[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Przyszło mi to do głowy,kiedy zabrzmiał zew.Dobrze, obiecuję!Joanna przytuliła się do niego. Kochaliśmy przecie Kazana! szepnęła miękko.A mógłbyś zabićjego lub ją!Urwała raptem.Nasłuchiwali oboje.Drzwi były nieco uchylone i ponowniedobiegłku nim tęskny zew wilczycy.Joanna skoczyła do drzwi.Mąż podążył za nią.Gdy stanęli w progu, kobieta z trudem oddychając wskazała łąkęzatopioną w księżycowym świetle. Słuchaj! Słuchaj! mówiła. To jej głos! Płynie że Słonecznej Skały!Wybiegła na polanę nie wiedząc nawet, że mąż podąża za nią.Głosnadleciał znowu z daleka, niski, płaczliwy niby jęk wiatru.Joanna zrobiła jeszcze kilkanaście kroków i stanęła w powodziksiężycowych migotali.Zew zabrzmiał po raz trzeci.Wtedy kobietaprzytuliła dłonie do ust i zawołała tak jak przed rokiem. Kazan! Kazan! Kazan!U szczytu Słonecznej Skały Szara Wilczyca, wynędzniała i osłabła odnadmiernego postu, posłyszała głos Joanny i wycie, które właśniezamierzała posłać w przestrzeń, zamarło w krótkim skomleniu.Dalej zaśna północy bury cień mknący szybko przystanąłraptem i trwał bez ruchu niby głaz.Był to Kazan.Po ciele psa przebiegłostry dreszcz.Pies czuł, że tu po dawnemu jest jego dom.Tu żył niegdyś, kochał i walczył.Mgliste wizje minionych czasów nabierały znów określonych barw, przezdolinę bowiem cichy, lecz wyrazny dolatywał głos Joanny.Kobieta wciąż stała jeszcze, blada i zasłuchana, gdy w mlecznej powodziksiężyca dojrzała psa.Sunął ku niej niemal pełznąc na brzuchu, ciężkodysząc i skomląc.Podbiegła mu naprzeciw wyciągając ręce, ze łkaniem prawie szepczącjego imię, a mężczyzna patrzał na tych dwoje bardziej wzruszony, niż tochciał okazać.Joanna tuliła do piersi wielki, kudłaty łeb; pies piszczał nibymałe szczenię.Mężczyzna odwrócił się nieco i spojrzał ku Słonecznej Skale. Tak! Być może. szepnął.Niby w odpowiedzi na jego myśl przez dolinę przeleciał ponownie tęsknyzew Szarej Wilczycy.Kazan błyskawicznie skoczył na równe nogi,niepomny już obecności kobiety, brzmienia jej głosu, pieszczoty rąk.Sekunda i znikł.A Joanna padła na pierś męża, oburącz skłaniając kusobie jego twarz.Mężczyzna utulił ją mocnym uściskiem. Czy rozumiesz, co znaczy: Nie zabijaj ?! Tak, rozumiem! Zwierzęta można zabijać jedynie dla podtrzymaniawłasnego życia!Pogładziła mu twarz miękką dłonią.Zajrzała w oczy oczyma pełnymiblasku gwiazd! Kazan i ona! Ty, ja i dziecko! Czy żałujesz, żeśmy wrócili ? zapytała.Przygarnął ją tak ciasno, że nie mogła rozróżnić słów, które powierzałgęstwie jej włosów.Siedzieli długie godziny przed drzwiami chaty.Leczsamotny zew nie płakał już ze szczytu Słonecznej Skały.Oboje rozumieliznaczenie tej ciszy. Jutro odwiedzi nas znów! przemówił wreszcie mężczyzna.Chodzmy spać, Joanno!Oplótł ją ramieniem i tak weszli do izby.Tej nocy Kazan i Szara Wilczyca mknęli raznie, polując razem przysrebrnym blasku gwiazd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
. Przyszło mi to do głowy,kiedy zabrzmiał zew.Dobrze, obiecuję!Joanna przytuliła się do niego. Kochaliśmy przecie Kazana! szepnęła miękko.A mógłbyś zabićjego lub ją!Urwała raptem.Nasłuchiwali oboje.Drzwi były nieco uchylone i ponowniedobiegłku nim tęskny zew wilczycy.Joanna skoczyła do drzwi.Mąż podążył za nią.Gdy stanęli w progu, kobieta z trudem oddychając wskazała łąkęzatopioną w księżycowym świetle. Słuchaj! Słuchaj! mówiła. To jej głos! Płynie że Słonecznej Skały!Wybiegła na polanę nie wiedząc nawet, że mąż podąża za nią.Głosnadleciał znowu z daleka, niski, płaczliwy niby jęk wiatru.Joanna zrobiła jeszcze kilkanaście kroków i stanęła w powodziksiężycowych migotali.Zew zabrzmiał po raz trzeci.Wtedy kobietaprzytuliła dłonie do ust i zawołała tak jak przed rokiem. Kazan! Kazan! Kazan!U szczytu Słonecznej Skały Szara Wilczyca, wynędzniała i osłabła odnadmiernego postu, posłyszała głos Joanny i wycie, które właśniezamierzała posłać w przestrzeń, zamarło w krótkim skomleniu.Dalej zaśna północy bury cień mknący szybko przystanąłraptem i trwał bez ruchu niby głaz.Był to Kazan.Po ciele psa przebiegłostry dreszcz.Pies czuł, że tu po dawnemu jest jego dom.Tu żył niegdyś, kochał i walczył.Mgliste wizje minionych czasów nabierały znów określonych barw, przezdolinę bowiem cichy, lecz wyrazny dolatywał głos Joanny.Kobieta wciąż stała jeszcze, blada i zasłuchana, gdy w mlecznej powodziksiężyca dojrzała psa.Sunął ku niej niemal pełznąc na brzuchu, ciężkodysząc i skomląc.Podbiegła mu naprzeciw wyciągając ręce, ze łkaniem prawie szepczącjego imię, a mężczyzna patrzał na tych dwoje bardziej wzruszony, niż tochciał okazać.Joanna tuliła do piersi wielki, kudłaty łeb; pies piszczał nibymałe szczenię.Mężczyzna odwrócił się nieco i spojrzał ku Słonecznej Skale. Tak! Być może. szepnął.Niby w odpowiedzi na jego myśl przez dolinę przeleciał ponownie tęsknyzew Szarej Wilczycy.Kazan błyskawicznie skoczył na równe nogi,niepomny już obecności kobiety, brzmienia jej głosu, pieszczoty rąk.Sekunda i znikł.A Joanna padła na pierś męża, oburącz skłaniając kusobie jego twarz.Mężczyzna utulił ją mocnym uściskiem. Czy rozumiesz, co znaczy: Nie zabijaj ?! Tak, rozumiem! Zwierzęta można zabijać jedynie dla podtrzymaniawłasnego życia!Pogładziła mu twarz miękką dłonią.Zajrzała w oczy oczyma pełnymiblasku gwiazd! Kazan i ona! Ty, ja i dziecko! Czy żałujesz, żeśmy wrócili ? zapytała.Przygarnął ją tak ciasno, że nie mogła rozróżnić słów, które powierzałgęstwie jej włosów.Siedzieli długie godziny przed drzwiami chaty.Leczsamotny zew nie płakał już ze szczytu Słonecznej Skały.Oboje rozumieliznaczenie tej ciszy. Jutro odwiedzi nas znów! przemówił wreszcie mężczyzna.Chodzmy spać, Joanno!Oplótł ją ramieniem i tak weszli do izby.Tej nocy Kazan i Szara Wilczyca mknęli raznie, polując razem przysrebrnym blasku gwiazd [ Pobierz całość w formacie PDF ]