[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo co mogłoby to być?Simon dał w końcu spokój.Ale o sprawie nie zapomniał.Ogień w kominku nie chciał się rozpalić.Jakby wiatr po nocnym sztormiewyczerpał wszystkie swoje siły.Prawie w ogóle nie wiało, w kominie nie byłocugu.Simon dolał podpałki i w końcu ze zdziwionym westchnieniem ogień sięprzebudził.Simon ziewnął, sadowiąc się na krześle w kuchni.Spostrzegł, że zostawił pu-dełko po zapałkach na stole, co było dość nieostrożne.Teraz otworzył je, larwazdawała się odzyskiwać siły.Jej skóra nie była już szara, tylko jasnoczarna, jeślitaki kolor w ogóle istniał.Nie była jednak błyszcząca, nawet kiedy dostarczył jejkolejną porcję śliny.Robak nie wyglądał na umierającego, ale też nie wyglądałzdrowo.Od dziesięciu lat był właścicielem Spiritusa.Każdego ranka dawał mu porcjęśliny, a od czasu do czasu, kiedy stare pudełko się zniszczyło, wymieniał je nanowe.Teraz jednak zrobił coś, czego nigdy dotąd nie robił: przechylił pudełko,wyjął z niego robaka i położył sobie na dłoni.W nocy coś się wydarzyło.Przez wszystkie lata traktował Spiritusa z miesza-niną szacunku i obrzydzenia, teraz jednak, kiedy zobaczył go w tak żałosnymstanie, niemal umierającego, poczuł - może nie współczucie, to nie było właści-we określenie - ale pewną wspólnotę losu.Podlegali tym samym regułom gry.Skóra larwy dotknęła jego skóry i Simon ugryzł się lekko w język.Trzymał wręku robaka, to zawsze budziło obrzydzenie.Czuł jego delikatne ruchy, oznakiżycia toczącego się niezależnie od niego.Chociaż nie w tym przypadku.Nic się nie wydarzyło i Simon się odprężył.Siedział na krześle, trzymająclarwę w otwartej dłoni.Była ciepła, cieplejsza od niego, skoro ją czuł.Pewniezaledwie o kilka stopni, ale wystarczająco, żeby czuł jej ciepło na dłoni.129Ostrożnie zamknął wokół niej palce i opuścił powieki.Powoli, bardzo powolilarwa się poruszyła, poczuł łaskotanie, idące od przedramienia aż do serca idalej, do głowy, jak słaby prąd elektryczny powodujący lekkie podrażnienie.Wyjrzał przez okno.Poranna rosa lśniła na trawie, a on miał wrażenie, żewidzi każdą pojedynczą kroplę i wyobrażał sobie w myślach, jak podchodzi bli-żej i je dotyka.Widział ukryte w pniach drzew żyły, widział, jak naczynka wło-sowate w liściach chłoną wodę.Jak w transie podszedł do drzwi wejściowych iwyszedł na werandę, trzymając nadal larwę w dłoni.I przeżył szok.Wszędzie była woda.wszędzie woda.Wszędzie ją widział.Widział wilgotną ziemię.Zbierającą się w beczce desz-czówkę, która była niczym żywe ciało, otaczające martwe owady i opadłe liście.Na trawniku widział biegnące pod skalnym podłożem żyły.Widział, jak wszyst-ko, co żyło, było zielone, żółte albo czerwone.I prawie wszystko było wodą.Ruszył w stronę pomostu, zobaczył morze.Było zniszczone.Była to wiedza, do wyrażenia której nie potrzebował słów; myśli, których niemusiał artykułować: morze uległo zniszczeniu.Zostało zepsute.Wyszedł napomost, szedł nad wodą, nad zniszczoną wodą.Siłą woli udało mu się przykryć własnymi myślami wiedzę, która nagle goobezwładniła.Przyczepiona do rufy łodzi stara lina przetarła się i łódz dryfowałateraz obok pomostu.Nadeszła fala, łódz okręciła się wokół własnej osi i uderzyłao pal.Simon schylił się, nie zdążył jednak chwycić liny, więc poprosił wodę, żebyrzuciła ją w jego stronę.Nagle z dna trysnęła kaskada wody i lina wylądowała napomoście.Dostał porządny prysznic, i zanim zdołał chwycić linę, ta znów wpa-dła do morza.Otarł wodę z twarzy, patrząc, jak lina coraz bardziej zanurza się w wodzie.Jej poszarpane końce piły wodę jak gąbka.Teraz zażyczył sobie, żeby woda,którą lina była nasiąknięta, przyszła do niego.I nagle lina zaczęła się unosić,posłusznie niczym wąż.W pewnym momencie poczuł ją w dłoniach.Zawiązałsupeł i zacumował łódz.Marzł, wracając do domu w przemoczonym szlafroku; poprosił więc wodę,którą nasiąkł szlafrok, żeby stała się nieco cieplejsza, i woda go posłuchała.Niechciał prosić, żeby w ogóle zniknęła, bo gdyby ktoś go zobaczył, zdziwiłby siępewnie, widząc go idącego w chmurze oparów.Lekkie drżenie, wywołane kontaktem ze Spiritusem, przenikało jego ciało,krew prawie wrzała w jego żyłach i nadal niezwykle wyraznie widział wszędziewodę.Czuł się, jakby miał gorączkę, było mu słabo.To było zbyt ciężkie do-świadczenie, nieprzeznaczone dla człowieka.130Kiedy wrócił do domu i umieścił Spiritusa w pudełku, powrócił do tej myśli.Nieprzeznaczone dla człowieka.Tak było.Był w posiadaniu czegoś, co nie było przeznaczone dla ludzi.Możedlatego trzymał to w tajemnicy: bo może wcale nie powinien tego mieć.To cośnależało do kogoś innego.Do czegoś innego.W końcu ubrał się i wyszedł.Kiedy Spiritus wrócił do pudełka, jego poczucieobecności wody też wróciło do normy: miał jej świadomość, przeczucie, ale towszystko.Usiadł na ławce na werandzie, próbując rozkoszować się pięknymjesiennym dniem, ale bez nadmiernej wrażliwości.Nie bardzo mu się to udawało.Kilka sójek buszowało wśród jaskrawoczer-wonych korali jarzębiny, a on widział jedynie ptaki.Poranne światło padło uko-sem na liście klonu, migoczące tysiącami odcieni żółci i czerwieni, a on widziałtylko jedno drzewo.Chmury na niebie były jedynie chmurami, a niebo za nimijedynie nieskończoną pustką.Każda rzecz była na swoim miejscu, ale nie była ze sobą powiązana.Jeszczeprzed chwilą był jak drżąca igła sejsmografu, teraz zmienił się w sztywny patyk.Pokręcił głową i dotknął kieszeni.Jesteś niebezpieczny.Można się od ciebie uzależnić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Bo co mogłoby to być?Simon dał w końcu spokój.Ale o sprawie nie zapomniał.Ogień w kominku nie chciał się rozpalić.Jakby wiatr po nocnym sztormiewyczerpał wszystkie swoje siły.Prawie w ogóle nie wiało, w kominie nie byłocugu.Simon dolał podpałki i w końcu ze zdziwionym westchnieniem ogień sięprzebudził.Simon ziewnął, sadowiąc się na krześle w kuchni.Spostrzegł, że zostawił pu-dełko po zapałkach na stole, co było dość nieostrożne.Teraz otworzył je, larwazdawała się odzyskiwać siły.Jej skóra nie była już szara, tylko jasnoczarna, jeślitaki kolor w ogóle istniał.Nie była jednak błyszcząca, nawet kiedy dostarczył jejkolejną porcję śliny.Robak nie wyglądał na umierającego, ale też nie wyglądałzdrowo.Od dziesięciu lat był właścicielem Spiritusa.Każdego ranka dawał mu porcjęśliny, a od czasu do czasu, kiedy stare pudełko się zniszczyło, wymieniał je nanowe.Teraz jednak zrobił coś, czego nigdy dotąd nie robił: przechylił pudełko,wyjął z niego robaka i położył sobie na dłoni.W nocy coś się wydarzyło.Przez wszystkie lata traktował Spiritusa z miesza-niną szacunku i obrzydzenia, teraz jednak, kiedy zobaczył go w tak żałosnymstanie, niemal umierającego, poczuł - może nie współczucie, to nie było właści-we określenie - ale pewną wspólnotę losu.Podlegali tym samym regułom gry.Skóra larwy dotknęła jego skóry i Simon ugryzł się lekko w język.Trzymał wręku robaka, to zawsze budziło obrzydzenie.Czuł jego delikatne ruchy, oznakiżycia toczącego się niezależnie od niego.Chociaż nie w tym przypadku.Nic się nie wydarzyło i Simon się odprężył.Siedział na krześle, trzymająclarwę w otwartej dłoni.Była ciepła, cieplejsza od niego, skoro ją czuł.Pewniezaledwie o kilka stopni, ale wystarczająco, żeby czuł jej ciepło na dłoni.129Ostrożnie zamknął wokół niej palce i opuścił powieki.Powoli, bardzo powolilarwa się poruszyła, poczuł łaskotanie, idące od przedramienia aż do serca idalej, do głowy, jak słaby prąd elektryczny powodujący lekkie podrażnienie.Wyjrzał przez okno.Poranna rosa lśniła na trawie, a on miał wrażenie, żewidzi każdą pojedynczą kroplę i wyobrażał sobie w myślach, jak podchodzi bli-żej i je dotyka.Widział ukryte w pniach drzew żyły, widział, jak naczynka wło-sowate w liściach chłoną wodę.Jak w transie podszedł do drzwi wejściowych iwyszedł na werandę, trzymając nadal larwę w dłoni.I przeżył szok.Wszędzie była woda.wszędzie woda.Wszędzie ją widział.Widział wilgotną ziemię.Zbierającą się w beczce desz-czówkę, która była niczym żywe ciało, otaczające martwe owady i opadłe liście.Na trawniku widział biegnące pod skalnym podłożem żyły.Widział, jak wszyst-ko, co żyło, było zielone, żółte albo czerwone.I prawie wszystko było wodą.Ruszył w stronę pomostu, zobaczył morze.Było zniszczone.Była to wiedza, do wyrażenia której nie potrzebował słów; myśli, których niemusiał artykułować: morze uległo zniszczeniu.Zostało zepsute.Wyszedł napomost, szedł nad wodą, nad zniszczoną wodą.Siłą woli udało mu się przykryć własnymi myślami wiedzę, która nagle goobezwładniła.Przyczepiona do rufy łodzi stara lina przetarła się i łódz dryfowałateraz obok pomostu.Nadeszła fala, łódz okręciła się wokół własnej osi i uderzyłao pal.Simon schylił się, nie zdążył jednak chwycić liny, więc poprosił wodę, żebyrzuciła ją w jego stronę.Nagle z dna trysnęła kaskada wody i lina wylądowała napomoście.Dostał porządny prysznic, i zanim zdołał chwycić linę, ta znów wpa-dła do morza.Otarł wodę z twarzy, patrząc, jak lina coraz bardziej zanurza się w wodzie.Jej poszarpane końce piły wodę jak gąbka.Teraz zażyczył sobie, żeby woda,którą lina była nasiąknięta, przyszła do niego.I nagle lina zaczęła się unosić,posłusznie niczym wąż.W pewnym momencie poczuł ją w dłoniach.Zawiązałsupeł i zacumował łódz.Marzł, wracając do domu w przemoczonym szlafroku; poprosił więc wodę,którą nasiąkł szlafrok, żeby stała się nieco cieplejsza, i woda go posłuchała.Niechciał prosić, żeby w ogóle zniknęła, bo gdyby ktoś go zobaczył, zdziwiłby siępewnie, widząc go idącego w chmurze oparów.Lekkie drżenie, wywołane kontaktem ze Spiritusem, przenikało jego ciało,krew prawie wrzała w jego żyłach i nadal niezwykle wyraznie widział wszędziewodę.Czuł się, jakby miał gorączkę, było mu słabo.To było zbyt ciężkie do-świadczenie, nieprzeznaczone dla człowieka.130Kiedy wrócił do domu i umieścił Spiritusa w pudełku, powrócił do tej myśli.Nieprzeznaczone dla człowieka.Tak było.Był w posiadaniu czegoś, co nie było przeznaczone dla ludzi.Możedlatego trzymał to w tajemnicy: bo może wcale nie powinien tego mieć.To cośnależało do kogoś innego.Do czegoś innego.W końcu ubrał się i wyszedł.Kiedy Spiritus wrócił do pudełka, jego poczucieobecności wody też wróciło do normy: miał jej świadomość, przeczucie, ale towszystko.Usiadł na ławce na werandzie, próbując rozkoszować się pięknymjesiennym dniem, ale bez nadmiernej wrażliwości.Nie bardzo mu się to udawało.Kilka sójek buszowało wśród jaskrawoczer-wonych korali jarzębiny, a on widział jedynie ptaki.Poranne światło padło uko-sem na liście klonu, migoczące tysiącami odcieni żółci i czerwieni, a on widziałtylko jedno drzewo.Chmury na niebie były jedynie chmurami, a niebo za nimijedynie nieskończoną pustką.Każda rzecz była na swoim miejscu, ale nie była ze sobą powiązana.Jeszczeprzed chwilą był jak drżąca igła sejsmografu, teraz zmienił się w sztywny patyk.Pokręcił głową i dotknął kieszeni.Jesteś niebezpieczny.Można się od ciebie uzależnić [ Pobierz całość w formacie PDF ]