[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A dno Przegrody takstrasznie cuchnie dlatego, że do tej pory gniją tam trupy złoczyńców.- Mój odważny pan postanowił przejść przez mostek i popatrzeć, co jest z drugiej strony, zaprzepaścią - podjął Dungorm.- Ledwie chwycił włochate liny i zrobił jeden krok, kiedy z drugiejstrony dał się słyszeć głos:  Zatrzymaj się ty, który przyszedłeś z płaskich równin! Tu zaczyna sięziemia Iczendarów". Kto mówi do mnie? - spytał młody kuns.- Wyjdz, niech cię zobaczę.Niechcemy zrobić ci krzywdy".Zza kamienia wyszedł ktoś, komu przez cuchnące opary nie mogłemdokładnie się przyjrzeć, widziałem tylko, że to siwowłosy mąż w narzutce z białego futra.Miał wewłosach błękitne orle pióra. - To był mój poprzedni ojciec! - wykrzyknęła Hajgał.- Nikt nie nosi futra urgaua, tylko wódz.Okazał wielki szacunek twemu panu.Wódz nie zszedłby do Przegrody, aby powitać zwykłegowędrowca!- Ale nie przepuścił nas na drugą stronę.Byli z nami znakomici strzelcy, lecz kuns nie pozwoliłpodnieść samostrzałów.Mój pan wtedy, rzecz jasna, nie wiedział, że jego przyszłą żonęwychowuje córka Iczendarów.Nie chciał obrażać górali, przywoływać ich do porządku.Powiedział,że siłą nic się u nich nie wskóra.Od tamtej pory nie usta je w próbach zdobycia ich zaufania.Osiągnął tyle, że trochę z nimi handlujemy.Wcześniej czegoś takiego nie było.Zostawiamy kołoPrzegrody nasze towary, a na drugi dzień znajdujemy w tym miejscu rzeczy pozostawione przezgórali na wymianę.Ośmielę się nawet stwierdzić, że mój pan bliski jest zawarcia z nimi sojuszu.Jakiś czas temu zobaczyliśmy, że wśród rzeczy pozostawionych przez nich stał kosz, w którymspał biały kociak.- O! - Hajgał podniosła palec.- Masz rację, pośle Welimoru.To święty podarunek.Dungorm pogładził czarną siwiejącą bródkę i z uśmiechem przyznał:- To było akurat wtedy, kiedy u mego pana gościł jego przyszły teść i kiedy toczyły się rozmowyo ślubie.Wilczarz puścił mimo uszu śmiech, który towarzyszył tym słowom.Teraz trzeba będzie jaknajszybciej wypytać Welimorzan, gdzie jest ta przełęcz i czy nie ma przy wejściu jakiegoścharakterystycznego drzewa albo skały.Nigdy nic nie wiadomo - nie sposób zgadnąć, co możeprzydarzyć się w drodze.Góry pojawiły się na horyzoncie znacznie wcześniej, niż się spodziewał: tego samego wieczoru,o zachodzie słońca, kiedy rozłożyli się obozem nad rwącą rzeczką i ludzie zaczęli sposobić się dosnu.Znieżne szczyty zarysowały się na rozpłomienionym niebie jak wzór na klindze zanurzonej wpłynie do trawienia stali.Podnóży, skrytych za mgiełką, nie było widać.Wyglądało to tak, jak gdybyktoś wziął w rękę gigantyczny pędzel, wsadził go w szkarłatny ogień i narysował na niebie ni todziwne nieruchome obłoki, ni to łańcuchy górskie unoszące się w powietrzu wysoko nad ziemią.Wilczarz rad by w ogóle nie patrzeć w tamtą stronę.Młodzi wojowie, którzy nigdy nie byli takdaleko od Haliradu, pokazywali sobie ten widok palcami i wygłaszali zachwyty, nie wiedzieć czemuprzyciszonym głosem.Wokół ich rodzinnego miasta też można było zobaczyć góry pokrytewiecznym śniegiem.Ale przy tych wydawały się płaskimi wzgórkami, na które można wbiec bezzadyszki.Zanim wojsko rozłożyło się obozem, obudziła się uratowana znachorka, ubrała się wpodarowane jej przez piastunkę giezło i stare szarawary i wyczesała rzepy wczepione we włosy.Iz obłąkanej na poły, rozczochranej wiedzmy zmieniła się w dumną kobietę, niską, niemłodą i niecozbyt pulchną, ale o ruchach lekkich i pewnych siebie.Chłopiec zwracał się do niej po imieniu.Byłoto imię z południowego Sakkarem: Mangul.Iliad, który nie mógł się doczekać, kiedy kobietawreszcie się ogarnie, gotów był zaraz odprowadzić ją na stronę i zażyć radości uczonegodyskursu.Jednakże przyjemność medycznych mądrości przyszło mu odłożyć.Mangul za żadne skarby nie chciała być darmozjadem i z miejsca zaczęła pomagać dziewczynom, które rozpalałyognisko.- Poczekaj, Iliadzie - zwróciła się knezinka do Halisuńczyka.- Niech dojdzie do siebie.Podszedł do nich Dungorm, ostrożnie niosąc w rękach maleńkiego, ale bardzo mocnego zwyglądu gołąbka, z upierzeniem czarnym jak u wrony.Pod skrzydłami gołębia ukryte byłycieniutkie miękkie sznureczki, którymi zamocowano do jego grzbietu puzdereczko z listem.- Pani! - uroczyście oznajmił Welimorzanin.- Mój pan, a twój na rzeczony kazał dać mi znać,kiedy ujrzymy Wielkie Góry.Wyjedzie nam na spotkanie, jak tylko otrzyma list.Powiedział, że każeosiodłać Sanajgaua, złotego szositaińskiego wierzchowca, wytrwałego jak rzeka i szybkiego jakwiatr.Proszę cię, pani, wez gołębia.To gołąb z gór, który potrafi latać w ciemności.Niech wzniesiesię w niebo z twoich rąk.Każdy z nas ma w życiu takie chwile - patrzysz na siebie jak gdyby z boku i nie możesz z całąpewnością powiedzieć, czy to dzieje się z tobą, czy z kimś innym.Tak właśnie czuła się knezinka,kiedy wzięła z rąk Welimorzanina ciepłe opierzone ciałko.Gołąb wyginał szyjkę, popatrywał na niąpołyskliwym czerwonawo-złotym oczkiem.Knezinka wzniosła ręce nad głowę i otworzyła dłonie.Gołąb, który miał dosyć siedzenia w klatce z wierzbowych witek, wystrzelił w niebo.Gacek natychmiast porwał się z ramienia Wilczarza i jak czarna strzała pomknął za gołębiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl