[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy pomocy mapy przedstawili nam sytuację.Na północnym-wschodzierozciągała się wielokilometrowa pustka: z tej strony nie było możliwościnawiązania kontaktu.Na wschodzie i na południowym wschodzie pozycje byłyrozsiane wzdłuż skraju wioski w której wróg ponownie skoncentrował siły.Oczywiście nigdzie nie było ciągłości.Pięć czołgów pozostawało do naszejdyspozycji, pięć starych, żałosnych, zużytych czołgów: musieliśmy jednakzadowolić się tym, co było.Zbliżała się godzina piąta.Nagle niemieckipułkownik kazał wszystkim zamilknąć: przeciągły klekot czołgowych gąsienicnarastał w ciszy kończącej się nocy! Pułkownik wstał, zebrał mapy, dał znaćczłonkom sztabu.Jego oddziały, zastąpione przez nasze, opuściły już wioskę.Nie miał żadnego powodu żeby zostawać w Nowo-Budzie.Decydując się napozostanie z nami na czas potyczki ryzykował, że zostanie odcięty z dalaod swych ludzi.Chwilę pózniej zniknął.Komendant Lippert nasłuchiwałnieruchomo.Hałas czołgów umilkł, powróciła cisza.Wrogie czołgi zmieniłypozycje.Nic więcej.Nic się nie działo przez następne dwie godziny.%7łołnierze którzy pilnowali flank, przecierając niewyspane oczy wpatrywalisię w zakręt na końcu wzniesienia, za którym schroniły się sowieckieczołgi.Serie pocisków z  organów Stalina" co jakiś czas spadały na wioskę,którą zajmowało już tylko nasze dowództwo.To musiało zle się skończyć.Ogodzinie siódmej głośny, płaski dzwięk silników czołgowych wypełnił po razdrugi Nowo-Budę.Pięć niemieckich czołgów włączyło silniki i rozpoczęłozmieniać pozycję.Ludzie biegali w błocie nie patrząc na nic ani niczegonie słysząc.Trzy pociski czołgowe, wystrzelone z bardzo bliskiejodległości, przeleciały przez naszą chatkę.Wszystko zwaliło nam się nagłowy.Zostaliśmy na wpół pogrzebani gruzami.Ja dostałem potężnym odłamem wbrzuch.Odgrzebałem się i z trudem podniosłem, obsypany od stóp do główżółtym pyłem ze strzechy.Po obu stronach ruin domu biegli żołnierzekrzycząc.Goniły ich sowieckie czołgi.Jeden z nich już nas minął.Dwustu poległychRosjanie przypuścili atak na Nowo-Budę.Porwaliśmy w pośpiechu pistoletymaszynowe i wybiegliśmy, Lippert i ja, w środek pięćdziesięcioosobowejgrupy.Dwie równoległe drogi pomiędzy którymi się znajdowaliśmy, zadudniłyczołgami.Piętnaście nieprzyjacielskich czołgów przetoczyło się postanowiskach strzeleckich.Ludzie zostali zmiażdżeni w błocie ichgąsienicami, albo zmasakrowani przez wrzeszczące hordy Azjatów, którzypodążali w ślad za nimi.Pięć niemieckich czołgów wycofało się do krańcawsi.Jeden z nich wrócił i stanął nos w nos z sowieckim czołgiem.Wystrzeliły prawie jednocześnie.Jeden z rosyjskich czołgów ruszył na nas ztaką prędkością, że nie zdążyliśmy zareagować.Wyrzuciło nas w powietrze.Dzwoniło nam w uszach.Spadliśmy na ziemię bezładnie, żywi przemieszani zmartwymi.Naszego niemieckiego oficera łącznikowego wbiło w gęste błototak,że tkwił w nim jak kołek, z głową w błocie i nogami w powietrzu.Czołginadal grzmiały i sunęły dwoma drogami miażdżąc piechotę osaczoną zewszystkich stron.Udało mi się wczołgać do rowu.Długi, wyżłobiony, ciepłyodłamek wystawał z mojej kurtki.Czułem, że zostałem trafiony w bok i wramię, ale ciągle trzymałem się na nogach.Przerażeni ludzie zbiegali zewzgórz na zachód od wioski sądząc, że wszystko już stracone.Pośrodku nich zjeżdżał ciągnik jednej z armat przeciwpancernych: w pewnej chwiliprzewrócił go pocisk z sowieckiego czołgu.Wyłapywałem ludzi w połowiezbocza: wsadziłem na przypadkowego konia jednego z naszych oficerów ikazałem mu pojechać jeszcze dalej i zebrać wszystkich którzy uciekli.Nasze ostatnie czołgi i armaty przeciwpancerne zostały zepchnięte napołudnie wioski.Ale nadal walczyły.I właśnie tam należało stworzyć zaporę.***Wszyscy wracali w kierunku zabudowań wzdłuż czerwonych płotów przyakompaniamencie salw  organów Stalina".Efekt tych eksplozji byłniesamowity.Każda z trzydziestu sześciu rur wypluwała serię granatów,przypominających kształtem gruszki.Szare sady, sady widmowe obwieszonekrwawymi owocami  strzępami ludzkiego ciała.Mieliśmy w chacie kilkapanzerfaustów, osobistą broń przeciwczołgową, której zaczęliśmy używać naFroncie Wschodnim.W tamtych czasach trzeba było poczekać, aż czołgpodjedzie na dziesięć, piętnaście metrów i dopiero wtedy można było posłaćmu wielkie metalowe jajko przykręcone do wydrążonej rurki.Z tyłu rurki,którą kładło się na ramieniu, wyskakiwał w chwili strzału płomień długościczterech, pięciu metrów.Ktoś, kto znalazł się za strzelającym, natychmiaststawał w płomieniach.W związku z tym nie można było posługiwać siępanzerfaustem w okopach czy na ograniczonej przestrzeni, ponieważ płomieńmógł objąć strzelającego i spowodować jego śmierć.Najlepiej byłoprzyklęknąć za rogiem młyna, pod drzewem, albo w oknie i wystrzelić wostatniej chwili.Ryzyko było wielkie.Bo nawet jeśli jeden czołg wylatywałw powietrze, płomień z panzerfausta zdradzał pozostałym pozycję strzelca.Na odpowiedz nie trzeba był długo czekać.Ale nasi żołnierze lubiliryzykowną grę i wyczyny, które nie wymagały cierpliwości, za to dużoodwagi.Ochotnicy przemknęli się z panzerfaustami w garści pomiędzychatami,za stosami polan i murkami.Szybko otoczyli sowieckie wozybojowe.Czołgi niemieckie i nasze armaty przeciwpancerne dały z siebiewszystko.Po godzinie całe południe wioski było z powrotem w naszychrękach,a pięć sowieckich czołgów stało w płomieniach, wyrzucając na dziesięćmetrów ponad skarpę snopy czerwonych i czarnych iskier.***Rosjanie trzymali wschód i południowy wschód Nowo-Budy.Dziewięć czołgówjakie im pozostały ukryło się i uniemożliwiało kontratak.Nasze straty byłyprzerażające: po dwóch godzinach walki mieliśmy około dwustu zabitych.Grupy żołnierzy którzy poprzedniego wieczora zajmowali stanowiska nabłotnistych polach, z trudem wdrapywały się do nas.Rozebrano mnie iopatrzono za jednym z krzaków na wzniesieniu: odłamek, który trafił mnie wprawe ramię, ranił mnie również w bok.Nie miało to większego znaczeniaponieważ moja rola polegała przede wszystkim na zagrzewaniu do walki.Nogi,głos, płomienny zapał były nietknięte.To wystarczyło.Zdołałem jeszczeprzegrupować przybywających ludzi, wyjaśnić im sytuację i przekazaćrozkazy oficerom.Każdy z nich mijał po drodze błędny pochód rannych izdążył nasłuchać się opowieści sanitariuszy, jak zwykle bogatych wprzerażające szczegóły. Organy Stalina" zaczęły swój piekielny ostrzał:przy każdej fali granatów parów wypełniał się wielkimi szarymi gejzeramiwybuchów, spod których dobiegały krzyki cierpienia, wzywanie pomocy iserie z broni automatycznej.Nasi żołnierze, przygnębieni trwającym oddwóch tygodni koszmarem, mieli dusze jeszcze cięższe niż ciała.Wioskagdzie w błocie leżało tyle trupów przerażała ich.Wystarczyło jednak szepnąćim tych kilka słów, które zawsze potrafiły wypędzić lęk i oczyścić duszę. Wszyscy byli umorusani błotem, ale uśmiechali się.Poprawiali ekwipunek iruszali na pomoc kolegom którzy znajdowali się w niebezpieczeństwie.Pogoda bardzo się zmieniła.Deszcz przestał padać od czasu gdy na niebie wKorsuniu pojawił się księżyc.Mróz, początkowo nieśmiały, stał się bardzoprzenikliwy.Wiał wiatr, ostry jak strumień lodowych igieł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl