[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przynajmniej takmówi mój tata.Rebecca wstała i spojrzała na Fionna i jego rude włosy.Stał pośródmgły i wyglądał, jak gdyby on też wyrósł z tych skał.Pochodził z tejwyspy, chociaż ją opuścił.Widziała to.Bez trudu potrafiła sobiewyobrazić, jak ze swoim ojcem stawiają czoła falom w maleńkichrybackich łodziach, których, według opowieści Sharon, wciąż używanona tej wyspie.Od fal strzegły rybaków tylko wiosła, wołowa skóra, smołai drewno.- Słyszałeś kiedyś o tym?- O czym?- Kobiety z tych wysp robią wyjątkowe swetry.Każdy jest inny, każdyjest odzwierciedleniem duszy osoby, dla której został wykonany.To nawypadek, gdyby któraś z łodzi.- Curraghów. - Tak, curraghów.Jeśli curragh zaginie na morzu, a fale wyrzucą ciałona brzeg, będzie wiadomo kto to.Wtedy żona może godnie pochowaćciało i zamknąć ten rozdział życia.- Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak to ujął.- Fionn błysnął zębami wuśmiechu.- Znasz takie przypadki?- Tak, ale z tego, co wiem, stało się to tylko raz, gdy Sean Morahanstracił synów.Morze wyrzuciło na brzeg tylko jedno ciało, które i takrozpoznano.Po ganseju ustalili jedynie, że to Matthew, najstarszy synSeana.Fionn powoli odwrócił się na pięcie i ruszył dalej.Rebecca patrzyła,jak pewnie stąpa po ziemi.Próbowała iść po jego śladach.- Ciągle robicie tutaj curraghy? - ye.Mój tata ma taki.Minęlikamienny wzgórek.- Chciałabym go kiedyś zobaczyć - poprosiła, przyspieszając.Kiedydotarli do następnego murku, Rebecca szła już z Fion-nem ramię w ramię.Oparła się i przeskoczyła.Zachichotałatriumfująco, gdy Fionn podążył za nią.Zawtórował jej.- Mogę cię o coś zapytać? - zagadnęła.Skinął głową i wskazał dłonią wschód.Ruszyli razem.- Dlaczego stąd wyjechałeś? Spojrzał na nią.- Z wielu powodów.Sharon studiowała w Stanach, a John wyjechał,by zająć się muzyką.Bez nich nie czułem się tu już u siebie.Zresztą tego,czego szukałem, nie było wtedy na wyspie.- A czego szukałeś?- Domu.Każdy z rodziny OTlahertych ma swój.Oprócz mnie.Trudnomieszkać w miejscu, gdzie wszyscy mają coś, czego tobie brak. Mewa przeleciała im nad głową, krzycząc przez mgłę.Rebecca też niemiała domu - była jak ten ptak, przemieszczając się z miejsca na miejsca,nigdzie nie osiadając na dłużej.W przeciwieństwie do Fionna nie miałajednak rodziców, rodziny.- Dom twoich rodziców nie jest twój? - spytała, wspinając się napagórek.Ląd kończył się nagle jakieś czterysta metrów dalej, wpadającdo morza.Tam ciemnoszare wody kotłowały się pod ustępującą mgłą.- To jest dom, ale nie mój.Nie ja go zbudowałem.Rebecca odwróciławzrok od morza i napotkała łagodnespojrzenie Fionna.Przełknęła ślinę.- To dlatego wracasz tu tylko na święta? - szepnęła.- Kto tak powiedział?- Twoja matka.- Rozmawiasz o mnie z moją mamą? - Mężczyzna mrugnął.Rebecca wzruszyła ramionami, marszcząc brwi.-Opowiadała mi o twoim swetrze.to znaczy o ganseju.- Zaczęłaschodzić ze wzgórza, zostawiając za sobą Fionna i jego czarne oczy.- No proszę, robi mi nowy gansej! Najwyższa pora.Długo musiałemczekać.- Dlaczego? - zapytała przez ramię, omijając duży kwadratowykamień.- Ma pięcioro dzieci i jedenaścioro wnucząt, a rocznie robi tylko dwaalbo trzy, chyba że akurat ktoś ma bierzmowanie.Każdy dostaje sweterna bierzmowanie.- No to jak w końcu się mówi, sweter czy gansej?Trawa była już tak niska, że wystawały ponad nią nawet drobnekamienie.Rebecca szła coraz szybciej, bo wreszcie widziała wyraznie, poczym stąpa. - To zależy, gdzie się jest.Czego się jeszcze dowiedziałaś od mamy?- Niczego.- W takim razie co mówił mój sweter? - dociekał.Rebecca sięskrzywiła.- No? Co mówił?! - zawołał za nią.Zachichotała, zbiegając coraz szybciej po stromiznie.Obokprzemknęła mewa, krzycząc głośno.- Co tam szykuje moja rodzicielka?Rebecce było wesoło na myśl o przekręconych oczkach.- Kiedy jest msza? - spytała nagłe.Dotarła do stóp wzgórza i stanęła na mierzącym cztery stopy murzeoporowym.- Słyszałem, że się nie wybierasz - odpowiedział zdyszany.- Tylko się zastanawiam.- Co ty planujesz?- Gdzie ten fort? - spytała, schodząc z muru.Patrząc z klifu na ocean, Rebecca zobaczyła cztery mewy kołujące wemgle.Podleciały tak blisko, że przysięgłaby, iż ich skrzydła dotykałyzboczy.Fionn nie odpowiadał, więc spojrzała na niego przez ramię.Stał nieruchomo na szczycie, z lekkim grymasem na twarzy.- Co? - zaciekawiła się.- Właśnie przeszliśmy przez fort.Zdumiona Rebecca obróciła się i spojrzała w górę.To, co wzięła zawzgórze, było fortem, a mur oporowy stanowił jego fundament.- O! - zawołała zdziwiona, że się nie zorientowała.- Niezły z ciebie archeolog! - Zeskoczył z muru.Spojrzeli na siebie isię roześmieli. 12JeżynaJeżyna (Trójca).1.Zcieg, który tworzy wzór poprzez przerabianietrzech oczek razem.2.Tradycyjnie symbolizuje jeżyny lub częściej ZwiętąTrójcę - Ojca, Syna i Ducha Zwiętego.3.Prawdziwa Zwięta Trójca -dziecko i rodzice.R.Dirane, Sploty miłościPo wycieczce do fortu Fionn i Rebecca wrócili do domku i usiedli przyherbacie, rozmawiając o pasztecikach, curraghach i mszy.Wychodząc,Fionn obiecał, że wróci za tydzień po książki.Rebecca patrzyła, jak idziepo żwirowym podjezdzie w kierunku domu rodziców.Mgła zdążyła sięjuż podnieść, jego rude włosy lśniły w słońcu.Przez resztę dnia - czwartego, który spędzała na wyspie -zajmowałasię otrzymaną od Liz i Rose wełną.Kiedy wieczorem Annie podrzuciłaRowan, kobiety umówiły się, że ich córki spotkają się po mszy.PotemRebecca miała odwiedzić Rose i Liz.%7ływiła nadzieję, że kiedy uprzędziewełnę, w końcu dane jej będzie obejrzeć ich ganseje.Niedziela, po deszczowej i mglistej sobocie, zapowiadała się rześka iprzejrzysta.Z córką na kierownicy i torbą przędzy w koszu Rebecca ruszyła do domu OTlahertych.Trop biegł za nimi pożwirze i zatrzymał się dopiero, kiedy wjechały na asfalt.Tam Rebeccaprzyspieszyła, a Rowan pomachała mu na pożegnanie.Słońce i wiatr sprawiały, że kamienne murki, pola i fale wydawały siętętnić życiem, dzięki czemu i nastrój Rebeki się polprawił.Możeprzyczyniła się do tego także zmiana pogody i wyjście z domu? A możebyła to ekscytacja spowodowana perspektywą spotkania po mszy ojcaMichaela.Nie do końca wiedziała dlaczego, ale czuła się lekka jakobłoczki na irlandzkim niebie.Kiedy zatrzymały się pod kościołem, ojciec Michael stał już nazewnątrz, żegnając swoje owieczki znów wyruszające w świat.GdySiobhan zbiegła ze schodów, Rowan zostawiła Rebeccę i pomachawszyjej, odeszła z rodziną Blake'ów.- Piękny poranek, Rebecco! - zawołał ksiądz.- Może do mniewstąpisz?- O nie, dobrze mi tutaj.- Uniosła lekko kąciki ust.- Próbowałamwytłumaczyć ojcu, że nie przyjdę w niedzielę do kościoła.- A jest niedziela? - zapytał zdumiony.- A nie?Ojciec Michael spojrzał na wieżę, a potem na kobietę.Zamrugałoczyma.Rebecca zmarszczyła brwi.Ksiądz wszedł w ciemne wnętrze,uśmiechając się jak kot z Cheshire przed zniknięciem.- Dzień dobry, Becky.Zaskoczona Rebecca obróciła się i ujrzała Liz.- Chodz, upiekłam dla ciebie specjalne ciasto.Obejrzymy twojąprzędzę, póki ksiądz nie jest gotowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl