[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nigdzie się nie wybieram.Wolfe przypiął mały nadajnik do paska i przekroczył dolny pulpit, by stanąć w wąskimprzejściu koło drzwi do kokpitu.Bez żadnego ostrzeżenia wyciągnął rękę i szarpnął pasynaramienne na fotelu drugiego pilota.Rudy drgnął i zaczął się odwracać.– Nie ruszaj się! – rozkazał Ken.– Patrz przed siebie.Rudy zastosował się do polecenia.Wbił wzrok w tablicę przyrządów przed sobą.Ken sięgnąłna dół, przez moment czymś tam manipulował, po czym rzucił Rudy’emu przez lewe ramię pasy.– Trzymaj te dwa pasy – warknął.– Mocno!– Po co?– Nie gadaj, tylko ciągnij.Rudy ujął pasy prawą ręką i wyciągnął jak najdalej.– Co teraz?– Wsunąłem detonator do rolki tych pasów w twoim fotelu.Teraz to one utrzymują przyciskwciśnięty.Póki będziesz utrzymywał jednakowy nacisk na te pasy, przycisk pozostanie wciśnięty.– Nie! – krzyknął Rudy.– Nie może mnie pan tak zostawić!– Że co? A w jakim stanie ty mnie zostawiłeś, gdy skłamałeś tamtemu sędziemu? Mogę cięzostawić tak, jak mi się podoba, ty gnido.– Co pan zamierza? – Głos Bosticha był jękiem przerażenia.– Co zamierzam? Pójść do ubikacji i nie chcę, żebyś nawet myślał o opuszczeniu tego miejsca.Jeden twój nieostrożny ruch i wszyscy wylecimy w powietrze.Rudy oddychał z trudem.– Jak tylko skorzysta pan z toalety, wróci pan, prawda?– Może tak, może nie.Może opuszczę ten samolot i zostawię cię tak, aż uzyskam twojezeznanie.Albo wypuszczę pasażerów i podpalę maszynę, żebyś mógł sam zdecydować, czy woliszwylecieć w powietrze czy się usmażyć.Jeszcze nie zdecydowałem, na razie wiem tylko jedno:podpiszesz zeznanie, będziesz mógł odejść.Przemyśl to.Ken pochylił się nad lewym fotelem i wyciągnął bezpieczniki obwodu radiostacji.– I pamiętaj, Bostich: najmniejsza zmiana napięcia może podnieść przycisk.I nawet nie myślo radiostacjach.Są wyłączone.Rozdział dwudziestyPOKŁAD AIRBRIDGE 90, TELLURIDE;GODZ.15.27Zostawiwszy przerażonego Bosticha na miejscu drugiego pilota, Wolfe sięgnął do pulpitui podniósł mikrofon.– Proszę państwa, zobaczą państwo za chwilę człowieka wychodzącego z kokpitu.Niech niktnie próbuje go zatrzymywać, zbliżać się do niego, rozmawiać z nim lub w inny sposób muprzeszkadzać.Proszę pozostać na swoich miejscach.Dotyczy to również personelu.Popatrzył przez wizjer, a potem przeszedł do toalety.Po chwili wyszedł i zajrzał do kokpitu,gdzie Bostich ściskał pasy w trosce o swoje życie, zupełnie nieświadom tego, że detonator nadalspoczywa w lewej dłoni Kena.– Chcę tylko, żebyś sobie uświadomił, Bostich, że życie nas wszystkich jest naprawdę w twoichrękach – powiedział kpiąco.W kabinie pasażerskiej panowała głęboka cisza.Annette nie było nigdzie widać, więc Kensięgnął po tę samą słuchawkę, z której ona tak często korzystała, by z nim rozmawiać, i połączył sięz tylną kuchnią.Annette odpowiedziała niemal natychmiast.– Wszyscy troje tam jesteście?– Tak – padła lodowata odpowiedź.– Dobrze.Poczujecie zmianę ciśnienia, gdy otworzęprzednie drzwi.Nie przechodźcie do przodu i nie pozwólcie nikomu z pasażerów wstawać.– Rozumiem, kapitanie.– Jeszcze jedno.Będę miał ze sobą detonator.Jeśli zobaczę, że ktokolwiek otwiera drzwi albo,co gorsza, próbuje opuścić samolot, wysadzę wszystko w powietrze.Odłożył słuchawkę i wyjrzał przez małe okienko w drzwiach.Na dole zobaczył szeryfa, któryzgodnie z poleceniem trzymał ręce na głowie.Wyłączył automatyczny trap i odblokował drzwi,a potem wcisnął przełącznik, który wysuwał schody.Otworzył drzwi i stał przez chwilę w wejściu,na wpół spodziewając się kuli.Zamiast tego poczuł na twarzy chłodny wiatr.Zrobił krok na zewnątrz i podniósł lewą rękę.– Widzi pan ten czarny przedmiot, szeryfie? – krzyknął.– Tak – odparł Goodwin.– Czy agentka FBI poinformowała pana, że to detonator i jak on działa?Goodwin przytaknął.– W porządku.Schodzę na dół.Jeśli ktokolwiek czeka gdzieś tu z karabinem, lepiej niech gopan powstrzyma.Jak do mnie strzeli, wszyscy wylecimy w powietrze.– Nikogo poza mną tu nie ma, kapitanie.Kazałem moim ludziom trzymać się z dala.Czego panchce?Ken dotarł do płyty lotniska i natychmiast zajrzał pod samolot.– Nikogo.Coraz lepiej – mruknął do siebie, wstając.– Poproszę o pański rewolwer – zwróciłsię do Goodwina.– Niech go pan wyjmie dwoma palcami z kabury i położy na ziemi, a potem sięodsunie.– Nie.– Nie? – powtórzył Ken ze zdziwieniem.– Nie?– Nie mogę dać panu mojej broni, kapitanie.Ken pokiwał głową.– Nie sądzę, by naprawdę rozumiał pan sytuację.Jak się pan nazywa?– Gary Goodwin.– Nie próbuj grać bohatera, Gary.Dasz mi ten rewolwer albo będziesz miał na sumieniu stodwadzieścia osób.– Nie – powiedział Gary, kręcąc głową.– Czemu?– Bo jest pan kapitanem linii lotniczych i po prostu nie wierzę, że kapitan lotnictwa zrobiłbycoś takiego.Ken ze zdumieniem kiwał głową.– Więc uwierz, Gary.Ten kapitan to zrobi.– Wskazał gulfstreama.– Czy ta agentka FBIpowiedziała ci, że jestem zbyt zdesperowany, żeby martwić się o to, co się stanie?– Nie.– Widzisz, Gary, będą żyć czy umrą, wylecą w powietrze czy się uratują, nic mnie to nieobchodzi.Powiedziała ci to?Goodwin wciąż kręcił głową.Ken umilkł, bo nagle wpadł na pewien pomysł.– Gary, nie powiedziała ci nawet – podjął po chwili – ilu ludzi zabiłem wczoraj koło Ft.Collins?Gary Goodwin wyglądał na zaszokowanego.Nic nie słyszał o żadnym masowym morderstwie,ale w ostatnim tygodniu w ogóle nie słuchał wiadomości radiowych ani telewizyjnych.– Chcesz uzależnić życie tych wszystkich ludzi od nieprzewidywalnych zachowań takiegomaniaka jak ja?– Po co panu rewolwer, skoro ma pan bombę?Ken popatrzył na twarze przyciśnięte do szyb w gulfstreamie; nagle na najwyższym stopniujego schodów pojawiła się atrakcyjna kobieta z przenośnym nadajnikiem w ręku.Ken odpiął radio od paska.– Widzi pan to?Goodwin skinął głową.– To wzmacniacz.Część mechanizmu detonatora.Detonator – podniósł lewą dłoń – nie mazegara.A to ma.Nawet FBI nie zna czegoś takiego, bo sam to zrobiłem.Ken wcisnął parę guzików i położył swoje urządzenie na ziemi.Potem zaczął powoli zbliżaćsię do szeryfa.– Co pan robi?– Zabawimy się w elektronicznego kurczaka.Ustawiłem to tak, żeby wybuchło za niecałąminutę.Pamiętaj, że przez cały czas muszę ściskać detonator w dłoni, żeby bomba natychmiast niewybuchła, ale bez względu na to, czy przyciskam czy nie, wybuchnie za niecałe sześćdziesiątsekund, jeśli ktoś nie podejdzie do tego urządzenia i nie wprowadzi kodu rozbrojenia.– Niech pan posłucha, kapitanie.Nie mogę dać panu rewolweru.– Stwierdzenie szeryfa niezabrzmiało już tak kategorycznie jak poprzednio.– No dobra.W takim razie sam wyjmę go z pańskiej kabury – rzekł Ken [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.– Nigdzie się nie wybieram.Wolfe przypiął mały nadajnik do paska i przekroczył dolny pulpit, by stanąć w wąskimprzejściu koło drzwi do kokpitu.Bez żadnego ostrzeżenia wyciągnął rękę i szarpnął pasynaramienne na fotelu drugiego pilota.Rudy drgnął i zaczął się odwracać.– Nie ruszaj się! – rozkazał Ken.– Patrz przed siebie.Rudy zastosował się do polecenia.Wbił wzrok w tablicę przyrządów przed sobą.Ken sięgnąłna dół, przez moment czymś tam manipulował, po czym rzucił Rudy’emu przez lewe ramię pasy.– Trzymaj te dwa pasy – warknął.– Mocno!– Po co?– Nie gadaj, tylko ciągnij.Rudy ujął pasy prawą ręką i wyciągnął jak najdalej.– Co teraz?– Wsunąłem detonator do rolki tych pasów w twoim fotelu.Teraz to one utrzymują przyciskwciśnięty.Póki będziesz utrzymywał jednakowy nacisk na te pasy, przycisk pozostanie wciśnięty.– Nie! – krzyknął Rudy.– Nie może mnie pan tak zostawić!– Że co? A w jakim stanie ty mnie zostawiłeś, gdy skłamałeś tamtemu sędziemu? Mogę cięzostawić tak, jak mi się podoba, ty gnido.– Co pan zamierza? – Głos Bosticha był jękiem przerażenia.– Co zamierzam? Pójść do ubikacji i nie chcę, żebyś nawet myślał o opuszczeniu tego miejsca.Jeden twój nieostrożny ruch i wszyscy wylecimy w powietrze.Rudy oddychał z trudem.– Jak tylko skorzysta pan z toalety, wróci pan, prawda?– Może tak, może nie.Może opuszczę ten samolot i zostawię cię tak, aż uzyskam twojezeznanie.Albo wypuszczę pasażerów i podpalę maszynę, żebyś mógł sam zdecydować, czy woliszwylecieć w powietrze czy się usmażyć.Jeszcze nie zdecydowałem, na razie wiem tylko jedno:podpiszesz zeznanie, będziesz mógł odejść.Przemyśl to.Ken pochylił się nad lewym fotelem i wyciągnął bezpieczniki obwodu radiostacji.– I pamiętaj, Bostich: najmniejsza zmiana napięcia może podnieść przycisk.I nawet nie myślo radiostacjach.Są wyłączone.Rozdział dwudziestyPOKŁAD AIRBRIDGE 90, TELLURIDE;GODZ.15.27Zostawiwszy przerażonego Bosticha na miejscu drugiego pilota, Wolfe sięgnął do pulpitui podniósł mikrofon.– Proszę państwa, zobaczą państwo za chwilę człowieka wychodzącego z kokpitu.Niech niktnie próbuje go zatrzymywać, zbliżać się do niego, rozmawiać z nim lub w inny sposób muprzeszkadzać.Proszę pozostać na swoich miejscach.Dotyczy to również personelu.Popatrzył przez wizjer, a potem przeszedł do toalety.Po chwili wyszedł i zajrzał do kokpitu,gdzie Bostich ściskał pasy w trosce o swoje życie, zupełnie nieświadom tego, że detonator nadalspoczywa w lewej dłoni Kena.– Chcę tylko, żebyś sobie uświadomił, Bostich, że życie nas wszystkich jest naprawdę w twoichrękach – powiedział kpiąco.W kabinie pasażerskiej panowała głęboka cisza.Annette nie było nigdzie widać, więc Kensięgnął po tę samą słuchawkę, z której ona tak często korzystała, by z nim rozmawiać, i połączył sięz tylną kuchnią.Annette odpowiedziała niemal natychmiast.– Wszyscy troje tam jesteście?– Tak – padła lodowata odpowiedź.– Dobrze.Poczujecie zmianę ciśnienia, gdy otworzęprzednie drzwi.Nie przechodźcie do przodu i nie pozwólcie nikomu z pasażerów wstawać.– Rozumiem, kapitanie.