[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jak i to, że nie należy wypuszczaćCevika z celi.Nieważne, co mówiła, zawsze znajdował sposób, żeby to wykorzystać przeciwko niej.- Bardzo przepraszam, ale dostałam z biura dyrektora polecenie, żeby we wszystkimiść Bourne'owi na rękę.Lerner patrzył na nią przez dłuższą chwilę.Potem wykonał niemal dobrotliwy gest.- Dlaczego pani stoi? - zapytał.Usiadła na krześle naprzeciwko niego.- Wróćmy do tematu Bourne'a.- Utkwił w niej wzrok.- Wygląda na to, że jest paniekspertem w tej dziedzinie.- Nie powiedziałabym.- Z akt wynika, że pracowała pani z nim w Odessie.- Przypuszczam, że po prostu znam Jasona Bourne'a lepiej niż większość agentów.Lerner odchylił się do tyłu.- Chyba nie uważa pani, że nauczyła się już wszystkiego, co trzeba wiedzieć w panizawodzie?- Nie.- Więc jestem całkowicie przekonany, że się dogadamy, i będzie pani tak lojalnawobec mnie, jak dawniej wobec Martina Lindrosa.- Dlaczego mówi pan tak, jakby Lindros nie żył? Lerner puścił pytanie mimo uszu.- W tej chwili muszę zareagować na zaistniałą sytuację.Jako agentka kierująca sprawąCevika, jest pani odpowiedzialna za jej fiasko.Nie mam innego wyjścia, jak tylko poprosićpanią o złożenie rezygnacji.Serce podeszło Sorai do gardła.- Rezygnacji? - wykrztusiła.Lerner świdrował ją wzrokiem.- Rezygnacja zawsze lepiej wygląda w aktach personalnych.Nawet pani powinna torozumieć.Soraja zerwała się z miejsca.Załatwił ją zręcznie i okrutnie, co ją tym bardziejrozwścieczyło.Nienawidziła go i chciała, żeby to wiedział.Inaczej straciłaby poczuciewłasnej godności.- A kim pan jest, do cholery, że przyłazi pan tutaj i się panoszy?- Rozmowa skończona, panno Moore.Proszę zabrać swoje rzeczy.Jest panizwolniona.8a, niebezpiecznie śliska ścieżka, którą Alem prowadził Bourne'a w dół, wydawała siębez końca.Nagle jednak się urwała.Skręciła wreszcie z górskiego zbocza na łąkę, dużowiększą niż tamta, gdzie rozbiły się chinooki, i na mniejszej przestrzeni pokrytą śniegiem.Wioskę tworzyło skupisko małych, walących się domów.Nawierzchnię sieci uliczrobiono z ubitego łajna.Kiedy się zbliżyli, stado brązowych kóz podniosło trójkątne głowy,ale najwyrazniej rozpoznało Alema, bo szybko wróciło do skubania kęp kruchej, brunatnejtrawy.Trochę dalej zarżały konie i potrząsnęły grzywami, gdy dotarł do nich zapach ludzi.- Gdzie twój ojciec? - zapytał Bourne.- W barze, jak zwykle.- Alem podniósł na niego wzrok.- Ale nie zaprowadzę cię doniego.Musisz iść sam.I nie wydaj mnie.Nie może się dowiedzieć, że ci mówiłem o naszymmyszkowaniu.Bourne skinął głową.- Obiecałem ci to, Alemie.- Ani nawet o tym, że się znamy.- Jak go rozpoznam?- Po lewej nodze.Jest cieńsza i krótsza niż prawa.Ojciec ma na imię Zaim.Bourne już zamierzał się odwrócić, gdy Alem wcisnął mu w dłoń sygnet Lindrosa.- Znalazłeś to.- Należy do twojego przyjaciela - odparł chłopiec.- Jeśli ci zwrócę, może on nieumrze.Czas posiłku.Znowu. Bez względu na to, w jakiej formie stawiasz opór - mówiłsynowi Oscar Lindros - nie możesz odmawiać przyjmowania jedzenia.Musisz zachować siły.Prześladowcy mogą cię oczywiście głodzić, ale tylko wówczas, jeśli będą chcieli cię zabić -czego Dudżdża najwyrazniej nie chciała. Mogą, rzecz jasna, faszerować ci jedzenienarkotykami - i kiedy tortury okazały się nieskuteczne, oprawcy właśnie tak robili.Nadarmo.To samo z deprywacją sensoryczną.Jego umysł był zamknięty w bunkrze; ojcieczadbał o to.Po tiopentalu Lindros paplał jak dziecko, ale o niczym ważnym.Wszystko, cochcieli wiedzieć, było dla nich niedostępne.Działali według harmonogramu.Teraz zostawiali Lindrosa w spokoju.Karmili goregularnie, choć czasem strażnicy pluli mu do jedzenia.%7ładen z nich nie chciał myć więznia,kiedy ten się zapaskudził.Gdy smród stawał się nie do wytrzymania, brali szlauch.Silnystrumień lodowatej wody podrywał Lindrosa na nogi, rzucał pod skalną ścianę.Leżał tampotem godzinami, krew zmieszana z wodą płynęła różowymi strużkami, kiedy wyciągałkolejne pstrągi ze spokojnego jeziora.Ale to było tygodnie temu - przynajmniej tak mu się zdawało.Teraz czuł się lepiej.Nawet obejrzał go lekarz, pozszywał najgorsze rozcięcia, opatrzył, dał antybiotyki naobniżenie gorączki.Lindros już coraz dłużej obywał się bez jeziora.Zorientował się, że jest w jaskini.Sądząc po chłodzie i wyciu wiatru w wejściu, był wysoko, może nadal gdzieś na RasDaszanie.Nie widywał Fadiego, ale od czasu do czasu miał kontakt z jego najważniejszympodwładnym Abbudem ibn Azizem.To ten człowiek go przesłuchiwał po tym, jak Fadiemunie udało się złamać więznia w ciągu pierwszych kilku dni niewoli.Lindros znał takich ludzi jak Abbud ibn Aziz.Wiedział, że to dzikus, któremucywilizacja jest obca, a najlepiej czuje się na bezkresnej pustyni, gdzie się urodził iwychował.I taki pozostanie.Lindros domyślał się tego po jego arabskim dialekcie - Abbudibn Aziz był beduinem.Widział świat w czarno - białych kolorach.Idealnie rozgraniczał, codobre, a co złe.Trzymał się zasad wyrytych w kamieniu.Pod tym względem nie różnił się odOscara Lindrosa.Wyglądało na to, że Abbud ibn Aziz lubi pogawędki z więzniem.Może rozkoszowałsię bezradnością pojmanego Amerykanina.Albo uważał, że jeśli będą długo rozmawiali,Lindros zacznie w nim widzieć przyjaciela - że zaistnieje syndrom sztokholmski i ofiara wkońcu się utożsami ze swoim oprawcą.A może był po prostu dobrym gliniarzem , bo to onzawsze wycierał półprzytomnego Lindrosa ręcznikiem po wodnych torturach pod szlauchem izmieniał mu ubranie.Ale Lindros nigdy się łatwo nie zaprzyjazniał; sądził, że dużo łatwiej byćsamotnikiem.Tak go uczył ojciec. Bycie samotnikiem jest zaletą, jeśli masz ambicję zostaćszpiegiem , mówił.Ta skłonność została zresztą odnotowana w aktach personalnychLindrosa, kiedy tuż przed przyjęciem go do agencji przebrnął przez wyczerpujące,wielomiesięczne testy, które wymyślili sadystyczni psycholodzy CIA.Teraz doskonale wiedział, czego Abbud ibn Aziz od niego chce.Wcześniej było dlaniego zagadką, dlaczego terrorysta wypytuje o operację CIA sprzed lat, wymierzonąprzeciwko Hamidowi ibn Aszefowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Tak jak i to, że nie należy wypuszczaćCevika z celi.Nieważne, co mówiła, zawsze znajdował sposób, żeby to wykorzystać przeciwko niej.- Bardzo przepraszam, ale dostałam z biura dyrektora polecenie, żeby we wszystkimiść Bourne'owi na rękę.Lerner patrzył na nią przez dłuższą chwilę.Potem wykonał niemal dobrotliwy gest.- Dlaczego pani stoi? - zapytał.Usiadła na krześle naprzeciwko niego.- Wróćmy do tematu Bourne'a.- Utkwił w niej wzrok.- Wygląda na to, że jest paniekspertem w tej dziedzinie.- Nie powiedziałabym.- Z akt wynika, że pracowała pani z nim w Odessie.- Przypuszczam, że po prostu znam Jasona Bourne'a lepiej niż większość agentów.Lerner odchylił się do tyłu.- Chyba nie uważa pani, że nauczyła się już wszystkiego, co trzeba wiedzieć w panizawodzie?- Nie.- Więc jestem całkowicie przekonany, że się dogadamy, i będzie pani tak lojalnawobec mnie, jak dawniej wobec Martina Lindrosa.- Dlaczego mówi pan tak, jakby Lindros nie żył? Lerner puścił pytanie mimo uszu.- W tej chwili muszę zareagować na zaistniałą sytuację.Jako agentka kierująca sprawąCevika, jest pani odpowiedzialna za jej fiasko.Nie mam innego wyjścia, jak tylko poprosićpanią o złożenie rezygnacji.Serce podeszło Sorai do gardła.- Rezygnacji? - wykrztusiła.Lerner świdrował ją wzrokiem.- Rezygnacja zawsze lepiej wygląda w aktach personalnych.Nawet pani powinna torozumieć.Soraja zerwała się z miejsca.Załatwił ją zręcznie i okrutnie, co ją tym bardziejrozwścieczyło.Nienawidziła go i chciała, żeby to wiedział.Inaczej straciłaby poczuciewłasnej godności.- A kim pan jest, do cholery, że przyłazi pan tutaj i się panoszy?- Rozmowa skończona, panno Moore.Proszę zabrać swoje rzeczy.Jest panizwolniona.8a, niebezpiecznie śliska ścieżka, którą Alem prowadził Bourne'a w dół, wydawała siębez końca.Nagle jednak się urwała.Skręciła wreszcie z górskiego zbocza na łąkę, dużowiększą niż tamta, gdzie rozbiły się chinooki, i na mniejszej przestrzeni pokrytą śniegiem.Wioskę tworzyło skupisko małych, walących się domów.Nawierzchnię sieci uliczrobiono z ubitego łajna.Kiedy się zbliżyli, stado brązowych kóz podniosło trójkątne głowy,ale najwyrazniej rozpoznało Alema, bo szybko wróciło do skubania kęp kruchej, brunatnejtrawy.Trochę dalej zarżały konie i potrząsnęły grzywami, gdy dotarł do nich zapach ludzi.- Gdzie twój ojciec? - zapytał Bourne.- W barze, jak zwykle.- Alem podniósł na niego wzrok.- Ale nie zaprowadzę cię doniego.Musisz iść sam.I nie wydaj mnie.Nie może się dowiedzieć, że ci mówiłem o naszymmyszkowaniu.Bourne skinął głową.- Obiecałem ci to, Alemie.- Ani nawet o tym, że się znamy.- Jak go rozpoznam?- Po lewej nodze.Jest cieńsza i krótsza niż prawa.Ojciec ma na imię Zaim.Bourne już zamierzał się odwrócić, gdy Alem wcisnął mu w dłoń sygnet Lindrosa.- Znalazłeś to.- Należy do twojego przyjaciela - odparł chłopiec.