[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto Hunt.- Hunt, Hunt,Hunt! zakrzyknęli pozostali dwaj.- Spójrzcie na to szlachetne oblicze.Przyjrzyjcie mu siędobrze, bo mo\emy go ju\ nigdy nie zobaczyć w naszym pięknym klubie.- Hunt, Hunt, Hunt! -Ju\ jutro nasz odwa\ny Hunt będzie bogatszy o tysiąc , funtów albo.--.- Hunt, Hunt, Hunt! - Albo opuści ten ziemski padół i przeniesie się do innego świata, i to zasprawą nie kogo innego, jak sławnej Niebezpiecznej Wdowy.- Hunt, Hunt, Hunt! - śyczymymu wszystkiego najlepszego, a przynajmniej, \eby nie zawiódł go jego kogucik, \eby mógł wpełni nacieszyć się ostatnią nocą na tej ziemi.- Hunt, Hunt, Hunt! Artemis zdecydowanie ruszyłw stronę trzech młodych zuchów.Roześmiali się hałaśliwie i kłaniając się teatralnie rozpierzchlina boki, wykrzykując jeszcze: - Hunt, Hunt, Hunt! Przeszedł przez salę, ale zatrzymał się przydrzwiach i odwrócił w stronę młodzieńców.Wszyscy obecni zamarli w oczekiwaniu.Artemiswyjął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę sprawdził, która jest godzina, po czym spokojnieschował do kieszeni.- Dzisiejszej nocy muszę wyjść nieco wcześniej.Są pewne sprawy, którewymagają mojej obecności.Mam nadzieję, , rozumiecie to doskonale.Trzej młodzieńcyparsknęli śmiechem, stłumiony chich dobiegł te\ od stolików karcianych.- Ale jutro.-.-.- Artemis pozwolił sobie na efektowną pauzę.- ; Zakładając, \e prze\yję tę noc.-.-.- Czy to nie nadmiar optymizmu, sir? No więc, co pan zrobi jutro?- wtrącił jeden z dandysów.- Jutro będę czekał, by ustalić szczegóły spotkania o świcie z ka\dymmę\czyzną z tego klubu, który jest na tyle nierozwa\ny, by obrazić mojego gościa.Trzej młodzimę\czyzni patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami.W sali zapadła kompletna cisza.Usatysfakcjonowany wra\eniem, jakie wywarły jego słowa Artemis wyszedł do holu.Wło\yłpłaszcz i rękawiczki, ] czym ruszył w stronę wyjścia.Był JUś na ulicy, gdy usłyszał czyjeśkroki.- Niech pan zaczeka, Hunt! - zawołał Flood.Moglibyśmy odjechać razem tą samądoro\ką.- Nie widzę \adnej w pobli\u.- Artemis wskazał ulicę.- Pójdę pieszo do placu.Myślę,\e tam coś znajdę.- Nie ma doro\ek?- Flood rozejrzał się niepewnie.Zawsze czekają pod klubem.- Dzisiaj nie, zapewne z powodumgły.Mo\e powinien pan zaczekać w klubie, a\ się jakaś pojawi.- Artemis odwrócił się doniego plecami i ruszył.- Chwileczkę, Hunt, pójdę z panem! - zawołał Flood.- Na placu mo\estać jakaś doro\ka, a będzie bezpieczniej, jeśli pójdziemy tam razem.Jak pan sobie \yczy.*Ulice są niebezpieczne o tej porze.Dziwi mnie, \e boi się pan chodzić po tych ulicach.O ilewiem, spędził pan wiele czasu w dzielnicach cieszących się nie najlepszą opinią.Ta częśćmiasta jest z całą pewnością mniej grozna.- Ja się nie boję.Po prostu kieruję się rozsądkiem.Słuchając dr\ącego głosu Flooda, Artemis uśmiechnął się. Ten człowiek wyraznie się bał.- Oco chodziło w tej całej awanturze w klubie? odezwał się po chwili Flood, zerkając kątem oka naArtemisa.- Czy pan naprawdę zamierza wyzwać na pojedynek ka\dego, kto pozwoli sobie najakąś uwagę o pani Deveridge? Nie.Tak te\ myślałem.Wyzwę tylko tych, których uwagi uznamza obrazliwe.Do diabła, będzie pan ryzykował \ycie z powodu kogoś takiego jakNiebezpieczna Wdowa?! Pan oszalał? Przecie\ ona jest.-.-.Artemis zatrzymał się i odwrócił w stronę Flooda.- Słucham?- Do licha, Hunt, ka\dy wie, \e ona jest morderczynią.- Nikt tego nie udowodnił, a wiadomo, \enie mo\na nikogo oskar\ać bez dowodu.- Ale wszyscy wiedzą, \e.-.-.- Co wiedzą? Flood poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich \aden dzwięk.Patrzył naArtemisa stojącego bez ruchu, wreszcie cofnął się o krok.W bladym świetle pobliskiej latarnigazowej na jego zniszczonej latami rozpusty twarzy widać było skrywany lęk.- Chciał panjeszcze coś na ten temat powiedzieć?- spytał Artemis.- Nie, nie.- Flood niedbałym gestem przygładził płaszcz.Nic nie chciałem dodać.Po prostu pytałem.- Zna pan ju\ odpowiedz - uciął Artemis i ruszył dalej.Jego towarzyszzawahał się na moment, ale widać doszedł do wniosku, \e nie mo\e ryzykować samotnegopowrotu do klubu, pośpieszył więc za nim.Przez pewien czas szli w milczeniu.Odgłos krokówFlooda rozlegał się w ciemności, Artemis natomiast posuwał się niemal bezszelestnie.-Powinienem był wziąć ze sobą latarnię.- Flood obejrzał się niespokojnie przez ramię.Techolerne gazowe lampy przy takiej mgle są bezu\yteczne.- Ja, jeśli mogę tego uniknąć, wolę nienosić przy sobie latarni.Jej światło ułatwia bandycie atak.- Do licha! - Flood znów się obejrzał.- Nigdy o tym nie pomyślałem.Z wąskiej przecznicy dobiegł ich jakiś hałas.Flood złapał swegotowarzysza za rękaw.- Słyszał pan coś?- Z pewnością szczury.- Artemis spojrzał wymownie dłoń, zaciśniętą na jego rękawie.- Gniecie mipan ubranie Flood.- Przepraszam.- Flood natychmiast cofnął rękę.- Wygląda na to, \e jest pantrochę niespokojny.Mo\e powinien pan brać jakieś lekarstwo na wzmocnienie nerwów.- Dolicha, Hunt, powinien pan wiedzieć, \e nerwy mam jak ze stali.Artemis wzruszył tylkoramionami.Znów usłyszał szelest, jak gdyby chrobotanie butów na wybrukowanym chodniku.Zodległego krańca ulicy dobiegł ich stukot końskich kopyt.- Mo\e to doro\ka?- ucieszył się Flood.Powóz oddalił się jednak.- Powinienem zostać w klubie - mruknął.- Dlaczegojest pan dzisiaj taki niespokojny?- Jeśli ju\ musi pan wiedzieć.-.-.- Flood wahał się przez moment.- Przed paroma miesiącami gro\ono mi.- Coś podobnego?- Artemis uwa\nie przyglądał się świecy ustawionej w oknie domu, do którego się zbli\ali.- Ktopanu groził?- Nie znam jego nazwiska.- Ale na pewno potrafi go pan opisać.- Nie.- Flood znów przerwał.-Rzecz w tym, \e nigdy go nie widziałem.- Jeśli nigdy nie spotkał pan tego człowieka, todlaczego, na Boga, miałby panu grozić?- Nie wiem - jęknął Flood [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Oto Hunt.- Hunt, Hunt,Hunt! zakrzyknęli pozostali dwaj.- Spójrzcie na to szlachetne oblicze.Przyjrzyjcie mu siędobrze, bo mo\emy go ju\ nigdy nie zobaczyć w naszym pięknym klubie.- Hunt, Hunt, Hunt! -Ju\ jutro nasz odwa\ny Hunt będzie bogatszy o tysiąc , funtów albo.--.- Hunt, Hunt, Hunt! - Albo opuści ten ziemski padół i przeniesie się do innego świata, i to zasprawą nie kogo innego, jak sławnej Niebezpiecznej Wdowy.- Hunt, Hunt, Hunt! - śyczymymu wszystkiego najlepszego, a przynajmniej, \eby nie zawiódł go jego kogucik, \eby mógł wpełni nacieszyć się ostatnią nocą na tej ziemi.- Hunt, Hunt, Hunt! Artemis zdecydowanie ruszyłw stronę trzech młodych zuchów.Roześmiali się hałaśliwie i kłaniając się teatralnie rozpierzchlina boki, wykrzykując jeszcze: - Hunt, Hunt, Hunt! Przeszedł przez salę, ale zatrzymał się przydrzwiach i odwrócił w stronę młodzieńców.Wszyscy obecni zamarli w oczekiwaniu.Artemiswyjął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę sprawdził, która jest godzina, po czym spokojnieschował do kieszeni.- Dzisiejszej nocy muszę wyjść nieco wcześniej.Są pewne sprawy, którewymagają mojej obecności.Mam nadzieję, , rozumiecie to doskonale.Trzej młodzieńcyparsknęli śmiechem, stłumiony chich dobiegł te\ od stolików karcianych.- Ale jutro.-.-.- Artemis pozwolił sobie na efektowną pauzę.- ; Zakładając, \e prze\yję tę noc.-.-.- Czy to nie nadmiar optymizmu, sir? No więc, co pan zrobi jutro?- wtrącił jeden z dandysów.- Jutro będę czekał, by ustalić szczegóły spotkania o świcie z ka\dymmę\czyzną z tego klubu, który jest na tyle nierozwa\ny, by obrazić mojego gościa.Trzej młodzimę\czyzni patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami.W sali zapadła kompletna cisza.Usatysfakcjonowany wra\eniem, jakie wywarły jego słowa Artemis wyszedł do holu.Wło\yłpłaszcz i rękawiczki, ] czym ruszył w stronę wyjścia.Był JUś na ulicy, gdy usłyszał czyjeśkroki.- Niech pan zaczeka, Hunt! - zawołał Flood.Moglibyśmy odjechać razem tą samądoro\ką.- Nie widzę \adnej w pobli\u.- Artemis wskazał ulicę.- Pójdę pieszo do placu.Myślę,\e tam coś znajdę.- Nie ma doro\ek?- Flood rozejrzał się niepewnie.Zawsze czekają pod klubem.- Dzisiaj nie, zapewne z powodumgły.Mo\e powinien pan zaczekać w klubie, a\ się jakaś pojawi.- Artemis odwrócił się doniego plecami i ruszył.- Chwileczkę, Hunt, pójdę z panem! - zawołał Flood.- Na placu mo\estać jakaś doro\ka, a będzie bezpieczniej, jeśli pójdziemy tam razem.Jak pan sobie \yczy.*Ulice są niebezpieczne o tej porze.Dziwi mnie, \e boi się pan chodzić po tych ulicach.O ilewiem, spędził pan wiele czasu w dzielnicach cieszących się nie najlepszą opinią.Ta częśćmiasta jest z całą pewnością mniej grozna.- Ja się nie boję.Po prostu kieruję się rozsądkiem.Słuchając dr\ącego głosu Flooda, Artemis uśmiechnął się. Ten człowiek wyraznie się bał.- Oco chodziło w tej całej awanturze w klubie? odezwał się po chwili Flood, zerkając kątem oka naArtemisa.- Czy pan naprawdę zamierza wyzwać na pojedynek ka\dego, kto pozwoli sobie najakąś uwagę o pani Deveridge? Nie.Tak te\ myślałem.Wyzwę tylko tych, których uwagi uznamza obrazliwe.Do diabła, będzie pan ryzykował \ycie z powodu kogoś takiego jakNiebezpieczna Wdowa?! Pan oszalał? Przecie\ ona jest.-.-.Artemis zatrzymał się i odwrócił w stronę Flooda.- Słucham?- Do licha, Hunt, ka\dy wie, \e ona jest morderczynią.- Nikt tego nie udowodnił, a wiadomo, \enie mo\na nikogo oskar\ać bez dowodu.- Ale wszyscy wiedzą, \e.-.-.- Co wiedzą? Flood poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich \aden dzwięk.Patrzył naArtemisa stojącego bez ruchu, wreszcie cofnął się o krok.W bladym świetle pobliskiej latarnigazowej na jego zniszczonej latami rozpusty twarzy widać było skrywany lęk.- Chciał panjeszcze coś na ten temat powiedzieć?- spytał Artemis.- Nie, nie.- Flood niedbałym gestem przygładził płaszcz.Nic nie chciałem dodać.Po prostu pytałem.- Zna pan ju\ odpowiedz - uciął Artemis i ruszył dalej.Jego towarzyszzawahał się na moment, ale widać doszedł do wniosku, \e nie mo\e ryzykować samotnegopowrotu do klubu, pośpieszył więc za nim.Przez pewien czas szli w milczeniu.Odgłos krokówFlooda rozlegał się w ciemności, Artemis natomiast posuwał się niemal bezszelestnie.-Powinienem był wziąć ze sobą latarnię.- Flood obejrzał się niespokojnie przez ramię.Techolerne gazowe lampy przy takiej mgle są bezu\yteczne.- Ja, jeśli mogę tego uniknąć, wolę nienosić przy sobie latarni.Jej światło ułatwia bandycie atak.- Do licha! - Flood znów się obejrzał.- Nigdy o tym nie pomyślałem.Z wąskiej przecznicy dobiegł ich jakiś hałas.Flood złapał swegotowarzysza za rękaw.- Słyszał pan coś?- Z pewnością szczury.- Artemis spojrzał wymownie dłoń, zaciśniętą na jego rękawie.- Gniecie mipan ubranie Flood.- Przepraszam.- Flood natychmiast cofnął rękę.- Wygląda na to, \e jest pantrochę niespokojny.Mo\e powinien pan brać jakieś lekarstwo na wzmocnienie nerwów.- Dolicha, Hunt, powinien pan wiedzieć, \e nerwy mam jak ze stali.Artemis wzruszył tylkoramionami.Znów usłyszał szelest, jak gdyby chrobotanie butów na wybrukowanym chodniku.Zodległego krańca ulicy dobiegł ich stukot końskich kopyt.- Mo\e to doro\ka?- ucieszył się Flood.Powóz oddalił się jednak.- Powinienem zostać w klubie - mruknął.- Dlaczegojest pan dzisiaj taki niespokojny?- Jeśli ju\ musi pan wiedzieć.-.-.- Flood wahał się przez moment.- Przed paroma miesiącami gro\ono mi.- Coś podobnego?- Artemis uwa\nie przyglądał się świecy ustawionej w oknie domu, do którego się zbli\ali.- Ktopanu groził?- Nie znam jego nazwiska.- Ale na pewno potrafi go pan opisać.- Nie.- Flood znów przerwał.-Rzecz w tym, \e nigdy go nie widziałem.- Jeśli nigdy nie spotkał pan tego człowieka, todlaczego, na Boga, miałby panu grozić?- Nie wiem - jęknął Flood [ Pobierz całość w formacie PDF ]