[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kto? Chłopy rezuny. A siła ich jest? Będzie ze dwustu.Nie wiadomo, panie, co począć, bo leżą w wąwozie, przez który droganam wypada.Ognie palą, jeno blasku nie widać, bo w dole.Straży nijakich nie mają: możnado nich podejść na strzelanie z łuku. Dobrze! rzekł pan Skrzetuski i zwróciwszy się do semenów począł dwom starszym wydawać rozkazy.Wnet orszak ruszył żywo przed siebie, ale tak cicho, że tylko trzaskanie gałązek mogłozdradzić pochód; strzemię nie zadzwoniło o strzemię, szabla nie zabrzękła, konie, zwyczajnepodchodzeń i napadów, szły wilczym chodem bez parskania i rżenia.Przybywszy na miejsce,gdzie droga skręcała się nagle, semenowie ujrzeli zaraz z dala ognie i niewyrazne postacieludzkie.Tu pan Skrzetuski podzielił ich na trzy oddziały, z których jeden pozostał na miejscu,drugi poszedł krawędzią wzdłuż wąwozu, by zamknąć przeciwległe ujście, a trzeci, zsiadłszyz koni i czołgając się na brzuchach, położył się na samej krawędzi, tuż nad chłopskimi głowami.215Pan Skrzetuski, który znajdował się w owym środkowym oddziele, spojrzawszy w dół wi-dział jak na dłoni, w odległości dwudziestu lub trzydziestu kroków, całe obozowisko: ogniskpaliło się dziesięć, ale nie płonęły zbyt jaskrawo, wisiały w nich bowiem kotły z jedzeniem.Zapach dymu i warzonych miąs dochodził wyraznie do nozdrzy pana Skrzetuskiego i seme-nów.Naokół kotłów stali lub leżeli chłopi pijąc i gwarząc.Niektórzy mieli w ręku flasze zwódką, inni wspierali się na spisach, na których ostrzach osadzone były, jako trofea, ściętegłowy mężczyzn, kobiet i dzieci.Blask ognia odbijał się w ich martwych zrenicach i wyszcze-rzonych zębach; tenże sam blask oświecał twarze chłopskie dzikie, okrutne.Tuż pod samąścianą jaru kilkunastu z nich spało chrapiąc głośno; inni gwarzyli, inni poprawiali ogniska,które strzelały wówczas do góry snopami złotych iskier.Przy największym ognisku siedział,zwrócony plecami do ściany wąwozu i do pana Skrzetuskiego, barczysty stary dziad ibrzdąkał na lirze; naokoło niego skupiło się półkolem ze trzydziestu rezunów.Do uszu pana Skrzetuskiego doszły następujące słowa: Hej, didu! pro Kozaka Hołotu! Nie! wołali inni pro Marusiu Bohusławku! Do czorta z Marusią! o panu z Potoka, o panu z Potoka! wołały najliczniejsze głosy.Did uderzył silniej w lirę.odchrząknął i począł śpiewać:Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory majesz mnoho,%7łe riwny budesz tomu, w kotoroho ne majesz niczoho,Bo toj sprawujet, szczo wsim kierujet, sam Boh myłostywe,Wsi naszy sprawy na swojej szali ważyt sprawedływe.Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory wysokoUmom litajesz, mudrosty znajesz, szyroko, hłuboko.Tu did przerwał na chwilę i westchnął, a za nim poczęli wzdychać i chłopi.Coraz też ichwięcej zbierało się koło niego a i pan Skrzetuski, choć wiedział, że już wszyscy jego ludziemuszą być w pogotowiu, nie dawał hasła do napadu.Ta noc cicha, płonące ogniska, dzikiepostacie i pieśń o panu Mikołaju Potockim, jeszcze nie dośpiewana, wzbudziły w rycerzu ja-kieś dziwne myśli, jakieś uczucia i tęsknotę, z których sam sobie sprawy zdać nie umiał.Niezagojone rany jego serca otworzyły się, ścisnął go żal głęboki za niedawną przeszłością, zautraconym szczęściem, za owymi chwilami ciszy i spokoju.Zadumał się i rozżalił a tymcza-sem did śpiewał dalej:Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory wojujesz,Aukom striłamy, porochom, kulami i meczem szyrmujesz,Bo też rycere i kawalere pered tym buwały,Tym wojowały, od tohoż mecza sami umirały!Stań, obernysia, hlań, zadywysia i skiń z sercia butu,Nawerny oka, kotory z Potoka idesz na Sławutu.Newynnyje duszy beresz za uszy, wolnost odejmujesz,Korola ne znajesz, rady ne dbajesz, sam sobie sejmujesz.Hej, porażajsia, ne zapalajsia, bo ty rejmentarujesz,Sam buławoju, w sem polskim kraju, jak sam choczesz, kierujesz.1515Zacytowane ułamki wyjęte są ze współczesnej pieśni zapisanej w Latopiscu, czyli Kroniczce, Joachima Jerli-cza.Wydawca przypuszcza, że pieśń ułożył sam Jerlicz, ale niczym przypuszczenia nie popiera.Chociaż z dru-giej strony polonizmy, których się autor pieśni dopuścił, zdradzają jego narodowść.216Did znów ustał, a w tem kamyk wysunął się spod opartej na nim ręki jednego z semenów ipoczął się toczyć z szelestem na dół.Kilku chłopów zakryło oczy rękoma i poczęło patrzyćbystro w górę ku losowi; wtedy pan Skrzetuski uznał, iż czas nadszedł, i wypalił w środektłumu z pistoletu. Bij! morduj! krzyknął i trzydziestu semenów dało ognia tak prawie, jak w twarz chłop-stwu, a po wystrzeleniu, z szablami w ręku, zsunęli się błyskawicą po pochyłej ścianie wąwo-zu między przerażonych i zmieszanych rezunów. Bij! morduj! zabrzmiało przy jednym ujściu wąwozu. Bij! morduj! powtórzyły dzikie głosy przy drugim. Jarema! Jarema!Napad tak był niespodziany, przerażenie tak straszne, iż chłopstwo, choć zbrojne, prawieżadnego nie dawało oporu.Już i tak opowiadano w obozach zbuntowanej czerni, że Jeremiprzy pomocy złego ducha może być i bić jednocześnie w kilku miejscach, a teraz to imięspadłszy na nie oczekujących niczego i bezpiecznych istotnie jak imię złego ducha wytrą-ciło im broń z ręki.Zresztą spisy i kosy nie dały się użyć w ciasnym miejscu, więc też przy-parci jak stado owiec do przeciwległej ściany jaru, rąbani szablami przez łby i twarze, bici,przebijani, deptani nogami, wyciągali z szaleństwem strachu ręce i chwytając nieubłaganeżelazo ginęli.Cichy bór napełnił się złowrogim wrzaskiem bitwy.Niektórzy starali się ujśćprzez prostopadłą ścianę jaru i drapiąc się, kalecząc sobie ręce spadali na sztychy szabel.Nie-którzy ginęli spokojnie, inni ryczeli litości, inni zasłaniali twarze rękoma, nie chcąc widziećchwili śmierci, inni znów rzucali się na ziemię twarzą na dół, a nad świstem szabel, nad wy-ciem konających górował krzyk napastników: Jarema! Jarema! krzyk, od którego włosypowstawały na chłopskich głowach i śmierć tym straszniejszą się wydawała.A dziad gruchnął w łeb lirą jednego z semenów, aż się przewrócił, drugiego złapał za rękę,by cięciu szablą przeszkodzić, i ryczał ze strachu jak bawół [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Kto? Chłopy rezuny. A siła ich jest? Będzie ze dwustu.Nie wiadomo, panie, co począć, bo leżą w wąwozie, przez który droganam wypada.Ognie palą, jeno blasku nie widać, bo w dole.Straży nijakich nie mają: możnado nich podejść na strzelanie z łuku. Dobrze! rzekł pan Skrzetuski i zwróciwszy się do semenów począł dwom starszym wydawać rozkazy.Wnet orszak ruszył żywo przed siebie, ale tak cicho, że tylko trzaskanie gałązek mogłozdradzić pochód; strzemię nie zadzwoniło o strzemię, szabla nie zabrzękła, konie, zwyczajnepodchodzeń i napadów, szły wilczym chodem bez parskania i rżenia.Przybywszy na miejsce,gdzie droga skręcała się nagle, semenowie ujrzeli zaraz z dala ognie i niewyrazne postacieludzkie.Tu pan Skrzetuski podzielił ich na trzy oddziały, z których jeden pozostał na miejscu,drugi poszedł krawędzią wzdłuż wąwozu, by zamknąć przeciwległe ujście, a trzeci, zsiadłszyz koni i czołgając się na brzuchach, położył się na samej krawędzi, tuż nad chłopskimi głowami.215Pan Skrzetuski, który znajdował się w owym środkowym oddziele, spojrzawszy w dół wi-dział jak na dłoni, w odległości dwudziestu lub trzydziestu kroków, całe obozowisko: ogniskpaliło się dziesięć, ale nie płonęły zbyt jaskrawo, wisiały w nich bowiem kotły z jedzeniem.Zapach dymu i warzonych miąs dochodził wyraznie do nozdrzy pana Skrzetuskiego i seme-nów.Naokół kotłów stali lub leżeli chłopi pijąc i gwarząc.Niektórzy mieli w ręku flasze zwódką, inni wspierali się na spisach, na których ostrzach osadzone były, jako trofea, ściętegłowy mężczyzn, kobiet i dzieci.Blask ognia odbijał się w ich martwych zrenicach i wyszcze-rzonych zębach; tenże sam blask oświecał twarze chłopskie dzikie, okrutne.Tuż pod samąścianą jaru kilkunastu z nich spało chrapiąc głośno; inni gwarzyli, inni poprawiali ogniska,które strzelały wówczas do góry snopami złotych iskier.Przy największym ognisku siedział,zwrócony plecami do ściany wąwozu i do pana Skrzetuskiego, barczysty stary dziad ibrzdąkał na lirze; naokoło niego skupiło się półkolem ze trzydziestu rezunów.Do uszu pana Skrzetuskiego doszły następujące słowa: Hej, didu! pro Kozaka Hołotu! Nie! wołali inni pro Marusiu Bohusławku! Do czorta z Marusią! o panu z Potoka, o panu z Potoka! wołały najliczniejsze głosy.Did uderzył silniej w lirę.odchrząknął i począł śpiewać:Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory majesz mnoho,%7łe riwny budesz tomu, w kotoroho ne majesz niczoho,Bo toj sprawujet, szczo wsim kierujet, sam Boh myłostywe,Wsi naszy sprawy na swojej szali ważyt sprawedływe.Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory wysokoUmom litajesz, mudrosty znajesz, szyroko, hłuboko.Tu did przerwał na chwilę i westchnął, a za nim poczęli wzdychać i chłopi.Coraz też ichwięcej zbierało się koło niego a i pan Skrzetuski, choć wiedział, że już wszyscy jego ludziemuszą być w pogotowiu, nie dawał hasła do napadu.Ta noc cicha, płonące ogniska, dzikiepostacie i pieśń o panu Mikołaju Potockim, jeszcze nie dośpiewana, wzbudziły w rycerzu ja-kieś dziwne myśli, jakieś uczucia i tęsknotę, z których sam sobie sprawy zdać nie umiał.Niezagojone rany jego serca otworzyły się, ścisnął go żal głęboki za niedawną przeszłością, zautraconym szczęściem, za owymi chwilami ciszy i spokoju.Zadumał się i rozżalił a tymcza-sem did śpiewał dalej:Stań, obernysia, hlań, zadywysia, kotory wojujesz,Aukom striłamy, porochom, kulami i meczem szyrmujesz,Bo też rycere i kawalere pered tym buwały,Tym wojowały, od tohoż mecza sami umirały!Stań, obernysia, hlań, zadywysia i skiń z sercia butu,Nawerny oka, kotory z Potoka idesz na Sławutu.Newynnyje duszy beresz za uszy, wolnost odejmujesz,Korola ne znajesz, rady ne dbajesz, sam sobie sejmujesz.Hej, porażajsia, ne zapalajsia, bo ty rejmentarujesz,Sam buławoju, w sem polskim kraju, jak sam choczesz, kierujesz.1515Zacytowane ułamki wyjęte są ze współczesnej pieśni zapisanej w Latopiscu, czyli Kroniczce, Joachima Jerli-cza.Wydawca przypuszcza, że pieśń ułożył sam Jerlicz, ale niczym przypuszczenia nie popiera.Chociaż z dru-giej strony polonizmy, których się autor pieśni dopuścił, zdradzają jego narodowść.216Did znów ustał, a w tem kamyk wysunął się spod opartej na nim ręki jednego z semenów ipoczął się toczyć z szelestem na dół.Kilku chłopów zakryło oczy rękoma i poczęło patrzyćbystro w górę ku losowi; wtedy pan Skrzetuski uznał, iż czas nadszedł, i wypalił w środektłumu z pistoletu. Bij! morduj! krzyknął i trzydziestu semenów dało ognia tak prawie, jak w twarz chłop-stwu, a po wystrzeleniu, z szablami w ręku, zsunęli się błyskawicą po pochyłej ścianie wąwo-zu między przerażonych i zmieszanych rezunów. Bij! morduj! zabrzmiało przy jednym ujściu wąwozu. Bij! morduj! powtórzyły dzikie głosy przy drugim. Jarema! Jarema!Napad tak był niespodziany, przerażenie tak straszne, iż chłopstwo, choć zbrojne, prawieżadnego nie dawało oporu.Już i tak opowiadano w obozach zbuntowanej czerni, że Jeremiprzy pomocy złego ducha może być i bić jednocześnie w kilku miejscach, a teraz to imięspadłszy na nie oczekujących niczego i bezpiecznych istotnie jak imię złego ducha wytrą-ciło im broń z ręki.Zresztą spisy i kosy nie dały się użyć w ciasnym miejscu, więc też przy-parci jak stado owiec do przeciwległej ściany jaru, rąbani szablami przez łby i twarze, bici,przebijani, deptani nogami, wyciągali z szaleństwem strachu ręce i chwytając nieubłaganeżelazo ginęli.Cichy bór napełnił się złowrogim wrzaskiem bitwy.Niektórzy starali się ujśćprzez prostopadłą ścianę jaru i drapiąc się, kalecząc sobie ręce spadali na sztychy szabel.Nie-którzy ginęli spokojnie, inni ryczeli litości, inni zasłaniali twarze rękoma, nie chcąc widziećchwili śmierci, inni znów rzucali się na ziemię twarzą na dół, a nad świstem szabel, nad wy-ciem konających górował krzyk napastników: Jarema! Jarema! krzyk, od którego włosypowstawały na chłopskich głowach i śmierć tym straszniejszą się wydawała.A dziad gruchnął w łeb lirą jednego z semenów, aż się przewrócił, drugiego złapał za rękę,by cięciu szablą przeszkodzić, i ryczał ze strachu jak bawół [ Pobierz całość w formacie PDF ]