[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypuszczam, że jego obrońca zabronił mu o tym mówić.Mogło to świadczyć przeciwko niemu, że chciał ją zmusić do małżeństwa.Minęło tyle lat.Nie pamiętam szczegółów.Wszystko świadczyło przeciwko niemu.Był winny i na takiego wyglądał.A więc widzi pani, jestem nieszczęśliwym człowiekiem.Źle oceniłem.Popchnąłem cudowna dziewczynę w ramiona śmierci, gdyż niewystarczająco znałem naturę ludzką.Nie zdawałem sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie jej groziło.Wydawało mi się, że jeśli tylko poczuje się zagrożona, wyczuje w nim zło, natychmiast zerwie zaręczyny, przyjdzie do mnie i opowie mi o tym.Ale nic takiego się nie stało.Dlaczego ją zabił? Czy dlatego, że oczekiwała dziecka, a on związał się już z inną dziewczyną? Nie wierzę.Musiał być inny powód.A może ogarnął ją nagły strach i niepewność, co spowodowało zerwanie, a to z kolei wywołało u niego furię i doprowadziło do morderstwa? Nie wiadomo.- Nie wie pan? Ale ciągle wierzy pan w jedną rzecz.- Co pani rozumie przez wierzę? Czy chodzi pani o religijny punkt widzenia?- Och, nie.Wydaje mi się, że tkwi w panu mocna wiara, że tych dwoje się kochało, że chcieli się pobrać, lecz coś im przeszkodziło.Coś, co spowodowało jej śmierć.Czy ciągle wierzy pan, że mieli pobrać się tego dnia?- Ma pani rację, moja droga.Ciągle wierzę, że tych dwoje się kochało, że chcieli złączyć się na dobre i złe w chorobie i w zdrowiu.Kochała go na dobre i na złe.Odeszła, a więc - na złe.- I musi pan w to wierzyć - powiedziała Marple.- Tak jak ja w to wierzę.- Ale co dalej?- Jeszcze nie wiem.Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że Elizabeth Temple wiedziała coś albo była na tropie czegoś.Powiedziała, że „miłość” to przerażające słowo.Wtedy myślałam, że chodziło jej o samobójstwo, że Verity dowiedziała się o Michaelu czegoś, co popchnęło ją do tego desperackiego kroku.Ale to nie mogło być samobójstwo.- Absolutnie nie.W sądzie dokładnie opisano obrażenia ciała.Nie popełnia się samobójstwa, masakrując sobie własną, twarz.- To straszne! - zawołała Marple.- To straszne.Nikt nie mógłby zrobić tego komuś, kogo bardzo kocha, nawet jeśli zabija się z miłości, prawda? Jeśli ją zamordował, to nie w tak okrutny sposób.Uduszenie - tak, ale masakrować twarz, którą się kocha?.Miłość, miłość, przerażające słowo - mruknęła.19.POŻEGNANIAAutokar zajechał przed wejście hotelu „Pod Złotym Dzikiem”.Marple zaczęła żegnać się z uczestnikami wycieczki.Paii Riseley-Porter była czymś wielce oburzona.- Ach, te dzisiejsze dziewczęta - powiedziała.- Za grosz energii, wytrzymałości.Marple spojrzała na nią ze zdziwieniem.- Mówię o Joannie, mojej kuzynce.- Czy źle się czuje? - zaniepokoiła się Marple.- Ja nic nie widzę, ale skarży się na ból gardła i czuje, że ma temperaturę.Nonsens.- Bardzo mi przykro.Czy mogłabym w czymś pomóc?- Ja zostawiłabym ją w spokoju.Według mnie to tylko wymówka.Marple spojrzała na nią pytająco.- Dziewczęta są takie niemądre.Umieją tylko zakochiwać się.- Emlyn Price? - zasugerowała Marple.- Pani także zauważyła? Tak, są już na tym etapie.On mnie nie obchodzi.Jeden z tych długowłosych studentów.Ciągle mówią skrótami.Nie umieją powiedzieć jednego poprawnego zdania.No i co ja z tego mam? Nie ma kto zająć się moim bagażem.ja po prostu przestałam dla niej istnieć”.A opłaciłam całą wycieczkę.- Wydawało mi się, że bardzo o panią dba - zauważyła Marple.- Przez ostatnie dwa dni wcale.Nie rozumieją, że człowiek w pewnym wieku potrzebuje trochę opieki.Mają absurdalne pomysły.Zamierzają wybrać się gdzieś w góry, czy inne miejsce widokowe, siedem czy osiem mil stąd.Pieszo, tam i z powrotem.- Ale z gorączką i bólem gardła.- Zobaczy pani, że jak tylko wyjedziemy, wszystko minie.No, muszę już wchodzić do autokaru.Miło było panią poznać, pani Marple.Szkoda, że nie jedzie pani z nami.- Ja też żałuję - powiedziała Marple.- Niestety, nie mam już tyle siły, co pani.Poza tym, to wszystko, co się wydarzyło.wydaje mi się, że powinnam odpocząć.- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.Uścisnęły sobie ręce i Riseley-Porter weszła do autokaru.Za plecami Marple nagle usłyszała głos:- Bon voyage! Z Bogiem, droga pani!Gdy odwróciła się, zobaczyła Emlyna Price’a - Czy zwracał się pan do pani Riseley-Porter?- A do kogóżby innego?- Przykro, że Joanna źle się czuje.Emlyn Price znowu uśmiechnął się szeroko.- Wszystko będzie dobrze, gdy tylko autokar zniknie z horyzontu.- To znaczy, że.- zawahała się Marple.- Tak, Joanna miała już serdecznie dosyć ciotki.Ciągle pouczała ją, co ma robić.- Rozumiem, że pan również nie jedzie dalej?- Nie.Zostanę kilka dni.Wybierzemy się na wycieczkę niedaleko.Proszę nie patrzeć tak krytycznie.Pani chyba nie jest taka staroświecka.- No cóż, w mojej młodości też zdarzały się takie rzeczy.Tylko wymówki były trochę inne.I wydaje mi się, że trudniej radziliśmy sobie w pewnych sytuacjach.Do Marple podeszli pułkownik i pani Walkers.Serdecznie wymienili uściski dłoni.- Bardzo miło było panią poznać i porozmawiać o ogrodach - powiedział pułkownik.- Pojutrze będziemy mieli prawdziwą” ucztę, jeśli znowu coś się nie zdarzy.Ten wypadek to bardzo przykra sprawa.Jeśli oczywiście to był wypadek, a tak mi się wydaje.Coroner chyba posunął się za daleko w swoich przypuszczeniach.- To dziwne - powiedziała Marple - że nikt nie poszedł sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś spychał kamienie.- Obawiali się, że zostaną oskarżeni.Lepiej siedzieć cicho i nic nie wiedzieć.Do widzenia.Prześlę tę sadzonkę magnolii i mahonii japonka, choć wydaje mi się, że nie przyjmą się u pani.Wsiedli do autokaru.Marple odwróciła się i zobaczyła Wansteada machającego ręką na pożegnanie odjeżdżającym.Pojawiła się Sandboume, która pożegnała Marple i również wsiadła do autokaru.Marple podeszła do Wansteada.- Chciałabym z panem chwilkę porozmawiać.- Może usiądziemy w tym samym miejscu co wczoraj?- Lepiej będzie na werandzie, tu obok.Ruszyli w kierunku hotelu.Kierowca autokaru nacisnął kilka razy klakson na pożegnanie i wycieczka ruszyła dalej.- Wolałbym, prawdę powiedziawszy, aby pani pojechała razem z wycieczką.Byłoby bezpieczniej dla pani.- Spojrzał na nią przenikliwie.- Dlaczego pani tu zostaje? Wyczerpanie nerwowe czy też inny powód?- To nie wyczerpanie, choć do doskonała wymówka dla osoby w moim wieku.- Wydaje mi się, że powinienem zostać z panią i chronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem.- Nie ma takiej potrzeby.Miałabym natomiast prośbę do pana.- Tak? Dowiedziała się pani czegoś?- Chyba tak, ale muszę to sprawdzić.Są jednak pewne sprawy, których sama nie załatwię.Pan mógłby mi pomóc.Ma pan kontakt z pewnymi osobami, że się tak wyrażę na górze.- Ma pani na myśli władze w Scotland Yardzie?- Tak i kilka innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Przypuszczam, że jego obrońca zabronił mu o tym mówić.Mogło to świadczyć przeciwko niemu, że chciał ją zmusić do małżeństwa.Minęło tyle lat.Nie pamiętam szczegółów.Wszystko świadczyło przeciwko niemu.Był winny i na takiego wyglądał.A więc widzi pani, jestem nieszczęśliwym człowiekiem.Źle oceniłem.Popchnąłem cudowna dziewczynę w ramiona śmierci, gdyż niewystarczająco znałem naturę ludzką.Nie zdawałem sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie jej groziło.Wydawało mi się, że jeśli tylko poczuje się zagrożona, wyczuje w nim zło, natychmiast zerwie zaręczyny, przyjdzie do mnie i opowie mi o tym.Ale nic takiego się nie stało.Dlaczego ją zabił? Czy dlatego, że oczekiwała dziecka, a on związał się już z inną dziewczyną? Nie wierzę.Musiał być inny powód.A może ogarnął ją nagły strach i niepewność, co spowodowało zerwanie, a to z kolei wywołało u niego furię i doprowadziło do morderstwa? Nie wiadomo.- Nie wie pan? Ale ciągle wierzy pan w jedną rzecz.- Co pani rozumie przez wierzę? Czy chodzi pani o religijny punkt widzenia?- Och, nie.Wydaje mi się, że tkwi w panu mocna wiara, że tych dwoje się kochało, że chcieli się pobrać, lecz coś im przeszkodziło.Coś, co spowodowało jej śmierć.Czy ciągle wierzy pan, że mieli pobrać się tego dnia?- Ma pani rację, moja droga.Ciągle wierzę, że tych dwoje się kochało, że chcieli złączyć się na dobre i złe w chorobie i w zdrowiu.Kochała go na dobre i na złe.Odeszła, a więc - na złe.- I musi pan w to wierzyć - powiedziała Marple.- Tak jak ja w to wierzę.- Ale co dalej?- Jeszcze nie wiem.Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że Elizabeth Temple wiedziała coś albo była na tropie czegoś.Powiedziała, że „miłość” to przerażające słowo.Wtedy myślałam, że chodziło jej o samobójstwo, że Verity dowiedziała się o Michaelu czegoś, co popchnęło ją do tego desperackiego kroku.Ale to nie mogło być samobójstwo.- Absolutnie nie.W sądzie dokładnie opisano obrażenia ciała.Nie popełnia się samobójstwa, masakrując sobie własną, twarz.- To straszne! - zawołała Marple.- To straszne.Nikt nie mógłby zrobić tego komuś, kogo bardzo kocha, nawet jeśli zabija się z miłości, prawda? Jeśli ją zamordował, to nie w tak okrutny sposób.Uduszenie - tak, ale masakrować twarz, którą się kocha?.Miłość, miłość, przerażające słowo - mruknęła.19.POŻEGNANIAAutokar zajechał przed wejście hotelu „Pod Złotym Dzikiem”.Marple zaczęła żegnać się z uczestnikami wycieczki.Paii Riseley-Porter była czymś wielce oburzona.- Ach, te dzisiejsze dziewczęta - powiedziała.- Za grosz energii, wytrzymałości.Marple spojrzała na nią ze zdziwieniem.- Mówię o Joannie, mojej kuzynce.- Czy źle się czuje? - zaniepokoiła się Marple.- Ja nic nie widzę, ale skarży się na ból gardła i czuje, że ma temperaturę.Nonsens.- Bardzo mi przykro.Czy mogłabym w czymś pomóc?- Ja zostawiłabym ją w spokoju.Według mnie to tylko wymówka.Marple spojrzała na nią pytająco.- Dziewczęta są takie niemądre.Umieją tylko zakochiwać się.- Emlyn Price? - zasugerowała Marple.- Pani także zauważyła? Tak, są już na tym etapie.On mnie nie obchodzi.Jeden z tych długowłosych studentów.Ciągle mówią skrótami.Nie umieją powiedzieć jednego poprawnego zdania.No i co ja z tego mam? Nie ma kto zająć się moim bagażem.ja po prostu przestałam dla niej istnieć”.A opłaciłam całą wycieczkę.- Wydawało mi się, że bardzo o panią dba - zauważyła Marple.- Przez ostatnie dwa dni wcale.Nie rozumieją, że człowiek w pewnym wieku potrzebuje trochę opieki.Mają absurdalne pomysły.Zamierzają wybrać się gdzieś w góry, czy inne miejsce widokowe, siedem czy osiem mil stąd.Pieszo, tam i z powrotem.- Ale z gorączką i bólem gardła.- Zobaczy pani, że jak tylko wyjedziemy, wszystko minie.No, muszę już wchodzić do autokaru.Miło było panią poznać, pani Marple.Szkoda, że nie jedzie pani z nami.- Ja też żałuję - powiedziała Marple.- Niestety, nie mam już tyle siły, co pani.Poza tym, to wszystko, co się wydarzyło.wydaje mi się, że powinnam odpocząć.- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.Uścisnęły sobie ręce i Riseley-Porter weszła do autokaru.Za plecami Marple nagle usłyszała głos:- Bon voyage! Z Bogiem, droga pani!Gdy odwróciła się, zobaczyła Emlyna Price’a - Czy zwracał się pan do pani Riseley-Porter?- A do kogóżby innego?- Przykro, że Joanna źle się czuje.Emlyn Price znowu uśmiechnął się szeroko.- Wszystko będzie dobrze, gdy tylko autokar zniknie z horyzontu.- To znaczy, że.- zawahała się Marple.- Tak, Joanna miała już serdecznie dosyć ciotki.Ciągle pouczała ją, co ma robić.- Rozumiem, że pan również nie jedzie dalej?- Nie.Zostanę kilka dni.Wybierzemy się na wycieczkę niedaleko.Proszę nie patrzeć tak krytycznie.Pani chyba nie jest taka staroświecka.- No cóż, w mojej młodości też zdarzały się takie rzeczy.Tylko wymówki były trochę inne.I wydaje mi się, że trudniej radziliśmy sobie w pewnych sytuacjach.Do Marple podeszli pułkownik i pani Walkers.Serdecznie wymienili uściski dłoni.- Bardzo miło było panią poznać i porozmawiać o ogrodach - powiedział pułkownik.- Pojutrze będziemy mieli prawdziwą” ucztę, jeśli znowu coś się nie zdarzy.Ten wypadek to bardzo przykra sprawa.Jeśli oczywiście to był wypadek, a tak mi się wydaje.Coroner chyba posunął się za daleko w swoich przypuszczeniach.- To dziwne - powiedziała Marple - że nikt nie poszedł sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś spychał kamienie.- Obawiali się, że zostaną oskarżeni.Lepiej siedzieć cicho i nic nie wiedzieć.Do widzenia.Prześlę tę sadzonkę magnolii i mahonii japonka, choć wydaje mi się, że nie przyjmą się u pani.Wsiedli do autokaru.Marple odwróciła się i zobaczyła Wansteada machającego ręką na pożegnanie odjeżdżającym.Pojawiła się Sandboume, która pożegnała Marple i również wsiadła do autokaru.Marple podeszła do Wansteada.- Chciałabym z panem chwilkę porozmawiać.- Może usiądziemy w tym samym miejscu co wczoraj?- Lepiej będzie na werandzie, tu obok.Ruszyli w kierunku hotelu.Kierowca autokaru nacisnął kilka razy klakson na pożegnanie i wycieczka ruszyła dalej.- Wolałbym, prawdę powiedziawszy, aby pani pojechała razem z wycieczką.Byłoby bezpieczniej dla pani.- Spojrzał na nią przenikliwie.- Dlaczego pani tu zostaje? Wyczerpanie nerwowe czy też inny powód?- To nie wyczerpanie, choć do doskonała wymówka dla osoby w moim wieku.- Wydaje mi się, że powinienem zostać z panią i chronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem.- Nie ma takiej potrzeby.Miałabym natomiast prośbę do pana.- Tak? Dowiedziała się pani czegoś?- Chyba tak, ale muszę to sprawdzić.Są jednak pewne sprawy, których sama nie załatwię.Pan mógłby mi pomóc.Ma pan kontakt z pewnymi osobami, że się tak wyrażę na górze.- Ma pani na myśli władze w Scotland Yardzie?- Tak i kilka innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]