[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ma mowy, nie może pani mieszkać w Airport Hotel.Claytono-wie bardzo się ucieszą.Znam ich od lat.Wyślemy telegram, dziś wieczorem ma pani pociąg.Dobrze znają doktora Pauncefoot Jonesa.Victoria zaczerwieniła się.Co innego biskup Llangow alias biskup Languao, a całkiem co innego doktor Pauncefoot Jones, człowiek z krwi i kości.„Nie ma co - pomyślała w poczuciu winy - mogłabym wylądować w więzieniu za stwarzanie fałszywych pozorów czy coś w tym rodzaju”.Pocieszała się w duchu, że fałszywe zeznania podlegają karze sądowej tylko wtedy, jeśli mają na celu osiągnięcie zysku.Czy taki był stan faktyczny, czy nie, Victoria nie wiedziała, nie miała bowiem pojęcia o prawie, jak większość przeciętnych obywateli; brzmiało to jednak pocieszająco.Podróż pociągiem miała w sobie pełny urok nowości.W przekonaniu Victorii pociąg trudno było określić jako ekspres, ale zaczynała już dostrzegać u siebie „zachodnią” niecierpliwość.Na stacji czekał na nią służbowy samochód, który zawiózł ją do konsulatu.Samochód zajechał przed wielką bramę do wspaniałego ogrodu i zatrzymał się pod schodkami prowadzącymi na taras ciągnący się wokół domu.Pani Clayton, pogodna i energiczna kobieta, wyszła na powitanie przed wahadłowe drzwi.- Naprawdę miło nam panią poznać - powiedziała.- Basra jest cudowna o tej porze roku.Nie wolno ominąć tego miasta, jeśli się jest w Iraku.Tak się szczęśliwie składa, że nikogo prawie tu nie mamy, czasami szpilki nawet nie można wcisnąć, ale teraz jest tu tylko pewien młody człowiek od doktora Rathbone’a, zresztą uroczy.Rozminęła się pani z Richardem Bakerem.Wyjechał jeszcze przed telegramem pani Cardew Trench.Victoria nie miała pojęcia, kim jest Richard Baker, ale pomyślała, że dobrze zrobił, że wyjechał.- Był przez kilka dni w Kuwejcie - mówiła dalej pani Clayton.- Kuwejt trzeba koniecznie zobaczyć, zanim go zniszczą.A podejrzewam, że to wkrótce nastąpi.Każde miejsce prędzej czy później zostaje zrujnowane.Woli pani najpierw kąpiel czy kawę?- Kąpiel, jeśli można - z wdzięcznością przyjęła propozycję Victoria.- A jak się miewa pani Cardew Trench? Tu jest pani pokój, a tam łazienka.Czy to pani dobra znajoma?- Nie - odparła zgodnie z prawdą Victoria.- Poznałam ją tutaj.- Przypuszczam, że przenicowała panią na wszystkie strony w ciągu pierwszych piętnastu minut? Jest straszną plotkarą, chyba pani zauważyła.To u niej prawdziwa mama, żeby wszystko o wszystkich wiedzieć.Ale potrafi być miła i jest doskonałą brydżystką.Jest pani pewna, że nie chce pani najpierw napić się kawy?- Naprawdę nie.- Dobrze, w takim razie zobaczymy się później.Może czegoś jeszcze pani potrzebuje?Victoria porównałaby swą gospodynię do brzęczącej pszczoły.Kiedy pani Clayton odeszła, Victoria wykąpała się, uczesała i zrobiła makijaż.Wkładała w te zabiegi szczególną troskę, jak to zwykle bywa, kiedy dziewczyna szykuje się na randkę z chłopcem, który jej się podoba.Miała nadzieję, że jej pierwsze spotkanie z Edwardem odludzie się sam na sam.Nie obawiała się, że Edward coś chlapnie - na szczęście wiedział, że Victoria ma na nazwisko Jones, więc dodatek Pauncefoot nie powinien być dla niego zaskoczeniem.Zdziwi się natomiast, widząc ją nagle w Iraku, i dlatego chciała za wszelką cenę spotkać się z nim w cztery oczy choćby na chwilę.Nałożyła więc letnią sukienkę (pogoda przypominała jej czerwcowy dzień w Londynie) i wyśliznęła się cicho przez wahadłowe drzwi na taras, skąd mogłaby dostrzec Edwarda powracającego od swoich zajęć, czyli handryczenia się z celnikami.Najpierw pojawił się wysoki szczupły mężczyzna o zamyślonej twarzy.Kiedy doszedł do schodków, Victoria przesunęła się za róg.W tym momencie ujrzała Edwarda przy drzwiach ogrodowych wychodzących na zakole rzeki.Wierna tradycji Julii, przechyliła się przez balkon i wydała przeciągły syk.Edward obrócił się gwałtownie i rozejrzał na wszystkie strony.Victoria pomyślała, że wygląda jeszcze przystojniej niż w Londynie.- Pst! Tutaj! - zawołała nie za głośno Victoria.Edward uniósł głowę i na jego twarzy odmalowało się szczere zdumienie.- O Boże! - krzyknął.- Victoria z Charing Cross!- Cii.Poczekaj.Schodzę do ciebie.Puściła się pędem przez taras, zbiegła ze schodków i pognała za róg, gdzie stał posłusznie Edward, który jeszcze nie otrząsnął się ze zdumienia.- Niemożliwe, żebym był pijany o tak wczesnej porze - powiedział Edward.- To jesteś ty?- Tak, to jestem ja - odparła radośnie Victoria.- Ale co ty tutaj robisz? Skąd się tu wzięłaś? Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.- Ja też tak myślałam.- To jakiś cud.Jak się tu dostałaś?- Przyleciałam.- Oczywiście, że przyleciałaś.Inaczej nie byłabyś tak szybko.Ale jakim błogosławieństwem losu znalazłaś się w tym mieście?- Przyjechałam pociągiem - powiedziała Victoria.- Żartujesz sobie ze mnie, niedobra.Boże, jak ja się cieszę.Ale tak naprawdę, jak tu się znalazłaś?- Przyjechałam z pewną panią, która złamała rękę, nazywa się Clipp i jest Amerykanką.Trafiła mi się ta praca zaraz po naszym spotkaniu.Opowiadałeś o Bagdadzie, a ja miałam trochę dość Londynu, więc pomyślałam sobie, dlaczego by nie zwiedzić kawałka świata.- Prawdziwa z ciebie hazardzistka, Victorio.Gdzie jest ta pani Clipp, tutaj?- Nie, pojechała do córki do Kirkuku.Zatrudniła mnie tylko na czas podróży.- Więc co teraz robisz?- Zwiedzam dalej świat - odparła Victoria.- Ale musiałam trochę pokombinować.Dlatego chciałam zobaczyć się z tobą sam na sam, chodzi mi o to, żebyś nie chlapnął przypadkiem, że kiedy mnie poznałeś, byłam świeżo zwolnioną z pracy stenotypistką.- Dla mnie możesz być, kim tylko zarządzisz.Rozkaz!- Więc wygląda to tak - powiedziała Victoria.- Nazywam się Pauncefoot Jones, mój wuj jest słynnym archeologiem, pracuje tu gdzieś przy wykopaliskach na jakimś pustkowiu, a ja do niego wkrótce jadę.- I nie ma w tym cienia prawdy?- Jasne.Nieźle to wymyśliłam, prawda?- Tak, wspaniale.Tylko przypuśćmy, że spotkasz się oko w oko ze starym Pussyfoot Jonesem, co wtedy?- Pauncefoot, nie Pussyfoot.To mało prawdopodobne.O ile znam się na tym, archeolog, jak już zacznie kopać, kopie jak wariat bez wytchnienia.- Zupełnie jak terier.Twoja opowieść to prawdziwa gra na loterii, Victorio.Czy stary ma naprawdę jakąś siostrzenicę?- Nie mam pojęcia - przyznała.- A więc nie podszywasz się pod jakąś konkretną osobę.To już lepiej.- W końcu człowiek może mieć kilka siostrzenic.W razie czego mogę zawsze powiedzieć, że jestem kuzynką, tylko mówię do niego wujku.- Wszystko potrafisz przewidzieć - rzekł Edward z podziwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl