[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod tym się nie podpisywałem.Thorne zacisnął gniewnie szczęki.Walczył z sobą przez długą chwilę, a kiedy wreszcieprzemówił, głos dr\ał mu wyraznie.- Tkwisz w tym po same uszy, Nick.Nie zapominaj o tym.Nawet przez chwilę nieośmielaj się myśleć, \e nie jesteś częścią tego wszystkiego.- Podniósł palec wskazujący izni\ył głos.W oczach płonął mu gniew i szczera nienawiść.- Wyświadcz sobie przysługę ipomyśl naprawdę długo zanim zmiękniesz, słyszysz mnie? - Poczekał, a\ znaczenie słówdotarło do jego rozmówcy.- A teraz mo\e ty i twoja pani pójdziecie do domciu i posprzątacie?Jake i ja zajmiemy się tym, co do nas nale\y.Jutro rano mo\esz naopowiadać dzieciakowi onocnych koszmarach - umilkł dla wywarcia większego wra\enia.- Posiadłeś tajemnicę, Nick, imam nadzieję, \e jej nie wypaplesz.A teraz, kurwa mać, zabieraj się stąd.Znajdz ten hotel, októrym mówiłeś, i postaraj się, \eby był jak najdalej stąd.- A jak cię ktoś zobaczy?Na takie pytanie Thorne nie był przygotowany.Spojrzał gniewnie.- Co jest w tej stodole? - zapytał wskazując palcem.- To zwykła szopa - odpowiedział Nick.Thorne zaczął wlec swoją ofiarę w tymkierunku.- Idziesz ze mną, asie! - zawołał przez ramię.Jake zignorował go i podszedł do swego starego przyjaciela.W oddali usłyszał głosydzieci nawołujące rodziców.- Czy to twoi chłopcy? Nick skinął głową.- Chyba właśnie wrócili do domu.Jake pokiwał głową.To nie był zbyt odpowiedni moment.- Posłuchaj, Nick.- Nie ma sprawy, w porządku? Zostawmy to, jak jest.Jake przez chwilę stał nieruchomo, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafił sformułowaćnajprostszego zdania.W końcu skinął głową.- W porządku, Nick.Dzięki.I przepraszam.Thomas równie\ skinął głową, ale odwróciłwzrok.- Cieszę się, \e mogłem zrobić to, co do mnie nale\ało.A teraz oddaj nam wszystkimprzysługę i skończ to.- Jeśli chodzi o twoją \onę.- Po prostu skończ to, Jake.Ja będę się martwić o moją \onę.To było straszne widowisko.Wiggins siedział wyprostowany pośrodku zrujnowanejstodoły, podczas gdy Thorne przywiązał mu szyję szeroką taśmą bezpośrednio do centralnegosłupa wspornikowego.Opaska zaciskająca na nadgarstku zabójcy, wykonana ze starej szmaty iśrubokręta, miała powstrzymać go przed wykrwawieniem się na śmierć; krew i smarki spły-wały mu z potrzaskanego nosa.Uporawszy się z szyją, Thorne wziął się za ramiona, krępując jepętla za pętlą tu\ ponad łokciami.- Chcesz, \eby cię nazywać Wiggins? - mruknął nie przerywając pracy.- Mnie toodpowiada.Chcę jednak wiedzieć, dla kogo pracujesz.I dlaczego.Ka\dy pieprzony szczegół.-Oderwał ostatni kawałek taśmy i odrzucił rolkę na bok.- Czy\ nie szykuje się dobra zabawa?Jake nigdy nie widział Thorne'a tak o\ywionego.Tak.zadowolonego.- Dla kogo pracujesz? - Olbrzym umilkł zaledwie na chwilę - prawdopodobnie jegojeniec nie zdą\yłby wyartykułować słowa, nawet gdyby chciał - aby rąbnąć na odlew,wysyłając w powietrze krwawą mgłę.Jake poczuł mdłości i właśnie chciał się odwrócić, kiedy zdarzyła się najbardziejzdumiewająca rzecz.Wiggins uśmiechnął się.Jego zęby - a raczej to, co z nich zostało - lśniłyod krwi, ale ten sukinsyn wcią\ dobrze się bawił.To naprawdę rozwścieczyło Thorne'a.Wymierzył kopniaka prosto w okaleczoną rękęwięznia.Twarz Wigginsa stę\ała i napięła się, ale kiedy minęła fala największego bólu,uśmiech powrócił.- Jezu Chryste, Thorne - jęknął Jake.- Czy o to chodzi? Masz zamiar zamęczyć go naśmierć?Olbrzym właśnie szykował się do kolejnego ciosu, lecz odwrócił głowę, \eby spojrzećna Jake'a.- Szczerze mówiąc, to zale\y od niego.Wcale nie musi umierać.Przestanę, jak tylkozacznie mówić.Wiggins zachichotał.I zarobił kopniaka w \ebra.To było błędne koło.Zabójca zdawał się rosnąć w siłę wraz z kolejnymi uderzeniami,odmawiając skorzystania z tego jedynego klucza, jaki oferował mu jego kat.A im więcejwytrzymywał, tym zacieklej spadały na niego razy.Po trzech minutach Jake uświadomił sobie ze zdziwieniem, \e zaczyna mu być \al tegoskurwysyna.Wtedy pomyślał o Travisie i o cierpieniu, jakie zadał mu ten łotr.Pomyślał, jak tabestia wieszała Carolyn w celi, i wyobraził sobie rozpacz rodziny tej małej dziewczynki wszpitalu, której jedyną winą było to, \e znalazła się akurat na drodze mordercy.Dzięki wściekłości, jaką w sobie wzbudził, Jake wytrzymał kolejną minutę, ale w końcusię wypalił.Złapał się na tym, \e desperacko poszukuje jakiejś alternatywy dla tychprzedłu\onych tortur.Z drugiej strony opór tego dupka mógł doprowadzić do białej gorączki.Jego \ycie le\ało w ich rękach, a mimo to te popodbijane, napuchnięte oczy niezmiennie sobiez nich szydziły.Patrząc na to niecodzienne zjawisko, Jake uświadomił sobie jasno i wyraznie, \e w tympojedynku woli między zawodowymi handlarzami bólu nie mierzyło się zwycięstwaprzegranej tym, komu biło jeszcze serce pod koniec dnia.Zwycię\ał ten, kto nie dawałprzeciwnikowi przyjemności oglądania swego strachu.Ludzie tego pokroju zadali w \yciu zbytwiele bólu, \eby mo\na ich było zmusić do poddania się tak prostymi metodami.Ból ju\ dawnoprzestał ich przera\ać.Podobnie jak śmierć.Czy naprawdę niczego się nie bali?Gorączkowo zaczął przeczesywać wnętrze stodoły w poszukiwaniu odpowiedzi.Naprzeciwległej ścianie wisiały przeró\ne narzędzia: do malowania, hydrauliki.To nie to.Tu\ naprawo zauwa\ył wąską półkę zastawioną chemikaliami.Wszystkie etykietki były zwrócone wjego kierunku, tak \e widział dokładnie ostrze\enia przed niebezpieczeństwem.Odwróciłwzrok, po czym szarpnął z powrotem głowę.I o to chodzi!- Przestań! - rozkazał i Thorne znieruchomiał w połowie zamachu.- Nie wtrącaj się do tego, Jake - warknął.- Je\eli nie mo\esz tego znieść.- Zamknij się.Teraz moja kolej.- Twoja kolej? - Sama myśl wydawała mu się nie do pomyślenia.- Taak.Moja kolej.On próbował zabić moją rodzinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Pod tym się nie podpisywałem.Thorne zacisnął gniewnie szczęki.Walczył z sobą przez długą chwilę, a kiedy wreszcieprzemówił, głos dr\ał mu wyraznie.- Tkwisz w tym po same uszy, Nick.Nie zapominaj o tym.Nawet przez chwilę nieośmielaj się myśleć, \e nie jesteś częścią tego wszystkiego.- Podniósł palec wskazujący izni\ył głos.W oczach płonął mu gniew i szczera nienawiść.- Wyświadcz sobie przysługę ipomyśl naprawdę długo zanim zmiękniesz, słyszysz mnie? - Poczekał, a\ znaczenie słówdotarło do jego rozmówcy.- A teraz mo\e ty i twoja pani pójdziecie do domciu i posprzątacie?Jake i ja zajmiemy się tym, co do nas nale\y.Jutro rano mo\esz naopowiadać dzieciakowi onocnych koszmarach - umilkł dla wywarcia większego wra\enia.- Posiadłeś tajemnicę, Nick, imam nadzieję, \e jej nie wypaplesz.A teraz, kurwa mać, zabieraj się stąd.Znajdz ten hotel, októrym mówiłeś, i postaraj się, \eby był jak najdalej stąd.- A jak cię ktoś zobaczy?Na takie pytanie Thorne nie był przygotowany.Spojrzał gniewnie.- Co jest w tej stodole? - zapytał wskazując palcem.- To zwykła szopa - odpowiedział Nick.Thorne zaczął wlec swoją ofiarę w tymkierunku.- Idziesz ze mną, asie! - zawołał przez ramię.Jake zignorował go i podszedł do swego starego przyjaciela.W oddali usłyszał głosydzieci nawołujące rodziców.- Czy to twoi chłopcy? Nick skinął głową.- Chyba właśnie wrócili do domu.Jake pokiwał głową.To nie był zbyt odpowiedni moment.- Posłuchaj, Nick.- Nie ma sprawy, w porządku? Zostawmy to, jak jest.Jake przez chwilę stał nieruchomo, chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafił sformułowaćnajprostszego zdania.W końcu skinął głową.- W porządku, Nick.Dzięki.I przepraszam.Thomas równie\ skinął głową, ale odwróciłwzrok.- Cieszę się, \e mogłem zrobić to, co do mnie nale\ało.A teraz oddaj nam wszystkimprzysługę i skończ to.- Jeśli chodzi o twoją \onę.- Po prostu skończ to, Jake.Ja będę się martwić o moją \onę.To było straszne widowisko.Wiggins siedział wyprostowany pośrodku zrujnowanejstodoły, podczas gdy Thorne przywiązał mu szyję szeroką taśmą bezpośrednio do centralnegosłupa wspornikowego.Opaska zaciskająca na nadgarstku zabójcy, wykonana ze starej szmaty iśrubokręta, miała powstrzymać go przed wykrwawieniem się na śmierć; krew i smarki spły-wały mu z potrzaskanego nosa.Uporawszy się z szyją, Thorne wziął się za ramiona, krępując jepętla za pętlą tu\ ponad łokciami.- Chcesz, \eby cię nazywać Wiggins? - mruknął nie przerywając pracy.- Mnie toodpowiada.Chcę jednak wiedzieć, dla kogo pracujesz.I dlaczego.Ka\dy pieprzony szczegół.-Oderwał ostatni kawałek taśmy i odrzucił rolkę na bok.- Czy\ nie szykuje się dobra zabawa?Jake nigdy nie widział Thorne'a tak o\ywionego.Tak.zadowolonego.- Dla kogo pracujesz? - Olbrzym umilkł zaledwie na chwilę - prawdopodobnie jegojeniec nie zdą\yłby wyartykułować słowa, nawet gdyby chciał - aby rąbnąć na odlew,wysyłając w powietrze krwawą mgłę.Jake poczuł mdłości i właśnie chciał się odwrócić, kiedy zdarzyła się najbardziejzdumiewająca rzecz.Wiggins uśmiechnął się.Jego zęby - a raczej to, co z nich zostało - lśniłyod krwi, ale ten sukinsyn wcią\ dobrze się bawił.To naprawdę rozwścieczyło Thorne'a.Wymierzył kopniaka prosto w okaleczoną rękęwięznia.Twarz Wigginsa stę\ała i napięła się, ale kiedy minęła fala największego bólu,uśmiech powrócił.- Jezu Chryste, Thorne - jęknął Jake.- Czy o to chodzi? Masz zamiar zamęczyć go naśmierć?Olbrzym właśnie szykował się do kolejnego ciosu, lecz odwrócił głowę, \eby spojrzećna Jake'a.- Szczerze mówiąc, to zale\y od niego.Wcale nie musi umierać.Przestanę, jak tylkozacznie mówić.Wiggins zachichotał.I zarobił kopniaka w \ebra.To było błędne koło.Zabójca zdawał się rosnąć w siłę wraz z kolejnymi uderzeniami,odmawiając skorzystania z tego jedynego klucza, jaki oferował mu jego kat.A im więcejwytrzymywał, tym zacieklej spadały na niego razy.Po trzech minutach Jake uświadomił sobie ze zdziwieniem, \e zaczyna mu być \al tegoskurwysyna.Wtedy pomyślał o Travisie i o cierpieniu, jakie zadał mu ten łotr.Pomyślał, jak tabestia wieszała Carolyn w celi, i wyobraził sobie rozpacz rodziny tej małej dziewczynki wszpitalu, której jedyną winą było to, \e znalazła się akurat na drodze mordercy.Dzięki wściekłości, jaką w sobie wzbudził, Jake wytrzymał kolejną minutę, ale w końcusię wypalił.Złapał się na tym, \e desperacko poszukuje jakiejś alternatywy dla tychprzedłu\onych tortur.Z drugiej strony opór tego dupka mógł doprowadzić do białej gorączki.Jego \ycie le\ało w ich rękach, a mimo to te popodbijane, napuchnięte oczy niezmiennie sobiez nich szydziły.Patrząc na to niecodzienne zjawisko, Jake uświadomił sobie jasno i wyraznie, \e w tympojedynku woli między zawodowymi handlarzami bólu nie mierzyło się zwycięstwaprzegranej tym, komu biło jeszcze serce pod koniec dnia.Zwycię\ał ten, kto nie dawałprzeciwnikowi przyjemności oglądania swego strachu.Ludzie tego pokroju zadali w \yciu zbytwiele bólu, \eby mo\na ich było zmusić do poddania się tak prostymi metodami.Ból ju\ dawnoprzestał ich przera\ać.Podobnie jak śmierć.Czy naprawdę niczego się nie bali?Gorączkowo zaczął przeczesywać wnętrze stodoły w poszukiwaniu odpowiedzi.Naprzeciwległej ścianie wisiały przeró\ne narzędzia: do malowania, hydrauliki.To nie to.Tu\ naprawo zauwa\ył wąską półkę zastawioną chemikaliami.Wszystkie etykietki były zwrócone wjego kierunku, tak \e widział dokładnie ostrze\enia przed niebezpieczeństwem.Odwróciłwzrok, po czym szarpnął z powrotem głowę.I o to chodzi!- Przestań! - rozkazał i Thorne znieruchomiał w połowie zamachu.- Nie wtrącaj się do tego, Jake - warknął.- Je\eli nie mo\esz tego znieść.- Zamknij się.Teraz moja kolej.- Twoja kolej? - Sama myśl wydawała mu się nie do pomyślenia.- Taak.Moja kolej.On próbował zabić moją rodzinę [ Pobierz całość w formacie PDF ]