[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klnąc pod nosem, kurierkastanęła i podniosła kosz, by pokazać go tamtej.- Idę nazbierać drewna, pani! Już nam się kończy!Kobieta zastanowiła się nad tą odpowiedzią.Przez chwilę Alyss myślała, że wezwie jąz powrotem do obozu.W końcu jednak tylko skinęła głową.- Jak już tam będziesz, nazbieraj borówek! - zawołała.- I to dużo.Camlo chce, żebymzrobiła wino z borówek, a mnie ich zabrakło!Alyss odetchnęła z ulgą.Taki obrót spraw działał na jej korzyść.Mogła wędrować pocałym lesie, szukając owoców.Gdyby jej ścieżka przecięła się z drogą Petulenga i Jerome'a,tym lepiej.- Tak, pani! Przyniosę cały stos! - wykrzyknęła.A potem odwróciła się i podreptała kudrzewom, nie czekając, aż tamta wymyśli jej kolejne zadanie.Po drodze nachylała się i podnosiła niektóre lżejsze gałązki, wciąż mając na okuPetulenga.Podążała krętą ścieżką między drzewami, pozwalając, by kierunek jej marszuwyznaczały skupiska spadłych liści.Udało jej się nie stracić kontaktu wzrokowego z dwomawłóczęgami.Co jakiś czas dostrzegała wśród drzew błysk żółtej koszuli.Stwierdziła, żenawet gdyby Petulengo nie do końca się obudził, nie było szansy, aby jej w końcu niezobaczył.Postanowiła poddać swoją teorię próbie i poszła inaczej, prosto w stronę siedzącegona pniaku chłopca.Czystym zrządzeniem losu kilka metrów za nim rosły borówki.Poczłapałatam ze spuszczonym wzrokiem, udając, że nikogo nie zauważa.Z radosnym okrzykiemzaczęła zrywać owoce i wrzucać je do koszyka.- Co robisz, wiedzmo Hilde? - Jego młody głos pobrzmiewał nieprzyjemną nutą.Udała zaskoczenie i obróciła się gwałtownie ku niemu, ze wzrokiem wciąż opuszczonym, takjak zwykle zachowywała się staruszka.Domyślała się, że pokaz uległości połechce jegomłodzieńczą próżność.i miała rację.- Zbieram borówki, panie - oznajmiła, pokazując koszyk.- Pani Drina chce z nichzrobić wino.- Przynieś je tutaj - zażądał i ruszyła w jego stronę, wyciągając koszyk.Porwał sporągarść i zaczął jeść.Czerwony sok spływał mu po brodzie.- Niezłe - stwierdził, uśmiechając się niemiło.- Ale jeśli chcesz przejść dalej, musiszdać mi więcej.Obowiązuje opłata.Wśród drzew za nim wiła się wąska ścieżka.Domyślała się, że właśnie tam skierowałsię Jerome, a Petulengo pełnił straż przy rozwidleniu, pilnując, by nikt niezauważenie nieposzedł za mężczyzną.Tak jak liczyła, chłopak nie widział w niej zagrożenia.Wyraznie gotów był puścić jątą ścieżką dla garści borówek.Pokornie skinęła głową, czując narastające uniesienie.- Przyniosę więcej - powiedziała i pokuśtykała z powrotem do krzewu.Zerwała sporąilość słodkich jagód.Petulengo patrzył na nią bez zainteresowania, a potem nachylił się, gdywróciła z wyciągniętym koszykiem.Wygarnął ze środka wszystkie owoce, a ona piskliwie się sprzeciwiła.- Ale to wszystko, co zebrałam, młody panie! I na tym krzaku więcej już nie ma! -zawołała.Uśmiechnął się i plunął sokiem obok niej.- Trudno.Musisz znalezć więcej.Przykucnęła, kwiląc i kręcąc głową.Potem wskazała na ścieżkę.- Wiem, że tam jest kępa krzaków z borówkami.Wzruszył ramionami.- No to idz zrywać.I pamiętaj, żeby mieć dla mnie sporą porcję, jak będziesz wracać.Ciekawe, pomyślała.Nie zamierzał się stąd ruszać, a to oznaczało, że Jerome byłgdzieś w pobliżu.Jerome i psy.Miała nadzieję, że Will czai się niedaleko, czekając, ażkurierka odkryje umiejscowienie psiej zagrody.Utykając, przeszła obok złośliwego chłopca i ruszyła ścieżką.Nie pokonała nawetdziesięciu metrów, a już usłyszała jego wołanie.- Hilde!W tej samej chwili dobiegł ją świst wirującego w powietrzu patyka.Instynktpodpowiedział jej, by się nie odwracać, i po chwili gruby kawałek drewna trafił ją w tyłgłowy.Petulengo parsknął śmiechem.- Petulengo!Oboje byli zaskoczeni wołaniem z głębi ścieżki.Chłopak wstał z pniaka, zmieszany ilekko zdenerwowany.- Tak, Jerome? - krzyknął w odpowiedzi.- Droga wolna? - spytał mężczyzna.Tym razem Alyss, Pozornie znowu pochłonięta zbieraniem drewna, mogłaby przysiąc,że słyszy krótki skowyt, który zaraz ucichł.- Zupełnie wolna.Alyss uśmiechnęła się do siebie.Była nikim i nie brano jej pod uwagę.No to dostaną nauczkę, pomyślała.- Chodz tutaj! Potrzebuję cię.- Już idę, Jerome! - Petulengo popatrzył w głąb wąskiej ścieżki.Mijając Alyss, zdołałkopniakiem przewrócić kosz, rozsypując drewno.Słyszała jego śmiech, gdy biegł ścieżką.- Mały wieprz - mruknęła pod nosem.ROZDZIAA 8Zostawiwszy za sobą zgarbioną staruszkę, Petulengo ruszył ścieżką do miejsca, gdzieinna ścieżyna odchodziła od niej pod kątem prostym.Była wąska, zarośnięta i trudna dowypatrzenia.Gdyby chłopak nie wiedział, że tam jest, pewnie by ją ominął.Nachylił się podnisko wiszącymi gałęziami i kilka metrów dalej wyszedł na małą polankę.Odruchowo zrobił krok w bok i skulił się, stwierdziwszy, że Jerome jest ledwie kilkametrów dalej i trzyma za obrożę potężnego psa.Petulengo znał jego imię, Czarci Ząb.Miał czarną sierść, nie była to jednak zdrowa,lśniąca czerń.Kudły były matowe i szorstkie.Skórę pod nimi znaczyły liczne blizny,pamiątki walk, w których pies brał udział, przez co na sierści tworzyły się wypukłości i karby.Pies miał wielki łeb, potężne barki i masywne ciało.Jego oczy były żółte i dzikie, awargi - wywinięte we wściekłym grymasie.Pysk pobielał mu od śliny, gdy szarpał się wuchwycie Jerome a.Zazwyczaj Czarci Ząb trzymany był na ciężkim łańcuchu.Mężczyzna jednak odpiąłgo i teraz przytrzymywał psa kolanami.Obie dłonie zaczepił o grubą skórzaną obrożę, dziękiczemu łeb psa nakierowany był na wprost i zwierzę nic nie mogło mu zrobić.Czarci Ząb,czując, że łańcuch już go nie ogranicza, szamotał się, próbując uwolnić się do reszty.Jeromebył potężnym mężczyzną, ale siła szarpiącego się psa zdawała się brać górę.Zgromiłchłopaka wzrokiem.- Przyprowadz owczarka - polecił.- Przenoszę psy w nowe miejsce.Raz na kilka dni zmieniał psom kryjówkę, by dodatkowo utrudnić ich odkrycie.Petulengo rozejrzał się po polanie.Na przeciwległym krańcu stała przywiązana do drzewa,łaciata suka owczarka, którą Jerome ukradł.Chłopak ostrożnie otaksował ją wzrokiem.Napolecenie Jerome a przez kilka ostatnich dni drażnił ją i prowokował, próbując przezwyciężyćjej wrodzone dobre usposobienie.Wczoraj mu się udało i w końcu kłapnęła na niego zębami.Nie była duża, ale za to szybka i ledwie uniknął ugryzienia.Teraz popatrzyła na swojegodręczyciela i położyła uszy, gdy go rozpoznała.Warknęła, odsłaniając zęby, i stwierdził, żenie chce ryzykować, podchodząc do niej znowu.- Nie - zaprotestował.- Dziabnie mnie.- Niech cię licho! - warknął Jerome.- Kogo to obchodzi? Przyprowadz tego psa, alejuż!Zazwyczaj Petulengo nie ważył mu się sprzeciwiać.Ale mężczyzna miał zajęte ręce iniewiele mógł zrobić.Być może pózniej będzie pamiętał nieposłuszeństwo chłopca.Tyle żepózniej wiele się mogło zdarzyć.Jerome zaklął, ale Petulengo dalej kręcił głową.- Hilde może to zrobić - powiedział.- Zawołam ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Klnąc pod nosem, kurierkastanęła i podniosła kosz, by pokazać go tamtej.- Idę nazbierać drewna, pani! Już nam się kończy!Kobieta zastanowiła się nad tą odpowiedzią.Przez chwilę Alyss myślała, że wezwie jąz powrotem do obozu.W końcu jednak tylko skinęła głową.- Jak już tam będziesz, nazbieraj borówek! - zawołała.- I to dużo.Camlo chce, żebymzrobiła wino z borówek, a mnie ich zabrakło!Alyss odetchnęła z ulgą.Taki obrót spraw działał na jej korzyść.Mogła wędrować pocałym lesie, szukając owoców.Gdyby jej ścieżka przecięła się z drogą Petulenga i Jerome'a,tym lepiej.- Tak, pani! Przyniosę cały stos! - wykrzyknęła.A potem odwróciła się i podreptała kudrzewom, nie czekając, aż tamta wymyśli jej kolejne zadanie.Po drodze nachylała się i podnosiła niektóre lżejsze gałązki, wciąż mając na okuPetulenga.Podążała krętą ścieżką między drzewami, pozwalając, by kierunek jej marszuwyznaczały skupiska spadłych liści.Udało jej się nie stracić kontaktu wzrokowego z dwomawłóczęgami.Co jakiś czas dostrzegała wśród drzew błysk żółtej koszuli.Stwierdziła, żenawet gdyby Petulengo nie do końca się obudził, nie było szansy, aby jej w końcu niezobaczył.Postanowiła poddać swoją teorię próbie i poszła inaczej, prosto w stronę siedzącegona pniaku chłopca.Czystym zrządzeniem losu kilka metrów za nim rosły borówki.Poczłapałatam ze spuszczonym wzrokiem, udając, że nikogo nie zauważa.Z radosnym okrzykiemzaczęła zrywać owoce i wrzucać je do koszyka.- Co robisz, wiedzmo Hilde? - Jego młody głos pobrzmiewał nieprzyjemną nutą.Udała zaskoczenie i obróciła się gwałtownie ku niemu, ze wzrokiem wciąż opuszczonym, takjak zwykle zachowywała się staruszka.Domyślała się, że pokaz uległości połechce jegomłodzieńczą próżność.i miała rację.- Zbieram borówki, panie - oznajmiła, pokazując koszyk.- Pani Drina chce z nichzrobić wino.- Przynieś je tutaj - zażądał i ruszyła w jego stronę, wyciągając koszyk.Porwał sporągarść i zaczął jeść.Czerwony sok spływał mu po brodzie.- Niezłe - stwierdził, uśmiechając się niemiło.- Ale jeśli chcesz przejść dalej, musiszdać mi więcej.Obowiązuje opłata.Wśród drzew za nim wiła się wąska ścieżka.Domyślała się, że właśnie tam skierowałsię Jerome, a Petulengo pełnił straż przy rozwidleniu, pilnując, by nikt niezauważenie nieposzedł za mężczyzną.Tak jak liczyła, chłopak nie widział w niej zagrożenia.Wyraznie gotów był puścić jątą ścieżką dla garści borówek.Pokornie skinęła głową, czując narastające uniesienie.- Przyniosę więcej - powiedziała i pokuśtykała z powrotem do krzewu.Zerwała sporąilość słodkich jagód.Petulengo patrzył na nią bez zainteresowania, a potem nachylił się, gdywróciła z wyciągniętym koszykiem.Wygarnął ze środka wszystkie owoce, a ona piskliwie się sprzeciwiła.- Ale to wszystko, co zebrałam, młody panie! I na tym krzaku więcej już nie ma! -zawołała.Uśmiechnął się i plunął sokiem obok niej.- Trudno.Musisz znalezć więcej.Przykucnęła, kwiląc i kręcąc głową.Potem wskazała na ścieżkę.- Wiem, że tam jest kępa krzaków z borówkami.Wzruszył ramionami.- No to idz zrywać.I pamiętaj, żeby mieć dla mnie sporą porcję, jak będziesz wracać.Ciekawe, pomyślała.Nie zamierzał się stąd ruszać, a to oznaczało, że Jerome byłgdzieś w pobliżu.Jerome i psy.Miała nadzieję, że Will czai się niedaleko, czekając, ażkurierka odkryje umiejscowienie psiej zagrody.Utykając, przeszła obok złośliwego chłopca i ruszyła ścieżką.Nie pokonała nawetdziesięciu metrów, a już usłyszała jego wołanie.- Hilde!W tej samej chwili dobiegł ją świst wirującego w powietrzu patyka.Instynktpodpowiedział jej, by się nie odwracać, i po chwili gruby kawałek drewna trafił ją w tyłgłowy.Petulengo parsknął śmiechem.- Petulengo!Oboje byli zaskoczeni wołaniem z głębi ścieżki.Chłopak wstał z pniaka, zmieszany ilekko zdenerwowany.- Tak, Jerome? - krzyknął w odpowiedzi.- Droga wolna? - spytał mężczyzna.Tym razem Alyss, Pozornie znowu pochłonięta zbieraniem drewna, mogłaby przysiąc,że słyszy krótki skowyt, który zaraz ucichł.- Zupełnie wolna.Alyss uśmiechnęła się do siebie.Była nikim i nie brano jej pod uwagę.No to dostaną nauczkę, pomyślała.- Chodz tutaj! Potrzebuję cię.- Już idę, Jerome! - Petulengo popatrzył w głąb wąskiej ścieżki.Mijając Alyss, zdołałkopniakiem przewrócić kosz, rozsypując drewno.Słyszała jego śmiech, gdy biegł ścieżką.- Mały wieprz - mruknęła pod nosem.ROZDZIAA 8Zostawiwszy za sobą zgarbioną staruszkę, Petulengo ruszył ścieżką do miejsca, gdzieinna ścieżyna odchodziła od niej pod kątem prostym.Była wąska, zarośnięta i trudna dowypatrzenia.Gdyby chłopak nie wiedział, że tam jest, pewnie by ją ominął.Nachylił się podnisko wiszącymi gałęziami i kilka metrów dalej wyszedł na małą polankę.Odruchowo zrobił krok w bok i skulił się, stwierdziwszy, że Jerome jest ledwie kilkametrów dalej i trzyma za obrożę potężnego psa.Petulengo znał jego imię, Czarci Ząb.Miał czarną sierść, nie była to jednak zdrowa,lśniąca czerń.Kudły były matowe i szorstkie.Skórę pod nimi znaczyły liczne blizny,pamiątki walk, w których pies brał udział, przez co na sierści tworzyły się wypukłości i karby.Pies miał wielki łeb, potężne barki i masywne ciało.Jego oczy były żółte i dzikie, awargi - wywinięte we wściekłym grymasie.Pysk pobielał mu od śliny, gdy szarpał się wuchwycie Jerome a.Zazwyczaj Czarci Ząb trzymany był na ciężkim łańcuchu.Mężczyzna jednak odpiąłgo i teraz przytrzymywał psa kolanami.Obie dłonie zaczepił o grubą skórzaną obrożę, dziękiczemu łeb psa nakierowany był na wprost i zwierzę nic nie mogło mu zrobić.Czarci Ząb,czując, że łańcuch już go nie ogranicza, szamotał się, próbując uwolnić się do reszty.Jeromebył potężnym mężczyzną, ale siła szarpiącego się psa zdawała się brać górę.Zgromiłchłopaka wzrokiem.- Przyprowadz owczarka - polecił.- Przenoszę psy w nowe miejsce.Raz na kilka dni zmieniał psom kryjówkę, by dodatkowo utrudnić ich odkrycie.Petulengo rozejrzał się po polanie.Na przeciwległym krańcu stała przywiązana do drzewa,łaciata suka owczarka, którą Jerome ukradł.Chłopak ostrożnie otaksował ją wzrokiem.Napolecenie Jerome a przez kilka ostatnich dni drażnił ją i prowokował, próbując przezwyciężyćjej wrodzone dobre usposobienie.Wczoraj mu się udało i w końcu kłapnęła na niego zębami.Nie była duża, ale za to szybka i ledwie uniknął ugryzienia.Teraz popatrzyła na swojegodręczyciela i położyła uszy, gdy go rozpoznała.Warknęła, odsłaniając zęby, i stwierdził, żenie chce ryzykować, podchodząc do niej znowu.- Nie - zaprotestował.- Dziabnie mnie.- Niech cię licho! - warknął Jerome.- Kogo to obchodzi? Przyprowadz tego psa, alejuż!Zazwyczaj Petulengo nie ważył mu się sprzeciwiać.Ale mężczyzna miał zajęte ręce iniewiele mógł zrobić.Być może pózniej będzie pamiętał nieposłuszeństwo chłopca.Tyle żepózniej wiele się mogło zdarzyć.Jerome zaklął, ale Petulengo dalej kręcił głową.- Hilde może to zrobić - powiedział.- Zawołam ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]