[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczęta jak dotąd nie miały wpływu na życie Llewellyna.Zbyt ciężko pracował, a ponadto nie był emocjonalnie rozwinięty.Lecz teraz nieoczekiwanie obudziła się w nim męskość.Zaczął dbać o swój wygląd, wydawać zarobione z wysiłkiem pieniądze na nowe krawaty i na pudełka cukierków dla Carol.Matka, jak to matka, uśmiechała się tylko i wzdychała.Jej syn wkracza w dojrzałość! Oto nadszedł czas, kiedy będzie musiała oddać go innej kobiecie.Pomyślała, że na razie za wcześnie na małżeństwo, lecz gdyby miało do tego dojść, byłaby zadowolona, że jej pierworodny wybrał Carol.Dziewczyna z dobrego pnia.Przyzwoicie wychowana.Z łagodnym usposobieniem.Zdrowa.Lepsza od jakiejś miastowej, nikomu nie znanej.To wszystko prawda, tylko że… że nie dość dobra dla mojego synka, szepnęło jej matczyne serce.Uśmiechnęła się.Bo czyż od niepamiętnych czasów nie szepce tego samego serce każdej matki?Angus, kiedy powściągliwie przedstawiła mu sprawę, nie przejął się zanadto.Jeszcze nie pora na to”, powiedział.„Chłopak powinien pilnować swojego zajęcia.Ale mógł trafić gorzej.To dobra dziewczyna, choć chyba nie grzeszy rozumem”.Carol była ładna, lubiana i cieszyła się wzięciem.Biegała z randki na randkę, choć wszyscy wiedzieli, że i tak liczy się tylko Llewellyn.Wyciągała go od czasu do czasu na poważne rozmowy o jego przyszłości, albowiem po cichu niepokoiła się chwiejnością jego charakteru i tym, co uważała za brak ambicji.— Ależ, Lew, na pewno wiesz, co będziesz robił po zdobyciu dyplomu.— Och! Wezmę się za jakąś robotę.Mam mnóstwo możliwości.— Lecz czy to nie pora, by się w czymś specjalizować?— To dobre dla kogoś, kto ma sprecyzowane zainteresowania.Nie dla mnie.— Ależ Llewellynie Knoxie, chyba chcesz iść dalej, no, powiedz sam.— Iść dalej? A dokąd? — uśmiechnął się zaczepnie.— Cóż, zawsze gdzieś się dochodzi.— Życie jest takie, jakie jest, Carol.Stąd dotąd.— Zakreślił palcem linię na piasku.— Narodziny, dorastanie, szkoła, kariera zawodowa, małżeństwo, dzieci, dom, wieczna harówka, emerytura, starość, śmierć.Tak jest wszędzie: od granic tego kraju do granic następnego.— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi, Lew.Myślę o zostaniu kimś, wyrobieniu sobie nazwiska, czynieniu dobra, o wejściu na szczyt, myślę o tym wszystkim, co sprawia, że ludzie są z siebie dumni.— Zastanawiam się, czy to nie wszystko jedno — powiedział z roztargnieniem.— Jestem pewna, że nie!— Uważam, że ważne jest, jak odbywasz swoją podróż przez życie, a nie dokąd.— Nigdy jeszcze nie słyszałam takich bzdur.Czyżbyś nie chciał zostać człowiekiem sukcesu?— Nie wiem, ale chyba nie.Nagle Carol gdzieś odpłynęła.Bardzo daleko.Był sam, zupełnie sam.Poczuł lęk.Skurczył się w sobie, jakby chciał zniknąć.Nie ja, każdy, tylko nie ja, wypowiedział te słowa prawe głośno.— Lew! Llewellyn! — Głos Carol brzmiał cicho, jakby płynął z najdalszej dali.— Co ci się stało? Wyglądasz jak nie ten sam.Wrócił do siebie, do Carol, która przyglądała mu się z niejakim zakłopotaniem, z wyrazem przestrachu na twarzy.Poczuł, że zalewa go fala czułości dla tej dziewczyny.Ocaliła go, wzywając do powrotu z tamtego odludzia.Ujął jej rękę.— Jesteś taka słodka.— Przyciągnął ją do siebie, pocałował łagodnie, prawie nieśmiało.Usta Carol nie pozostały dłużne.Teraz, pomyślał, mogę jej powiedzieć, że kocham ją… że zaręczymy się zaraz po egzaminach.Mogę poprosić, by zaczekała na mnie.Kiedy będę miał Carol, będę bezpieczny.Mógł mówić, mógł prosić, a zamiast tego milczał.Poczuł na piersiach coś, co dałoby się porównać jedynie z uciskiem jakiejś ręki.Ręki, która go odpychała, ręki, która zabraniała mu mówić.Poderwał się, poruszony realnością doznania.— Pewnego dnia, Carol — powiedział — pewnego dnia… porozmawiam z tobą.Popatrzyła na niego i roześmiała się z zadowoleniem.Nie paliła się do podejmowania ostatecznych decyzji.Na razie wszystko układało się dobrze.Miała wielu adoratorów, przeżywała swoją niewinną godzinę triumfu i cieszyła się kolejnymi podbojami jak każda młoda dziewczyna.Pewnego dnia ona i Llewellyn pobiorą się.Pocałunek świadczył o uczuciu.Była pewna Llewellyna.Tak naprawdę nie przejmowała się jego dziwnym brakiem ambicji.Kobiety w tym kraju zdawały sobie sprawę z władzy, jaką mają nad swymi mężczyznami.To one planowały i to one popędzały mężczyzn w drodze do celu; one, kobiety, a dzieci były ich główną bronią.Ona i Llewellyn na pewno zechcą dla swojego potomstwa jak najlepiej, a to będzie ostroga, która zdopinguje Llewellyna do biegu.Co do Llewellyna, ten wracał do domu w stanie ogólnego zamętu.Pełen wiedzy psychologicznej, wyniesionej z niedawnych wykładów, z lękiem analizował swoje ego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Dziewczęta jak dotąd nie miały wpływu na życie Llewellyna.Zbyt ciężko pracował, a ponadto nie był emocjonalnie rozwinięty.Lecz teraz nieoczekiwanie obudziła się w nim męskość.Zaczął dbać o swój wygląd, wydawać zarobione z wysiłkiem pieniądze na nowe krawaty i na pudełka cukierków dla Carol.Matka, jak to matka, uśmiechała się tylko i wzdychała.Jej syn wkracza w dojrzałość! Oto nadszedł czas, kiedy będzie musiała oddać go innej kobiecie.Pomyślała, że na razie za wcześnie na małżeństwo, lecz gdyby miało do tego dojść, byłaby zadowolona, że jej pierworodny wybrał Carol.Dziewczyna z dobrego pnia.Przyzwoicie wychowana.Z łagodnym usposobieniem.Zdrowa.Lepsza od jakiejś miastowej, nikomu nie znanej.To wszystko prawda, tylko że… że nie dość dobra dla mojego synka, szepnęło jej matczyne serce.Uśmiechnęła się.Bo czyż od niepamiętnych czasów nie szepce tego samego serce każdej matki?Angus, kiedy powściągliwie przedstawiła mu sprawę, nie przejął się zanadto.Jeszcze nie pora na to”, powiedział.„Chłopak powinien pilnować swojego zajęcia.Ale mógł trafić gorzej.To dobra dziewczyna, choć chyba nie grzeszy rozumem”.Carol była ładna, lubiana i cieszyła się wzięciem.Biegała z randki na randkę, choć wszyscy wiedzieli, że i tak liczy się tylko Llewellyn.Wyciągała go od czasu do czasu na poważne rozmowy o jego przyszłości, albowiem po cichu niepokoiła się chwiejnością jego charakteru i tym, co uważała za brak ambicji.— Ależ, Lew, na pewno wiesz, co będziesz robił po zdobyciu dyplomu.— Och! Wezmę się za jakąś robotę.Mam mnóstwo możliwości.— Lecz czy to nie pora, by się w czymś specjalizować?— To dobre dla kogoś, kto ma sprecyzowane zainteresowania.Nie dla mnie.— Ależ Llewellynie Knoxie, chyba chcesz iść dalej, no, powiedz sam.— Iść dalej? A dokąd? — uśmiechnął się zaczepnie.— Cóż, zawsze gdzieś się dochodzi.— Życie jest takie, jakie jest, Carol.Stąd dotąd.— Zakreślił palcem linię na piasku.— Narodziny, dorastanie, szkoła, kariera zawodowa, małżeństwo, dzieci, dom, wieczna harówka, emerytura, starość, śmierć.Tak jest wszędzie: od granic tego kraju do granic następnego.— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi, Lew.Myślę o zostaniu kimś, wyrobieniu sobie nazwiska, czynieniu dobra, o wejściu na szczyt, myślę o tym wszystkim, co sprawia, że ludzie są z siebie dumni.— Zastanawiam się, czy to nie wszystko jedno — powiedział z roztargnieniem.— Jestem pewna, że nie!— Uważam, że ważne jest, jak odbywasz swoją podróż przez życie, a nie dokąd.— Nigdy jeszcze nie słyszałam takich bzdur.Czyżbyś nie chciał zostać człowiekiem sukcesu?— Nie wiem, ale chyba nie.Nagle Carol gdzieś odpłynęła.Bardzo daleko.Był sam, zupełnie sam.Poczuł lęk.Skurczył się w sobie, jakby chciał zniknąć.Nie ja, każdy, tylko nie ja, wypowiedział te słowa prawe głośno.— Lew! Llewellyn! — Głos Carol brzmiał cicho, jakby płynął z najdalszej dali.— Co ci się stało? Wyglądasz jak nie ten sam.Wrócił do siebie, do Carol, która przyglądała mu się z niejakim zakłopotaniem, z wyrazem przestrachu na twarzy.Poczuł, że zalewa go fala czułości dla tej dziewczyny.Ocaliła go, wzywając do powrotu z tamtego odludzia.Ujął jej rękę.— Jesteś taka słodka.— Przyciągnął ją do siebie, pocałował łagodnie, prawie nieśmiało.Usta Carol nie pozostały dłużne.Teraz, pomyślał, mogę jej powiedzieć, że kocham ją… że zaręczymy się zaraz po egzaminach.Mogę poprosić, by zaczekała na mnie.Kiedy będę miał Carol, będę bezpieczny.Mógł mówić, mógł prosić, a zamiast tego milczał.Poczuł na piersiach coś, co dałoby się porównać jedynie z uciskiem jakiejś ręki.Ręki, która go odpychała, ręki, która zabraniała mu mówić.Poderwał się, poruszony realnością doznania.— Pewnego dnia, Carol — powiedział — pewnego dnia… porozmawiam z tobą.Popatrzyła na niego i roześmiała się z zadowoleniem.Nie paliła się do podejmowania ostatecznych decyzji.Na razie wszystko układało się dobrze.Miała wielu adoratorów, przeżywała swoją niewinną godzinę triumfu i cieszyła się kolejnymi podbojami jak każda młoda dziewczyna.Pewnego dnia ona i Llewellyn pobiorą się.Pocałunek świadczył o uczuciu.Była pewna Llewellyna.Tak naprawdę nie przejmowała się jego dziwnym brakiem ambicji.Kobiety w tym kraju zdawały sobie sprawę z władzy, jaką mają nad swymi mężczyznami.To one planowały i to one popędzały mężczyzn w drodze do celu; one, kobiety, a dzieci były ich główną bronią.Ona i Llewellyn na pewno zechcą dla swojego potomstwa jak najlepiej, a to będzie ostroga, która zdopinguje Llewellyna do biegu.Co do Llewellyna, ten wracał do domu w stanie ogólnego zamętu.Pełen wiedzy psychologicznej, wyniesionej z niedawnych wykładów, z lękiem analizował swoje ego [ Pobierz całość w formacie PDF ]