[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówił niewiele.Straciłampoczucie czasu i doznałam prawdziwego wstrząsu, kiedy pewnego wieczoru przy posiłku oznajmił miniespodziewanie: - W Heracie będziemy za osiem dni.Spojrzałam na niego i poczułam przedziwną mieszankę podniecenia, radości i strachu.Już byłamprawie w domu, wśród swoich, niemal wolna.Tak niewiele dzieliło mnie od powrotu do JemimyLawley, pozbawionej wprawdzie rodziny, ale właścicielki pięknej posiadłości i wielkiego majątku.Jednak moją radość mącił cień niepokoju.Wiele wydarzyło się, odkąd przestałam być JemimąLawley.Przez ten czas stałam się całkiem inną osobą.Ile z mojej historii będę mogła opowiedzieć wAnglii? Jak przystosuję się do życia, które tam mnie czeka? Co pomyślą i powiedzą o mnie ludzie,kiedy poznają prawdę o mojej niewoli, o tym, że należałam do Dinbura najpierw jako żona, potemjako sługa?! - Tylko osiem dni, Kassimie? - upewniłam się.- Może siedem.Nienawidziłam tego człowieka, ale zawsze starałam się być wobec niego uprzejma.- Dziękuję, że zapewniłeś mi bezpieczeństwo w czasie tej długiej podróży.Jestem naprawdęwdzięczna.Wytarł sos kawałkiem chleba i rzucił surowo:- To jeszcze nie koniec.Dwa następne dni spędziliśmy w małej wiosce o nazwie Janawa.Byłam przekonana, że Kassimzechce pozostać tam dłużej, ale już drugiej nocy obudził mnie i oznajmił, że natychmiast wyjeżdżamy.Kiedy spytałam dlaczego, warknął, że mam być cicho.Ruszyliśmy na zachód, pierwszy 56 brzask dnia znaczył niebo za nami, a on oglądał się cały czas za siebie na kręty szlak wijący się pośródwzgórz porośniętych pistacjowymi drzewami.Tak jak wilk, którego przypominał, nasłuchiwał iwytężał wzrok, wietrząc niebezpieczeństwo.Zastanawiałam się, co też mogło wydarzyć się wJanawie, że Kassim tak się zachowuje, ale nie zadawałam żadnych pytań.Póznym rankiem, kiedy znajdowaliśmy się wśród niskich, sterczących pionowo skał, ku mojemuzdumieniu Kassim nagle zboczył ze szlaku i poprowadził zwierzęta suchym, kamienistym wąwozemwznoszącym się w stronę grani, skąd opadała pionowa skalna ściana na południową stronę szlaku.Zawcześnie było jeszcze na postój.Kassim nie zatrzymał się, tylko szedł coraz szybciej.W milczeniuwspinaliśmy się na spękane, pełne szczelin zbocze, przeciskając się między wysokimi występamiskalnymi.Zostawałam w tyle, gdyż Arystoteles uparł się, że nie pójdzie dalej.Kassim odwrócił się izawołał ściszonym głosem:- Pośpiesz się, Lallo!Ciągnęłam muła, raniąc się boleśnie o kamienie, gdyż w tym miejscu czerwona skała tworzyła 'stromestopnie, po których trudno było iść.Potykając się, Kassim zawrócił i zaczął kłuć zwierzę nożem, żebyzmusić je do ruszenia z miejsca.Zaprotestowałam, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi.Kiedyodeszliśmy na jakieś dwieście jardów od szlaku, Kassim okrążył wysoki występ skalny i tam sięzatrzymaliśmy.- A teraz ani słowa - zapowiedział, ocierając pot z twarzy.- Dopilnuj, żeby zwierząt nie było widać zdołu.Wyciągnął dżazail z długich olstrów przytroczonych do siodła i usiadł w kucki przy skalnymwystępie, skąd było widać drogę, którą właśnie przebyliśmy.Ujęłam wodze zwierząt i szepnęłam: - Czy ktoś podąża za nami?Niecierpliwie machnął ręką i nic nie odpowiedział.Minęło dziesięć minut.Kassim nawet nie drgnął.Na szlaku nie było widać żywej duszy.Ośmieliłam się wyszeptać:- Jak długo tu zostaniemy? - Dopóki nie przekonam się, kto nas śledzi. 57 Spojrzał na mnie i tym razem wyjątkowo nie dostrzegłam w jego oczach wrogości.- W Janawie był pewien człowiek, który zdaje się ma zamiar nas obrabować - wyjaśnił niemalłagodnie.- Puścimy go przodem, a potem ruszymy dalej.Spętaj zwierzęta, Lallo.Posłusznie wykonałam polecenie, a on odwrócił się i powiódł wzrokiem wzdłuż grani.- Siądz tu, plecami do skały, i obserwuj uważnie to miejsce na grani, gdzie widać prześwit.- Pokazałpalcem.-Widzisz? Tą ścieżką może nadejść ów człowiek, jeśli domyślił się, że zeszliśmy ze szlaku.Daj znać, jeśli coś się tam zacznie ruszać.Szepnęłam, że rozumiem i usadowiwszy się plecami do skały, zaczęłam wpatrywać się w grań.Kassim tymczasem wrócił na poprzedni posterunek i pilnował szlaku wijącego się pod nami.Byłamspięta, ale nie czułam strachu.Podczas podróży wiele razy widziałam Kassima polującego czy ło-wiącego ryby, w czym był prawdziwymi mistrzem, i pewna byłam, że żaden rabuś nie ma szans wwalce z nim.Poza tym nasza pozycja była dobrze osłonięta od strony drogi.Minęło pół godziny.Słońce przesunęło się, a ponieważ byłam zwrócona twarzą na południe, zaczęłomnie trochę oślepiać.Przeszło kolejne pół godziny.Kassim tkwił bez ruchu, skulony, podobny doskały.Podziwiałam jego wytrwałość, ale doszłam do wniosku, że musiał się mylić, przypuszczając, iżktoś nas śledzi.Bandyta na pewno pojawiłby się do tego czasu albo pod nami, albo na grani.Odprężyłam się i puściłam wodze fantazji, snując myśli o przyszłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Mówił niewiele.Straciłampoczucie czasu i doznałam prawdziwego wstrząsu, kiedy pewnego wieczoru przy posiłku oznajmił miniespodziewanie: - W Heracie będziemy za osiem dni.Spojrzałam na niego i poczułam przedziwną mieszankę podniecenia, radości i strachu.Już byłamprawie w domu, wśród swoich, niemal wolna.Tak niewiele dzieliło mnie od powrotu do JemimyLawley, pozbawionej wprawdzie rodziny, ale właścicielki pięknej posiadłości i wielkiego majątku.Jednak moją radość mącił cień niepokoju.Wiele wydarzyło się, odkąd przestałam być JemimąLawley.Przez ten czas stałam się całkiem inną osobą.Ile z mojej historii będę mogła opowiedzieć wAnglii? Jak przystosuję się do życia, które tam mnie czeka? Co pomyślą i powiedzą o mnie ludzie,kiedy poznają prawdę o mojej niewoli, o tym, że należałam do Dinbura najpierw jako żona, potemjako sługa?! - Tylko osiem dni, Kassimie? - upewniłam się.- Może siedem.Nienawidziłam tego człowieka, ale zawsze starałam się być wobec niego uprzejma.- Dziękuję, że zapewniłeś mi bezpieczeństwo w czasie tej długiej podróży.Jestem naprawdęwdzięczna.Wytarł sos kawałkiem chleba i rzucił surowo:- To jeszcze nie koniec.Dwa następne dni spędziliśmy w małej wiosce o nazwie Janawa.Byłam przekonana, że Kassimzechce pozostać tam dłużej, ale już drugiej nocy obudził mnie i oznajmił, że natychmiast wyjeżdżamy.Kiedy spytałam dlaczego, warknął, że mam być cicho.Ruszyliśmy na zachód, pierwszy 56 brzask dnia znaczył niebo za nami, a on oglądał się cały czas za siebie na kręty szlak wijący się pośródwzgórz porośniętych pistacjowymi drzewami.Tak jak wilk, którego przypominał, nasłuchiwał iwytężał wzrok, wietrząc niebezpieczeństwo.Zastanawiałam się, co też mogło wydarzyć się wJanawie, że Kassim tak się zachowuje, ale nie zadawałam żadnych pytań.Póznym rankiem, kiedy znajdowaliśmy się wśród niskich, sterczących pionowo skał, ku mojemuzdumieniu Kassim nagle zboczył ze szlaku i poprowadził zwierzęta suchym, kamienistym wąwozemwznoszącym się w stronę grani, skąd opadała pionowa skalna ściana na południową stronę szlaku.Zawcześnie było jeszcze na postój.Kassim nie zatrzymał się, tylko szedł coraz szybciej.W milczeniuwspinaliśmy się na spękane, pełne szczelin zbocze, przeciskając się między wysokimi występamiskalnymi.Zostawałam w tyle, gdyż Arystoteles uparł się, że nie pójdzie dalej.Kassim odwrócił się izawołał ściszonym głosem:- Pośpiesz się, Lallo!Ciągnęłam muła, raniąc się boleśnie o kamienie, gdyż w tym miejscu czerwona skała tworzyła 'stromestopnie, po których trudno było iść.Potykając się, Kassim zawrócił i zaczął kłuć zwierzę nożem, żebyzmusić je do ruszenia z miejsca.Zaprotestowałam, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi.Kiedyodeszliśmy na jakieś dwieście jardów od szlaku, Kassim okrążył wysoki występ skalny i tam sięzatrzymaliśmy.- A teraz ani słowa - zapowiedział, ocierając pot z twarzy.- Dopilnuj, żeby zwierząt nie było widać zdołu.Wyciągnął dżazail z długich olstrów przytroczonych do siodła i usiadł w kucki przy skalnymwystępie, skąd było widać drogę, którą właśnie przebyliśmy.Ujęłam wodze zwierząt i szepnęłam: - Czy ktoś podąża za nami?Niecierpliwie machnął ręką i nic nie odpowiedział.Minęło dziesięć minut.Kassim nawet nie drgnął.Na szlaku nie było widać żywej duszy.Ośmieliłam się wyszeptać:- Jak długo tu zostaniemy? - Dopóki nie przekonam się, kto nas śledzi. 57 Spojrzał na mnie i tym razem wyjątkowo nie dostrzegłam w jego oczach wrogości.- W Janawie był pewien człowiek, który zdaje się ma zamiar nas obrabować - wyjaśnił niemalłagodnie.- Puścimy go przodem, a potem ruszymy dalej.Spętaj zwierzęta, Lallo.Posłusznie wykonałam polecenie, a on odwrócił się i powiódł wzrokiem wzdłuż grani.- Siądz tu, plecami do skały, i obserwuj uważnie to miejsce na grani, gdzie widać prześwit.- Pokazałpalcem.-Widzisz? Tą ścieżką może nadejść ów człowiek, jeśli domyślił się, że zeszliśmy ze szlaku.Daj znać, jeśli coś się tam zacznie ruszać.Szepnęłam, że rozumiem i usadowiwszy się plecami do skały, zaczęłam wpatrywać się w grań.Kassim tymczasem wrócił na poprzedni posterunek i pilnował szlaku wijącego się pod nami.Byłamspięta, ale nie czułam strachu.Podczas podróży wiele razy widziałam Kassima polującego czy ło-wiącego ryby, w czym był prawdziwymi mistrzem, i pewna byłam, że żaden rabuś nie ma szans wwalce z nim.Poza tym nasza pozycja była dobrze osłonięta od strony drogi.Minęło pół godziny.Słońce przesunęło się, a ponieważ byłam zwrócona twarzą na południe, zaczęłomnie trochę oślepiać.Przeszło kolejne pół godziny.Kassim tkwił bez ruchu, skulony, podobny doskały.Podziwiałam jego wytrwałość, ale doszłam do wniosku, że musiał się mylić, przypuszczając, iżktoś nas śledzi.Bandyta na pewno pojawiłby się do tego czasu albo pod nami, albo na grani.Odprężyłam się i puściłam wodze fantazji, snując myśli o przyszłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]