– Jeszcze jedno.Będę miał ze sobą detonator.Jeśli zobaczę, że ktokolwiek otwiera drzwi albo,co gorsza, próbuje opuścić samolot, wysadzę wszystko w powietrze.Odłożył słuchawkę i wyjrzał przez małe okienko w drzwiach.Na dole zobaczył szeryfa, któryzgodnie z poleceniem trzymał ręce na głowie.Wyłączył automatyczny trap i odblokował drzwi,a potem wcisnął przełącznik, który wysuwał schody.Otworzył drzwi i stał przez chwilę w wejściu,na wpół spodziewając się kuli.Zamiast tego poczuł na twarzy chłodny wiatr.Zrobił krok na zewnątrz i podniósł lewą rękę.– Widzi pan ten czarny przedmiot, szeryfie? – krzyknął.– Tak – odparł Goodwin.– Czy agentka FBI poinformowała pana, że to detonator i jak on działa?Goodwin przytaknął.– W porządku.Schodzę na dół.Jeśli ktokolwiek czeka gdzieś tu z karabinem, lepiej niech gopan powstrzyma.Jak do mnie strzeli, wszyscy wylecimy w powietrze.– Nikogo poza mną tu nie ma, kapitanie.Kazałem moim ludziom trzymać się z dala.Czego panchce?Ken dotarł do płyty lotniska i natychmiast zajrzał pod samolot.– Nikogo.Coraz lepiej – mruknął do siebie, wstając.– Poproszę o pański rewolwer – zwróciłsię do Goodwina.– Niech go pan wyjmie dwoma palcami z kabury i położy na ziemi, a potem sięodsunie.– Nie.– Nie? – powtórzył Ken ze zdziwieniem.– Nie?– Nie mogę dać panu mojej broni, kapitanie.Ken pokiwał głową.– Nie sądzę, by naprawdę rozumiał pan sytuację.Jak się pan nazywa?– Gary Goodwin.– Nie próbuj grać bohatera, Gary.Dasz mi ten rewolwer albo będziesz miał na sumieniu stodwadzieścia osób.– Nie – powiedział Gary, kręcąc głową.– Czemu?– Bo jest pan kapitanem linii lotniczych i po prostu nie wierzę, że kapitan lotnictwa zrobiłbycoś takiego.Ken ze zdumieniem kiwał głową.– Więc uwierz, Gary.Ten kapitan to zrobi.– Wskazał gulfstreama.– Czy ta agentka FBIpowiedziała ci, że jestem zbyt zdesperowany, żeby martwić się o to, co się stanie?– Nie.– Widzisz, Gary, będą żyć czy umrą, wylecą w powietrze czy się uratują, nic mnie to nieobchodzi.Powiedziała ci to?Goodwin wciąż kręcił głową.Ken umilkł, bo nagle wpadł na pewien pomysł.– Gary, nie powiedziała ci nawet – podjął po chwili – ilu ludzi zabiłem wczoraj koło Ft.Collins?Gary Goodwin wyglądał na zaszokowanego.Nic nie słyszał o żadnym masowym morderstwie,ale w ostatnim tygodniu w ogóle nie słuchał wiadomości radiowych ani telewizyjnych.– Chcesz uzależnić życie tych wszystkich ludzi od nieprzewidywalnych zachowań takiegomaniaka jak ja?– Po co panu rewolwer, skoro ma pan bombę?Ken popatrzył na twarze przyciśnięte do szyb w gulfstreamie; nagle na najwyższym stopniujego schodów pojawiła się atrakcyjna kobieta z przenośnym nadajnikiem w ręku.Ken odpiął radio od paska.– Widzi pan to?Goodwin skinął głową.– To wzmacniacz.Część mechanizmu detonatora.Detonator – podniósł lewą dłoń – nie mazegara.A to ma.Nawet FBI nie zna czegoś takiego, bo sam to zrobiłem.Ken wcisnął parę guzików i położył swoje urządzenie na ziemi.Potem zaczął powoli zbliżaćsię do szeryfa.– Co pan robi?– Zabawimy się w elektronicznego kurczaka.Ustawiłem to tak, żeby wybuchło za niecałąminutę.Pamiętaj, że przez cały czas muszę ściskać detonator w dłoni, żeby bomba natychmiast niewybuchła, ale bez względu na to, czy przyciskam czy nie, wybuchnie za niecałe sześćdziesiątsekund, jeśli ktoś nie podejdzie do tego urządzenia i nie wprowadzi kodu rozbrojenia.– Niech pan posłucha, kapitanie.Nie mogę dać panu rewolweru.– Stwierdzenie szeryfa niezabrzmiało już tak kategorycznie jak poprzednio.– No dobra.W takim razie sam wyjmę go z pańskiej kabury – rzekł Ken [ Pobierz całość w formacie PDF ]