[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Poraprzystopować i dobrze się nad tym wszystkim zastanowić -zakończyła.Siostry z klanu MacGregor 119Diana wysłuchała córki w milczeniu.Miała wrażenie, żewidzi samą siebie sprzed dwudziestu paru lat.Ona równieżbała się uczuć, odczuwała strach przed trwałym związkiemi zaangażowaniem, bo to wszystko" oznaczało dla niej utratęswobody.Westchnęła, a potem opowiedziała o tym Laurze.- Dlaczego myślisz, że jestem taka jak ty? - zapytaładziewczyna.- Kochanie, nawet jednym słowem nie wspomniałaś, coczujesz do Roysa - zauważyła spokojnie Diana.- A chybawłaśnie to jest najważniejsze.- Jak to nie? - zaprotestowała Laura.- Przecież mówiłamprzed chwilą, że lubię z nim przebywać.On również lubi.My-ślę, że Roys jest fantastycznym, ciekawym facetem, a ja.-zawahała się -.a ja po prostu się w nim zakochałam - wyznała wreszcie pod wpływem czułego spojrzenia matki.Wiedziała, że musi się komuś zwierzyć i że kto jak kto,ale matka na pewno ją zrozumie.Opowiedziała więc Dianie,jak to pokochała Roysa, a przez to zniszczyła ich związek,który z założenia miał być tylko romansem.Ot, po prostu -tłumaczyła - dwoje dorosłych ludzi, którzy silnie na siebiedziałają, lubią się i szanują, postanawia spędzić ze sobą trochęczasu.Z takim założeniem rozpoczynała swoją przygodęz Roysem i była pewna, że on myśli tak samo.Niestety, wypadki potoczyły się nie tak, jakby sobie tego życzyła.- Czasami mam ochotę zabić dziadka za to, że mnie wpakował w tę historię - westchnęła na koniec.- Poczekaj, córeczko - uśmiechnęła się łagodnie Diana.-Powiedz mi najpierw, co jest złego w miłości do fantastycznego, ciekawego mężczyzny, którego, jak mówisz, lubisz, sza-nujesz i podziwiasz?- To, że na początku umawialiśmy się inaczej!- Umawialiście się?- No, nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, ale od razubyło wiadomo, że ani Roys, ani ja nie planujemy żadnego trwa-120 NORA ROBERTSłego związku.A już na pewno żadne z nas nie myślało o zakładaniu rodziny, ślubie i temu podobnych historiach.To wymyślił sobie dziadek! - Spojrzała na matkę i dodała, jakby zamierzała ją uspokoić: - Oj, mamo, naprawdę nic mi nie jest.Owszem, jestem trochę wkurzona na samą siebie, ale poradzęsobie z tym.Najważniejsze, żeby zwolnić tempo i nie dać ponieść się emocjom.Diana przez moment zastanawiała się, czy powinna oceniaćcórkę, ale zdecydowała, że najlepiej zrobi, jeśli będzie z niąszczera.Zapytała więc, czy przypadkiem obawy Laury nie biorą się z uporu albo zwykłego strachu przed przyznaniem siędo własnych uczuć.Dziewczyna z ociąganiem przyznała jejrację, zaraz jednak szybko dodała, że przede wszystkim niechciałaby stracić Roysa.- Mam wrażenie, że odszedłby natychmiast, gdybym zaczęła zbytnio komplikować nasze stosunki - mówiła.- A jatego nie chcę.Wolę mieć to, co mam, niż nie mieć Roysaw ogóle.- A czy jesteś całkowicie pewna, że Roys odszedłby, gdybysię dowiedział, że go kochasz i że myślisz o waszym związku nie jak o przelotnym flircie, ale jak o czymś ważnymi trwałym?- Niczego nie jestem pewna - przyznała Laura - ale niezamierzam zmieniać decyzji.Na pewno nie zaszkodzi, jeślitrochę od siebie odpoczniemy.Biorąc pod uwagę, ile mam tupracy, nie będzie to trudne - powiedziała zmienionym tonem,wskazując na piętrzące się przed nią dokumenty.- Poza tymidą święta.Koniecznie muszę spojrzeć na tę znajomość z innejperspektywy.A potem? Cóż, pożyjemy, zobaczymy.- Uśmiechnęła się blado.- Sama więc widzisz, że ze mną wszystkow porządku.Caine MacGregor był tego dnia w doskonałym humorze.Czuł się lekki i wypoczęty, kiedy z małym neseserem z bły-Siostry z klanu MacGregor 121szczącej skóry szedł w stronę kancelarii.Wracał właśnie odjubilera, któremu jakiś czas temu zlecił wykonanie naszyjnikadla żony.Caine sam zaprojektował złotą kolię wysadzaną kolorowymi szlachetnymi kamieniami.Idąc ulicą, wyobrażał sobie moment otwierania świątecznych prezentów.Widział siebie,wkładającego złote cacko na smukła szyję Diany.Czuł sięszczęśliwy na myśl o tym, że sprawi żonie przyjemność.Wyśmienity nastrój Caine'a pogorszył się jednak, kiedy naschodach prowadzących do biurowej części domu dostrzegłznajomą męską postać.Czego, u diabła, chce tu ten typ, pomyślał ze złością, po czym tonem, w którym nie było ani krztyuprzejmości, zapytał:- Co pan tu robi, Cameron?Na dzwięk swojego nazwiska Roys odwrócił się szybko.Kiedy zorientował się, kto do niego mówi, jego i tak nienajlepsze samopoczucie podupadło jeszcze bardziej.- Dzień dobry, panie MacGregor - odezwał się uprzejmie,a w duchu przeklął wszystkich mężczyzn z tej rodziny, którzyzawsze wyrastają tam, gdzie ich nie sieją [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Poraprzystopować i dobrze się nad tym wszystkim zastanowić -zakończyła.Siostry z klanu MacGregor 119Diana wysłuchała córki w milczeniu.Miała wrażenie, żewidzi samą siebie sprzed dwudziestu paru lat.Ona równieżbała się uczuć, odczuwała strach przed trwałym związkiemi zaangażowaniem, bo to wszystko" oznaczało dla niej utratęswobody.Westchnęła, a potem opowiedziała o tym Laurze.- Dlaczego myślisz, że jestem taka jak ty? - zapytaładziewczyna.- Kochanie, nawet jednym słowem nie wspomniałaś, coczujesz do Roysa - zauważyła spokojnie Diana.- A chybawłaśnie to jest najważniejsze.- Jak to nie? - zaprotestowała Laura.- Przecież mówiłamprzed chwilą, że lubię z nim przebywać.On również lubi.My-ślę, że Roys jest fantastycznym, ciekawym facetem, a ja.-zawahała się -.a ja po prostu się w nim zakochałam - wyznała wreszcie pod wpływem czułego spojrzenia matki.Wiedziała, że musi się komuś zwierzyć i że kto jak kto,ale matka na pewno ją zrozumie.Opowiedziała więc Dianie,jak to pokochała Roysa, a przez to zniszczyła ich związek,który z założenia miał być tylko romansem.Ot, po prostu -tłumaczyła - dwoje dorosłych ludzi, którzy silnie na siebiedziałają, lubią się i szanują, postanawia spędzić ze sobą trochęczasu.Z takim założeniem rozpoczynała swoją przygodęz Roysem i była pewna, że on myśli tak samo.Niestety, wypadki potoczyły się nie tak, jakby sobie tego życzyła.- Czasami mam ochotę zabić dziadka za to, że mnie wpakował w tę historię - westchnęła na koniec.- Poczekaj, córeczko - uśmiechnęła się łagodnie Diana.-Powiedz mi najpierw, co jest złego w miłości do fantastycznego, ciekawego mężczyzny, którego, jak mówisz, lubisz, sza-nujesz i podziwiasz?- To, że na początku umawialiśmy się inaczej!- Umawialiście się?- No, nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, ale od razubyło wiadomo, że ani Roys, ani ja nie planujemy żadnego trwa-120 NORA ROBERTSłego związku.A już na pewno żadne z nas nie myślało o zakładaniu rodziny, ślubie i temu podobnych historiach.To wymyślił sobie dziadek! - Spojrzała na matkę i dodała, jakby zamierzała ją uspokoić: - Oj, mamo, naprawdę nic mi nie jest.Owszem, jestem trochę wkurzona na samą siebie, ale poradzęsobie z tym.Najważniejsze, żeby zwolnić tempo i nie dać ponieść się emocjom.Diana przez moment zastanawiała się, czy powinna oceniaćcórkę, ale zdecydowała, że najlepiej zrobi, jeśli będzie z niąszczera.Zapytała więc, czy przypadkiem obawy Laury nie biorą się z uporu albo zwykłego strachu przed przyznaniem siędo własnych uczuć.Dziewczyna z ociąganiem przyznała jejrację, zaraz jednak szybko dodała, że przede wszystkim niechciałaby stracić Roysa.- Mam wrażenie, że odszedłby natychmiast, gdybym zaczęła zbytnio komplikować nasze stosunki - mówiła.- A jatego nie chcę.Wolę mieć to, co mam, niż nie mieć Roysaw ogóle.- A czy jesteś całkowicie pewna, że Roys odszedłby, gdybysię dowiedział, że go kochasz i że myślisz o waszym związku nie jak o przelotnym flircie, ale jak o czymś ważnymi trwałym?- Niczego nie jestem pewna - przyznała Laura - ale niezamierzam zmieniać decyzji.Na pewno nie zaszkodzi, jeślitrochę od siebie odpoczniemy.Biorąc pod uwagę, ile mam tupracy, nie będzie to trudne - powiedziała zmienionym tonem,wskazując na piętrzące się przed nią dokumenty.- Poza tymidą święta.Koniecznie muszę spojrzeć na tę znajomość z innejperspektywy.A potem? Cóż, pożyjemy, zobaczymy.- Uśmiechnęła się blado.- Sama więc widzisz, że ze mną wszystkow porządku.Caine MacGregor był tego dnia w doskonałym humorze.Czuł się lekki i wypoczęty, kiedy z małym neseserem z bły-Siostry z klanu MacGregor 121szczącej skóry szedł w stronę kancelarii.Wracał właśnie odjubilera, któremu jakiś czas temu zlecił wykonanie naszyjnikadla żony.Caine sam zaprojektował złotą kolię wysadzaną kolorowymi szlachetnymi kamieniami.Idąc ulicą, wyobrażał sobie moment otwierania świątecznych prezentów.Widział siebie,wkładającego złote cacko na smukła szyję Diany.Czuł sięszczęśliwy na myśl o tym, że sprawi żonie przyjemność.Wyśmienity nastrój Caine'a pogorszył się jednak, kiedy naschodach prowadzących do biurowej części domu dostrzegłznajomą męską postać.Czego, u diabła, chce tu ten typ, pomyślał ze złością, po czym tonem, w którym nie było ani krztyuprzejmości, zapytał:- Co pan tu robi, Cameron?Na dzwięk swojego nazwiska Roys odwrócił się szybko.Kiedy zorientował się, kto do niego mówi, jego i tak nienajlepsze samopoczucie podupadło jeszcze bardziej.- Dzień dobry, panie MacGregor - odezwał się uprzejmie,a w duchu przeklął wszystkich mężczyzn z tej rodziny, którzyzawsze wyrastają tam, gdzie ich nie sieją [ Pobierz całość w formacie PDF ]