[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymałam się na myśl o Jacku i jego poderżniętym gardle.- To strata czasu - stwierdziłam.- Przykro mi z powodu ojca Lawrence'a, ale jeśli nie możesz mi pomóc wodzyskaniu pamięci, będę musiała znalezć inny sposób na zdobycie potrzebnych informacji.Killy przeszyła mnie wzrokiem.- Do kogo pójdziesz, Maxine? Kogo jeszcze masz? Nic nie odpowiedziałam.Poczułam ciepło w doleplecówGrant trzymał rękę w powietrzu.Ostrzeżenie czy pocieszenie.Nie byłam pewna, ale zaniepokoiło mnie to.Killy dodała cicho:- Jeśli odejdziecie, nie dowiecie się niczego.Jeśli zostaniecie, możecie sprawić, że cierpiący człowiek poczujesię lepiej.A więc Jack nie żyje.To nie potrwa długo.Pewnie teraz unosi się nad naszymi głowami.Mam gogdzieś.No, nie, pomyślałam.To ty się odchrzań.Grant odchrząknął.- Może będę mógł zrobić coś dla Franka?- Nikt nie potrzebuje tego rodzaju pomocy.- Killy wskazała drzwi w końcu korytarza.- Ale przypuszczam,że starania znaczą więcej niż rezultat.Grant zacisnął szczęki; nie wiedziałam, czy ze złości, czy z irytacji.Zastanawiałam się, co dokładnie Killyma na myśli - co takiego Grant mógł zrobić, że starała się chronić siebie i Franka.Cokolwiek to było, zpewnością nie obchodziło mnie na poziomie osobistym.Nie, jeśli mnie.roztkliwiał.Roztkliwiał.Właśnie.Próbowałam sobie przypomnieć.Pomyślałam o Mary, Reksie, o sypialni ze skotłowaną pościelą.Usiłowałam sobie przypomnieć, dlaczego mieszkam w Coopie.Czemu przestałam jezdzić i osiadłam w końcututaj, w mokrym od deszczu Seattle.Jednak ilekroć czułam, że znajduję się na krawędzi tej informacji, trafiałam na zionącą czernią dziurę wgłowie i sercu.Pustkę, opuszczone miejsce, jakby czyjaś bezwzględna ręka znalazła i wyszarpnęła nić będącątym człowiekiem: na chybił trafił, nie zważając na to, co zostało.Wystarczyło już, że nie pamiętałamokoliczności, w jakich zamordowano mojego dziadka.Ale o ile wiem, było to pojedyncze wydarzenie w czasie.Jeśli zaś chodzi o Granta, miałam wrażenie, jakby ktoś próbował wymazać całą jego egzystencję z mojegoumysłu.Wszystko.W ogóle nie zważając na niekonsekwencje, jakie z tego wynikną.Grant pokuśtykał przed siebie.Patrzyłam na niego, zwracając uwagę na szczegóły: szerokie ramiona opiętekurtką z polaru, smukły tułów, zgrabny tyłek.Widok nieznajomy, ale miły- Gapienie się nic nie pomoże - mruknęła Killy.- Ani też seks z nim.Zamrugałam powiekami.- Co takiego?Spojrzała na mnie surowo, ale teraz stałyśmy bliżej siebie, więc zobaczyłam, że ma zaczerwienione oczy, akącik jej ust opada jakby z wyczerpania.Też miała ciężką noc.- Szukasz czegoś, co wywoła jakąś reakcję.A jeśli nie, będziesz szukać dalej czegoś, co wstrząśnie twojąpamięcią.Jednak nie wystarczy przyglądanie się ani seks.W pierwszym przypadku jest zbyt duży dystans, wdrugim zbytnia intymność.- W takim razie co? - Splotłam ręce na brzuchu.Poczułam, jak Zee przesuwa się między moimi piersiami,poruszając się przez sen.Zbroja na mojej prawej ręce zamro-wiła.- Co mam robić?- Nie spiesz się - odparła, kiedy Grant zatrzymał się na końcu korytarza i zapukał lekko kostkami palcówdo drzwi.- Nie myśl o tym.Po prostu kieruj się własnym instynktem.Pamięć nigdy nie przepada zupełnie.Mózg jest na to zbyt poskręcany.Można w nim coś zakopać, ukryć, zepchnąć na bok.ale to zawsze tambędzie.