[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie wydaje mi się, żeby spoczywał w pokoju.— Dlaczego nie, do diabła? — zapytał Dyson.Victoria patrzyła na niego bez słowa.— Nadal nie rozumiem, o czym ty mówisz.Czy to znaczy, że znalazłaś tę fiolkę z tabletkami w bungalowie majora Palgrave’a?— Tak, zgadza się.Kiedy doktor i ci panowie z Jamestown wychodzili, kazali mi wyrzucić wszystko, co było w łazience.Proszek do zębów, wodę kolońską i inne rzeczy, łącznie z tą buteleczką.— No więc dlaczego jej nie wyrzuciłaś?— Dlatego, że te tabletki są pańskie.Pan ich szukał.Pytał mnie pan o nie, pamięta pan?— No tak… szukałem.Myślałem, że… że gdzieś się po prostu zapodziały.— Nie, nie zapodziały się.Zostały zabrane z pana bungalowu i podrzucone do majora Palgrave’a.— Skąd o tym wiesz? — zapytał gwałtownie.— Wiem, bo widziałam — błysnęła w uśmiechu białymi zębami.— Ktoś zaniósł buteleczkę do pokoju nieżyjącego dżentelmena.A teraz ją panu oddaję.— Czekaj, czekaj.Co masz na myśli? Kogo widziałaś? Dziewczyna zniknęła pospiesznie w cieniu krzewów.Greg chciał ruszyć za nią, ale zrezygnował.Stał w miejscu i w zamyśleniu drapał się w podbródek.— Co się stało, Greg? Zobaczyłeś ducha? — zapytała pani Dyson, która nadeszła ścieżką od strony bungalowu.— Przez chwile myślałem, że tak.— Z kim rozmawiałeś?— Z tą pokojówką, która u nas sprząta.Ma na imię Victoria, zdaje się.— Czego chciała? Podrywała cię?— Nie żartuj, Lucky.Ta dziewczyna wbiła sobie do głowy jakiś idiotyzm.— Tak? A jaki?— Pamiętasz, jak kilka dni temu nie mogłem znaleźć moich tabletek normatensu?— Tak przynajmniej mówiłeś.— Co to znaczy: „tak mówiłeś”?— Och, do diabła! Czy zawsze musisz łapać mnie za słówka?— Przepraszam — powiedział Greg.— Wszyscy zrobili się tacy cholernie tajemniczy.— Wyciągnął dłoń, w której trzymał fiolkę.— Ta dziewczyna przyniosła mi moje tabletki.— A więc to ona je zwinęła?— Nie.Chyba gdzieś znalazła.— No i co w tym tajemniczego?— Właściwie nic — odparł Greg.— Po prostu mnie wkurzyła.To wszystko.— O co ci chodzi, Greg? Daj spokój! Chodź, napijemy się czegoś przed kolacją.*Molly zeszła na plażę.Wzięła jeden ze starych, rozklekotanych foteli wiklinowych, rzadko już teraz używanych i usiadła na nim.Przez chwilę patrzyła na morze, nagle ukryła głowę w dłoniach i rozpłakała się.Wtem usłyszała obok siebie jakiś szelest.Kiedy podniosła głowę, ujrzała nad sobą panią Hillingdon.— Dobry wieczór, Evelyn.Przepraszam, nie usłyszałam cię…— Co się stało, dziecinko? — zapytała Evelyn.— Coś złego? — Przysunęła sobie drugi fotel i usiadła.— Powiedz mi.— Nic się nie stało — rzekła Molly.— Zupełnie nic.— Ależ, tak.Stało się.Nie siedziałabyś tutaj zapłakana bez powodu.Nie możesz mi powiedzieć? Posprzeczaliście się z Timem?— Nie, nie.— Cieszę się.Wyglądacie na takich szczęśliwych.— Wy także — odparła Molly.— Tim i ja uważamy, że to wspaniałe, kiedy po tylu latach małżeństwa dwoje ludzi jest tak bardzo szczęśliwych jak ty i Edward.— No tak — powiedziała Evelyn.Jej głos zabrzmiał ostrzej, ale Molly tego nie zauważyła.— Ludzie często się kłócą — rzekła Molly.— Awanturują się.Nawet jeśli się im na sobie zależy, i tak się kłócą.Wszystko im jedno, czy robią to w czterech ścianach, czy na oczach innych.— Niektórzy lubią tak żyć — zauważyła Evelyn.— To im zupełnie nie przeszkadza.— Ale ja myślę, że to straszne — rzekła Molly.— Ja też, naprawdę — przyznała Evelyn.— Jednak, kiedy patrzę na ciebie i Edwarda…— Och nie, Molly.Nie mogę pozwolić, abyś nadal miała o nas mylne wyobrażenie.Edward i ja… — przerwała.— Prawda jest taka, że przez ostatnie trzy lata prawie ze sobą nie rozmawialiśmy.— Co? — Molly patrzyła na Evelyn z przerażeniem.— Ja… ja nie mogę w to uwierzyć.— Och, oboje doskonale odgiywamy swoje role — wyjaśniła Evelyn.— Żadne z nas nie chciałoby kłócić się publicznie.Zresztą, tak naprawdę nie ma się o co kłócić.— Ale co się stało?— To co zwykle.— Co chcesz przez to powiedzieć? Jest ktoś inny…— Zgadza się, inna kobieta.I nie sądzę, abyś miała kłopoty z odgadnięciem, kim jest ta inna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl