[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tymmomencie dostrzegła, że pod warstwą pozorów kryje się twarda jakkrzemień opoka.- Pojutrze nasza córka wychodzi za mąż.Ostatniobardzo dużo przeszła, dlatego nie mamy prawa psuć jej nastroju anidobrego humoru.Jesteśmy jej to winni.- Wyraz jego twarzy od razuzłagodniał.- Może teraz zajrzyjmy do karty? Mój redakcyjnyspecjalista od kuchni twierdzi, że podają tu dobrego łososia.Czuła się zawstydzona jego.nie było na to innego słowa, niż szlachetność".Odsunęła na bok pusty kieliszek i wzięła kartę.- Masz rację, Charlie.Jestem egoistką.- Potem spróbowałazażartować, chociaż nawet w jej uszach te słowa zabrzmiaływyjątkowo fałszywie: - Nie ma sensu marnować wspaniałegowieczoru z najbardziej rozchwytywanym kawalerem w Burns Lake.Ponownie przyszła jej na myśl Paula Kent.- Tak mawialiśmy o starym Cuddlesie, pamiętasz? Najbardziejrozchwytywany kawaler w Burns Lake.- Charlie się roześmiał.-Biedak, na starość utknął na dobre w swojej zagrodzie i teraz możejedynie wzdychać przez płot do jałówek.Mary też się roześmiała.Dawne, dobre czasy.Przypomniałasobie, jak pewnego razu Cuddles uciekł ze swojej zagrody i wyszedłna drogę.Starsze małżeństwo, zmierzające różowym samochodem napółnoc drogą numer 30A, ujrzało, jak nagrodzony wieloma medalamibyk pana Pettigrowa pędzi środkową linią prosto na nich.Kierowca,emerytowany pracownik poczty, jadący w odwiedziny do siostryswojej żony w Vermoncie, wystraszył się i próbował objechać512RSzwierzę.Wówczas zaszarżowało i zostawiło wgniecenie w drzwiachod strony pasażera.Mary się uśmiechnęła.- Nie sądzę, by staruszkowie kiedykolwiek zdołali się otrząsnąć.- Nie byłbym również pewien, jeśli chodzi o Cuddlesa.Potemzachowywał się tak, jakby pomieszało mu się we łbie.-Charlie cichozachichotał.- Po twoim wyjezdzie nie był pod tym względem jedyny.Dostrzegła ponury błysk w jego oczach.Potem Charlie sięuśmiechnął.- Z tego, co widzę, niezle sobie poradziłeś.- Nim zdołała sięzastanowić, słowa same wyrwały jej się z ust.- Słyszałam, że ostatnioczęsto spotykasz się z Paulą Kent.Ku zaniepokojeniu Mary Charlie ani nie potwierdził, ani niezaprzeczył.- Naprawdę? Wiesz, jak to bywa w małej mieścinie.Plotki żyjąwłasnym życiem.- Często jest w nich odrobina prawdy.Charlie zrobił obojętną minę i zamknął się w sobie, jak drzwi,przez które Mary niewiele udało się zobaczyć.- Nie możesz mieć wszystkiego, Mary - powiedział chłodnym,chociaż niepozbawionym czułości tonem.- Jeśli chcesz skorzystać ztego, co mogę ci zaoferować, proszę bardzo.Zresztą sama wiesz.Widzę, że dokonałaś wyboru.Szanuję go, chociaż wcale mi się niepodoba.Nie proś o więcej.- Przepraszam.513RSCharlie miał rację: chciała złapać dwie sroki za ogon, co niezmieniało faktu, że na myśl o Pauli Kent dostawała wysypki.- Od czego zaczniemy?Kiepsko wybrała słowa.Charlie wyraznie się skrzywił.Gdy sięotrząsnął, na jego ustach pojawił się promienny uśmiech.- Wybieraj.Co powiedziałabyś na łososia?- Chętnie - skłamała.Tak było już do końca - beztrosko, jakby bawili się wchowanego, a jednocześnie ciężko, jak wówczas, gdy Charlieodchodził po raz pierwszy.Zjedli sałatkę i łososia, a potem ciastotruskawkowo-rabarbarowe, na które Mary wcale nie miała ochoty.Długo sączyli kawę z ekspresu.Charlie zachowywał się tak, jakbynigdzie mu się nie spieszyło.Nawet jeśli przebywanie w jejtowarzystwie było dla niego bolesne, nie okazywał tego.Rozmawialio ślubie Noelle i o tym, czy Trish i ojciec Joe wkrótce też powędrujądo ołtarza.Mary spytała o Bronwyn.Dowiedziała się, że dziewczynaczęsto spotyka się z Dantem Lo Presti.Na pewno chłopak nie byłtakim potworem, jak sądził Charlie.W tę noc, do której żadne z nichnie chciało wracać, młodzieniec udowodnił, że jest godny zaufania.Rozstali się przed restauracją i rozeszli do swoich samochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.W tymmomencie dostrzegła, że pod warstwą pozorów kryje się twarda jakkrzemień opoka.- Pojutrze nasza córka wychodzi za mąż.Ostatniobardzo dużo przeszła, dlatego nie mamy prawa psuć jej nastroju anidobrego humoru.Jesteśmy jej to winni.- Wyraz jego twarzy od razuzłagodniał.- Może teraz zajrzyjmy do karty? Mój redakcyjnyspecjalista od kuchni twierdzi, że podają tu dobrego łososia.Czuła się zawstydzona jego.nie było na to innego słowa, niż szlachetność".Odsunęła na bok pusty kieliszek i wzięła kartę.- Masz rację, Charlie.Jestem egoistką.- Potem spróbowałazażartować, chociaż nawet w jej uszach te słowa zabrzmiaływyjątkowo fałszywie: - Nie ma sensu marnować wspaniałegowieczoru z najbardziej rozchwytywanym kawalerem w Burns Lake.Ponownie przyszła jej na myśl Paula Kent.- Tak mawialiśmy o starym Cuddlesie, pamiętasz? Najbardziejrozchwytywany kawaler w Burns Lake.- Charlie się roześmiał.-Biedak, na starość utknął na dobre w swojej zagrodzie i teraz możejedynie wzdychać przez płot do jałówek.Mary też się roześmiała.Dawne, dobre czasy.Przypomniałasobie, jak pewnego razu Cuddles uciekł ze swojej zagrody i wyszedłna drogę.Starsze małżeństwo, zmierzające różowym samochodem napółnoc drogą numer 30A, ujrzało, jak nagrodzony wieloma medalamibyk pana Pettigrowa pędzi środkową linią prosto na nich.Kierowca,emerytowany pracownik poczty, jadący w odwiedziny do siostryswojej żony w Vermoncie, wystraszył się i próbował objechać512RSzwierzę.Wówczas zaszarżowało i zostawiło wgniecenie w drzwiachod strony pasażera.Mary się uśmiechnęła.- Nie sądzę, by staruszkowie kiedykolwiek zdołali się otrząsnąć.- Nie byłbym również pewien, jeśli chodzi o Cuddlesa.Potemzachowywał się tak, jakby pomieszało mu się we łbie.-Charlie cichozachichotał.- Po twoim wyjezdzie nie był pod tym względem jedyny.Dostrzegła ponury błysk w jego oczach.Potem Charlie sięuśmiechnął.- Z tego, co widzę, niezle sobie poradziłeś.- Nim zdołała sięzastanowić, słowa same wyrwały jej się z ust.- Słyszałam, że ostatnioczęsto spotykasz się z Paulą Kent.Ku zaniepokojeniu Mary Charlie ani nie potwierdził, ani niezaprzeczył.- Naprawdę? Wiesz, jak to bywa w małej mieścinie.Plotki żyjąwłasnym życiem.- Często jest w nich odrobina prawdy.Charlie zrobił obojętną minę i zamknął się w sobie, jak drzwi,przez które Mary niewiele udało się zobaczyć.- Nie możesz mieć wszystkiego, Mary - powiedział chłodnym,chociaż niepozbawionym czułości tonem.- Jeśli chcesz skorzystać ztego, co mogę ci zaoferować, proszę bardzo.Zresztą sama wiesz.Widzę, że dokonałaś wyboru.Szanuję go, chociaż wcale mi się niepodoba.Nie proś o więcej.- Przepraszam.513RSCharlie miał rację: chciała złapać dwie sroki za ogon, co niezmieniało faktu, że na myśl o Pauli Kent dostawała wysypki.- Od czego zaczniemy?Kiepsko wybrała słowa.Charlie wyraznie się skrzywił.Gdy sięotrząsnął, na jego ustach pojawił się promienny uśmiech.- Wybieraj.Co powiedziałabyś na łososia?- Chętnie - skłamała.Tak było już do końca - beztrosko, jakby bawili się wchowanego, a jednocześnie ciężko, jak wówczas, gdy Charlieodchodził po raz pierwszy.Zjedli sałatkę i łososia, a potem ciastotruskawkowo-rabarbarowe, na które Mary wcale nie miała ochoty.Długo sączyli kawę z ekspresu.Charlie zachowywał się tak, jakbynigdzie mu się nie spieszyło.Nawet jeśli przebywanie w jejtowarzystwie było dla niego bolesne, nie okazywał tego.Rozmawialio ślubie Noelle i o tym, czy Trish i ojciec Joe wkrótce też powędrujądo ołtarza.Mary spytała o Bronwyn.Dowiedziała się, że dziewczynaczęsto spotyka się z Dantem Lo Presti.Na pewno chłopak nie byłtakim potworem, jak sądził Charlie.W tę noc, do której żadne z nichnie chciało wracać, młodzieniec udowodnił, że jest godny zaufania.Rozstali się przed restauracją i rozeszli do swoich samochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]