- Nie mogę sobie przypomnieć tego człowieka - powiedziałam po prostu, kiedy Grant na nas zerknął.Wyraz jego twarzy wydawał się nieprzenikniony, choć może dlatego, że nie byłam przy nim dostateczniedługo, by znać jego nastroje i wiedzieć, co znaczy, kiedy tak na mnie patrzy - z błyskiem w oku, zaciśniętymiszczękami i lekko ściągniętymi brwiami.Nie odwracałam spojrzenia, dopóki on tego nie zrobił.Trwało to dłuższą chwilę.Nie były to zawody, raczejocena.Czułam, że przygląda się, jakby rozkładał mnie na części samym tylko wzrokiem.Nie podobało mi sięto, ale nie pozbawiając go oczu lub przytomności czy też po prostu odchodząc, nie mogłam zrobić nic, żebyprzestał na mnie patrzeć.17 A może na tym wtaśnie polegał problem.Nigdy nikt tak na mnie nie patrzył.Jakby widział mnie naprawdę,jakby przejrzał mnie do głębi.W końcu Grant odwrócił wzrok.Wpatrywał się w pustkę, w dal, zamyślony, po czym otworzył drzwi i,utykając, wszedł do pokoju, obdarzony osobliwą spokojną mocą, która emanowała bardziej z jego obecnościniż czegokolwiek fizycznego.- Nie pamiętasz go, ale coś czujesz.- Killy oparła się ościanę, pocierając kark.- Widzę to w twoich oczach.Za-ufaj temu, a uzyskasz lepsze rezultaty, niż pukając do moich drzwi o cholernej siódmej rano.- Ze niby wtedy śpisz?- Myślałam o tym - powiedziała, ściągając brwi i spoglądając na korytarz.- Cholera.Oni prawie sięobmacują.Nie byłam tutaj od miesięcy, ale pamiętałam przestronny pokój z niewielką liczbą mebli i nikłą dawkąświatła.Niewiele się tu zmieniło, oprócz tego, że znikło łóżko i przybył stolik -rozklekotany stary grat pokrytyłuszczącą się zieloną farbą; cały blat był zastawiony różnej wielkości palącymi się białymi świecami.Niektóreosadzono w słoikach, z innych wosk ściekał do wyszczerbionych miseczek, a kilkadziesiąt pozostałych paliłosię w kandelabrze, który wyglądał, jakby go wykopano w ruinach gotyckiej komnaty miłości.Zwiatło byłosłabe i złociste, a intensywny zapach wanilii w końcu nabrał sensu.Po drugiej stronie pokoju na podłodze leżało posłanie.Miękkie poduszki, kołdra, Biblia i sterta łańcuchówkrępujących wilkołaka.Brązowe futro pokrywało krzepkie, korpulentne ciało -zaokrąglone na brzuchu, który zwisał nad gumkąciasnych spodni od dresu.Zobaczyłam czarne pazury, długie zęby, jedno oko fioletowo-złote, a drugie piwnejak ludzkie.%7ładnej wilczej głowy, szpiczastych uszu, ale w tym człowieku wilkołaku tkwiła jakaś dzikość,która była nieludzka i nigdy już ludzka nie będzie.Ojciec Frank Lawrence.Mógł być jedynym człowiekiem na świecie w.takim szczególnym stanie.chociażwątpiłam w to, biorąc pod uwagę skłonności seksualne istoty, która go stworzyła.W ostatnich sześciu miesiącach czytałam w gazetach doniesienia o dziwnych wydarzeniach na peryferiachParyża i Madrytu: dotyczyły mężczyzn i kobiet pokrytych futrem, napadających na chybił trafił, a potemuciekających od swoich ofiar - zazwyczaj wołając przy tym o pomoc.Media obwiniały o to przebranych wkostiumy wariatów.Natomiast ja widziałam w tym zaawansowane manipulacje genetyczne stosowane jakobroń czy też zabawka przez stworzenie uważające się za bóstwo.Ojciec Lawrence siedział po turecku, opierając dłonie na kolanach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl