[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wulfgar zwrócił im broń i teraz ostrzą stalowe klingi, dociągająpasy i rzemienie, oliwią skórzane pochwy.Beowulf przechadza siępo sali, badając konstrukcję uwa\nym okiem \ołnierza, oceniającjej mocne i słabe strony.Tu i ówdzie widać robotę bestii - głębokiebruzdy w drewnianych belkach, ślady pazurów na blatach stołów,drewno tak nasiąknięte krwią, \e nie zdołano zmyć jej do czysta.Beowulf przystaje przed potę\nymi drzwiami, przyglądając sięmasywnej sztabie i szerokim, wzmacniającym \elaznym pasom.Hondshew podnosi wzrok znad miecza i widzi Yrsę, dziewczy-nę spod bramy, która szoruje pobliski stół.- Ech, to jest bestia, którą chciałbym przebić ten nocy - chicho-cze, po czym wstaje i wyciąga w jej kierunku miecz.- Nie tymostrzem, rzecz jasna, mam inne, zdatniejsze do takich potyczek.Wiglaf wymierza mu kopniaka w zadek i Hondshew omal sięnie przewraca.- Słuchajcie wszyscy - mówi Wiglaf.- Nie chcemy mieć\adnych kłopotów z miejscowymi ludzmi, jasne? Więcprzynajmniej tej nocy \adnych bójek i \adnego porubstwa.Zrozumiano?Hondshew rozciera sobie pośladek, ale nie przestaje się gapićna Yrsę, która pokazuje mu język.Inny z rycerzy, Olaf, dobrzezbudowany, z szeroką blizną przez lewy policzek, wyciąga sztyleti wygra\a nim cieniom czającym się w kątach sali.- N-n-n-nie p-p-planowałem \adnego po-po-po-porubstwa -mówi.- Có\, ja p-p-planowałem - przedrzeznia go Hondshew, siada-jąc i wracając do ostrzenia miecza.46Wiglaf marszczy brwi i stara się nie zauwa\ać, jak piersi Yrsyrozpierają jej sukienkę.- Hondshew, chocia\ raz udawaj, \e słuchasz, co do ciebie mó-wię.Zaledwie pięć dni temu po\egnałeś \onę.- Pięć dni! - wykrzykuje Hondshew.- Na wzdęte jądraOdyna.nic dziwnego, \e lędzwie mi płoną!Rycerze wybuchają gromkim śmiechem.Yrsa przerywa pracę isłucha.Rubaszny męski śmiech, tu pod drewnianym belkowaniemHeorotu, to dzwięk miły jej uszom.Pokrzepia ją i budzi nadzieję.Zerka ukradkiem na Beowulfa, wcią\ zajętego oględzinami drzwi,i modli się w duchu, \eby przynajmniej połowa zuchwałych, fan-tastycznych opowieści, które słyszała na jego temat, okazała sięprawdziwa i \eby władza Grendela nad nocną porą dobiegławreszcie kresu.ROZDZIAA 5WydziedziczonyW dali, za wrzosowiskami, które spowija teraz wieczorna mgła, zasędziwym częstokołem lasu, Grendel siedzi w kucki w swojejjaskini nad brzegiem czarnej sadzawki.Nieopodal le\ą gnijącezwłoki jednego z zabitych rycerzy Hrothgara.Grendel staranniewybiera co lepsze kąski i wrzuca do wody.Wiele dziwnychstworzeń zamieszkuje mroczne, podwodne głębiny.Czasem, gdydoskwiera mu samotność, Grendel wywabia je na powierzchnię,rzucając kawałki swoich zdobyczy, które przyciągają wygłodniałepaszcze.Tego wieczoru woda roi się od ślepych węgorzyalbinosów, które przypłynęły całą ławicą, ka\dy co najmniej takdługi, jak wysoki jest dorosły mę\czyzna, i gruby jak słuppalisady, o długich szczękach, naje\onych ostrymi jak igły zębami.Rzucają się łapczywie na kąski, którymi Grendel je przynęcił,walczą między sobą o największe kawałki.Troll patrzy wspienioną wodę, ubawiony zajadłością białych węgorzy.Czuje sięrazniej w ich towarzystwie.Kiwa się w przód i w tył, mrucząc podnosem powolną, smętną, niemal pozbawioną melodii śpiewkę,którą albo sam kiedyś uło\ył, albo zasłyszał pewnego wieczoru,śpiewaną przez ludzi.Ju\ nie pamięta.W lewej ręce ściska złamaną dzidę, na której ostrzu zatkniętajest rozkładająca się głowa rycerza.Oczy wyjadło robactwolęgnące się bujnie w odchodach, gnijących szczątkach i błotnistejziemi jaskini, \uchwa zwisa krzywo, przednie zęby są wyłamane.Grendel nachyla oderwaną od ciała głowę nad zmąconą wodą.- Ajajaaaj! - piszczy cienkim głosem, naśladując ludzką mowę.48- Ajajaaaj! Ach, co za straszne, okropne stworzenia! Zjedzą mniecałkiem, zjedzą! - Chichocząc pod nosem, nachyla się do uchamartwego rycerza. I kto się teraz śmieje? Kto się śmieje? Ja,Grendel, się śmieję, ot co!Nagle jeden z olbrzymich węgorzy wyskakuje w górę, syczącjak wą\, odrywa zwisającą szczękę i większość tego, co zostało ztwarzy, i z głośnym chlupotem wpada z powrotem do wody.Grendel rechocze z zachwytu.- Aj, aj! Zjadł moją śliczną buzkę! Co ja teraz pocznę? Pięknepanie nie będą mnie ju\ kochać!Inny węgorz wyskakuje z wody, ale tym razem Grendel szybkocofa przynętę, zanim ryba zdą\yła wbić w nią zęby.- Dosyć - mówi karcącym tonem.- Na dzisiaj wystarczy.Zabardzo się utuczycie.Spasione ryby idą na dno i inne ryby jezjadają.Jutro dostaniecie więcej.Nagle ciemna woda zaczyna się burzyć, zdradzając obecnośćkogoś znacznie bardziej przera\ającego.Węgorze umykają doswoich nor.Rozlega się mokry świst, jakby fontannywytryskującej z nozdrzy wieloryba, a zaraz potem bulgot.Zaskoczony Grendel zrywa się na nogi.Pod wpływem panikizaczyna się zmieniać, jego paznokcie wydłu\ają się w długie,zakrzywione szpony, które zawstydziłyby najpotę\niejszegoniedzwiedzia.Kości i mięśnie powykręcanego, zdeformowanegociała zaczynają się przemieszczać i rozrastać, okrągłe,zaczerwienione oczy zwę\ają się, nabierając drapie\nego błysku.Tam, gdzie przed chwilą węgorze walczyły zajadle o kęsy gniją-cego ludzkiego ciała, na Grendela patrzy z wody jego matka.Jejpełne, wilgotne usta połyskują migotliwie, pokrywające je złotełuski promieniują jakimś tajemniczym, wewnętrznym ogniem.- Grrrrendel.- słychać szemrzący głos.Na jej widok troll się uspokaja.Z wolna wraca do dawnej po-staci, co wygląda, jakby się zapadał w siebie.Szpony stają sięznów połamanymi paznokciami.Grendel spogląda w jasne, gadzieoczy matki i widzi w nich swoje odbicie.- Modor? Czy coś się stało?49Matka wynurza się, chwytając długimi, połączonymi błoną pal-cami za wapienny brzeg.- Dziecko, miałam zły sen - mówi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wulfgar zwrócił im broń i teraz ostrzą stalowe klingi, dociągająpasy i rzemienie, oliwią skórzane pochwy.Beowulf przechadza siępo sali, badając konstrukcję uwa\nym okiem \ołnierza, oceniającjej mocne i słabe strony.Tu i ówdzie widać robotę bestii - głębokiebruzdy w drewnianych belkach, ślady pazurów na blatach stołów,drewno tak nasiąknięte krwią, \e nie zdołano zmyć jej do czysta.Beowulf przystaje przed potę\nymi drzwiami, przyglądając sięmasywnej sztabie i szerokim, wzmacniającym \elaznym pasom.Hondshew podnosi wzrok znad miecza i widzi Yrsę, dziewczy-nę spod bramy, która szoruje pobliski stół.- Ech, to jest bestia, którą chciałbym przebić ten nocy - chicho-cze, po czym wstaje i wyciąga w jej kierunku miecz.- Nie tymostrzem, rzecz jasna, mam inne, zdatniejsze do takich potyczek.Wiglaf wymierza mu kopniaka w zadek i Hondshew omal sięnie przewraca.- Słuchajcie wszyscy - mówi Wiglaf.- Nie chcemy mieć\adnych kłopotów z miejscowymi ludzmi, jasne? Więcprzynajmniej tej nocy \adnych bójek i \adnego porubstwa.Zrozumiano?Hondshew rozciera sobie pośladek, ale nie przestaje się gapićna Yrsę, która pokazuje mu język.Inny z rycerzy, Olaf, dobrzezbudowany, z szeroką blizną przez lewy policzek, wyciąga sztyleti wygra\a nim cieniom czającym się w kątach sali.- N-n-n-nie p-p-planowałem \adnego po-po-po-porubstwa -mówi.- Có\, ja p-p-planowałem - przedrzeznia go Hondshew, siada-jąc i wracając do ostrzenia miecza.46Wiglaf marszczy brwi i stara się nie zauwa\ać, jak piersi Yrsyrozpierają jej sukienkę.- Hondshew, chocia\ raz udawaj, \e słuchasz, co do ciebie mó-wię.Zaledwie pięć dni temu po\egnałeś \onę.- Pięć dni! - wykrzykuje Hondshew.- Na wzdęte jądraOdyna.nic dziwnego, \e lędzwie mi płoną!Rycerze wybuchają gromkim śmiechem.Yrsa przerywa pracę isłucha.Rubaszny męski śmiech, tu pod drewnianym belkowaniemHeorotu, to dzwięk miły jej uszom.Pokrzepia ją i budzi nadzieję.Zerka ukradkiem na Beowulfa, wcią\ zajętego oględzinami drzwi,i modli się w duchu, \eby przynajmniej połowa zuchwałych, fan-tastycznych opowieści, które słyszała na jego temat, okazała sięprawdziwa i \eby władza Grendela nad nocną porą dobiegławreszcie kresu.ROZDZIAA 5WydziedziczonyW dali, za wrzosowiskami, które spowija teraz wieczorna mgła, zasędziwym częstokołem lasu, Grendel siedzi w kucki w swojejjaskini nad brzegiem czarnej sadzawki.Nieopodal le\ą gnijącezwłoki jednego z zabitych rycerzy Hrothgara.Grendel staranniewybiera co lepsze kąski i wrzuca do wody.Wiele dziwnychstworzeń zamieszkuje mroczne, podwodne głębiny.Czasem, gdydoskwiera mu samotność, Grendel wywabia je na powierzchnię,rzucając kawałki swoich zdobyczy, które przyciągają wygłodniałepaszcze.Tego wieczoru woda roi się od ślepych węgorzyalbinosów, które przypłynęły całą ławicą, ka\dy co najmniej takdługi, jak wysoki jest dorosły mę\czyzna, i gruby jak słuppalisady, o długich szczękach, naje\onych ostrymi jak igły zębami.Rzucają się łapczywie na kąski, którymi Grendel je przynęcił,walczą między sobą o największe kawałki.Troll patrzy wspienioną wodę, ubawiony zajadłością białych węgorzy.Czuje sięrazniej w ich towarzystwie.Kiwa się w przód i w tył, mrucząc podnosem powolną, smętną, niemal pozbawioną melodii śpiewkę,którą albo sam kiedyś uło\ył, albo zasłyszał pewnego wieczoru,śpiewaną przez ludzi.Ju\ nie pamięta.W lewej ręce ściska złamaną dzidę, na której ostrzu zatkniętajest rozkładająca się głowa rycerza.Oczy wyjadło robactwolęgnące się bujnie w odchodach, gnijących szczątkach i błotnistejziemi jaskini, \uchwa zwisa krzywo, przednie zęby są wyłamane.Grendel nachyla oderwaną od ciała głowę nad zmąconą wodą.- Ajajaaaj! - piszczy cienkim głosem, naśladując ludzką mowę.48- Ajajaaaj! Ach, co za straszne, okropne stworzenia! Zjedzą mniecałkiem, zjedzą! - Chichocząc pod nosem, nachyla się do uchamartwego rycerza. I kto się teraz śmieje? Kto się śmieje? Ja,Grendel, się śmieję, ot co!Nagle jeden z olbrzymich węgorzy wyskakuje w górę, syczącjak wą\, odrywa zwisającą szczękę i większość tego, co zostało ztwarzy, i z głośnym chlupotem wpada z powrotem do wody.Grendel rechocze z zachwytu.- Aj, aj! Zjadł moją śliczną buzkę! Co ja teraz pocznę? Pięknepanie nie będą mnie ju\ kochać!Inny węgorz wyskakuje z wody, ale tym razem Grendel szybkocofa przynętę, zanim ryba zdą\yła wbić w nią zęby.- Dosyć - mówi karcącym tonem.- Na dzisiaj wystarczy.Zabardzo się utuczycie.Spasione ryby idą na dno i inne ryby jezjadają.Jutro dostaniecie więcej.Nagle ciemna woda zaczyna się burzyć, zdradzając obecnośćkogoś znacznie bardziej przera\ającego.Węgorze umykają doswoich nor.Rozlega się mokry świst, jakby fontannywytryskującej z nozdrzy wieloryba, a zaraz potem bulgot.Zaskoczony Grendel zrywa się na nogi.Pod wpływem panikizaczyna się zmieniać, jego paznokcie wydłu\ają się w długie,zakrzywione szpony, które zawstydziłyby najpotę\niejszegoniedzwiedzia.Kości i mięśnie powykręcanego, zdeformowanegociała zaczynają się przemieszczać i rozrastać, okrągłe,zaczerwienione oczy zwę\ają się, nabierając drapie\nego błysku.Tam, gdzie przed chwilą węgorze walczyły zajadle o kęsy gniją-cego ludzkiego ciała, na Grendela patrzy z wody jego matka.Jejpełne, wilgotne usta połyskują migotliwie, pokrywające je złotełuski promieniują jakimś tajemniczym, wewnętrznym ogniem.- Grrrrendel.- słychać szemrzący głos.Na jej widok troll się uspokaja.Z wolna wraca do dawnej po-staci, co wygląda, jakby się zapadał w siebie.Szpony stają sięznów połamanymi paznokciami.Grendel spogląda w jasne, gadzieoczy matki i widzi w nich swoje odbicie.- Modor? Czy coś się stało?49Matka wynurza się, chwytając długimi, połączonymi błoną pal-cami za wapienny brzeg.- Dziecko, miałam zły sen - mówi [ Pobierz całość w formacie PDF ]