[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechpojawił się znowu, rozciągając wargi i obnażając ząbki Stevie.Twarz promieniała,przypominając teraz prawdziwą buzię dziewczynki.Rhodes odwzajemnił ostrożnie ten uśmiech i kiwnął głową.Główka Stevie powtórzyłaów ruch, ale z widocznym wysiłkiem.Uśmiechając się wciąż, Stevie odwróciła się iodmierzonym krokiem linoskoczka wyszła posuwiście do korytarza.Rhodes miał spocone dłonie.- Taak - powiedział napiętym, chrapliwym głosem.- Mamy tu chyba interesującyprzypadek, prawda, Gunny?- Na to wygląda, pułkowniku.- Skorupa służbistości Gun-nistona pękała.Serce muwaliło, kolana drżały, bo uświadamiał sobie to samo co Rhodes: ta mała albo jest całkiemszurnięta, albo przestała być małą dziewczynką.A znalezienie odpowiedzi na pytanie, jakmogło do tego dojść, przekraczało możliwości jego racjonalnego umysłu.Usłyszeli coś - głośny wydech, niesamowity świszczący dzwięk, jakby szum wiatrubuszującego w trzcinach:- Ahhhhhh.Ahhhhhh.Ahhhhhh.Jessie pierwsza wpadła do pokoju córki.Stevie - nie-Stevie -stała przed tablicą;wyciągała rękę, wskazując palcem na wycięte z brystolu litery alfabetu.- Ahhhhhh.Ahhhhhh - powtarzała raz po raz, próbując odtworzyć zapamiętanydzwięk.Wkładany w to wysiłek wykrzywiał jej buzię.Jeszcze chwila i: - AhhhhA.A.A.-Paluszek przesunął się do następnej litery.- Beeeee.Ceeeee.Deeeee.Eeeeee.Effff.Gieeeee.Przy kolejnej nastąpiła chwila konsternacji.- H - podpowiedziała cicho Jessie.- Chan.Achah.H.- Główka obróciła się, oczy spojrzały pytająco.Boże, pomyślała Jessie.Przytrzymała się framugi, żeby nie upaść.Kosmita zteksaskim akcentem, w skórze, ubraniu i z włosami mojej córeczki!- Gdzie moje dziecko? - spytała, z trudem powstrzymując się od krzyku.Oczy jejpałały.- Oddaj mi ją!Istota pod postacią dziewczynki czekała, wskazując palcem następną literę.- Oddaj mi ją - powtórzyła Jessie.Zanim Rhodes zdążył ją powstrzymać, oderwała sięod framugi i dopadła dziewczynki.- Oddaj ją! - krzyknęła, chwyciła postać za zimne ramionai zaczęła potrząsać, zaglądając w twarz należącą jeszcze niedawno do córki.- Oddaj! -Zamachnęła się i wymierzyła istocie siarczysty policzek.Stevie-istota zatoczyła się do tyłu, kolana się pod nią ugięły.Trzymała się prosto isztywno, ale główka kołysała jej się przez parę chwil na boki, jak u tych idiotycznychkukiełek, które kiwają łebkami zza tylnych szyb samochodów.Zamrugała powiekami - możepoczuła ból? - a Jessie, widząc czerwony ślad swej dłoni wykwitający na policzku Stevie,znowu się przestraszyła.Bo chociaż w to ciało coś" wpełzło, to przecież ono wciąż należy do jej córki.Tatwarz, te włosy i skóra wciąż należą do Stevie! Nie-Stevie dotknęła czerwonego śladu napoliczku i odwróciła się znowu do liter; ponaglająco postukała palcem w tę, na którejprzerwała odczytywanie.- I - podpowiedział pułkownik Rhodes.- Yiah - powiedziała istota.Palec przesunął się do następnej litery.- J.- Wykorzystując czas, kiedy istota pracowicie powtarzała wymowę litery, Rhodeszerknął na Gunnistona.- To coś chyba wydedukowało, że te dzwięki są podstawą naszegojęzyka.Jezu, Gunny! Co my tu mamy?Kapitan potrząsnął głową.- Wolałbym nie zgadywać, pułkowniku.Jessie wpatrywała się w tył główki Stevie.Włosy były takie jak zawsze, tylko mokreod potu.I tkwiły w nich jakieś papro-chy.Co to takiego? Wsunęła palce we włosy małej iwyciągnęła spomiędzy nich strzępek czegoś różowego, jakby cukrowej waty.Już wiedziała -to izolacja.Skąd strzępki różowej izolacji wzięły się we włosach Stevie? Upuściła paproszekna podłogę.W głowie miała mętlik, zaczynała tracić świadomość.Twarz jej poszarzała.- Wyprowadz ją, Gunny - polecił Rhodes i Gunniston wyprowadził mdlejącą Jessie zsypialni.- K - podjął Rhodes, widząc przesuwający się dalej palec dziecka.- Kah.K - udało się powtórzyć istocie.Dwie ciężarówki - jedna holująca dzwig, druga z napisem ALLIED VAN LINES naburcie - zjechały, z Republica Road, minęły park Prestona i skręciwszy w Cobra Roadpodążyły w kierunku miejsca na pustyni, gdzie coś, co kiedyś było maszyną, dopalało się już irozpływało w niebieskozieloną maz.12.Na czym zasadza się światDzwonek obwieścił koniec ostatniej lekcji.Była trzecia po południu.- Lockett i Jurado! - zawołał Tom Hammond.- Wy dwaj zostańcie na miejscach.Reszta może się zmywać.- No nie, kurde! - Rick Jurado, już w swojej białej fedorze na głowie, wychodziłwłaśnie z ostatniej ławki w lewym kącie rojnej klasy.- Ja nic nie zrobiłem!- Nie powiedziałem, że coś zrobiłeś.Po prostu masz zostać na miejscu.Pozostali uczniowie zbierali książki, zeszyty i wychodzili na korytarz.Cody Lockettpoderwał się zdecydowanie z ostatniej ławki w prawym rzędzie.- Tam do diabła! Ja idę!- Siadaj, Lockett! - Tom wstał od biurka.- Chcę z wami pogadać.- Możesz pan se gadać do mojej południowej strony, kiedy będę szedł na północ -odparował Cody i otaczająca go pierścieniem ochronnym grupka Renegatów zarechotałaradośnie.-Lekcje skończone i ja wychodzę.- Ruszył zdecydowanym krokiem do drzwi, agwardia przyboczna za nim.Tom zastąpił mu drogę.Chłopak szedł dalej, jakby zamierzał przejść po nim.Tomsprężył się.Cody zatrzymał się tuz przed nauczycielem.Zza jego pleców wyglądałstukilogramowy osiłek, który nosił zawsze na głowie poobijany futbolowy kask w barwachmaskujących; nazywał się Joe Taylor, ale Tom nie słyszał nigdy, żeby kumple zwracali się doniego inaczej niż Czołg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Uśmiechpojawił się znowu, rozciągając wargi i obnażając ząbki Stevie.Twarz promieniała,przypominając teraz prawdziwą buzię dziewczynki.Rhodes odwzajemnił ostrożnie ten uśmiech i kiwnął głową.Główka Stevie powtórzyłaów ruch, ale z widocznym wysiłkiem.Uśmiechając się wciąż, Stevie odwróciła się iodmierzonym krokiem linoskoczka wyszła posuwiście do korytarza.Rhodes miał spocone dłonie.- Taak - powiedział napiętym, chrapliwym głosem.- Mamy tu chyba interesującyprzypadek, prawda, Gunny?- Na to wygląda, pułkowniku.- Skorupa służbistości Gun-nistona pękała.Serce muwaliło, kolana drżały, bo uświadamiał sobie to samo co Rhodes: ta mała albo jest całkiemszurnięta, albo przestała być małą dziewczynką.A znalezienie odpowiedzi na pytanie, jakmogło do tego dojść, przekraczało możliwości jego racjonalnego umysłu.Usłyszeli coś - głośny wydech, niesamowity świszczący dzwięk, jakby szum wiatrubuszującego w trzcinach:- Ahhhhhh.Ahhhhhh.Ahhhhhh.Jessie pierwsza wpadła do pokoju córki.Stevie - nie-Stevie -stała przed tablicą;wyciągała rękę, wskazując palcem na wycięte z brystolu litery alfabetu.- Ahhhhhh.Ahhhhhh - powtarzała raz po raz, próbując odtworzyć zapamiętanydzwięk.Wkładany w to wysiłek wykrzywiał jej buzię.Jeszcze chwila i: - AhhhhA.A.A.-Paluszek przesunął się do następnej litery.- Beeeee.Ceeeee.Deeeee.Eeeeee.Effff.Gieeeee.Przy kolejnej nastąpiła chwila konsternacji.- H - podpowiedziała cicho Jessie.- Chan.Achah.H.- Główka obróciła się, oczy spojrzały pytająco.Boże, pomyślała Jessie.Przytrzymała się framugi, żeby nie upaść.Kosmita zteksaskim akcentem, w skórze, ubraniu i z włosami mojej córeczki!- Gdzie moje dziecko? - spytała, z trudem powstrzymując się od krzyku.Oczy jejpałały.- Oddaj mi ją!Istota pod postacią dziewczynki czekała, wskazując palcem następną literę.- Oddaj mi ją - powtórzyła Jessie.Zanim Rhodes zdążył ją powstrzymać, oderwała sięod framugi i dopadła dziewczynki.- Oddaj ją! - krzyknęła, chwyciła postać za zimne ramionai zaczęła potrząsać, zaglądając w twarz należącą jeszcze niedawno do córki.- Oddaj! -Zamachnęła się i wymierzyła istocie siarczysty policzek.Stevie-istota zatoczyła się do tyłu, kolana się pod nią ugięły.Trzymała się prosto isztywno, ale główka kołysała jej się przez parę chwil na boki, jak u tych idiotycznychkukiełek, które kiwają łebkami zza tylnych szyb samochodów.Zamrugała powiekami - możepoczuła ból? - a Jessie, widząc czerwony ślad swej dłoni wykwitający na policzku Stevie,znowu się przestraszyła.Bo chociaż w to ciało coś" wpełzło, to przecież ono wciąż należy do jej córki.Tatwarz, te włosy i skóra wciąż należą do Stevie! Nie-Stevie dotknęła czerwonego śladu napoliczku i odwróciła się znowu do liter; ponaglająco postukała palcem w tę, na którejprzerwała odczytywanie.- I - podpowiedział pułkownik Rhodes.- Yiah - powiedziała istota.Palec przesunął się do następnej litery.- J.- Wykorzystując czas, kiedy istota pracowicie powtarzała wymowę litery, Rhodeszerknął na Gunnistona.- To coś chyba wydedukowało, że te dzwięki są podstawą naszegojęzyka.Jezu, Gunny! Co my tu mamy?Kapitan potrząsnął głową.- Wolałbym nie zgadywać, pułkowniku.Jessie wpatrywała się w tył główki Stevie.Włosy były takie jak zawsze, tylko mokreod potu.I tkwiły w nich jakieś papro-chy.Co to takiego? Wsunęła palce we włosy małej iwyciągnęła spomiędzy nich strzępek czegoś różowego, jakby cukrowej waty.Już wiedziała -to izolacja.Skąd strzępki różowej izolacji wzięły się we włosach Stevie? Upuściła paproszekna podłogę.W głowie miała mętlik, zaczynała tracić świadomość.Twarz jej poszarzała.- Wyprowadz ją, Gunny - polecił Rhodes i Gunniston wyprowadził mdlejącą Jessie zsypialni.- K - podjął Rhodes, widząc przesuwający się dalej palec dziecka.- Kah.K - udało się powtórzyć istocie.Dwie ciężarówki - jedna holująca dzwig, druga z napisem ALLIED VAN LINES naburcie - zjechały, z Republica Road, minęły park Prestona i skręciwszy w Cobra Roadpodążyły w kierunku miejsca na pustyni, gdzie coś, co kiedyś było maszyną, dopalało się już irozpływało w niebieskozieloną maz.12.Na czym zasadza się światDzwonek obwieścił koniec ostatniej lekcji.Była trzecia po południu.- Lockett i Jurado! - zawołał Tom Hammond.- Wy dwaj zostańcie na miejscach.Reszta może się zmywać.- No nie, kurde! - Rick Jurado, już w swojej białej fedorze na głowie, wychodziłwłaśnie z ostatniej ławki w lewym kącie rojnej klasy.- Ja nic nie zrobiłem!- Nie powiedziałem, że coś zrobiłeś.Po prostu masz zostać na miejscu.Pozostali uczniowie zbierali książki, zeszyty i wychodzili na korytarz.Cody Lockettpoderwał się zdecydowanie z ostatniej ławki w prawym rzędzie.- Tam do diabła! Ja idę!- Siadaj, Lockett! - Tom wstał od biurka.- Chcę z wami pogadać.- Możesz pan se gadać do mojej południowej strony, kiedy będę szedł na północ -odparował Cody i otaczająca go pierścieniem ochronnym grupka Renegatów zarechotałaradośnie.-Lekcje skończone i ja wychodzę.- Ruszył zdecydowanym krokiem do drzwi, agwardia przyboczna za nim.Tom zastąpił mu drogę.Chłopak szedł dalej, jakby zamierzał przejść po nim.Tomsprężył się.Cody zatrzymał się tuz przed nauczycielem.Zza jego pleców wyglądałstukilogramowy osiłek, który nosił zawsze na głowie poobijany futbolowy kask w barwachmaskujących; nazywał się Joe Taylor, ale Tom nie słyszał nigdy, żeby kumple zwracali się doniego inaczej niż Czołg [ Pobierz całość w formacie PDF ]