[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kawa o tej porze? Nie będzie pani mogła zasnąć.- Och, tak pani uważa? - zapytała panna Marple.- Często piję kawę wieczorem.- Ale ta jest bardzo mocna.Wyjątkowo smaczna, lecz radziłabym pani jej nie pić.Panna Marple przyjrzała się pannie Cooke, która miała poważną minę.Kosmyk nienaturalnie jasnych włosów zasłonił jej część twarzy.Mrugnęła lekko jednym okiem.- Wiem, o co pani chodzi - rzekła panna Marple.- Chyba ma pani rację.Zna się pani na żywieniu?- O tak.Sporo czytałam na ten temat.Kończyłam różne kursy dla pielęgniarek.- No tak - powiedziała panna Marple, odsuwając delikatnie filiżankę.- Nie mają panie może fotografii tej dziewczyny? - zmieniła temat.- Myślę o Verity Hunt, chyba tak się nazywała.Archidiakon opowiadał mi o niej.Zdaje się, że bardzo ją lubił.- Sądzę, że tak.On w ogóle lubił młodzież - odrzekła Clotilde.Wstała, podeszła do sekretarzyka, wyjęła z niego fotografię i przyniosła ją pannie Marple.- To jest Verity - powiedziała.- Piękna twarz - stwierdziła panna Marple.- Tak, piękna i niezwykła.Biedne dziecko.- To straszne, co się dzisiaj dzieje - odezwała się Anthea.- Dziewczęta umawiają się z każdym młodym człowiekiem.Nikt się o nie nie troszczy.- Same muszą teraz o siebie zadbać - rzekła Clotilde - a nie wiedzą, jak to robić.Niech Bóg ma je w swojej opiece.Wyciągnęła rękę, aby odebrać od panny Marple zdjęcie.Wtedy zahaczyła rękawem o jej filiżankę, którą strąciła na podłogę.- Ojej! - zawołała panna Marple.- Czy to ja popchnęłam panią?- Nie - odpowiedziała Clotilde.- To moja wina, mam za długie rękawy.Może przyniosę pani gorącego mleka, jeśli obawia się pani napić kawy?- Tak, bardzo proszę.Szklanka ciepłego mleka przed snem na pewno dobrze mi zrobi.Rozmawiały jeszcze przez chwilę, a potem panny Cooke i Barrow zaczęły szykować się do wyjścia, robiąc przy tym sporo zamieszania.Kilka razy wracały, ponieważ ciągle czegoś zapominały: szala, torebki albo chusteczki.- Ale roztrzepane! - zawołała Anthea, kiedy wreszcie wyszły.- W pewnym sensie Clotilde ma rację - stwierdziła pani Glynne.- Jest w nich coś nienaturalnego.Wie pani, co mam na myśli? - zwróciła się do panny Marple.- Tak, wiem.Nie zachowują się zbyt naturalnie.Sporo o nich myślałam.Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle wybrały się na tę wycieczkę i czy są z niej naprawdę zadowolone.- Znalazła pani odpowiedzi na wszystkie pytania? - zainteresowała się Clotilde.- Chyba tak - odpowiedziała i westchnęła.- Znalazłam odpowiedzi na wiele różnych pytań.- Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z wycieczki.- Tak, ale cieszę się, że z niej zrezygnowałam - odrzekła.- Nie sądzę, aby mogła mi jeszcze sprawiać przyjemność.- No tak.Doskonale panią rozumiem.Clotilde przyniosła z kuchni szklankę gorącego mleka i odprowadziła pannę Marple do pokoju.- Czy mogę pani w czymś jeszcze pomóc? - zapytała.- Nie, dziękuję.Wszystko, czego mi potrzeba, mam w mojej małej torbie podróżnej.Chciałabym jeszcze raz podziękować za zaproszenie.- Nie ma za co.Nie potrafiłyśmy odmówić panu Rafielowi.Był tak miłym człowiekiem, o wszystkich pamiętał.- Tak - przyznała panna Marple.- Człowiek, który nie zapominał o niczym.Niezwykły umysł.- Musiał być chyba wielkim finansistą.- Rzeczywiście, zarówno w interesach, jak i w innych sprawach myślał o wszystkim - zauważyła.- No cóż, najchętniej położyłabym się już spać.Dobranoc pani.- Czy chciałaby pani dostać śniadanie do łóżka?- Wolałabym nie sprawiać kłopotu.Lepiej zejdę na śniadanie.Poprosiłabym tylko o filiżankę herbaty, a potem przeszłabym się po ogrodzie.Chciałbym pooglądać te piękne białe kwiaty porastające pagórek.- Dobranoc - powiedziała Clotilde.- Niech pani dobrze śpi.IIOdziedziczony po dziadku zegar, który wisiał w holu nad schodami, wybił godzinę drugą.Zegary w Starym Dworze nie wskazywały tych samych godzin, a niektóre w ogóle nie działały.Niestety, trudno jest utrzymać tyle zabytkowych mechanizmów w dobrym stanie.O trzeciej delikatnie zadzwonił zegar w korytarzu na piętrze.Smuga słabego światła pojawiła się w szczelinach framugi drzwi.Panna Marple usiadła na łóżku i położyła dłoń na włączniku nocnej lampki.Powoli zaczęły się otwierać drzwi.Nie widziała już światła na zewnątrz, usłyszała za to ciche kroki osoby, która wchodziła do pokoju.Panna Marple zapaliła światło.- Ach to pani, panno Bradbury-Scott - powiedziała.- Coś się stało?- Przyszłam tylko sprawdzić, czy pani czegoś nie potrzebuje - odrzekła tamta.Panna Marple patrzyła na nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Kawa o tej porze? Nie będzie pani mogła zasnąć.- Och, tak pani uważa? - zapytała panna Marple.- Często piję kawę wieczorem.- Ale ta jest bardzo mocna.Wyjątkowo smaczna, lecz radziłabym pani jej nie pić.Panna Marple przyjrzała się pannie Cooke, która miała poważną minę.Kosmyk nienaturalnie jasnych włosów zasłonił jej część twarzy.Mrugnęła lekko jednym okiem.- Wiem, o co pani chodzi - rzekła panna Marple.- Chyba ma pani rację.Zna się pani na żywieniu?- O tak.Sporo czytałam na ten temat.Kończyłam różne kursy dla pielęgniarek.- No tak - powiedziała panna Marple, odsuwając delikatnie filiżankę.- Nie mają panie może fotografii tej dziewczyny? - zmieniła temat.- Myślę o Verity Hunt, chyba tak się nazywała.Archidiakon opowiadał mi o niej.Zdaje się, że bardzo ją lubił.- Sądzę, że tak.On w ogóle lubił młodzież - odrzekła Clotilde.Wstała, podeszła do sekretarzyka, wyjęła z niego fotografię i przyniosła ją pannie Marple.- To jest Verity - powiedziała.- Piękna twarz - stwierdziła panna Marple.- Tak, piękna i niezwykła.Biedne dziecko.- To straszne, co się dzisiaj dzieje - odezwała się Anthea.- Dziewczęta umawiają się z każdym młodym człowiekiem.Nikt się o nie nie troszczy.- Same muszą teraz o siebie zadbać - rzekła Clotilde - a nie wiedzą, jak to robić.Niech Bóg ma je w swojej opiece.Wyciągnęła rękę, aby odebrać od panny Marple zdjęcie.Wtedy zahaczyła rękawem o jej filiżankę, którą strąciła na podłogę.- Ojej! - zawołała panna Marple.- Czy to ja popchnęłam panią?- Nie - odpowiedziała Clotilde.- To moja wina, mam za długie rękawy.Może przyniosę pani gorącego mleka, jeśli obawia się pani napić kawy?- Tak, bardzo proszę.Szklanka ciepłego mleka przed snem na pewno dobrze mi zrobi.Rozmawiały jeszcze przez chwilę, a potem panny Cooke i Barrow zaczęły szykować się do wyjścia, robiąc przy tym sporo zamieszania.Kilka razy wracały, ponieważ ciągle czegoś zapominały: szala, torebki albo chusteczki.- Ale roztrzepane! - zawołała Anthea, kiedy wreszcie wyszły.- W pewnym sensie Clotilde ma rację - stwierdziła pani Glynne.- Jest w nich coś nienaturalnego.Wie pani, co mam na myśli? - zwróciła się do panny Marple.- Tak, wiem.Nie zachowują się zbyt naturalnie.Sporo o nich myślałam.Zastanawiałam się, dlaczego w ogóle wybrały się na tę wycieczkę i czy są z niej naprawdę zadowolone.- Znalazła pani odpowiedzi na wszystkie pytania? - zainteresowała się Clotilde.- Chyba tak - odpowiedziała i westchnęła.- Znalazłam odpowiedzi na wiele różnych pytań.- Mam nadzieję, że jest pani zadowolona z wycieczki.- Tak, ale cieszę się, że z niej zrezygnowałam - odrzekła.- Nie sądzę, aby mogła mi jeszcze sprawiać przyjemność.- No tak.Doskonale panią rozumiem.Clotilde przyniosła z kuchni szklankę gorącego mleka i odprowadziła pannę Marple do pokoju.- Czy mogę pani w czymś jeszcze pomóc? - zapytała.- Nie, dziękuję.Wszystko, czego mi potrzeba, mam w mojej małej torbie podróżnej.Chciałabym jeszcze raz podziękować za zaproszenie.- Nie ma za co.Nie potrafiłyśmy odmówić panu Rafielowi.Był tak miłym człowiekiem, o wszystkich pamiętał.- Tak - przyznała panna Marple.- Człowiek, który nie zapominał o niczym.Niezwykły umysł.- Musiał być chyba wielkim finansistą.- Rzeczywiście, zarówno w interesach, jak i w innych sprawach myślał o wszystkim - zauważyła.- No cóż, najchętniej położyłabym się już spać.Dobranoc pani.- Czy chciałaby pani dostać śniadanie do łóżka?- Wolałabym nie sprawiać kłopotu.Lepiej zejdę na śniadanie.Poprosiłabym tylko o filiżankę herbaty, a potem przeszłabym się po ogrodzie.Chciałbym pooglądać te piękne białe kwiaty porastające pagórek.- Dobranoc - powiedziała Clotilde.- Niech pani dobrze śpi.IIOdziedziczony po dziadku zegar, który wisiał w holu nad schodami, wybił godzinę drugą.Zegary w Starym Dworze nie wskazywały tych samych godzin, a niektóre w ogóle nie działały.Niestety, trudno jest utrzymać tyle zabytkowych mechanizmów w dobrym stanie.O trzeciej delikatnie zadzwonił zegar w korytarzu na piętrze.Smuga słabego światła pojawiła się w szczelinach framugi drzwi.Panna Marple usiadła na łóżku i położyła dłoń na włączniku nocnej lampki.Powoli zaczęły się otwierać drzwi.Nie widziała już światła na zewnątrz, usłyszała za to ciche kroki osoby, która wchodziła do pokoju.Panna Marple zapaliła światło.- Ach to pani, panno Bradbury-Scott - powiedziała.- Coś się stało?- Przyszłam tylko sprawdzić, czy pani czegoś nie potrzebuje - odrzekła tamta.Panna Marple patrzyła na nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]