- Jeśli ci zwrócę, może on nieumrze.Czas posiłku.Znowu. Bez względu na to, w jakiej formie stawiasz opór - mówiłsynowi Oscar Lindros - nie możesz odmawiać przyjmowania jedzenia.Musisz zachować siły.Prześladowcy mogą cię oczywiście głodzić, ale tylko wówczas, jeśli będą chcieli cię zabić -czego Dudżdża najwyrazniej nie chciała. Mogą, rzecz jasna, faszerować ci jedzenienarkotykami - i kiedy tortury okazały się nieskuteczne, oprawcy właśnie tak robili.Nadarmo.To samo z deprywacją sensoryczną.Jego umysł był zamknięty w bunkrze; ojcieczadbał o to.Po tiopentalu Lindros paplał jak dziecko, ale o niczym ważnym.Wszystko, cochcieli wiedzieć, było dla nich niedostępne.Działali według harmonogramu.Teraz zostawiali Lindrosa w spokoju.Karmili goregularnie, choć czasem strażnicy pluli mu do jedzenia.%7ładen z nich nie chciał myć więznia,kiedy ten się zapaskudził.Gdy smród stawał się nie do wytrzymania, brali szlauch.Silnystrumień lodowatej wody podrywał Lindrosa na nogi, rzucał pod skalną ścianę.Leżał tampotem godzinami, krew zmieszana z wodą płynęła różowymi strużkami, kiedy wyciągałkolejne pstrągi ze spokojnego jeziora.Ale to było tygodnie temu - przynajmniej tak mu się zdawało.Teraz czuł się lepiej.Nawet obejrzał go lekarz, pozszywał najgorsze rozcięcia, opatrzył, dał antybiotyki naobniżenie gorączki.Lindros już coraz dłużej obywał się bez jeziora.Zorientował się, że jest w jaskini.Sądząc po chłodzie i wyciu wiatru w wejściu, był wysoko, może nadal gdzieś na RasDaszanie.Nie widywał Fadiego, ale od czasu do czasu miał kontakt z jego najważniejszympodwładnym Abbudem ibn Azizem.To ten człowiek go przesłuchiwał po tym, jak Fadiemunie udało się złamać więznia w ciągu pierwszych kilku dni niewoli.Lindros znał takich ludzi jak Abbud ibn Aziz.Wiedział, że to dzikus, któremucywilizacja jest obca, a najlepiej czuje się na bezkresnej pustyni, gdzie się urodził iwychował.I taki pozostanie.Lindros domyślał się tego po jego arabskim dialekcie - Abbudibn Aziz był beduinem.Widział świat w czarno - białych kolorach.Idealnie rozgraniczał, codobre, a co złe.Trzymał się zasad wyrytych w kamieniu.Pod tym względem nie różnił się odOscara Lindrosa.Wyglądało na to, że Abbud ibn Aziz lubi pogawędki z więzniem.Może rozkoszowałsię bezradnością pojmanego Amerykanina.Albo uważał, że jeśli będą długo rozmawiali,Lindros zacznie w nim widzieć przyjaciela - że zaistnieje syndrom sztokholmski i ofiara wkońcu się utożsami ze swoim oprawcą.A może był po prostu dobrym gliniarzem , bo to onzawsze wycierał półprzytomnego Lindrosa ręcznikiem po wodnych torturach pod szlauchem izmieniał mu ubranie.Ale Lindros nigdy się łatwo nie zaprzyjazniał; sądził, że dużo łatwiej byćsamotnikiem.Tak go uczył ojciec. Bycie samotnikiem jest zaletą, jeśli masz ambicję zostaćszpiegiem , mówił.Ta skłonność została zresztą odnotowana w aktach personalnychLindrosa, kiedy tuż przed przyjęciem go do agencji przebrnął przez wyczerpujące,wielomiesięczne testy, które wymyślili sadystyczni psycholodzy CIA.Teraz doskonale wiedział, czego Abbud ibn Aziz od niego chce.Wcześniej było dlaniego zagadką, dlaczego terrorysta wypytuje o operację CIA sprzed lat, wymierzonąprzeciwko Hamidowi ibn Aszefowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]