[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noc była widna i ciepła; nad łąkami porozwieszały się białe tumany.PanZagłoba, lubo zawsze ostrzegał, że przy takim zbiorowisku ludzi służebnych i żołnierstwapilną trzeba zwracać uwagę, by na hultajów nie trafić, zasnął był mocno; drzemał i woznica,sama tylko Basia nie spała, bo przez głowę przesuwało się jej tysiące obrazów i myśli.Nagle do uszu jej doszedł tupot kilku koni.Więc pociągnąwszy pana Zagłobę za rękaw rzekła: Jezdzcy jakowiś sadzą za nami! Co? jak? kto? spytał zaspany pan Zagłoba.90 Jezdzcy jakowiś sadzą!Pan Zagłoba zbudził się zupełnie., O! zaraz sadzą ! Słychać tętent, może kto jedzie tą samą drogą. Pewna jestem, że zbóje!Basia dlatego tak była pewna, że w duszy bardzo sobie przygody, zbójów i sposobności dookazania swej odwagi życzyła, toteż gdy pan Zagłoba sapiąc i mrucząc począł wyciągać zsiedzenia krócice, które zawsze od trafunku ze sobą woził, ona zaraz jęła się napierać, byjej jedną oddał: Już ja pierwszego, który się zbliży, nie chybię.Ciotka okrutnie z bandoleciku strzela, aleona w nocy nie widzi.Przysięgłabym, że to zbóje! Aj, Boże! żeby choć nas zaczepili! Dawajwaćpan prędzej krócicę! Dobrze odrzekł Zagłoba ale mi przyrzekniesz, że przede mną i póki nie powiem: pal! , nie strzelisz.Dać tobie broń, toś gotowa wygarnąć do pierwszego lepszego szlachcica,nie spytawszy się pierwej: werdo , a pózniej sprawa! To naprzód spytam: werdo? Ba, a jak pijacy będą przejeżdżać i poznawszy niewieści głos, coś niepolitycznego ci od-powiedzą? Gruchnę wtedy z krócicy! Dobrze? No! bierzże tu człeku taką paliwodę do miasta! Powiadam ci, że nie masz strzelać bezkomendy! Spytam: werdo , ale tak grubo, że nie poznają: Niechże i tak będzie! Ha! słyszę już ich z bliska.Bądz pewna, że to jacyś stateczni lu-dzie, bo łotrzykowie wypadliby znienacka z rowu.%7łe jednak hultajstwo włóczyło się istotnie po drogach i nieraz słychać było o wypadkach,kazał pan Zagłoba powożącemu czeladnikowi nie wjeżdżać między drzewa czerniące się tużna zakręcie, ale stanąć na dobrze oświeconym miejscu.Tymczasem czterech jezdzców zbliżyło się na kilkanaście kroków.Wówczas Basia zdo-bywszy się na bas, który jej samej wydał się godnym dragona, spytała groznie: Werdo? A czego to stoicie na drodze? odrzekł jeden z jezdzców, któremu widocznie przyszłodo głowy, że podróżnym musiało się coś popsuć w zaprzęgu lub wozie.Lecz na ten głos Basia opuściła zaraz krócicę i rzekła pospiesznie do pana Zagłoby: Doprawdy, że to wujko!.O dla Boga!. Jaki wujko? Makowiecki. Hej tam! krzyknął Zagłoba a czy to nie pan Makowiecki z panem Wołodyjowskim? Pan Zagłoba? ozwał się mały rycerz. Michale!Tu pan Zagłoba począł z wielkim pośpiechem przekładać nogi przez poręcz skarbniczka,lecz nim przełożył jednią, Wołodyjowski zeskoczył z konia i już był przy wasągu.Poznawszyprzy świetle księżyca Basię, chwycił ją za obie ręce i zawołał: Witam waćpannę całym sercem! A gdzie panna Krzysia? Siostra? Zdrowiż wszyscy? Zdrowi, dziękować Bogu! %7łe to na koniec waćpan przyjechał! odrzekła z bijącym ser-cem Basia. Wujko jest także? Wujku!To rzekłszy chwyciła za szyję pana Makowieckiego, który właśnie nadszedł do skarbnicz-ka, a pan Zagłoba otworzył tymczasem Wołodyjowskiemu ramiona.Po długich powitaniachnastąpiła prezentacja pana stolnika Zagłobie, następnie zaś obaj przyjezdni panowie oddaw-szy konie czeladnikom siedli do wasągu; Makowiecki z Zagłobą zajęli poczesne siedzenie,zaś Basia z Wołodyjowskim usadowili się na przodku.91Nastąpiły krótkie zapytania i krótkie odpowiedzi, jako zwyczajnie bywa, gdy się ludzie podługim niewidzeniu spotykają.Wypytywał więc pan Makowiecki o żonę, a Wołodyjowski raz jeszcze o zdrowie pannyKrzysi; za czym zdumiał się nad Ketlingowym bliskim wyjazdem, ale nie miał czasu nad nimsię zastanawiać, bo zaraz musiał opowiadać, co tam w kresowej stannicy porabiał, jako or-dzińskich grasantów podchodził; jak mu było tęskno, ale zdrowo starego życia zakosztować. Ot! zdawało mi się mówił że łubniańskie czasy nie minęły, żeśmy to jeszcze razemze Skrzetuskim i Kuszdem, i Wierszułłem.Dopiero jak mi rankiem wiadro wody do umy-wania przynosili, a siwe włosy na skroniach w nim ujrzałem, dopieroż człek się opamiętywał,że już nie ten, co był dawniej, chociaż z drugiej strony przychodziło znów do głowy, że pókiochota taż sama, to i człek ten sam. O! toś w sedno utrafił! odrzekł Zagłoba widać, że ci się tam na świeżych trawach idowcip odpasł, bo dawniej nie był taki rączy.Ochota to grunt! i nie masz lepszej na melan-kolię driakwi. %7łe prawda, to prawda dodał pan Makowiecki. Siła tam w Michałowej stannicy żura-wi studziennych, bo żywej wody w pobliżu brakuje.To powiadam waćpanu, że kiedy świta-niem żołnierze poczną owymi żurawiami skrzypieć, budzisz się waszmość z taką ochotą, żeci się chce zaraz Bogu dziękować za to tylko, że żyjesz. Ha! żebym choć na dzień mogła tam być! zawołała Basia. Jeden na to sposób odrzekł Zagłoba wyjdz za rotmistrza strażowego. Pan Nowowiejski prędzej, pózniej rotmistrzem zostanie wtrącił mały rycerz. Już! zawołała gniewnie Basia nie prosiłam waćpana, byś mi pana Nowowiejskiegozamiast gościńca przywoził! Ja też co innego przywiozłem, bo bakalijki zacne.Będzie pannie Basi słodko, a onemubiedakowi tam gorzko. To trzeba mu było bakalijki oddać, niechby je zjadł, póki.mu wąsy nie urosną. Imainuj sobie waćpan rzekł do Makowieckiego pan %7łagłoba to tak oni ze sobą zaw-sze! Szczęściem, że proverbium powiada: Kto się czubi, ten się lubi.Basia nic nie odrzekła, pan Wołodyjowski zaś, jakby oczekując odpowiedzi, spojrzał we-soło na jej maluchną, oświeconą jasnym światłem twarzyczkę, która wydała mu się tak ładną,że mimo woli pomyślał: Ależ i to licho tak gładkie, że można by oczy zgubić!. Lecz widocznie zaraz co innegomusiało mu przyjść na myśl, bo odwrócił się do woznicy. A porachuj no tam biczem konie rzekł i jedz żywiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Noc była widna i ciepła; nad łąkami porozwieszały się białe tumany.PanZagłoba, lubo zawsze ostrzegał, że przy takim zbiorowisku ludzi służebnych i żołnierstwapilną trzeba zwracać uwagę, by na hultajów nie trafić, zasnął był mocno; drzemał i woznica,sama tylko Basia nie spała, bo przez głowę przesuwało się jej tysiące obrazów i myśli.Nagle do uszu jej doszedł tupot kilku koni.Więc pociągnąwszy pana Zagłobę za rękaw rzekła: Jezdzcy jakowiś sadzą za nami! Co? jak? kto? spytał zaspany pan Zagłoba.90 Jezdzcy jakowiś sadzą!Pan Zagłoba zbudził się zupełnie., O! zaraz sadzą ! Słychać tętent, może kto jedzie tą samą drogą. Pewna jestem, że zbóje!Basia dlatego tak była pewna, że w duszy bardzo sobie przygody, zbójów i sposobności dookazania swej odwagi życzyła, toteż gdy pan Zagłoba sapiąc i mrucząc począł wyciągać zsiedzenia krócice, które zawsze od trafunku ze sobą woził, ona zaraz jęła się napierać, byjej jedną oddał: Już ja pierwszego, który się zbliży, nie chybię.Ciotka okrutnie z bandoleciku strzela, aleona w nocy nie widzi.Przysięgłabym, że to zbóje! Aj, Boże! żeby choć nas zaczepili! Dawajwaćpan prędzej krócicę! Dobrze odrzekł Zagłoba ale mi przyrzekniesz, że przede mną i póki nie powiem: pal! , nie strzelisz.Dać tobie broń, toś gotowa wygarnąć do pierwszego lepszego szlachcica,nie spytawszy się pierwej: werdo , a pózniej sprawa! To naprzód spytam: werdo? Ba, a jak pijacy będą przejeżdżać i poznawszy niewieści głos, coś niepolitycznego ci od-powiedzą? Gruchnę wtedy z krócicy! Dobrze? No! bierzże tu człeku taką paliwodę do miasta! Powiadam ci, że nie masz strzelać bezkomendy! Spytam: werdo , ale tak grubo, że nie poznają: Niechże i tak będzie! Ha! słyszę już ich z bliska.Bądz pewna, że to jacyś stateczni lu-dzie, bo łotrzykowie wypadliby znienacka z rowu.%7łe jednak hultajstwo włóczyło się istotnie po drogach i nieraz słychać było o wypadkach,kazał pan Zagłoba powożącemu czeladnikowi nie wjeżdżać między drzewa czerniące się tużna zakręcie, ale stanąć na dobrze oświeconym miejscu.Tymczasem czterech jezdzców zbliżyło się na kilkanaście kroków.Wówczas Basia zdo-bywszy się na bas, który jej samej wydał się godnym dragona, spytała groznie: Werdo? A czego to stoicie na drodze? odrzekł jeden z jezdzców, któremu widocznie przyszłodo głowy, że podróżnym musiało się coś popsuć w zaprzęgu lub wozie.Lecz na ten głos Basia opuściła zaraz krócicę i rzekła pospiesznie do pana Zagłoby: Doprawdy, że to wujko!.O dla Boga!. Jaki wujko? Makowiecki. Hej tam! krzyknął Zagłoba a czy to nie pan Makowiecki z panem Wołodyjowskim? Pan Zagłoba? ozwał się mały rycerz. Michale!Tu pan Zagłoba począł z wielkim pośpiechem przekładać nogi przez poręcz skarbniczka,lecz nim przełożył jednią, Wołodyjowski zeskoczył z konia i już był przy wasągu.Poznawszyprzy świetle księżyca Basię, chwycił ją za obie ręce i zawołał: Witam waćpannę całym sercem! A gdzie panna Krzysia? Siostra? Zdrowiż wszyscy? Zdrowi, dziękować Bogu! %7łe to na koniec waćpan przyjechał! odrzekła z bijącym ser-cem Basia. Wujko jest także? Wujku!To rzekłszy chwyciła za szyję pana Makowieckiego, który właśnie nadszedł do skarbnicz-ka, a pan Zagłoba otworzył tymczasem Wołodyjowskiemu ramiona.Po długich powitaniachnastąpiła prezentacja pana stolnika Zagłobie, następnie zaś obaj przyjezdni panowie oddaw-szy konie czeladnikom siedli do wasągu; Makowiecki z Zagłobą zajęli poczesne siedzenie,zaś Basia z Wołodyjowskim usadowili się na przodku.91Nastąpiły krótkie zapytania i krótkie odpowiedzi, jako zwyczajnie bywa, gdy się ludzie podługim niewidzeniu spotykają.Wypytywał więc pan Makowiecki o żonę, a Wołodyjowski raz jeszcze o zdrowie pannyKrzysi; za czym zdumiał się nad Ketlingowym bliskim wyjazdem, ale nie miał czasu nad nimsię zastanawiać, bo zaraz musiał opowiadać, co tam w kresowej stannicy porabiał, jako or-dzińskich grasantów podchodził; jak mu było tęskno, ale zdrowo starego życia zakosztować. Ot! zdawało mi się mówił że łubniańskie czasy nie minęły, żeśmy to jeszcze razemze Skrzetuskim i Kuszdem, i Wierszułłem.Dopiero jak mi rankiem wiadro wody do umy-wania przynosili, a siwe włosy na skroniach w nim ujrzałem, dopieroż człek się opamiętywał,że już nie ten, co był dawniej, chociaż z drugiej strony przychodziło znów do głowy, że pókiochota taż sama, to i człek ten sam. O! toś w sedno utrafił! odrzekł Zagłoba widać, że ci się tam na świeżych trawach idowcip odpasł, bo dawniej nie był taki rączy.Ochota to grunt! i nie masz lepszej na melan-kolię driakwi. %7łe prawda, to prawda dodał pan Makowiecki. Siła tam w Michałowej stannicy żura-wi studziennych, bo żywej wody w pobliżu brakuje.To powiadam waćpanu, że kiedy świta-niem żołnierze poczną owymi żurawiami skrzypieć, budzisz się waszmość z taką ochotą, żeci się chce zaraz Bogu dziękować za to tylko, że żyjesz. Ha! żebym choć na dzień mogła tam być! zawołała Basia. Jeden na to sposób odrzekł Zagłoba wyjdz za rotmistrza strażowego. Pan Nowowiejski prędzej, pózniej rotmistrzem zostanie wtrącił mały rycerz. Już! zawołała gniewnie Basia nie prosiłam waćpana, byś mi pana Nowowiejskiegozamiast gościńca przywoził! Ja też co innego przywiozłem, bo bakalijki zacne.Będzie pannie Basi słodko, a onemubiedakowi tam gorzko. To trzeba mu było bakalijki oddać, niechby je zjadł, póki.mu wąsy nie urosną. Imainuj sobie waćpan rzekł do Makowieckiego pan %7łagłoba to tak oni ze sobą zaw-sze! Szczęściem, że proverbium powiada: Kto się czubi, ten się lubi.Basia nic nie odrzekła, pan Wołodyjowski zaś, jakby oczekując odpowiedzi, spojrzał we-soło na jej maluchną, oświeconą jasnym światłem twarzyczkę, która wydała mu się tak ładną,że mimo woli pomyślał: Ależ i to licho tak gładkie, że można by oczy zgubić!. Lecz widocznie zaraz co innegomusiało mu przyjść na myśl, bo odwrócił się do woznicy. A porachuj no tam biczem konie rzekł i jedz żywiej [ Pobierz całość w formacie PDF ]