[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A.Jest.Tak.Starszy szeregowy William Beaumont.Hmm.McLean czekał cierpliwie, podczas gdy podpułkownik nadal gapił się w ekran, czasemklikając myszką, by przewinąć w dół.Od czasu do czasu wydawał lekki okrzyk zaskoczeniabądz cmokał, widocznie oburzony czymś, co nie pasowało do jego ciasnego obrazu świata.Wreszcie odchylił się na krześle. Dlaczego się nim interesujesz? Jego nazwisko pojawiło się w bazach DNA podczas identyfikacji ciała, którewyłowiliśmy z rzeki niedaleko stąd jakiś tydzień temu. McLean miał przy sobie dokumentyi kilka fotografii, ale nie chciał ich wyciągać, póki naprawdę nie będzie musiał. Cóż, to nie on.W każdym razie nie według tego, co tu widzę. Podpułkownik znówpochylił się do przodu, wcisnął kilka klawiszy. Według tego& Zginął w Afganistanie.Mina-pułapka.Tak, wiem. I mimo to przyjechałeś? Liczyłem na to, że porozmawiam z kimś, kto razem z nim służył.I zastanawiałem się, czymoże macie jakieś zdjęcia, tego rodzaju rzeczy. Takie na przykład? Bottomley obrócił ekran.McLean zobaczył stronę komputerowej bazy wojskowej.W lewym górnym rogu widniałozdjęcie starszego szeregowego Williama Beaumonta.Jego czoła i policzków nie znaczyłytatuaże, ale niewątpliwie była to twarz człowieka, którego wyłowiono z rzeki North Esk.Chyba że miał jednojajowego brata blizniaka. Miał brata? spytał McLean. Nie.Tylko kuzynów.Ale to podpułkownik dzgnął ekran palcem się nie zgadza.Ktośpomylił informacje. Jak to? Nie straciliśmy w Helmand aż tylu ludzi, dzięki Bogu.Napisałem do rodzin wszystkichofiar.Tego chłopaka wśród nich nie było. Spocznij.Po piętnastu minutach wędrówki pokrętną trasą między budynkami koszar McLeancałkowicie się zgubił.Tuż za nim, niczym słabowity, lecz wierny spaniel, dreptała sierżantRitchie, najwyrazniej cierpiąc z powodu nieplanowanych ćwiczeń sportowych.Po odkryciu błędów w bazie podpułkownik wykonał kilka telefonów, po czym w tymwkurzającym stylu mężczyzn przyzwyczajonych, że wszyscy bez pytania wykonują ich rozkazy,rzucił za mną i wymaszerował z gabinetu.W końcu dotarli do budynku, w którym zapewnemieściły się kwatery nieżonatych podoficerów.McLeanowi kojarzyły się z akademikami, tyleże znacznie przytulniejszymi i pozbawionymi tego słabego, lecz zawsze obecnego zapaszkustarych wymiocin i rozlanego piwa.Bottomley podszedł do wybranych drzwi i zabębnił w niemocno i donośnie.Otworzyły się zaledwie po kilku sekundach.%7łołnierz widoczniespodziewał się wizyty dowódcy.Stanął na baczność obok wzorowo zasłanego łóżka.Nawetkiedy Bottomley kazał mu spocząć, wciąż wyglądał na spiętego.McLean znał wieluposterunkowych, którzy zachowywali się podobnie za każdym razem, kiedy w tym samympomieszczeniu przebywał ktoś starszy stopniem od sierżanta. Sierżant Grant.Inspektor McLean i sierżant Ritchie z wydziału dochodzeniowo-śledczego.Badają sprawę podejrzanej śmierci.Znalezli gościa w rzece, niedaleko stąd, jakiś tydzieńtemu.Podejrzewają, że mógł być związany z naszym pułkiem.Sierżant Grant nic nie powiedział, nie licząc neutralnego sir. Byłeś na ostatniej misji w Helmand, prawda? Tak jest. Sierżant kiwnął głową i odważył się zerknąć z boku na McLeana.Gdzieś z ciemności korytarza doszedł dziwny dzwięk w wykonaniu sierżant Ritchie. Inspektor ma kilka pytań w sprawie jednego z twoich towarzyszy broni, WilliamaBeaumonta.Pamiętasz go? Billa? Tak jest.Pamiętam, ale z dawniejszych czasów.Sprzed Afganistanu.Nieuczestniczył w tej misji. Jak to, nie& Och. Bottomley załapał dopiero po chwili. A, rozumiem. Jakiś problem? spytał McLean.Słowa sierżanta wywołały iskrę w pamięci, z którejjednak nie umiał skrzesać ognia. Tak.W pewnym sensie. Bottomley miał minę człowieka walczącego z wyrzutamisumienia. Był w SAS, prawda? powiedział McLean.W tym momencie do pokoju weszła sierżant Ritchie, z chusteczką przyciśniętą do kącika ust. Niektórzy żołnierze biorą udział w specjalnych zadaniach.Nie wiadomo, dokąd się udająani co robią.Formalnie rzecz biorąc, pułk w ogóle nie istnieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. A.Jest.Tak.Starszy szeregowy William Beaumont.Hmm.McLean czekał cierpliwie, podczas gdy podpułkownik nadal gapił się w ekran, czasemklikając myszką, by przewinąć w dół.Od czasu do czasu wydawał lekki okrzyk zaskoczeniabądz cmokał, widocznie oburzony czymś, co nie pasowało do jego ciasnego obrazu świata.Wreszcie odchylił się na krześle. Dlaczego się nim interesujesz? Jego nazwisko pojawiło się w bazach DNA podczas identyfikacji ciała, którewyłowiliśmy z rzeki niedaleko stąd jakiś tydzień temu. McLean miał przy sobie dokumentyi kilka fotografii, ale nie chciał ich wyciągać, póki naprawdę nie będzie musiał. Cóż, to nie on.W każdym razie nie według tego, co tu widzę. Podpułkownik znówpochylił się do przodu, wcisnął kilka klawiszy. Według tego& Zginął w Afganistanie.Mina-pułapka.Tak, wiem. I mimo to przyjechałeś? Liczyłem na to, że porozmawiam z kimś, kto razem z nim służył.I zastanawiałem się, czymoże macie jakieś zdjęcia, tego rodzaju rzeczy. Takie na przykład? Bottomley obrócił ekran.McLean zobaczył stronę komputerowej bazy wojskowej.W lewym górnym rogu widniałozdjęcie starszego szeregowego Williama Beaumonta.Jego czoła i policzków nie znaczyłytatuaże, ale niewątpliwie była to twarz człowieka, którego wyłowiono z rzeki North Esk.Chyba że miał jednojajowego brata blizniaka. Miał brata? spytał McLean. Nie.Tylko kuzynów.Ale to podpułkownik dzgnął ekran palcem się nie zgadza.Ktośpomylił informacje. Jak to? Nie straciliśmy w Helmand aż tylu ludzi, dzięki Bogu.Napisałem do rodzin wszystkichofiar.Tego chłopaka wśród nich nie było. Spocznij.Po piętnastu minutach wędrówki pokrętną trasą między budynkami koszar McLeancałkowicie się zgubił.Tuż za nim, niczym słabowity, lecz wierny spaniel, dreptała sierżantRitchie, najwyrazniej cierpiąc z powodu nieplanowanych ćwiczeń sportowych.Po odkryciu błędów w bazie podpułkownik wykonał kilka telefonów, po czym w tymwkurzającym stylu mężczyzn przyzwyczajonych, że wszyscy bez pytania wykonują ich rozkazy,rzucił za mną i wymaszerował z gabinetu.W końcu dotarli do budynku, w którym zapewnemieściły się kwatery nieżonatych podoficerów.McLeanowi kojarzyły się z akademikami, tyleże znacznie przytulniejszymi i pozbawionymi tego słabego, lecz zawsze obecnego zapaszkustarych wymiocin i rozlanego piwa.Bottomley podszedł do wybranych drzwi i zabębnił w niemocno i donośnie.Otworzyły się zaledwie po kilku sekundach.%7łołnierz widoczniespodziewał się wizyty dowódcy.Stanął na baczność obok wzorowo zasłanego łóżka.Nawetkiedy Bottomley kazał mu spocząć, wciąż wyglądał na spiętego.McLean znał wieluposterunkowych, którzy zachowywali się podobnie za każdym razem, kiedy w tym samympomieszczeniu przebywał ktoś starszy stopniem od sierżanta. Sierżant Grant.Inspektor McLean i sierżant Ritchie z wydziału dochodzeniowo-śledczego.Badają sprawę podejrzanej śmierci.Znalezli gościa w rzece, niedaleko stąd, jakiś tydzieńtemu.Podejrzewają, że mógł być związany z naszym pułkiem.Sierżant Grant nic nie powiedział, nie licząc neutralnego sir. Byłeś na ostatniej misji w Helmand, prawda? Tak jest. Sierżant kiwnął głową i odważył się zerknąć z boku na McLeana.Gdzieś z ciemności korytarza doszedł dziwny dzwięk w wykonaniu sierżant Ritchie. Inspektor ma kilka pytań w sprawie jednego z twoich towarzyszy broni, WilliamaBeaumonta.Pamiętasz go? Billa? Tak jest.Pamiętam, ale z dawniejszych czasów.Sprzed Afganistanu.Nieuczestniczył w tej misji. Jak to, nie& Och. Bottomley załapał dopiero po chwili. A, rozumiem. Jakiś problem? spytał McLean.Słowa sierżanta wywołały iskrę w pamięci, z którejjednak nie umiał skrzesać ognia. Tak.W pewnym sensie. Bottomley miał minę człowieka walczącego z wyrzutamisumienia. Był w SAS, prawda? powiedział McLean.W tym momencie do pokoju weszła sierżant Ritchie, z chusteczką przyciśniętą do kącika ust. Niektórzy żołnierze biorą udział w specjalnych zadaniach.Nie wiadomo, dokąd się udająani co robią.Formalnie rzecz biorąc, pułk w ogóle nie istnieje [ Pobierz całość w formacie PDF ]