[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z obydwustron ścieżkę obrastały gęste krzaki.Przebłyskująca tu i ówdzie czerwień zdradza-ła, że są to zapewne krzewy czarnej porzeczki posadzone, aby utrzymać niedzwie-dzie i inne drapieżniki z dala od drogi.Nawet gdyby Vanyel myślał o ucieczce,nie byłby aż tak nierozważny, aby rzucać się w nieprzyjazne objęcia tej gęstwiny,a tym bardziej nie chciałby narażać delikatnej skóry Gwiazdy na bolesne ukłuciakolców.Za krzakami, jak daleko Vanyel sięgał wzrokiem, podszycie lasu było plątani-ną nieznanych roślin, wśród których przepadłby z kretesem.Nie, nic nie kusiło go do ucieczki, a poza logicznymi, były też inne argumenty48przemawiające przeciwko niej.Pod osłoną zarośli zdawały się czaić jakieś dziwne stwory jakieś porusza-jące się bezgłośnie widma.Nie podobały się Vanyelowi te cienie skradające się za krzakami i snującesię między smugami mgły.Nie zwracał już nawet uwagi na drogę, która ciągnęłasię przed i za nimi setkami metrów, nim wtopiła się w głęboki las.Tajemniczecienie przywodziły na myśl zbyt wiele opowieści i baśni, a do Pogranicza z jegoniesamowitymi stworami nie było aż tak daleko.Las robił na Vanyelu wrażenie podejrzanie spokojnego.Tylko czasami ptakodezwał się gdzieś w górze, ponad głuchymi dzwiękami podków końskich na dro-dze, ale i tak jego głos zdawał się zawsze dobiegać z oddali.%7ładen powiew wiatrunie poruszał liści nad głowami i nie było wiewiórek przebiegających wśród gałęzi,by skarcić nieproszonych gości.Oczywiście wydawało się dość prawdopodobne,że swą obecnością płoszyli wszelką zwierzynę, która znała ludzi i obawiała sięich, gdyż w lasach tych odbywały się regularne polowania.Byłoby to dość lo-giczne wytłumaczenie ciszy panującej wśród drzew.Wyobraznia Vanyela jednakże malowała inny, bardziej ponury obraz tego, comogło się czaić za każdą niemal rośliną.Chociaż zrobiło się dość ciepło i należało się spodziewać postoju, tak napraw-dę Vanyel cały czas miał nadzieję, że wcale się nie zatrzymają.Jak dotąd jegopancerz obojętności chronił go przed presją z zewnątrz, lecz teraz, pod wpływemwewnętrznego napięcia podsycanego bujną wyobraznią pojawiło się na nim pęk-nięcie.Czuł się wręcz nieswojo, gdy w południe zatrzymali się na popas, i dopierow momencie kiedy znowu usadowili się w siodłach i wyruszyli w dalszą drogę,odetchnął z ulgą.Jedynym sposobem, jaki pomagał mu utrzymywać nerwy na wo-dzy, było skoncentrowanie się na myśli o tym, jak dobrze poradził sobie z lordemWithenem.Wspomnienie wygłupionej twarzy ojca dawało mu wielką satysfakcję.Withen ujrzał wszakże nie Vanyela chłopca ujrzał mężczyznę na swój sposóbpanującego nad sytuacją, w której się znalazł, a to wyraznie nie było dla niegoprzeżyciem przyjemnym.Gdy tylko wraz z zachodem słońca, w lesie zaczęło się ściemniać, Vanyelz ulgą dostrzegł, że drzewa się przerzedzają, a przed nimi otwiera się ogromnapolana.Bardzo się ucieszył, widząc stojący na niej zajazd, jak również i to, żejego strażnicy wyraznie mieli zamiar zatrzymać się tam na noc.Pozostając wciąż na kamienistej, zakurzonej drodze, zbliżyli się do zajazdu odstrony głównego wejścia i przez bramę wjechali na podwórko.Tam opiekunowieVanyela wstrzymali konie i poczęli rozglądać się za stajennym.Vanyel też zsiadłz konia i dopiero wówczas uświadomił sobie, jak bardzo zesztywniałe i obolałestało się całe jego ciało.49Gdy pojawił się parobek, aby zaopiekować się Gwiazdą, Vanyel bez słowa od-dał mu cugle, a potem zaczął przechadzać się w poprzek podwórka przed staj-nią, próbując odzyskać czucie w nogach.Tymczasem jeden z wojów zniknąłw drzwiach zajazdu, drugi zaś zdjął z mułów tłumoki i przekazał je w ręce in-nych parobków.Dopiero w tym momencie Vanyel zdał sobie sprawę, że nie zna nawet imionswych strażników.Niepokoiło go to [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Z obydwustron ścieżkę obrastały gęste krzaki.Przebłyskująca tu i ówdzie czerwień zdradza-ła, że są to zapewne krzewy czarnej porzeczki posadzone, aby utrzymać niedzwie-dzie i inne drapieżniki z dala od drogi.Nawet gdyby Vanyel myślał o ucieczce,nie byłby aż tak nierozważny, aby rzucać się w nieprzyjazne objęcia tej gęstwiny,a tym bardziej nie chciałby narażać delikatnej skóry Gwiazdy na bolesne ukłuciakolców.Za krzakami, jak daleko Vanyel sięgał wzrokiem, podszycie lasu było plątani-ną nieznanych roślin, wśród których przepadłby z kretesem.Nie, nic nie kusiło go do ucieczki, a poza logicznymi, były też inne argumenty48przemawiające przeciwko niej.Pod osłoną zarośli zdawały się czaić jakieś dziwne stwory jakieś porusza-jące się bezgłośnie widma.Nie podobały się Vanyelowi te cienie skradające się za krzakami i snującesię między smugami mgły.Nie zwracał już nawet uwagi na drogę, która ciągnęłasię przed i za nimi setkami metrów, nim wtopiła się w głęboki las.Tajemniczecienie przywodziły na myśl zbyt wiele opowieści i baśni, a do Pogranicza z jegoniesamowitymi stworami nie było aż tak daleko.Las robił na Vanyelu wrażenie podejrzanie spokojnego.Tylko czasami ptakodezwał się gdzieś w górze, ponad głuchymi dzwiękami podków końskich na dro-dze, ale i tak jego głos zdawał się zawsze dobiegać z oddali.%7ładen powiew wiatrunie poruszał liści nad głowami i nie było wiewiórek przebiegających wśród gałęzi,by skarcić nieproszonych gości.Oczywiście wydawało się dość prawdopodobne,że swą obecnością płoszyli wszelką zwierzynę, która znała ludzi i obawiała sięich, gdyż w lasach tych odbywały się regularne polowania.Byłoby to dość lo-giczne wytłumaczenie ciszy panującej wśród drzew.Wyobraznia Vanyela jednakże malowała inny, bardziej ponury obraz tego, comogło się czaić za każdą niemal rośliną.Chociaż zrobiło się dość ciepło i należało się spodziewać postoju, tak napraw-dę Vanyel cały czas miał nadzieję, że wcale się nie zatrzymają.Jak dotąd jegopancerz obojętności chronił go przed presją z zewnątrz, lecz teraz, pod wpływemwewnętrznego napięcia podsycanego bujną wyobraznią pojawiło się na nim pęk-nięcie.Czuł się wręcz nieswojo, gdy w południe zatrzymali się na popas, i dopierow momencie kiedy znowu usadowili się w siodłach i wyruszyli w dalszą drogę,odetchnął z ulgą.Jedynym sposobem, jaki pomagał mu utrzymywać nerwy na wo-dzy, było skoncentrowanie się na myśli o tym, jak dobrze poradził sobie z lordemWithenem.Wspomnienie wygłupionej twarzy ojca dawało mu wielką satysfakcję.Withen ujrzał wszakże nie Vanyela chłopca ujrzał mężczyznę na swój sposóbpanującego nad sytuacją, w której się znalazł, a to wyraznie nie było dla niegoprzeżyciem przyjemnym.Gdy tylko wraz z zachodem słońca, w lesie zaczęło się ściemniać, Vanyelz ulgą dostrzegł, że drzewa się przerzedzają, a przed nimi otwiera się ogromnapolana.Bardzo się ucieszył, widząc stojący na niej zajazd, jak również i to, żejego strażnicy wyraznie mieli zamiar zatrzymać się tam na noc.Pozostając wciąż na kamienistej, zakurzonej drodze, zbliżyli się do zajazdu odstrony głównego wejścia i przez bramę wjechali na podwórko.Tam opiekunowieVanyela wstrzymali konie i poczęli rozglądać się za stajennym.Vanyel też zsiadłz konia i dopiero wówczas uświadomił sobie, jak bardzo zesztywniałe i obolałestało się całe jego ciało.49Gdy pojawił się parobek, aby zaopiekować się Gwiazdą, Vanyel bez słowa od-dał mu cugle, a potem zaczął przechadzać się w poprzek podwórka przed staj-nią, próbując odzyskać czucie w nogach.Tymczasem jeden z wojów zniknąłw drzwiach zajazdu, drugi zaś zdjął z mułów tłumoki i przekazał je w ręce in-nych parobków.Dopiero w tym momencie Vanyel zdał sobie sprawę, że nie zna nawet imionswych strażników.Niepokoiło go to [ Pobierz całość w formacie PDF ]