[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duży gabinet, na ścianach ładne obrazy.Matisse.IGauguin.Patrzyły na niego dwie półnagie, ponętnewyspiarki.Czy istniały naprawdę? Może tak właśnie wy-glądał raj dla niemuzułmanów: całkiem możliwe, że niebyły dziewicami, ale on nie był wybredny.Zobaczył gi-gantyczną, marmurową szachownicę na szklanym stolewielkości jeziora: ktoś przerwał partię w połowie.Graczynie było, dwa ruchy dzieliły białych od mata.W drzwiachstanął olbrzymi mężczyzna o policzkach, znad którychledwie było widać mu oczy i wycelował do Dimy z uzi.Yinczy Yang? Dima podejrzewał, że nigdy się tego nie dowie.Jego nóż wbił się z głuchym odgłosem w tętnicę szyjnątamtego, niszcząc Tahitanki Gauguina.Dima miał na-dzieję, że to falsyfikat.Skoczył do ranionego, wyrwał nóż,złapał uzi i radio.W głębi budynku rozległa się następnaeksplozja - bojler czy zbiornik z paliwem? Podłogą szarp-nęło, pół ściany legło w gruzach, wielkie lustro spadło jakgilotyna na dogorywającego Koreańczyka.Zdmuchnęłoszachy: koniec gry.Na tym piętrze były cztery pomiesz-czenia.Dwa zostały całkowicie zniszczone.Kafarow teżmógł być pod gruzami.Dwa kolejne - biblioteka.Dimanie śmiał myśleć, jakie bezcenne pierwsze wydania mogąsię tam znajdować.Biurko i laptop, mały, biały.Kristen?Sprawdzić pózniej.Znalazł wewnętrzne schody.Całe.Zbiegł, przeskakując po trzy stopnie naraz.Na zewnątrzodezwały się działka przeciwlotnicze.Krótka, ostra seria.Ktoś oszczędzał amunicję: Władimir.Dima zadziwił się,że można kogoś rozpoznać po tym, jak strzela.Sypialnie: jedna nietknięta, świeże kwiaty w wazonie.Róże.Na dywanie kostium kąpielowy - mokry.No, no.Iręcznik.Dzisiejsza młodzież, nigdy po sobie nie sprzątają.Głos jego matki.Spodobałby ci się ten pokój, mamo.Jedwabne poduszki, toaletka z potrójnym lustrem i zasłon-ką do kompletu: wszystko to, czego nigdy nie miałaś.Wewszystkich lustrach zamaskowany mężczyzna.On sam.Prywatna łazienka cała w marmurach.Wielka.Grzmot na zewnątrz, wysoko.Helikopter? Na dachubyło lądowisko.Ale to nie ten odgłos.Samolot? Jedno idrugie: osprey.Zatrzymaj marines, Władimir, jeszcze nieskończyłem.Następne siedem pokoi: wszystkie puste.Widzieliprzecież G-wagena, Kafarow musiał gdzieś tu być.Niema biura, nie ma nawet drugiego laptopa.Gdzie to wszystko?Kafarow nigdy nie brał urlopu, zawsze handlował, za-wsze sprzedawał.Jedzenie, woda i broń, trzy podstawowepotrzeby ludzkości, w jego przypadku zaspokajane zdecy-dowanie nie w tej kolejności.Silniki były blisko, zmniejszały obroty.Osprey wyko-nywał swoją magiczną sztuczkę: przechodził z lotu pozio-mego na pionowy, co zajmowało mu czternaście sekund:czternaście sekund żeby wycelować.Barn.Jak w zegarku,następna seria z działka przeciwlotniczego, potem eksplo-zja, obroty silników wzrosły do wycia, żeby zrekompenso-wać brak zniszczonego, drugiego silnika.I nagle Dima leżał, przyduszony jakąś wielką masą.Jak coś tak wielkiego mogło poruszać się tak szybko, takcicho? Twarz tarła mu o ceglany pył, z góry cisnął żar iczosnkowy pot.Leżał na nim ocalały blizniak.Dłoń odtyłu chwyciła go za czoło, czubki palców wetknięte w oczy.Dima spróbował uchylić powiekę, zobaczył okno, za nimspadającego ospreya - drugi silnik nie dał rady.A w prze-sadnym zbliżeniu błysk ostrza w drugiej dłoni, zmierza-jącego łukiem ku jego szyi.45Dima nie usłyszał rozkazu.Zagłuszył go łoskot ospreya,który zwalił się między drzewa, uderzył o ziemię i pocią-gnął za sobą spory kawał na wpół zniszczonego domu.Ostrze zawisło w powietrzu, jego właściciel zawahał się,rozdarty między chęcią zemsty a posłuszeństwem rozka-zom.Tym razem wygrał jego szef.Ostrze zniknęło - narazie.- Podnieś mu głowę.Yin - albo Yang - wykręcił Dimie głowę w górę i w bok.Kafarow pochylił się i Dima po raz pierwszy zobaczył goz bliska: Tadżyk, ciemnowłosy i blady, z cienką szyją iwydatnym podbródkiem.Bez goryli pokonanie go byłobypewnie łatwizną, ale póki co Dima nie za bardzo mógł tosprawdzić.- Nie wygląda na Amerykanina.Zabierz go nad basen.- Dzięki, ale nie mam stroju do pływania - powiedziałDima.Blizniak poderwał go za kołnierz kurtki i powlókł przezpokój jak opornego psa.W ścianie bezgłośnie otworzyłysię drzwi, dotąd całkowicie niewidoczne.I oto ukazała sięcała reszta: równoległy wszechświat wykuty w skale zafasadą domu.Dima próbował iść, ale blizniak przygiął godo ziemi, więc musiał wlec nogi za sobą i dać się ciągnąćkorytarzem jak jakaś zabawka.Otworzyły się następne drzwi - sala sportowa - z niejprzejście do pokoju pełnego ekranów.Zatrzymali się wpierwszym z pomieszczeń.Dima próbował się obejrzeć,zajrzeć do drugiego, ale znów poczuł szarpnięcie doprzodu.Mignęło mu akwarium: czy ludzie pokrojuKafarowa hodują piranie, czy tak jest tylko na filmach?Potem pojawił się zapach chloru.Nie zaczęli od pytania.Wielki Koreańczyk po prostu wepchnął mu głowę podwodę i tam ją przytrzymał.Dwadzieścia sekund.To byłdopiero przedsmak.Poderwał go w górę.Twarz Kafarowabyła blisko, spokojna, bez wyrazu, zrenice jak kropeczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Duży gabinet, na ścianach ładne obrazy.Matisse.IGauguin.Patrzyły na niego dwie półnagie, ponętnewyspiarki.Czy istniały naprawdę? Może tak właśnie wy-glądał raj dla niemuzułmanów: całkiem możliwe, że niebyły dziewicami, ale on nie był wybredny.Zobaczył gi-gantyczną, marmurową szachownicę na szklanym stolewielkości jeziora: ktoś przerwał partię w połowie.Graczynie było, dwa ruchy dzieliły białych od mata.W drzwiachstanął olbrzymi mężczyzna o policzkach, znad którychledwie było widać mu oczy i wycelował do Dimy z uzi.Yinczy Yang? Dima podejrzewał, że nigdy się tego nie dowie.Jego nóż wbił się z głuchym odgłosem w tętnicę szyjnątamtego, niszcząc Tahitanki Gauguina.Dima miał na-dzieję, że to falsyfikat.Skoczył do ranionego, wyrwał nóż,złapał uzi i radio.W głębi budynku rozległa się następnaeksplozja - bojler czy zbiornik z paliwem? Podłogą szarp-nęło, pół ściany legło w gruzach, wielkie lustro spadło jakgilotyna na dogorywającego Koreańczyka.Zdmuchnęłoszachy: koniec gry.Na tym piętrze były cztery pomiesz-czenia.Dwa zostały całkowicie zniszczone.Kafarow teżmógł być pod gruzami.Dwa kolejne - biblioteka.Dimanie śmiał myśleć, jakie bezcenne pierwsze wydania mogąsię tam znajdować.Biurko i laptop, mały, biały.Kristen?Sprawdzić pózniej.Znalazł wewnętrzne schody.Całe.Zbiegł, przeskakując po trzy stopnie naraz.Na zewnątrzodezwały się działka przeciwlotnicze.Krótka, ostra seria.Ktoś oszczędzał amunicję: Władimir.Dima zadziwił się,że można kogoś rozpoznać po tym, jak strzela.Sypialnie: jedna nietknięta, świeże kwiaty w wazonie.Róże.Na dywanie kostium kąpielowy - mokry.No, no.Iręcznik.Dzisiejsza młodzież, nigdy po sobie nie sprzątają.Głos jego matki.Spodobałby ci się ten pokój, mamo.Jedwabne poduszki, toaletka z potrójnym lustrem i zasłon-ką do kompletu: wszystko to, czego nigdy nie miałaś.Wewszystkich lustrach zamaskowany mężczyzna.On sam.Prywatna łazienka cała w marmurach.Wielka.Grzmot na zewnątrz, wysoko.Helikopter? Na dachubyło lądowisko.Ale to nie ten odgłos.Samolot? Jedno idrugie: osprey.Zatrzymaj marines, Władimir, jeszcze nieskończyłem.Następne siedem pokoi: wszystkie puste.Widzieliprzecież G-wagena, Kafarow musiał gdzieś tu być.Niema biura, nie ma nawet drugiego laptopa.Gdzie to wszystko?Kafarow nigdy nie brał urlopu, zawsze handlował, za-wsze sprzedawał.Jedzenie, woda i broń, trzy podstawowepotrzeby ludzkości, w jego przypadku zaspokajane zdecy-dowanie nie w tej kolejności.Silniki były blisko, zmniejszały obroty.Osprey wyko-nywał swoją magiczną sztuczkę: przechodził z lotu pozio-mego na pionowy, co zajmowało mu czternaście sekund:czternaście sekund żeby wycelować.Barn.Jak w zegarku,następna seria z działka przeciwlotniczego, potem eksplo-zja, obroty silników wzrosły do wycia, żeby zrekompenso-wać brak zniszczonego, drugiego silnika.I nagle Dima leżał, przyduszony jakąś wielką masą.Jak coś tak wielkiego mogło poruszać się tak szybko, takcicho? Twarz tarła mu o ceglany pył, z góry cisnął żar iczosnkowy pot.Leżał na nim ocalały blizniak.Dłoń odtyłu chwyciła go za czoło, czubki palców wetknięte w oczy.Dima spróbował uchylić powiekę, zobaczył okno, za nimspadającego ospreya - drugi silnik nie dał rady.A w prze-sadnym zbliżeniu błysk ostrza w drugiej dłoni, zmierza-jącego łukiem ku jego szyi.45Dima nie usłyszał rozkazu.Zagłuszył go łoskot ospreya,który zwalił się między drzewa, uderzył o ziemię i pocią-gnął za sobą spory kawał na wpół zniszczonego domu.Ostrze zawisło w powietrzu, jego właściciel zawahał się,rozdarty między chęcią zemsty a posłuszeństwem rozka-zom.Tym razem wygrał jego szef.Ostrze zniknęło - narazie.- Podnieś mu głowę.Yin - albo Yang - wykręcił Dimie głowę w górę i w bok.Kafarow pochylił się i Dima po raz pierwszy zobaczył goz bliska: Tadżyk, ciemnowłosy i blady, z cienką szyją iwydatnym podbródkiem.Bez goryli pokonanie go byłobypewnie łatwizną, ale póki co Dima nie za bardzo mógł tosprawdzić.- Nie wygląda na Amerykanina.Zabierz go nad basen.- Dzięki, ale nie mam stroju do pływania - powiedziałDima.Blizniak poderwał go za kołnierz kurtki i powlókł przezpokój jak opornego psa.W ścianie bezgłośnie otworzyłysię drzwi, dotąd całkowicie niewidoczne.I oto ukazała sięcała reszta: równoległy wszechświat wykuty w skale zafasadą domu.Dima próbował iść, ale blizniak przygiął godo ziemi, więc musiał wlec nogi za sobą i dać się ciągnąćkorytarzem jak jakaś zabawka.Otworzyły się następne drzwi - sala sportowa - z niejprzejście do pokoju pełnego ekranów.Zatrzymali się wpierwszym z pomieszczeń.Dima próbował się obejrzeć,zajrzeć do drugiego, ale znów poczuł szarpnięcie doprzodu.Mignęło mu akwarium: czy ludzie pokrojuKafarowa hodują piranie, czy tak jest tylko na filmach?Potem pojawił się zapach chloru.Nie zaczęli od pytania.Wielki Koreańczyk po prostu wepchnął mu głowę podwodę i tam ją przytrzymał.Dwadzieścia sekund.To byłdopiero przedsmak.Poderwał go w górę.Twarz Kafarowabyła blisko, spokojna, bez wyrazu, zrenice jak kropeczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]