[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Conan nie wyruszy sam.Ja będę mu towarzyszyć. Musisz mieć dobry powód rzekł Canach. Bo jeśli szukasz tylko sławy pierwszego, który uderzy nanaszych wrogów, to przynosisz wstyd swojej rodzinie.Twoje miejsce jest u boku krewnych. Zło\yłem przysięgę i ju\ zbyt długo zwlekałem z jej wypełnieniem.Słowa Conana przypomniały mi oobowiązku. Zatem westchnął Canach. Ruszaj, jeśli musisz. Oczy Canacha wpatrzyły się w ciemność zakręgiem światła ogniska. Ale nikt inny! Wszyscy mę\czyzni w sile wieku ruszą ze inną do StojącegoKamienia.Po chwili wskazał na młodzieńca stojącego w tyle, z dala od ognia i rozkazał: Mój synu, wez młodszego brata i kilku kuzynów i powiadom trzy rodziny, które jeszcze nie przybyły.Niech dołączą do nas jak najszybciej, o ile ju\ nie spotkało ich nieszczęście.Reszta musi przygotować się dodługiego marszu i twardej walki.O północy Conan, Chulainn i Milach udali się do swojej chaty na skraju osady.W drzwiach odwrócili się ipopatrzyli na wioskę, na nikle światła przygasających ognisk.Dobiegł ich dzwięk przypominający brzęczenierozwścieczonych szerszeni, ale wiedzieli, \e to nie owady go wydają.Był to odgłos szlifowania ostrzy mieczy,toporów i włóczni. Niemało krwi się poleje mruknął Milach i obrócił się do Chulainna. śałujesz, \e nie było cię podVenarium? Przynajmniej wtedy waszymi wrogami byli ludzie.Wolałbym zmierzyć się z dziesięcioma tysiącaminajprzedniejszych wojów Południa ni\ z tymi nieznanymi straszydłami z Ben Morgh. Dzięki mieczowi Chamty wiemy, \e krwawią, gdy się je zrani rzekł Conan. A jeśli tak, to na Croma,mo\na te\ je zabić! Idziemy spać.Gdy słońce wzniesie się nad szczyty, będziemy w drodze na Ben Morgh.IXStrona 49Maddox Roberts John - Conan walecznyNA POLU ZMIERCIStarkad dla rozgrzewki poklepywał się po ramionach, bowiem nawet obszerne futro z wilka i kuny niechroniło przed górskim chłodem.Oddech wydobywający się spod \elaznego hełmu zamarzał w porannympowietrzu.W górach było zimno.Przed wschodem słońca zbroje jego ludzi pokryła warstewka szronu.Popatrzył w górę na postać siedzącą na szczycie nagiej skały.Był to Jaganath, bez wątpienia zajęty jakimiśdiabelskimi sztuczkami.Zwykle Vendhianin znosił zimno du\o gorzej od ludzi Północy, ale teraz siedział tylkow przepasce na biodrach i w turbanie nie bacząc na ukąszenia lodowatego wiatru.Obok Starkada przystanął młodszy Vandhianin Gopal, otulony w futro tak grube, \e wyglądał niczym małyniedzwiadek. Mój wuj zajęty jest odprawianiem potę\nych czarów. A wygląda jakby spał.Dlaczego nie śpiewa i nie krzyczy? Nie składa ofiar.Nie widać \adnego ognia anidymu. Takie rzeczy są dobre dla dzieci.Naprawdę wielkie czary dzieją się tutaj. Gopal wzniósł dłoń otulonąw futrzaną rękawicę i dotknął skroni. Wielcy magowie, tacy jak mój wuj, mogą spędzić wiele miesięcy wtransie, rozmawiając z bogami i czyniąc potę\ne czary.Starkad spojrzał z góry na niskiego Vendhiana i parsknął, wydmuchując z nozdrzy dwa strumienie pary. W czasie naszych największych świąt wieszamy setkę jeńców w świętym gaju, a innym podrzynamygardła na świętym kamieniu.To cieszy Ymira, a nam daje zwycięstwo w wojnach.Takiej magii ufam, a niejakiemuś tam mamrotaniu i medytacjom.Gopal uśmiechnął się z wy\szością.Starkad, wbrew buńczucznemu zachowaniu, w głębi duszy wcale nie był tak pewny siebie.Zachodził wgłowę, jak ten człowiek wytrzymuje takie zimno? Ten mróz jest dziwny powiedział, chcąc zmienić temat. Nawet na tej wysokości powietrze niepowinno być tak zimne.Jeszcze nie ma połowy jesieni, a jest mrozniej ni\ w środku zimy. To sprawa wielkich czarów.Bogowie są zeniepokojeni.Moce niebios, ziemi i świata podziemi walcząmiędzy sobą o władzę.W takim czasie wielkie koło wieczności przestaje się kręcić i zwyczajne rzeczy nie sątakie jak zawsze. Gopal machnął ręką w stronę nieba. Patrz! Tego roku na niebie ukazało się dziesięćnowych gwiazd.W konstelacjach Skorpiona i Smoka rozbłysły komety.W morzu widywano nieziemskiestwory, a po wyjątkowo srogich zimach następują upalne i suche lata.W tym roku wielkie ulewy dwa razyspowodowały powódz w Stygii, a czegoś takiego nie widziano tam od pokoleń.Ziemia trzęsie się od walk,jakie w jej głębi toczą niespokojne smoki. Zamilcz rzekł Starkad, którym wstrząsnął potę\ny dreszcz. śałuję, \e dałem się namówić na tęgłupią wyprawę. Czy to mo\liwe, by wielcy wojownicy Północy znali uczucie strachu?Starkad wyciągnął ręce, by złapać drwiącego zeń człowieczka za gardło, ale zmienił zdanie. Nawet najwięksi wojownicy boją się czarnej magii, ty głupcze.To \adna ujma.Kupowanie łaski bogówofiarami to jedno, a igranie z obcymi mocami to zupełnie co innego.Nie podoba mi się to. Ale złoto ci się podoba Gopal uśmiechnął się. Tak, bardzo lubię złoto [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Conan nie wyruszy sam.Ja będę mu towarzyszyć. Musisz mieć dobry powód rzekł Canach. Bo jeśli szukasz tylko sławy pierwszego, który uderzy nanaszych wrogów, to przynosisz wstyd swojej rodzinie.Twoje miejsce jest u boku krewnych. Zło\yłem przysięgę i ju\ zbyt długo zwlekałem z jej wypełnieniem.Słowa Conana przypomniały mi oobowiązku. Zatem westchnął Canach. Ruszaj, jeśli musisz. Oczy Canacha wpatrzyły się w ciemność zakręgiem światła ogniska. Ale nikt inny! Wszyscy mę\czyzni w sile wieku ruszą ze inną do StojącegoKamienia.Po chwili wskazał na młodzieńca stojącego w tyle, z dala od ognia i rozkazał: Mój synu, wez młodszego brata i kilku kuzynów i powiadom trzy rodziny, które jeszcze nie przybyły.Niech dołączą do nas jak najszybciej, o ile ju\ nie spotkało ich nieszczęście.Reszta musi przygotować się dodługiego marszu i twardej walki.O północy Conan, Chulainn i Milach udali się do swojej chaty na skraju osady.W drzwiach odwrócili się ipopatrzyli na wioskę, na nikle światła przygasających ognisk.Dobiegł ich dzwięk przypominający brzęczenierozwścieczonych szerszeni, ale wiedzieli, \e to nie owady go wydają.Był to odgłos szlifowania ostrzy mieczy,toporów i włóczni. Niemało krwi się poleje mruknął Milach i obrócił się do Chulainna. śałujesz, \e nie było cię podVenarium? Przynajmniej wtedy waszymi wrogami byli ludzie.Wolałbym zmierzyć się z dziesięcioma tysiącaminajprzedniejszych wojów Południa ni\ z tymi nieznanymi straszydłami z Ben Morgh. Dzięki mieczowi Chamty wiemy, \e krwawią, gdy się je zrani rzekł Conan. A jeśli tak, to na Croma,mo\na te\ je zabić! Idziemy spać.Gdy słońce wzniesie się nad szczyty, będziemy w drodze na Ben Morgh.IXStrona 49Maddox Roberts John - Conan walecznyNA POLU ZMIERCIStarkad dla rozgrzewki poklepywał się po ramionach, bowiem nawet obszerne futro z wilka i kuny niechroniło przed górskim chłodem.Oddech wydobywający się spod \elaznego hełmu zamarzał w porannympowietrzu.W górach było zimno.Przed wschodem słońca zbroje jego ludzi pokryła warstewka szronu.Popatrzył w górę na postać siedzącą na szczycie nagiej skały.Był to Jaganath, bez wątpienia zajęty jakimiśdiabelskimi sztuczkami.Zwykle Vendhianin znosił zimno du\o gorzej od ludzi Północy, ale teraz siedział tylkow przepasce na biodrach i w turbanie nie bacząc na ukąszenia lodowatego wiatru.Obok Starkada przystanął młodszy Vandhianin Gopal, otulony w futro tak grube, \e wyglądał niczym małyniedzwiadek. Mój wuj zajęty jest odprawianiem potę\nych czarów. A wygląda jakby spał.Dlaczego nie śpiewa i nie krzyczy? Nie składa ofiar.Nie widać \adnego ognia anidymu. Takie rzeczy są dobre dla dzieci.Naprawdę wielkie czary dzieją się tutaj. Gopal wzniósł dłoń otulonąw futrzaną rękawicę i dotknął skroni. Wielcy magowie, tacy jak mój wuj, mogą spędzić wiele miesięcy wtransie, rozmawiając z bogami i czyniąc potę\ne czary.Starkad spojrzał z góry na niskiego Vendhiana i parsknął, wydmuchując z nozdrzy dwa strumienie pary. W czasie naszych największych świąt wieszamy setkę jeńców w świętym gaju, a innym podrzynamygardła na świętym kamieniu.To cieszy Ymira, a nam daje zwycięstwo w wojnach.Takiej magii ufam, a niejakiemuś tam mamrotaniu i medytacjom.Gopal uśmiechnął się z wy\szością.Starkad, wbrew buńczucznemu zachowaniu, w głębi duszy wcale nie był tak pewny siebie.Zachodził wgłowę, jak ten człowiek wytrzymuje takie zimno? Ten mróz jest dziwny powiedział, chcąc zmienić temat. Nawet na tej wysokości powietrze niepowinno być tak zimne.Jeszcze nie ma połowy jesieni, a jest mrozniej ni\ w środku zimy. To sprawa wielkich czarów.Bogowie są zeniepokojeni.Moce niebios, ziemi i świata podziemi walcząmiędzy sobą o władzę.W takim czasie wielkie koło wieczności przestaje się kręcić i zwyczajne rzeczy nie sątakie jak zawsze. Gopal machnął ręką w stronę nieba. Patrz! Tego roku na niebie ukazało się dziesięćnowych gwiazd.W konstelacjach Skorpiona i Smoka rozbłysły komety.W morzu widywano nieziemskiestwory, a po wyjątkowo srogich zimach następują upalne i suche lata.W tym roku wielkie ulewy dwa razyspowodowały powódz w Stygii, a czegoś takiego nie widziano tam od pokoleń.Ziemia trzęsie się od walk,jakie w jej głębi toczą niespokojne smoki. Zamilcz rzekł Starkad, którym wstrząsnął potę\ny dreszcz. śałuję, \e dałem się namówić na tęgłupią wyprawę. Czy to mo\liwe, by wielcy wojownicy Północy znali uczucie strachu?Starkad wyciągnął ręce, by złapać drwiącego zeń człowieczka za gardło, ale zmienił zdanie. Nawet najwięksi wojownicy boją się czarnej magii, ty głupcze.To \adna ujma.Kupowanie łaski bogówofiarami to jedno, a igranie z obcymi mocami to zupełnie co innego.Nie podoba mi się to. Ale złoto ci się podoba Gopal uśmiechnął się. Tak, bardzo lubię złoto [ Pobierz całość w formacie PDF ]