[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czy tak należy go podawać? Kiedy przyszłaś do baru Liv Huli, wziąłem cię za turystkę zaczął po chwili Vic. Myliłem się.To naraziło nas oboje na niebezpieczeństwo. Panie Serotonin, ja. Spójrz na mnie nalegał Vic. Posłuchaj.Chcę ci coś powiedzieć.Tam największe zagrożeniestwarzają ludzie, którzy czegoś szukają.Tacy, których życie było za trudne i nie potrafili znalezćrozwiązania.Mają nadzieję, że wreszcie spotka ich coś dobrego, ale ta nadzieja żyła w nich zbyt długo.Dlatego są niebezpieczni.Nigdy nie wiadomo, co może ich tam spotkać.Sądzili, że chcą coś odnalezć,ale lepiej by było, gdyby zostali po tamtej stronie.To była jego standardowa przemowa do tego typu kobiet.Z reguły wygłaszał ją w kącie baru LivHuli albo w apartamencie jednego z turystycznych hoteli.Przełknął trunek i pochylił się. Rozumiesz? zapytał.Zadrżała i nagle znowu otuliła się futrem. Gniewasz się dlatego, że się wszystkiego boisz skwitowała.Vic wzruszył z uśmiechem ramionami. To dobrze, że się ze sobą zgadzamy rzekł uprzejmie.Wydęła usta i odwróciła od niego głowę, uwydatniając długie ścięgna szyi.Vic widziałwypełniające je napięcie.Skórę miała nieco ciemniejszą, niż to pamiętał. Dziś rano siedziałam tu bez ruchu całą godzinę zaczęła. Cierpię.Czekam, aż coś się wydarzy, anawet nie wiem, której części mojego życia ma dotknąć. Nagle zwróciła się ku niemu. Czy zgubiłeśkiedyś drogę?Oczy o osobliwym zielonobrązowym kolorze otwierała tak szeroko, że nie ważył się w nie spojrzeć,bojąc się, że rozczaruje ją w jakiś nieokreślony sposób. Skąd miałbym to wiedzieć? zapytał. Ludzie gubią drogę w akcie samoobrony.Potem wpadają w panikę i decydują, że muszą ją znalezćna nowo.Wstała z sofy i stanęła naprzeciwko niego z uśmiechem na twarzy. Przekonaj się sam.Chodz, wyjrzyj przez okno.Nie zareagował, ale ona i tak podeszła do okna. Nie będę na ciebie czekała oznajmiła. Popatrz! zawołała nagle.Za oknem było Saudade, dachy i ulice niknące w wypełnionym mżawką mroku.Linie światła.Pojazdy i piesi migoczący w neonowym blasku, strumienie reklamowe przypominające migracjępastelowych ciem.Z oddali dobiegały krzyki i śmiech.Za tym wszystkim, za portem dla turystów i wojskowymihangarami na samej granicy wzroku, coś się rysowało białawy, skłębiony pas przypominający faleprzyboju.Granica strefy zdarzenia, nieruchome opary niepewnej fizyki.Piękne, ale bardzo niezwykłe.Nad granicą rozciągał się Trakt Kefahuchiego, przeszywający czarne, uległe niebo niczym zasadageneratywna jakiejś prastarej kosmologii.Vic Serotonin podszedł do pani Kielar.Zmarszczył lekko brwi,jakby zobaczył tam coś, czego chciałby być pewien.Potem spojrzał na kobietę. Noc jest spokojna stwierdził.Uśmiechnęła się. Naprawdę? zapytała. Dlaczego tu przyszedłeś? Nie wiem. Powtarzaj to sobie, jeśli chcesz.To nic nie pomoże.Futro znowu się rozchyliło.Na zagłębienia nad obojczykami padło światło miasta.Tam, gdzie biegłskraj atłasowej koszulki, skóra kobiety miała kolor kremu balsamicznego.Biło od niej niespodziewaneciepło.Gdy tylko to zauważył, uświadomiła sobie prawdę.Roześmiała się cicho i odsunęła o krok albodwa. Nie musiałeś do mnie przychodzić.Co znaczy dla ciebie jakaś turystka? Nie chodziło o dziennik,tylko o mnie.Vic złapał ją już za ramiona, drobne i zaokrąglone. Co to jest? zapytał. Co się dzieje?Zaczął ją całować.Gdy jego usta spoczęły bezpiecznie na jej ustach, cofnęła się na sofę i pociągnęła go za sobą.Viczdjął z niej futro i podciągnął koszulkę do talii.Czuł żar na jej twarzy; dostrzegał przelotnie, przezwłasne podniecenie, blask padający na jej skórę.Była jedną z tych kobiet, które wiją się i szarpią.Jakiśwewnętrzny konflikt równie gorący jak ich cienkie kości i opinająca mięśnie skóra każe im się pocić,gdy tylko dotkną twojego ubrania.Wszystko stoi im na drodze.Nie wiesz, czy cię pragną, czy nie, ale cośw nich nie chce się zatrzymać.Ugryzła Vica w ramię.Jedną stopą odepchnęła niecierpliwie futro, apotem położyła się i wepchnęła go w siebie. Jezu mruknął Vic. Lubisz to powiedziała. Lubisz to. Wydała z siebie cichy jęk rozkoszy, jakby ona również tolubiła.Przez chwilę uśmiechała się do sufitu, a potem uniosła nogi i zaczęła powtarzać w rytm ruchówVica tak" głosem pełnym determinacji, lecz zarazem brzmiącym medytacyjnie. Tak.Tak.Tak.Tak.Tak.Nie umilkła, dopóki nie skończył. Jak chciałeś to zrobić? zapytała wtedy.Vic, zdumiony jak chyba nigdy w życiu, spróbował stoczyć się z niej i usiąść, ale oplotła go nogamii złapała za barki, aż musiał spojrzeć jej w oczy. Zabierzesz mnie do strefy, panie Serotonin? zapytała.Nie odrywając od niej wzroku, potrząsnął głową i uwolnił się. Mów mi Vic wymamrotał.Usiadł na brzegu sofy i wyjrzał przez okno. Jestem Vic dodał,mówiąc zarówno do siebie, jak i do niej.Czuł się wykorzystany.Nie wiedział, co właściwie czuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Czy tak należy go podawać? Kiedy przyszłaś do baru Liv Huli, wziąłem cię za turystkę zaczął po chwili Vic. Myliłem się.To naraziło nas oboje na niebezpieczeństwo. Panie Serotonin, ja. Spójrz na mnie nalegał Vic. Posłuchaj.Chcę ci coś powiedzieć.Tam największe zagrożeniestwarzają ludzie, którzy czegoś szukają.Tacy, których życie było za trudne i nie potrafili znalezćrozwiązania.Mają nadzieję, że wreszcie spotka ich coś dobrego, ale ta nadzieja żyła w nich zbyt długo.Dlatego są niebezpieczni.Nigdy nie wiadomo, co może ich tam spotkać.Sądzili, że chcą coś odnalezć,ale lepiej by było, gdyby zostali po tamtej stronie.To była jego standardowa przemowa do tego typu kobiet.Z reguły wygłaszał ją w kącie baru LivHuli albo w apartamencie jednego z turystycznych hoteli.Przełknął trunek i pochylił się. Rozumiesz? zapytał.Zadrżała i nagle znowu otuliła się futrem. Gniewasz się dlatego, że się wszystkiego boisz skwitowała.Vic wzruszył z uśmiechem ramionami. To dobrze, że się ze sobą zgadzamy rzekł uprzejmie.Wydęła usta i odwróciła od niego głowę, uwydatniając długie ścięgna szyi.Vic widziałwypełniające je napięcie.Skórę miała nieco ciemniejszą, niż to pamiętał. Dziś rano siedziałam tu bez ruchu całą godzinę zaczęła. Cierpię.Czekam, aż coś się wydarzy, anawet nie wiem, której części mojego życia ma dotknąć. Nagle zwróciła się ku niemu. Czy zgubiłeśkiedyś drogę?Oczy o osobliwym zielonobrązowym kolorze otwierała tak szeroko, że nie ważył się w nie spojrzeć,bojąc się, że rozczaruje ją w jakiś nieokreślony sposób. Skąd miałbym to wiedzieć? zapytał. Ludzie gubią drogę w akcie samoobrony.Potem wpadają w panikę i decydują, że muszą ją znalezćna nowo.Wstała z sofy i stanęła naprzeciwko niego z uśmiechem na twarzy. Przekonaj się sam.Chodz, wyjrzyj przez okno.Nie zareagował, ale ona i tak podeszła do okna. Nie będę na ciebie czekała oznajmiła. Popatrz! zawołała nagle.Za oknem było Saudade, dachy i ulice niknące w wypełnionym mżawką mroku.Linie światła.Pojazdy i piesi migoczący w neonowym blasku, strumienie reklamowe przypominające migracjępastelowych ciem.Z oddali dobiegały krzyki i śmiech.Za tym wszystkim, za portem dla turystów i wojskowymihangarami na samej granicy wzroku, coś się rysowało białawy, skłębiony pas przypominający faleprzyboju.Granica strefy zdarzenia, nieruchome opary niepewnej fizyki.Piękne, ale bardzo niezwykłe.Nad granicą rozciągał się Trakt Kefahuchiego, przeszywający czarne, uległe niebo niczym zasadageneratywna jakiejś prastarej kosmologii.Vic Serotonin podszedł do pani Kielar.Zmarszczył lekko brwi,jakby zobaczył tam coś, czego chciałby być pewien.Potem spojrzał na kobietę. Noc jest spokojna stwierdził.Uśmiechnęła się. Naprawdę? zapytała. Dlaczego tu przyszedłeś? Nie wiem. Powtarzaj to sobie, jeśli chcesz.To nic nie pomoże.Futro znowu się rozchyliło.Na zagłębienia nad obojczykami padło światło miasta.Tam, gdzie biegłskraj atłasowej koszulki, skóra kobiety miała kolor kremu balsamicznego.Biło od niej niespodziewaneciepło.Gdy tylko to zauważył, uświadomiła sobie prawdę.Roześmiała się cicho i odsunęła o krok albodwa. Nie musiałeś do mnie przychodzić.Co znaczy dla ciebie jakaś turystka? Nie chodziło o dziennik,tylko o mnie.Vic złapał ją już za ramiona, drobne i zaokrąglone. Co to jest? zapytał. Co się dzieje?Zaczął ją całować.Gdy jego usta spoczęły bezpiecznie na jej ustach, cofnęła się na sofę i pociągnęła go za sobą.Viczdjął z niej futro i podciągnął koszulkę do talii.Czuł żar na jej twarzy; dostrzegał przelotnie, przezwłasne podniecenie, blask padający na jej skórę.Była jedną z tych kobiet, które wiją się i szarpią.Jakiśwewnętrzny konflikt równie gorący jak ich cienkie kości i opinająca mięśnie skóra każe im się pocić,gdy tylko dotkną twojego ubrania.Wszystko stoi im na drodze.Nie wiesz, czy cię pragną, czy nie, ale cośw nich nie chce się zatrzymać.Ugryzła Vica w ramię.Jedną stopą odepchnęła niecierpliwie futro, apotem położyła się i wepchnęła go w siebie. Jezu mruknął Vic. Lubisz to powiedziała. Lubisz to. Wydała z siebie cichy jęk rozkoszy, jakby ona również tolubiła.Przez chwilę uśmiechała się do sufitu, a potem uniosła nogi i zaczęła powtarzać w rytm ruchówVica tak" głosem pełnym determinacji, lecz zarazem brzmiącym medytacyjnie. Tak.Tak.Tak.Tak.Tak.Nie umilkła, dopóki nie skończył. Jak chciałeś to zrobić? zapytała wtedy.Vic, zdumiony jak chyba nigdy w życiu, spróbował stoczyć się z niej i usiąść, ale oplotła go nogamii złapała za barki, aż musiał spojrzeć jej w oczy. Zabierzesz mnie do strefy, panie Serotonin? zapytała.Nie odrywając od niej wzroku, potrząsnął głową i uwolnił się. Mów mi Vic wymamrotał.Usiadł na brzegu sofy i wyjrzał przez okno. Jestem Vic dodał,mówiąc zarówno do siebie, jak i do niej.Czuł się wykorzystany.Nie wiedział, co właściwie czuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]