[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja dysponowałam tylko nagimi stopami poranionymi przez ciernie, tępymi paznokciami, które byłyzbyt krótkie, żeby zaatakować, oraz płucami, które wydawały się niezdolne do zaczerpnięcia wystarczającejilości powietrza.Czułam się bezsilna w tym burzowym lesie.Wszystko, o czym mogłam myśleć, to wspomnienie zębów zatapiających się w moim obojczyku,gorącego oddechu na twarzy, śniegu spijającego moją krew.Grzmot huknął znowu do wtóru z boleśnie szybkim łomotem mojego serca.Panika nic tu nie pomoże. Uspokój się, Grace.Zataczałam się pomiędzy błyskami piorunów, wyciągając ręce przed siebie.Częściowo po to, aby nanic nie wpaść, a częściowo mając nadzieję, że znajdę drzewo z wystarczająco niskimi gałęziami, żeby się nanie wspiąć.To była moja jedyna przewaga nad Shelby palce.Ale w pobliżu rosły tylko wątłe sosny albomasywne dęby, których gałęzie zaczynały się dopiero na wysokości kilku metrów.A za mną, gdzieś tam, była biała wilczyca.Wiedziała, że ją zauważyłam, więc nawet nie próbowała być cicho.Wciąż słyszałam, jak podąża zamną.Byłam bardziej przestraszona, kiedy jej nie słyszałam.Błyskawica zamigotała.Wydawało mi się, że widzę&Zamarłam w oczekiwaniu.Wstrzymałam oddech.Włosy kleiły mi się do twarzy i ramion.Mokrepasmo przywarło do kącika ust.Aatwiej było nie oddychać, niż oprzeć się pokusie, żeby odsunąć tenkosmyk.Gdy stałam tak nieruchomo, myślałam tylko o tym, że bolą mnie stopy, deszcz chłoszcze mojeubłocone nogi, jestem poraniona od cierni, a z głodu ściska mnie w żołądku.Starałam się nie myśleć o Shelby, tylko koncentrować na miejscu, gdzie, jak mi się wydawało,dostrzegłam bezpieczną przystań.Kiedy błyskawica znowu rozjaśni las, muszę zaplanować dalszą drogę.Piorun przeciął niebo i zyskałam pewność.Ledwie widoczna, ale była tam: czarny kontur szopy, wktórej przechowywane były zapasy dla wracających do ludzkiej postaci członków sfory.Stała kilkadziesiątmetrów po mojej prawej, na wzniesieniu.Jeśli uda mi się tam dotrzeć, będę mogła zatrzasnąć Shelby drzwiprzed nosem.Las znowu pogrążył się w ciemnościach, a potem grzmot rozłupał ciszę.Był na tyle głośny, że przezkilka sekund wydawało mi się, że wszystkie inne odgłosy zostały wyssane ze świata.W tej dzwiękowej próżni rzuciłam się do ucieczki, z rękami wyciągniętymi przed sobą, starając siępodążać w stronę szopy.Słyszałam Shelby za plecami, blisko.Złamała jakąś gałąz, skacząc w moimkierunku.Bardziej wyczuwałam, niż słyszałam jej obecność.Nagle jej futro otarło się o moją dłoń.Zrobiłamunik, a potem&jaspadałammłóciłam rękami powietrzenieskończona czerńspadanie.Nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę, dopóki nie straciłam oddechu i dzwięk wychodzący z mychust się nie urwał.Uderzyłam w coś zimnego i twardego, a moje płuca opróżniły się nagle z resztekpowietrza.Miałam tylko chwilę, żeby uświadomić sobie, że zderzyłam się z powierzchnia wody, zanimwypełniła mi usta.Nie wiedziałam, gdzie jest góra, a gdzie dół.Wokół mnie była tylko ciemność.I woda zalewająca mojeusta i oczy.Była taka zimna.Tak niewiarygodnie zimna.Kolorowe kręgi eksplodowały mi pod powiekami.Mózg krzyczał o powietrze.Wydostałam się na powietrze i odetchnęłam.W ustach miałam płynne zgrzytające w zębach błoto.Czułam, jak maz spływa mi z włosów po policzkach.Grzmot zadudnił nade mną; dzwięk wydawał się dochodzić z daleka.Czułam się tak, jakbym tkwiła wsamym wnętrzu ziemi.Dygotałam niemal za bardzo, żeby ustać, jednak wyprostowałam nogi, próbującstopami wymacać dno.Kiedy wreszcie udało mi się stanąć, woda sięgała mi do podbródka.Była lodowatozimna i brudna, ale przynajmniej mogłam utrzymać głowę nad powierzchnia bez większego wysiłku.Całatrzęsłam się w mimowolnych spazmach.Było mi tak zimno.I wtedy, stojąc w tej lodowatej wodzie, poczułam to.Powoli nadchodzące mdłości, które zaczynały sięw żołądku i stopniowo pełzły w kierunku gardła.Zimno.Napierało na mnie, każąc memu ciału zmienićformę.Ale ja nie mogłam się teraz przemienić! Jako wilk musiałabym pływać, żeby utrzymać głowę nadpowierzchnią wody.A przecież nie mogłam pływać w nieskończoność.Zaczęłam szukać drogi ucieczki.Na wpół płynąc, na wpół tracąc zmysły w lodowatej wodzie,wyciągałam ręce, macając wokół siebie.Musi być jakiś sposób, żeby się stąd wydostać.Przesuwałamdłońmi po pobrużdżonej ścianie ziemi, całkowicie pionowej i tak wysokiej, że nie mogłam sięgnąć jejbrzegu.Mój żołądek fiknął koziołka. Nie powiedziałam sobie. Nie, nie przemienisz się, nie teraz.Przesuwałam się wzdłuż ścian, szukając czegoś, czego mogłabym się przytrzymać przy wspinaczce.Zbita ziemia nie ustępowała pod palcami, za to korzenie rwały się pod moim ciężarem, posyłając mnie zpowrotem w błoto.Trzęsłam się z zimna i drżałam pod wpływem nieuchronnie zbliżającej się przemiany.Zagryzłam zziębnięte wargi, starając się powstrzymać dzwonienie zębów.Mogłam wołać o pomoc, ale prawdopodobnie i tak nikt by mnie nie usłyszał.Ale z drugiej strony, co innego mogłam zrobić? Wiedziałam, że jeśli zamienię się w wilka, zginę.Nagle pomyślałam, że to byłaby potworna śmierć zupełnie sama, w ciele, którego nikt nigdy nierozpozna.Zimno szarpało mną, przenikało moje żyły, budziło obłęd wewnątrz mnie.Nie, nie, nie! Nie potrafiłamjuż dłużej mu się opierać.Moje palce pulsowały, a skóra nabrzmiewała, przybierając inny kształt.Woda rozbryzgiwała się wokół mnie, podczas gdy moje ciało zaczynało się rozpadać.Krzyczałam imię Sama prosto w mrok dopóty, dopóki pamiętałam, czym jest ludzka mowa.ROZDZIAA OSIEMNASTYSAM- A więc to jest to twoje magiczne miejsce mruknął Cole. Czy teraz założysz swój obcisłytrykot?Staliśmy przy tylnym wejściu do Krzywej półki , księgarni, w której czasami mieszkałem.Kiepskospałem za sprawą burzy, a po rewelacjach minionego wieczoru nie miałem ochoty przychodzić do pracy,ale nie było mowy, żebym od ręki znalazł jakieś zastępstwo, więc poszedłem.Musiałem przyznać, że normalność tej czynności w jakiś sposób koiła mój ogólny niepokój.Cóż, zwyjątkiem niepokoju o Cole a.Co drugi dzień zostawiałem go samego, kiedy szedłem do pracy i za bardzo otym nie myślałem.Jednak tego ranka, gdy się szykowałem, przypadkowo podniosłem wzrok, a wtedyzobaczyłem, że przygląda mi się w milczeniu.Zapytałem go, czy chce pójść ze mną.Jak dotąd nie zacząłemżałować swojej decyzji, ale dzień był jeszcze młody.Cole, z włosami zmierzwionymi w artystycznym nieładzie, zerkał na mnie z podestu schodków,opierając ręce na barierce.W jasnym świetle poranka wyglądał rozbrajająco i swobodnie.Kamuflaż.- Mój trykot? powtórzyłem zdezorientowany.- No wiesz, wdzianko superbohatera wyjaśnił ze złośliwym uśmieszkiem Cole. Sam Roth,wilkołak nocą, księgarz za dnia.Nie potrzebujesz do tego peleryny?- Jasne odpowiedziałem, otwierając drzwi. Poziom czytelnictwa w tym kraju jestzatrważająco niski.Potrzebuję peleryny, żeby sprzedać choćby książkę kucharską.Schowaszsię na zapleczu, jeśli ktoś wejdzie, okej?- Wątpię, żeby ktoś mnie rozpoznał w księgarni zauważył Cole [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ja dysponowałam tylko nagimi stopami poranionymi przez ciernie, tępymi paznokciami, które byłyzbyt krótkie, żeby zaatakować, oraz płucami, które wydawały się niezdolne do zaczerpnięcia wystarczającejilości powietrza.Czułam się bezsilna w tym burzowym lesie.Wszystko, o czym mogłam myśleć, to wspomnienie zębów zatapiających się w moim obojczyku,gorącego oddechu na twarzy, śniegu spijającego moją krew.Grzmot huknął znowu do wtóru z boleśnie szybkim łomotem mojego serca.Panika nic tu nie pomoże. Uspokój się, Grace.Zataczałam się pomiędzy błyskami piorunów, wyciągając ręce przed siebie.Częściowo po to, aby nanic nie wpaść, a częściowo mając nadzieję, że znajdę drzewo z wystarczająco niskimi gałęziami, żeby się nanie wspiąć.To była moja jedyna przewaga nad Shelby palce.Ale w pobliżu rosły tylko wątłe sosny albomasywne dęby, których gałęzie zaczynały się dopiero na wysokości kilku metrów.A za mną, gdzieś tam, była biała wilczyca.Wiedziała, że ją zauważyłam, więc nawet nie próbowała być cicho.Wciąż słyszałam, jak podąża zamną.Byłam bardziej przestraszona, kiedy jej nie słyszałam.Błyskawica zamigotała.Wydawało mi się, że widzę&Zamarłam w oczekiwaniu.Wstrzymałam oddech.Włosy kleiły mi się do twarzy i ramion.Mokrepasmo przywarło do kącika ust.Aatwiej było nie oddychać, niż oprzeć się pokusie, żeby odsunąć tenkosmyk.Gdy stałam tak nieruchomo, myślałam tylko o tym, że bolą mnie stopy, deszcz chłoszcze mojeubłocone nogi, jestem poraniona od cierni, a z głodu ściska mnie w żołądku.Starałam się nie myśleć o Shelby, tylko koncentrować na miejscu, gdzie, jak mi się wydawało,dostrzegłam bezpieczną przystań.Kiedy błyskawica znowu rozjaśni las, muszę zaplanować dalszą drogę.Piorun przeciął niebo i zyskałam pewność.Ledwie widoczna, ale była tam: czarny kontur szopy, wktórej przechowywane były zapasy dla wracających do ludzkiej postaci członków sfory.Stała kilkadziesiątmetrów po mojej prawej, na wzniesieniu.Jeśli uda mi się tam dotrzeć, będę mogła zatrzasnąć Shelby drzwiprzed nosem.Las znowu pogrążył się w ciemnościach, a potem grzmot rozłupał ciszę.Był na tyle głośny, że przezkilka sekund wydawało mi się, że wszystkie inne odgłosy zostały wyssane ze świata.W tej dzwiękowej próżni rzuciłam się do ucieczki, z rękami wyciągniętymi przed sobą, starając siępodążać w stronę szopy.Słyszałam Shelby za plecami, blisko.Złamała jakąś gałąz, skacząc w moimkierunku.Bardziej wyczuwałam, niż słyszałam jej obecność.Nagle jej futro otarło się o moją dłoń.Zrobiłamunik, a potem&jaspadałammłóciłam rękami powietrzenieskończona czerńspadanie.Nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę, dopóki nie straciłam oddechu i dzwięk wychodzący z mychust się nie urwał.Uderzyłam w coś zimnego i twardego, a moje płuca opróżniły się nagle z resztekpowietrza.Miałam tylko chwilę, żeby uświadomić sobie, że zderzyłam się z powierzchnia wody, zanimwypełniła mi usta.Nie wiedziałam, gdzie jest góra, a gdzie dół.Wokół mnie była tylko ciemność.I woda zalewająca mojeusta i oczy.Była taka zimna.Tak niewiarygodnie zimna.Kolorowe kręgi eksplodowały mi pod powiekami.Mózg krzyczał o powietrze.Wydostałam się na powietrze i odetchnęłam.W ustach miałam płynne zgrzytające w zębach błoto.Czułam, jak maz spływa mi z włosów po policzkach.Grzmot zadudnił nade mną; dzwięk wydawał się dochodzić z daleka.Czułam się tak, jakbym tkwiła wsamym wnętrzu ziemi.Dygotałam niemal za bardzo, żeby ustać, jednak wyprostowałam nogi, próbującstopami wymacać dno.Kiedy wreszcie udało mi się stanąć, woda sięgała mi do podbródka.Była lodowatozimna i brudna, ale przynajmniej mogłam utrzymać głowę nad powierzchnia bez większego wysiłku.Całatrzęsłam się w mimowolnych spazmach.Było mi tak zimno.I wtedy, stojąc w tej lodowatej wodzie, poczułam to.Powoli nadchodzące mdłości, które zaczynały sięw żołądku i stopniowo pełzły w kierunku gardła.Zimno.Napierało na mnie, każąc memu ciału zmienićformę.Ale ja nie mogłam się teraz przemienić! Jako wilk musiałabym pływać, żeby utrzymać głowę nadpowierzchnią wody.A przecież nie mogłam pływać w nieskończoność.Zaczęłam szukać drogi ucieczki.Na wpół płynąc, na wpół tracąc zmysły w lodowatej wodzie,wyciągałam ręce, macając wokół siebie.Musi być jakiś sposób, żeby się stąd wydostać.Przesuwałamdłońmi po pobrużdżonej ścianie ziemi, całkowicie pionowej i tak wysokiej, że nie mogłam sięgnąć jejbrzegu.Mój żołądek fiknął koziołka. Nie powiedziałam sobie. Nie, nie przemienisz się, nie teraz.Przesuwałam się wzdłuż ścian, szukając czegoś, czego mogłabym się przytrzymać przy wspinaczce.Zbita ziemia nie ustępowała pod palcami, za to korzenie rwały się pod moim ciężarem, posyłając mnie zpowrotem w błoto.Trzęsłam się z zimna i drżałam pod wpływem nieuchronnie zbliżającej się przemiany.Zagryzłam zziębnięte wargi, starając się powstrzymać dzwonienie zębów.Mogłam wołać o pomoc, ale prawdopodobnie i tak nikt by mnie nie usłyszał.Ale z drugiej strony, co innego mogłam zrobić? Wiedziałam, że jeśli zamienię się w wilka, zginę.Nagle pomyślałam, że to byłaby potworna śmierć zupełnie sama, w ciele, którego nikt nigdy nierozpozna.Zimno szarpało mną, przenikało moje żyły, budziło obłęd wewnątrz mnie.Nie, nie, nie! Nie potrafiłamjuż dłużej mu się opierać.Moje palce pulsowały, a skóra nabrzmiewała, przybierając inny kształt.Woda rozbryzgiwała się wokół mnie, podczas gdy moje ciało zaczynało się rozpadać.Krzyczałam imię Sama prosto w mrok dopóty, dopóki pamiętałam, czym jest ludzka mowa.ROZDZIAA OSIEMNASTYSAM- A więc to jest to twoje magiczne miejsce mruknął Cole. Czy teraz założysz swój obcisłytrykot?Staliśmy przy tylnym wejściu do Krzywej półki , księgarni, w której czasami mieszkałem.Kiepskospałem za sprawą burzy, a po rewelacjach minionego wieczoru nie miałem ochoty przychodzić do pracy,ale nie było mowy, żebym od ręki znalazł jakieś zastępstwo, więc poszedłem.Musiałem przyznać, że normalność tej czynności w jakiś sposób koiła mój ogólny niepokój.Cóż, zwyjątkiem niepokoju o Cole a.Co drugi dzień zostawiałem go samego, kiedy szedłem do pracy i za bardzo otym nie myślałem.Jednak tego ranka, gdy się szykowałem, przypadkowo podniosłem wzrok, a wtedyzobaczyłem, że przygląda mi się w milczeniu.Zapytałem go, czy chce pójść ze mną.Jak dotąd nie zacząłemżałować swojej decyzji, ale dzień był jeszcze młody.Cole, z włosami zmierzwionymi w artystycznym nieładzie, zerkał na mnie z podestu schodków,opierając ręce na barierce.W jasnym świetle poranka wyglądał rozbrajająco i swobodnie.Kamuflaż.- Mój trykot? powtórzyłem zdezorientowany.- No wiesz, wdzianko superbohatera wyjaśnił ze złośliwym uśmieszkiem Cole. Sam Roth,wilkołak nocą, księgarz za dnia.Nie potrzebujesz do tego peleryny?- Jasne odpowiedziałem, otwierając drzwi. Poziom czytelnictwa w tym kraju jestzatrważająco niski.Potrzebuję peleryny, żeby sprzedać choćby książkę kucharską.Schowaszsię na zapleczu, jeśli ktoś wejdzie, okej?- Wątpię, żeby ktoś mnie rozpoznał w księgarni zauważył Cole [ Pobierz całość w formacie PDF ]