej w Alwijja Club.Niejaki Nobby Reid miał się wybierać do Ugandy.- Biedny Nobby - westchnęła współczująco jakaś kobieta.- To naprawdę nie jego wina, że wszystkie tutejsze smarkule szaleją za nim.A druga, starsza, roześmiała się złośliwie i dorzuciła:- Istotnie, nie potrafi się od nich opędzić.Słodkie idiotki, niewiniątka, niedoświadczone narzeczone, takie najbardziej nasz Nobby lubi.No i te jego fantastyczne metody! Ten jego szarmancki wdzięk uwodziciela.Dziewczyna myśli, że jest w niej nieprzytomnie zakochany, a zwykle jest to moment, kiedy ten już rozgląda się za następną.- Tak czy owak - powiedziała pierwsza - będzie go nam brakowało.To takie zabawne stworzenie.Ta druga znów się zaśmiała.- Och, nie zapominaj, że jest kilku mężów, którzy z ulgą przyjmą wiadomość o jego wyjeździe! Jeśli chodzi o mężczyzn, to lubiło go bardzo niewielu.- Bo też nieźle sobie poczynał.Nic dziwnego, że pali mu się grunt pod nogami.Ta druga szepnęła „ciiicho” i zniżyła glos, skutkiem czego Joan nie usłyszała ani słówka więcej.Zresztą, pomyślała, że i tak mnie to wszystko nic nie obchodzi.Jednak po rozmowie z Williamem jej wyobraźnia zaczęła pracować.Skoro William zbył ją byle czym, to może Barbara będzie mniej powściągliwa.Barbara jednakże oznajmiła krótko i węzłowato:- Pozwól, że nie będę o tym mówić, mamo.Barbara właściwie o niczym nie chciała mówić.Była niewiarygodnie małomówna i drażliwa, jeśli chodzi o swoją chorobę i jej przyczyny.Wszystko miało się rzekomo zacząć od czegoś w rodzaju trucizny, co Joan skojarzyła ze skażonym pożywieniem.Zatrucie ptomainami w tym gorącym klimacie to rzecz na porządku dziennym, a przynajmniej jej się tak zdawało [ Pobierz całość w formacie PDF ]