[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno było stwierdzić, czyto rumak związany taką więzią stawał się półczłowiekiem, czy jego jezdziec stawał siępółrumakiem, nie było to zresztą ważne.Każdej wiosny wietrzni jezdzcy i ich rumaki wracalido gospodarstw i na pastwiska, gdzie zimowały stada rumaków, aby eskortować je na letniepastwiska.%7ładnemu Sothoii nigdy nie przyszłoby do głowy zakłócenie tych corocznychmigracji, lecz czasami ludzki głos wietrznego jezdzca, którego nie miały ogiery przewodnikistada, niezmiernie się przydawał.Jednak tej wiosny stado się niecierpliwiło, bo trzy młodsze ogiery i dwie młode klaczepostanowiły pozostać na miejscu na czas zimowych miesięcy.Ogier przewodzący stadu byłtemu przeciwny, lecz stada rumaków nie przypominały stad zwykłych koni.Przewodnicy stadrumaków nie zdobywali swojej pozycji dzięki temu, że byli najsilniejsi i najbardziej rączy idawali wycisk wszystkim rywalom.A ogiery, które nigdy nie stały się przewodnikami stadarzadko z tego powodu odchodziły.Rumaki były na to zbyt inteligentne, a ich społecznośćzbyt rozwinięta i złożona.Ogiery przewodzące stadu nie mogły polegać na umiejętnościpokonania rzucających wyzwanie rywali  musiały umieć przekonać resztę stada do zaakceptowania ich mądrości.A ich zdaniem pozostałe ogiery, ich siła oraz odwaga były zbytcenne dla stada, by je wygnać lub pozwolić na ich odejście.Poza tym, w przeciwieństwie dokoni, rumaki wybierały partnera na całe życie, a połączone pary zwykle pozostawały wstadzie klaczy.Czasami ten przewodnik stada żałował, że jego rasa nie przypominała bardziej niecomniejszych, słabszych koni, z których zostały zrodzone tak dawno temu.Nic bardziej by gonie ucieszyło niż zmuszenie tej piątki maruderów do towarzyszenia reszcie stada zeszłejjesieni przy pomocy wyszczerzonych zębów, położonych po sobie uszu, a może i kilkuostrych, dyscyplinujących skubnięć.Niestety, nie dane mu były tak proste i bezpośredniemetody.Nadal nie pojmował, co ich podkusiło do pozostania.Czasami  bardzo rzadko  samotneogiery postanawiały pozostać na otwartym pastwisku przez pewną część zimy.Jednakpozostanie całej grapy było czymś niesłychanym, a żaden z zimujących nie potrafił wyjaśnićswego postępowania.Po prostu czuli, że muszą tak zrobić.Co (na nieszczęście, z punktuwidzenia przewodnika stada) było całkowicie odpowiednim wyjaśnieniem niemalwszystkiego, co mógł zechcieć zrobić rumak.Przewodnik stada rozumiał, że rasy ludzkieuważały to za frustrujące i wprawiało je to w zakłopotanie, lecz on nie potrafił pojąć czemu,bowiem rumaki nie należały do ludzkich ras.Ich umysły funkcjonowały inaczej.Mimoniezliczonych rzeczy, jakie je różniły od zwyczajnych koni, rumaki były stworzeniamistadnymi w sposób niezrozumiały dla ras ludzkich, poza tym ufały i podążały za swyminstynktem w sposób, jaki niewiele ras ludzkich, ze swymi stałymi siedzibami, mogło pojąć.Mimo to ogier przewodzący stadu był niespokojny przez całą zimę, martwiąc się obezpieczeństwo tych, którzy pozostali i zastanawiając się, co ich opętało, żeby zostać.I niebył w tym osamotniony.Niezależnie od ich motywów, piątka nieobecnych była członkamistada, a ich nieobecność pozostawiła bolesną, nieprzyjemną pustkę.Pozostałe rumaki tęskniłyza nimi.Nacisk na to, by wyruszyć wcześniej na pastwiska, niezależnie od tego, czy wietrznyjezdziec mógł z nimi pojechać, czy też nie, był ogromny.Teraz jednak.Przewodnik stada uderzył tylnym kopytem o rozmiękłą trawę i rozdął nozdrza.Poczuciezagrożenia spotęgowało się, odrzucił łeb w tył, wydając ostry, przenikliwy świst.Stadozwolniło i inne głowy podniosły się, oglądając w jego kierunku.Pozostałe ogiery i bezdzietneklacze przesunęły się ku zewnętrznym obrzeżom stada, gotowe stanąć pomiędzy zrebakami ikarmiącymi klaczami a ewentualnym zagrożeniem.Myśli przemykały tam i z powrotem, w przebłyskach wzorów, w których żaden przedstawiciel ludzkiej rasy nie rozpoznałby słów no może poza magami-telepatami obdarzonymi zdolnością porozumiewania się zezwierzętami.Niepokój ogiera przewodnika udzielił się reszcie stada i każdy łeb odwrócił się w stronęmglistych kłębów deszczu napływających z północnego wschodu.Nie dało się niczegowyczuć, niczego dostrzec, a mimo to ten sam instynkt, któremu ufały rumaki ostrzegał jewyraznie bardziej niż przedtem o zbliżającym się zagrożeniu.A potem, z nagła niczym piorun wykuty z arktycznej furii, jednostajny wiatr, który gnałdeszcz prosto w twarze stada przez cały ranek, przeszedł w wyjący huragan, a mglistekropelki deszczu zmieniły się w szczypiące, tnące lodowe strzałki.Przewodnik stada stanąłdęba, rżeniem rzucając wyzwanie, gdy z paszczy wyjącego wichru doleciał go paskudnysmród czegoś od dawna martwego.Usłyszał inne przenikliwe kwiki wściekłości i wyzwania,wiedział jednak, iż to nie wiatr ani lód stanowiły prawdziwe zagrożenie.Tylko to, conadciągało za wiatrem.To, co gnało wiatr przed sobą niczym awangardę swej furii.i głodu.Przewodnik stada pogalopował w dół pagórka, na którym stał.Z łoskotem kopyt wpadł wpaszczę wichru ze wspaniale rozwianą grzywą i ogonem, rozbryzgując błoto i wodę wbojowym rytmie uderzeń kopyt.Pozostałe ogiery ze stada ustawiły się wraz z nim w formacji,zbiegając się ze wszystkich stron, by ruszyć za nim z dudnieniem kopyt wstrząsającymziemią.Klacze rumaków były jednymi z najbardziej śmiercionośnych istot w Norfessie, mimoże były mniejsze i lżejszej budowy niż ogiery ich gatunku.Jednak rumaki były mniej płodneod koni.Nie można było ryzykować potencjalnych matek, toteż bezdzietne klacze ustawiłysię za ogierami, tworząc wewnętrzną linię obrony stada, zamiast poszarżować z nimi naspotkanie zagrożenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl