[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rewolwero krótkiej lufie, który ojciec zawsze nosił do pracy, zdawał się znikać w zestawieniuz uwielbianymi przez niego krzykliwymi krawatami i marynarkami.Zatrzymała tylkojedno zdjęcie, na którym byli razem, zrobione przed domem tuż po burzy śnieżnej.Stalina nim, obejmując ramionami ulepionego wspólnie bałwana, jak najdroższegoprzyjaciela.Był wczesny kwiecień, cały Zrodkowy Zachód niecierpliwie wyglądał jużwiosny, otrzymując w zamian ostatni, mrożący podmuch zimna.Bałwan ubrany byłw czapkę do baseballa, miał oczy z kamyków i ręce z ułamanych gałęzi.Zawiązali mujeszcze szalik i wyrysowali głupkowaty, rozbrajający uśmiech.Był naprawdęwspaniałym bałwanem, prawie jak żywy.Stopniał, oczywiście.Nadeszła nagła zmianapogody i w ciągu tygodnia nie było po nim śladu.Do Keys przyjechali w rok po śmierci ojca.Punktem docelowym było tak naprawdęMiami; mieli tam rodzinę.Jednak wylądowali w końcu na południu, gdzie ich matkadostała pracę jako kierowniczka restauracji położonej tuż przy przystani dla łodzirybackich.Stamtąd właśnie wziął się ojczym.Całkiem go nawet lubiła, pomyślała.Odległy, a jednak skłonny nauczyć ją tego, cosam wiedział o wielkim łowieniu.Kiedy myślała o nim, widziała od razu głębokiczerwonobrązowy odcień, na jaki opalone były jego ramiona, usiane białymi,odbarwionymi plamkami zmian przedrakowych.Zawsze miała ochotę ich dotknąć, alenigdy tego nie zrobiła.Nadal wyprowadzał co rano swą łódz z portu Whale Harbor,wynajmując siebie i ją amatorom mocnych wrażeń rybackich.Swą sportową łódzrybacką nazwał Ostatnia szansa.Turyści myśleli, że odnosi się to do złowienia taaakiejryby, on zaś miał raczej na myśli własną, mikrą egzystencję szypra.Chociaż matka jej tego nigdy nie powiedziała, domyślała się, że była dzieckiemz przypadku.Urodziła się, gdy jej rodzice zaczynali właśnie wchodzić w wiek średni, odbraci oddzielała ją ponad dziesięcioletnia różnica wieku.Obaj opuścili Keys tak szybko,jak tylko pozwolił im na to wiek i wykształcenie, jeden, by otworzyć kancelarię prawnąw Atlancie, drugi, by prowadzić odnoszącą umiarkowane sukcesy firmę eksportowo-importową w Miami.Dowcip rodzinny głosił, że był on jedynym legalnym importeremtowarów w mieście i przez to najuboższym.Przez jakiś czas myślała, że pójdzie w śladynajpierw jednego brata, pózniej drugiego.W końcu studiowała na UniwersytecieStanowym na Florydzie, gdzie udawało jej się utrzymywać z roku na rok na tyle wysokąśrednią, by bez kłopotu móc pózniej zacząć studia doktoranckie.%7łe wstąpi do policji,zdecydowała po tym, jak została zgwałcona.Wspomnienie zdawało się piec oddalonym bólem.Był koniec semestruw Gainesville, prawie lato, gorące i wilgotne.Nie miała zamiaru iść na tamtą imprezęw klubie zaprzyjaznionego towarzystwa studenckiego, ale niezwykle ciężki egzaminz psychologii zupełnie pozbawił ją woli i energii, gdy więc koleżanki z pokoju zaczęły jąnamawiać, by z nimi poszła, nie opierała się długo.Pamiętała ogłuszający hałas, wdzierający się wszędzie.Krzykliwe głosy, muzyka,zbyt wiele osób wciśniętych w zbyt ciasne pomieszczenie.Stary, drewniany budynektrząsł się w posadach.Szybko wypiła kolejne piwo, szukając ucieczki przed upałem.Zarysy świata rozmazały się nieco, impreza stała się nagle całkiem do przyjęcia.Dobrze po północy, nie mogąc odnalezć w ścisku swoich towarzyszek, wyszła sama,odrzucając niezliczone propozycje narzucającego się towarzystwa podchmielonychstudentów.Wypiła na tyle dużo, by czuć płynną jedność z nocą, idąc niepewnymkrokiem pod gwiazdami.Wiedziała, w którym kierunku ma iść, nie była jednak w staniezrobić tego szybko.Aatwy cel, pomyślała gorzko.Nie zauważyła dwóch mężczyzn idących z tyłu pod osłoną cienia do momentu, ażbyli tuż za nią.Zarzucili jej kurtkę na głowę i ogłuszyli szybkimi razami pięści.Niemiała nawet czasu, żeby krzyknąć, starać się oswobodzić, uciec.To był najbardziejnienawistny fragment całego wspomnienia.Spokojnie mogłam im uciec.Poczuła, jaknapinają się jej mięśnie łydek.Okręgowa mistrzyni juniorów w biegachśredniodystansowych.Filar uniwersyteckiej żeńskiej drużyny lekkoatletycznej.Gdybymtylko zdołała się wyrwać, choćby na ułamek sekundy, nigdy by mnie nie dogonili.Niemieliby szans.Pamiętała miażdżący ciężar dwóch męskich ciał, wgniatający ją w ziemię.Ból najpierw był obezwładniający, potem jakby zaczął powoli odpływać.Bała się, że sięudusi lub zostanie zgnieciona.Szamotała się do chwili, gdy jeden z nich wymierzył jejcios pięścią w brodę, pogrążając ją w oszołomieniu przekraczającym skutkinajmocniejszego alkoholu.Zemdlała, odczuwając prawie wdzięczność za chwiloweuwolnienie od bólu i okropności tego, co się działo.Jechała coraz prędzej w stronę Miami, nabierając prędkości wraz z odżywającymiwspomnieniami.Nic się przecież nie stało, myślała.Obudziła się w szpitalu, zgwałcona.Kłucie, dotykanie, ponowne wdzieranie się w nią.Złożyć zeznanie przed policjąuniwersytecką.Potem jeszcze detektyw z miasta.Czy mogłaby pani opisać napastników?Było ciemno.Przytrzymali mnie.Ale jak wyglądali? Byli silni.Jeden zarzucił mi kurtkęna głowę.Czy byli biali? Czarni? Latynosi? Niscy? Wysocy? Postawni? Chudzi? Byli namnie.Czy coś mówili? Nie, tylko robili to.Zadzwoniła do domu.Usłyszałaspazmatyczny, bezsensowny płacz matki i wściekłość bijącą z głosu ojczyma, zupełniejakby był zły na nią za to, co się stało.Wreszcie wybrała się do poradni, zajmującej siędoradztwem dla ofiar gwałtu.Kobieta słuchała i kiwała głową.Shaeffer spojrzała na niąi zdała sobie sprawę, że współczucie było takim samym elementem jej pracy jakcukierkowe uśmiechy i sztuczna spontaniczność u pracowników Disney World.Wybiegła stamtąd, wróciła do domu i czekała, aż coś się wydarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Rewolwero krótkiej lufie, który ojciec zawsze nosił do pracy, zdawał się znikać w zestawieniuz uwielbianymi przez niego krzykliwymi krawatami i marynarkami.Zatrzymała tylkojedno zdjęcie, na którym byli razem, zrobione przed domem tuż po burzy śnieżnej.Stalina nim, obejmując ramionami ulepionego wspólnie bałwana, jak najdroższegoprzyjaciela.Był wczesny kwiecień, cały Zrodkowy Zachód niecierpliwie wyglądał jużwiosny, otrzymując w zamian ostatni, mrożący podmuch zimna.Bałwan ubrany byłw czapkę do baseballa, miał oczy z kamyków i ręce z ułamanych gałęzi.Zawiązali mujeszcze szalik i wyrysowali głupkowaty, rozbrajający uśmiech.Był naprawdęwspaniałym bałwanem, prawie jak żywy.Stopniał, oczywiście.Nadeszła nagła zmianapogody i w ciągu tygodnia nie było po nim śladu.Do Keys przyjechali w rok po śmierci ojca.Punktem docelowym było tak naprawdęMiami; mieli tam rodzinę.Jednak wylądowali w końcu na południu, gdzie ich matkadostała pracę jako kierowniczka restauracji położonej tuż przy przystani dla łodzirybackich.Stamtąd właśnie wziął się ojczym.Całkiem go nawet lubiła, pomyślała.Odległy, a jednak skłonny nauczyć ją tego, cosam wiedział o wielkim łowieniu.Kiedy myślała o nim, widziała od razu głębokiczerwonobrązowy odcień, na jaki opalone były jego ramiona, usiane białymi,odbarwionymi plamkami zmian przedrakowych.Zawsze miała ochotę ich dotknąć, alenigdy tego nie zrobiła.Nadal wyprowadzał co rano swą łódz z portu Whale Harbor,wynajmując siebie i ją amatorom mocnych wrażeń rybackich.Swą sportową łódzrybacką nazwał Ostatnia szansa.Turyści myśleli, że odnosi się to do złowienia taaakiejryby, on zaś miał raczej na myśli własną, mikrą egzystencję szypra.Chociaż matka jej tego nigdy nie powiedziała, domyślała się, że była dzieckiemz przypadku.Urodziła się, gdy jej rodzice zaczynali właśnie wchodzić w wiek średni, odbraci oddzielała ją ponad dziesięcioletnia różnica wieku.Obaj opuścili Keys tak szybko,jak tylko pozwolił im na to wiek i wykształcenie, jeden, by otworzyć kancelarię prawnąw Atlancie, drugi, by prowadzić odnoszącą umiarkowane sukcesy firmę eksportowo-importową w Miami.Dowcip rodzinny głosił, że był on jedynym legalnym importeremtowarów w mieście i przez to najuboższym.Przez jakiś czas myślała, że pójdzie w śladynajpierw jednego brata, pózniej drugiego.W końcu studiowała na UniwersytecieStanowym na Florydzie, gdzie udawało jej się utrzymywać z roku na rok na tyle wysokąśrednią, by bez kłopotu móc pózniej zacząć studia doktoranckie.%7łe wstąpi do policji,zdecydowała po tym, jak została zgwałcona.Wspomnienie zdawało się piec oddalonym bólem.Był koniec semestruw Gainesville, prawie lato, gorące i wilgotne.Nie miała zamiaru iść na tamtą imprezęw klubie zaprzyjaznionego towarzystwa studenckiego, ale niezwykle ciężki egzaminz psychologii zupełnie pozbawił ją woli i energii, gdy więc koleżanki z pokoju zaczęły jąnamawiać, by z nimi poszła, nie opierała się długo.Pamiętała ogłuszający hałas, wdzierający się wszędzie.Krzykliwe głosy, muzyka,zbyt wiele osób wciśniętych w zbyt ciasne pomieszczenie.Stary, drewniany budynektrząsł się w posadach.Szybko wypiła kolejne piwo, szukając ucieczki przed upałem.Zarysy świata rozmazały się nieco, impreza stała się nagle całkiem do przyjęcia.Dobrze po północy, nie mogąc odnalezć w ścisku swoich towarzyszek, wyszła sama,odrzucając niezliczone propozycje narzucającego się towarzystwa podchmielonychstudentów.Wypiła na tyle dużo, by czuć płynną jedność z nocą, idąc niepewnymkrokiem pod gwiazdami.Wiedziała, w którym kierunku ma iść, nie była jednak w staniezrobić tego szybko.Aatwy cel, pomyślała gorzko.Nie zauważyła dwóch mężczyzn idących z tyłu pod osłoną cienia do momentu, ażbyli tuż za nią.Zarzucili jej kurtkę na głowę i ogłuszyli szybkimi razami pięści.Niemiała nawet czasu, żeby krzyknąć, starać się oswobodzić, uciec.To był najbardziejnienawistny fragment całego wspomnienia.Spokojnie mogłam im uciec.Poczuła, jaknapinają się jej mięśnie łydek.Okręgowa mistrzyni juniorów w biegachśredniodystansowych.Filar uniwersyteckiej żeńskiej drużyny lekkoatletycznej.Gdybymtylko zdołała się wyrwać, choćby na ułamek sekundy, nigdy by mnie nie dogonili.Niemieliby szans.Pamiętała miażdżący ciężar dwóch męskich ciał, wgniatający ją w ziemię.Ból najpierw był obezwładniający, potem jakby zaczął powoli odpływać.Bała się, że sięudusi lub zostanie zgnieciona.Szamotała się do chwili, gdy jeden z nich wymierzył jejcios pięścią w brodę, pogrążając ją w oszołomieniu przekraczającym skutkinajmocniejszego alkoholu.Zemdlała, odczuwając prawie wdzięczność za chwiloweuwolnienie od bólu i okropności tego, co się działo.Jechała coraz prędzej w stronę Miami, nabierając prędkości wraz z odżywającymiwspomnieniami.Nic się przecież nie stało, myślała.Obudziła się w szpitalu, zgwałcona.Kłucie, dotykanie, ponowne wdzieranie się w nią.Złożyć zeznanie przed policjąuniwersytecką.Potem jeszcze detektyw z miasta.Czy mogłaby pani opisać napastników?Było ciemno.Przytrzymali mnie.Ale jak wyglądali? Byli silni.Jeden zarzucił mi kurtkęna głowę.Czy byli biali? Czarni? Latynosi? Niscy? Wysocy? Postawni? Chudzi? Byli namnie.Czy coś mówili? Nie, tylko robili to.Zadzwoniła do domu.Usłyszałaspazmatyczny, bezsensowny płacz matki i wściekłość bijącą z głosu ojczyma, zupełniejakby był zły na nią za to, co się stało.Wreszcie wybrała się do poradni, zajmującej siędoradztwem dla ofiar gwałtu.Kobieta słuchała i kiwała głową.Shaeffer spojrzała na niąi zdała sobie sprawę, że współczucie było takim samym elementem jej pracy jakcukierkowe uśmiechy i sztuczna spontaniczność u pracowników Disney World.Wybiegła stamtąd, wróciła do domu i czekała, aż coś się wydarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]