[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak choćbym miał umrzeć i przyjść na świat drugiNawet bym duchem nie chciał wrócić do Kaługi.Słyszysz, nieszczęsne miasto, jak ciebie żegnająPolscy żołnierze, oni ci w twarz plują.Ty polską ręką z gruzów odgrzebana,48Polskim słowem przeklęta bądź i zapomniana!SenTak miło, miło tej nocy mi się śniło.Po prostu dawne czasy, tej nocy nie szumiały lasy.Słyszałem jakieś dziwne tony.Tak! To biły katedralne dzwony.Ach! Ja przecież W i l n o widziałem.Wilno, o które krew przelewałem.Wilno – miasto kochane,Czemuś tak smutne i zadumane.Ach! Wilno, płaczę Wilii falami,Tak tęskni, tak tęskni ono za nami.Tam w Ostrej Bramie Najświętsza Panienka,Obraz odsłaniają, naród przyklęka,I płyną, płyną modlitwy słowa,Błogosławi swe miasto Polski Królowa.W sercu jakiś żal, tęsknota,Rwę się do Ciebie Polsko moja złota!Hej, a przyjdzie wreszcie taki czas,Kiedy pożegnamy przeklęty las,Gdy z okien wagonu popłynie śpiew.Witajcie drodzy, witajcie kochani!Nie poznajecie? To my k a ł u ż a n i e!P o e z j a I b a t a l i o n u r o b o c z e g o*Dzielenie chlebaFantazjo! Swe obrazy zła – ten temat twórz!Co za dziwy się dzieją – któż odgadnie – któż?Loch podziemny podobny do katakumb wnęk,Ledwie wejdziesz paniczny ogarnie Cię lęk.Ciemność wnet ogarnie najbystrzejszy wzrok,Nikły promień światełka zwalcza gęsty mrok.Jakieś straszne postacie cicho siedzą w krąg.Wpatrzeni, zapatrzeni w ruch jedynych rąk,Czujnie śledzą, by jak najmniejszy nie zakradł się błąd,Niespokojni, jakby do prochu ktoś przykładał lont.W jego ręku okropny połyskuje nóż,Co za dziwy wyczynia Mistrz Masońskich Lóż?Albo inny przywódca, bo ktoś „szefem” zwie,Lecz on milczy uparcie – tylko tnie i tnie.Jedna postać na rozkaz zwróciła się w kąt,Jakieś dziwne imiona popłynęły stąd:Wotawa – Kurc – Dolata – Skorwid – Leśku – Krych.A gdy każdy coś dostał, wywoływacz ścichł.Pewnie skarb jakiś wielki otrzymał do rąk,Bo wzruszeniem najwyższym ożywił się krąg.Fantazjo! Przypuszczenia na ten temat rób!Może banda opryszków dzieli krwawy łup!49Albo wyznawców diabła – ze strachu serce drga,W podziemiach jakiejś świątyni – czarna idzie msza?Cóż to za misteria dzieją się bez słów,Wczesnym rankiem, w południe i wieczór znów?Nam, którzy tu siedzą, zgadywać nie trzeba,Tak odbywa się u nas zwykły podział chleb.Obiad w lesieZmęczeni, wygłodniali pchali się kupą,By zmarznięte wnętrzności ogrzać ciepłą zupą,I małą kromką chleba swe siły podtrzymać,By nie zmogła nas praca, nie zniszczyła zima.Oblegliśmy wiadra z naszą szczupłą strawą,Jeden cisnął się w lewo, drugi lazł na prawo.Pchaliśmy się w pośpiechu wśród tłoku i ścisku,By znaleźć jakieś miejsce przy zbawczym ognisku.Ów przykucnął, ten klęknął, inni kręgiem stali,Zimny wiatr mroził plecy, ogień twarze palił,Dym wciskał się do oczu, gryzł je, mglił i mroczył,Wyciskał łzy ze zmęczonych, smutnych naszych oczu.Jedliśmy cieńką zupę bez łyżek, jak wodę.Łyżki? Po cóż nam łyżki? Nawet czasu szkoda!Jedzmy prędko, bo jeszcze czeka nas kasza,A maszyna nadchodzi – nasza czy nie nasza?„85” ! Cóż tak prędko przynieśli ją diabli!Powoli, bez pośpiechu, wracamy do sztabli,Potykając się w śniegu klnie, kto mocny w pysku.Tak się kończy nasz obiad w lesie, przy ognisku.Panis bene merentiumJeśli chodzi o „depe”, to tutejsze „Ruty”W lutym dają za grudzień, a w maju za luty.Ten sposób, choć nie nowy, zaciskania pasów,Umożliwi zebrać żywności zapasów.A genialna metoda nauczy najprościejOszczędności „Konsumy” i wstrzemięźliwości.Najpierw radość, a potem przestrach chwyci,Jak przechować to wszystko – szukasz jakiejś rady,Lecz w głowie powstał mętlik i w chaosu wirze,Majaczą się spiżarnie, jakieś chłodnie, lochy.Aż wreszcie myśl natrętna do głowy przychodzi,Że me skarby bezcenne skradnie sprytny złodziej.Jednakże w końcu problem sam się przez się rozwiąże,Przecie tego wszystkiego tutaj zjeść nie zdążym.Stąd moja do władz naszych jest prośba wielka –Panis bene merentium – przyszlijcie do Wilna.Z jaką radością witać pracy mojej plonyBędą wnuki – ładowne przyjmując wagony.50Kilka charakterystykWięc najpierw Makarewicz – opiszę pokrótceZalety, co cechują naszego dowódcę:Człowiek to z charakterem i ma tę odwagę,Gdzie trzeba ostro zganić kłamstwo, fałsz i blagę.Arkana naszej pracy zna on i prawidła,Jak inni swej władzy nie włazi bez mydła.Spraw naszych nieugięty rzecznik i obrońcaJest z nami od początku – niech będzie do końca!Wysokie sam o sobie ma wielce mniemanie,Do dyskusji na każdy temat chętnie stanie.Nieobca mu jest żadna najzawilsza sprawa,Specjalność wypiek chleba i znajomość prawa.Bolesław Kondratowicz – drużynowy drugi,W stosunku do plutonu ma także zasługi,On życie towarzyskie wśród kolegów krzewi,Sekundują mu dzielnie Leśku, Kurc, Dziedziewicz.W rezultacie karciany hazard srogi„Dzieduszkę” Mrowelskiego postawił na nogi.Za to biedny Dziedziewicz – ongiś smakosz wielki,Zamiast mleczka – zmarznięte je dziś kartofelki,I z wielkim niepokojem listonosza czeka,By czym prędzej znowu przegrać nowy z domu przekaz.Pierwszy jest w każdym dziele, pierwszy w każdej sprawie,Pierwszy w trudzie najcięższym, dyskusji, zabawie.Pierwszy strawę podzieli, pierwszy chleb pokraja,Pierwszy ciebie pochwali, pierwszy ciebie złaja.Pierwszy w ciężkiej potrzebie, czy to dniem czy nocą,Poda rękę życzliwą, przyjdzie Ci z pomocą.Bezpośredni i prosty, arbitralny trochę,Pierwszy Cię znienawidzi, pierwszy Cię pokocha [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl