[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A gdy stał nad dziurą, zar\ało kilka koni i Ten Który Du\o Się Zmieje zobaczył, \estrzygą uszami.Zobaczył, \e nagle wszystkie głowy wokół niego zwróciły się w jednymkierunku.Konie zobaczyły, \e coś się zbli\a.Dreszcz przebiegł chłopca i błoga samotność za jednym zamachem obróciła sięprzeciwko niemu.Bał się, ale ukradkiem posuwał się naprzód między końmi, trzymając sięnisko przy ziemi, w nadziei, \e zobaczy, zanim jego zobaczą.Gdy ujrzał przed sobą skrawki pustej prerii, Ten Który Du\o Się Zmieje przypadł doziemi i posuwał się z pochyloną głową koło końskich nóg.Konie nie spłoszyły się i to dodałomu otuchy.Ale wcią\ wypatrywały czegoś z niezmiennym zaciekawieniem, więc chłopiecpilnował się, \eby nie wydać \adnego dzwięku.Przystanął, gdy w odległości dwudziestu albo trzydziestu jardów śmignął obok niegokoń.Nie mógł go dojrzeć, bo był zasłonięty, ale był pewien, \e widział tak\e nogi.Powoli podniósł się i wyjrzał zza końskiego grzbietu.Temu Który Du\o Się Zmiejezje\yły się wszystkie włosy.Zawirowało mu w głowie, jakby miał w niej rój brzęczącychpszczół.Chłopcu odjęło mowę i wzrok.Nawet nie mrugnął.Nigdy przedtem go nie widział,ale wiedział doskonale, na co patrzy.To był biały człowiek.Biały \ołnierz z zakrwawioną twarzą.I kogoś ze sobą wiózł.Wiózł tę obcą kobietę, Tę Która Stoi Z Pięścią.Wyglądało, \e jest ranna.Ramiona i nogi owinięte miała czymś śmiesznym.Mo\e nie\yła.Kiedy przejechali, koń białego \ołnierza puścił się kłusem.Kierowali się prosto dowioski.Było za pózno, \eby ich wyprzedzić i podnieść alarm.Ten Który Du\o Się Zmiejewycofał się i zaczął przedzierać się do środka stada.Był w niezłym kłopocie.Co mógł w tejsytuacji zrobić?Chłopiec nie potrafił jasno myśleć; wszystko mu w głowie telepało jak ziarnka wgrzechotce.Gdyby był trochę bardziej zrównowa\ony, poznałby po twarzy białego \ołnierza,\e nie mo\e przybywać we wrogich zamiarach.Nic w jego postawie na to nie wskazywało.Ale w głowie Tego Który Du\o Się Zmieje kołatały jedynie słowa Biały \ołnierz, biały\ołnierz.Nagle pomyślał: A mo\e jest ich więcej.Mo\e tam na prerii czeka cała armiaowłosionych ust.Mo\e są blisko.Myśląc jedynie o odpokutowaniu za swoje niedbalstwo, Ten Który Du\o Się Zmiejeściągnął uzdę z wierzbiny, którą nosił na szyi, nało\ył ją mocno zbudowanemu kucowi iwyprowadził go jak najciszej ze stada.Potem wskoczył i przynaglił kuca do biegu, pędząc w kierunku przeciwnym do wioskii rzucając niespokojnie ukradkowe spojrzenia na horyzont, czy aby nie dostrze\e śladówobecności białych \ołnierzy.2Adrenalina krą\yła w \yłach porucznika Dunbara.To stado kuców.Z początkupomyślał, \e to preria się rusza.Nigdy nie widział koni w tak wielkiej liczbie.Sześćset albo isiedemset.Był to widok budzący taką grozę, \e kusiło go, by stanąć i patrzeć.Ale oczywiścienie mógł.W ramionach trzymał kobietę.Trzymała się nadspodziewanie dobrze.Oddychała równo i nie krwawiła mocno.Byłatak\e bardzo spokojna, ale nawet przy swojej drobnej figurze cią\yła mu ogromnie.Wiózł jąponad godzinę, a teraz, kiedy byli blisko, pragnął tylko znalezć się ju\ na miejscu.Wkrótcerozstrzygnie się jego los i to utrzymywało poziom adrenaliny w jego \yłach, ale przedewszystkim myślał o potwornym bólu między łopatkami.Ten ból go zabijał.Teren przed nimi opadał, a kiedy podjechali bli\ej, zobaczył przecinające prerięodnogi strumienia, a potem czubki czegoś; pózniej, gdy dotarł na krawędz skarpy, przed jegooczyma rozpostarł się widok na obozowisko, wstający jak księ\yc zeszłej nocy.Podświadomie porucznik ściągnął wodze.Musiał się teraz zatrzymać.Przez cały czaswpatrywał się w ten widok.Było tam pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt sto\kowatych, pokrytych skórą domówrozbitych wzdłu\ brzegu strumienia.W popołudniowym słońcu wyglądały przytulnie ispokojnie, ale z powodu cieni, które rzucały, wydawały się większe ni\ w rzeczywistości, jakstaro\ytne, wcią\ \ywe budowle.Wokół domów widział pracujących ludzi.Doszły do niego głosy ludzi chodzących poalejkach wydeptanych pomiędzy wigwamami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.A gdy stał nad dziurą, zar\ało kilka koni i Ten Który Du\o Się Zmieje zobaczył, \estrzygą uszami.Zobaczył, \e nagle wszystkie głowy wokół niego zwróciły się w jednymkierunku.Konie zobaczyły, \e coś się zbli\a.Dreszcz przebiegł chłopca i błoga samotność za jednym zamachem obróciła sięprzeciwko niemu.Bał się, ale ukradkiem posuwał się naprzód między końmi, trzymając sięnisko przy ziemi, w nadziei, \e zobaczy, zanim jego zobaczą.Gdy ujrzał przed sobą skrawki pustej prerii, Ten Który Du\o Się Zmieje przypadł doziemi i posuwał się z pochyloną głową koło końskich nóg.Konie nie spłoszyły się i to dodałomu otuchy.Ale wcią\ wypatrywały czegoś z niezmiennym zaciekawieniem, więc chłopiecpilnował się, \eby nie wydać \adnego dzwięku.Przystanął, gdy w odległości dwudziestu albo trzydziestu jardów śmignął obok niegokoń.Nie mógł go dojrzeć, bo był zasłonięty, ale był pewien, \e widział tak\e nogi.Powoli podniósł się i wyjrzał zza końskiego grzbietu.Temu Który Du\o Się Zmiejezje\yły się wszystkie włosy.Zawirowało mu w głowie, jakby miał w niej rój brzęczącychpszczół.Chłopcu odjęło mowę i wzrok.Nawet nie mrugnął.Nigdy przedtem go nie widział,ale wiedział doskonale, na co patrzy.To był biały człowiek.Biały \ołnierz z zakrwawioną twarzą.I kogoś ze sobą wiózł.Wiózł tę obcą kobietę, Tę Która Stoi Z Pięścią.Wyglądało, \e jest ranna.Ramiona i nogi owinięte miała czymś śmiesznym.Mo\e nie\yła.Kiedy przejechali, koń białego \ołnierza puścił się kłusem.Kierowali się prosto dowioski.Było za pózno, \eby ich wyprzedzić i podnieść alarm.Ten Który Du\o Się Zmiejewycofał się i zaczął przedzierać się do środka stada.Był w niezłym kłopocie.Co mógł w tejsytuacji zrobić?Chłopiec nie potrafił jasno myśleć; wszystko mu w głowie telepało jak ziarnka wgrzechotce.Gdyby był trochę bardziej zrównowa\ony, poznałby po twarzy białego \ołnierza,\e nie mo\e przybywać we wrogich zamiarach.Nic w jego postawie na to nie wskazywało.Ale w głowie Tego Który Du\o Się Zmieje kołatały jedynie słowa Biały \ołnierz, biały\ołnierz.Nagle pomyślał: A mo\e jest ich więcej.Mo\e tam na prerii czeka cała armiaowłosionych ust.Mo\e są blisko.Myśląc jedynie o odpokutowaniu za swoje niedbalstwo, Ten Który Du\o Się Zmiejeściągnął uzdę z wierzbiny, którą nosił na szyi, nało\ył ją mocno zbudowanemu kucowi iwyprowadził go jak najciszej ze stada.Potem wskoczył i przynaglił kuca do biegu, pędząc w kierunku przeciwnym do wioskii rzucając niespokojnie ukradkowe spojrzenia na horyzont, czy aby nie dostrze\e śladówobecności białych \ołnierzy.2Adrenalina krą\yła w \yłach porucznika Dunbara.To stado kuców.Z początkupomyślał, \e to preria się rusza.Nigdy nie widział koni w tak wielkiej liczbie.Sześćset albo isiedemset.Był to widok budzący taką grozę, \e kusiło go, by stanąć i patrzeć.Ale oczywiścienie mógł.W ramionach trzymał kobietę.Trzymała się nadspodziewanie dobrze.Oddychała równo i nie krwawiła mocno.Byłatak\e bardzo spokojna, ale nawet przy swojej drobnej figurze cią\yła mu ogromnie.Wiózł jąponad godzinę, a teraz, kiedy byli blisko, pragnął tylko znalezć się ju\ na miejscu.Wkrótcerozstrzygnie się jego los i to utrzymywało poziom adrenaliny w jego \yłach, ale przedewszystkim myślał o potwornym bólu między łopatkami.Ten ból go zabijał.Teren przed nimi opadał, a kiedy podjechali bli\ej, zobaczył przecinające prerięodnogi strumienia, a potem czubki czegoś; pózniej, gdy dotarł na krawędz skarpy, przed jegooczyma rozpostarł się widok na obozowisko, wstający jak księ\yc zeszłej nocy.Podświadomie porucznik ściągnął wodze.Musiał się teraz zatrzymać.Przez cały czaswpatrywał się w ten widok.Było tam pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt sto\kowatych, pokrytych skórą domówrozbitych wzdłu\ brzegu strumienia.W popołudniowym słońcu wyglądały przytulnie ispokojnie, ale z powodu cieni, które rzucały, wydawały się większe ni\ w rzeczywistości, jakstaro\ytne, wcią\ \ywe budowle.Wokół domów widział pracujących ludzi.Doszły do niego głosy ludzi chodzących poalejkach wydeptanych pomiędzy wigwamami [ Pobierz całość w formacie PDF ]