[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był przemoczony, wymyty do czysta, a wystająca z okna na piętrzegałąz świerku nie wyglądała już na jakąś upiorną rękę, tylko na połamane drzewo, i tyle.Chodziła podomu z uśmiechem, sprawdzając, jakie szkody poczyniła burza.W zasadzie nic wielkiego, poza tągałęzią w oknie.Z czynnej budki telefonicznej przy Twierdzy Artykułów Spożywczych zadzwoniła do agentkinieruchomości, pani Ryan, która powiedziała, że zaraz zawiadomi towarzystwo ubezpieczeniowe iludzi od usuwania drzew, a Becky może się niczym nie martwić, bo wszystkie koszty zostaną pokryte.Potem wróciła do domu i obeszła go jeszcze raz, co zabrało jej około dwudziestu minut, ale niezauważyła innych szkód.Wreszcie, około południa, światło się zapaliło, lodówka głośno zamruczałai wszystko wróciło do normy.Jednak po chwili w holu i salonie światło zgasło.Krótkie spięcie,pomyślała i zaczęła się zastanawiać, gdzie jest skrzynka z bezpiecznikami.Najprawdopodobniej wsuterenie, do której wchodziło się z kuchni.Zapaliła świecę i otworzyła drzwi do sutereny.Strome,drewniane schody niknęły gdzieś w dole.No to ekstra, pomyślała, jeszcze do tego wszystkiego spadnę i skręcę kark na tych chwiejnychschodach.Jednak zejście było szerokie, solidne i zupełnie bezpieczne.Odczuła ogromną ulgę.Naliczyła dwanaście stopni.Podłoga była nierówna - zimny, wilgotny beton.Podniosła świecę irozejrzała się dokoła.Z góry zwisał sznurek.Pociągnęła za niego, usłyszała pstryknięcieprzełącznika, ale żarówka się nie zapaliła.To pewnie ten sam obwód, pomyślała.Podniosła świecę ioświetliła ścianę po prawej stronie schodów.Panowała tam wilgoć i pachniało pleśnią.Weszła wmałą kałużę.No tak, przecieki po burzy.Znalazła wreszcie skrzynkę z bezpiecznikami na ścianienaprzeciw schodów.Obok stały sterty brudnych, wilgotnych skrzynek.Włączyła niesprawnybezpiecznik i pod sufitem zabłysła stuwatowa żarówka.Stare meble, z lat czterdziestych, a niektórepewnie jeszcze wcześniejsze, spiętrzone były pod przeciwległą ścianą.Stało tu też pełno pudeł,wszystkie bardzo duże, oznaczone spłowiałym, rozmazanym ręcznym pismem.Podeszła tam, żeby odczytać jakiś napis, kiedy rozległo się głośne dudnienie.Zamarła z przerażenia.Skąd pochodził ten odgłos? Przypomniały jej się wszystkie koszmarypoprzedniej nocy i słowa Sama: Dom, w którym straszy.Ta przeklęta, pełna zgnilizny suterena była prawdziwym gabinetem cieni.Obróciła się szybko, słysząc łoskot - dochodził gdzieś z rogu, niedaleko miejsca, w którym stała.Patrzyła, jak ściana zaczyna falować i cegły rozsypują się po podłodze, pozostawiając czarną dziurę.Stała nieruchomo, patrząc na dziurę w murze.To ją zdziwiło.Ten dom był bardzo stary, bardzomocny.Dlaczego coś takiego nagle się wydarzyło? Pewnie ściana została osłabiona przez liczneburze, a wczorajsza zadała jej ostateczny cios.Mogła się też do tego przyczynić panująca tu wilgoć.Podeszła tam, przemykając pomiędzy skrzynkami, obok ogromnego kufra, który pochodził pewniez lat dwudziestych.Zwiatło tu nie dochodziło, więc podniosła świecę i zajrzała do dziury.I głośno krzyknęła.7Czarny otwór w ścianie sutereny wypluł szkielet wraz z odłamkami cementu, kawałkami cegiełoraz gęstym kurzem, który powoli osiadał na podłodze.Wyciągnięta ręka szkieletu dotykała prawie jej stopy.Becky upuściła świecę i odskoczyła dotyłu.Patrzyła na tę rzecz, która leżała niecały metr od niej.Ktoś nieżywy i to już od dawna.To - nie,to nie było to - to była kobieta, która nie mogła już nikomu zrobić krzywdy.Białe dżinsy i krótki różowy top przykrywały kości, które rozsypałyby się po podłodze sutereny,gdyby nie przytrzymywały ich obcisłe ciuchy.Z lewej stopy zwisała tenisówka, biała skarpetka byławilgotna i spleśniała.Lewa ręka ledwie trzymała się reszty.Głowa odpadła i potoczyła się trochędalej.Becky stała bez ruchu, patrząc na szkielet, świadoma, że kimkolwiek była ta kobieta, to kiedyśoddychała, śmiała się, była ciekawa, co jej przyniesie przyszłość.Była młoda, stwierdziła Becky.Kim była? Co robiła w ścianie sutereny Jacoba Marleya?Ktoś ją tam zamurował, żeby zniknęła na zawsze.Teraz zostało tylko trochę kości, pokrytychzapleśniałymi białymi dżinsami i różowym topem.Becky wolno wróciła na górę.Była cała zakurzona, serce mocno jej biło.Wciąż miała przedoczami tę czaszkę, której pewnie nie zapomni do końca życia.Tych pustych oczodołów.Wiedziała,że teraz nie ma już wyboru.Zadzwoniła do biura szeryfa na Zachodniej Ulicy Cykuty i poprosiła godo telefonu.- Tu Ella - usłyszała w słuchawce głęboki, chropawy, prawie męski głos - głos palaczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Był przemoczony, wymyty do czysta, a wystająca z okna na piętrzegałąz świerku nie wyglądała już na jakąś upiorną rękę, tylko na połamane drzewo, i tyle.Chodziła podomu z uśmiechem, sprawdzając, jakie szkody poczyniła burza.W zasadzie nic wielkiego, poza tągałęzią w oknie.Z czynnej budki telefonicznej przy Twierdzy Artykułów Spożywczych zadzwoniła do agentkinieruchomości, pani Ryan, która powiedziała, że zaraz zawiadomi towarzystwo ubezpieczeniowe iludzi od usuwania drzew, a Becky może się niczym nie martwić, bo wszystkie koszty zostaną pokryte.Potem wróciła do domu i obeszła go jeszcze raz, co zabrało jej około dwudziestu minut, ale niezauważyła innych szkód.Wreszcie, około południa, światło się zapaliło, lodówka głośno zamruczałai wszystko wróciło do normy.Jednak po chwili w holu i salonie światło zgasło.Krótkie spięcie,pomyślała i zaczęła się zastanawiać, gdzie jest skrzynka z bezpiecznikami.Najprawdopodobniej wsuterenie, do której wchodziło się z kuchni.Zapaliła świecę i otworzyła drzwi do sutereny.Strome,drewniane schody niknęły gdzieś w dole.No to ekstra, pomyślała, jeszcze do tego wszystkiego spadnę i skręcę kark na tych chwiejnychschodach.Jednak zejście było szerokie, solidne i zupełnie bezpieczne.Odczuła ogromną ulgę.Naliczyła dwanaście stopni.Podłoga była nierówna - zimny, wilgotny beton.Podniosła świecę irozejrzała się dokoła.Z góry zwisał sznurek.Pociągnęła za niego, usłyszała pstryknięcieprzełącznika, ale żarówka się nie zapaliła.To pewnie ten sam obwód, pomyślała.Podniosła świecę ioświetliła ścianę po prawej stronie schodów.Panowała tam wilgoć i pachniało pleśnią.Weszła wmałą kałużę.No tak, przecieki po burzy.Znalazła wreszcie skrzynkę z bezpiecznikami na ścianienaprzeciw schodów.Obok stały sterty brudnych, wilgotnych skrzynek.Włączyła niesprawnybezpiecznik i pod sufitem zabłysła stuwatowa żarówka.Stare meble, z lat czterdziestych, a niektórepewnie jeszcze wcześniejsze, spiętrzone były pod przeciwległą ścianą.Stało tu też pełno pudeł,wszystkie bardzo duże, oznaczone spłowiałym, rozmazanym ręcznym pismem.Podeszła tam, żeby odczytać jakiś napis, kiedy rozległo się głośne dudnienie.Zamarła z przerażenia.Skąd pochodził ten odgłos? Przypomniały jej się wszystkie koszmarypoprzedniej nocy i słowa Sama: Dom, w którym straszy.Ta przeklęta, pełna zgnilizny suterena była prawdziwym gabinetem cieni.Obróciła się szybko, słysząc łoskot - dochodził gdzieś z rogu, niedaleko miejsca, w którym stała.Patrzyła, jak ściana zaczyna falować i cegły rozsypują się po podłodze, pozostawiając czarną dziurę.Stała nieruchomo, patrząc na dziurę w murze.To ją zdziwiło.Ten dom był bardzo stary, bardzomocny.Dlaczego coś takiego nagle się wydarzyło? Pewnie ściana została osłabiona przez liczneburze, a wczorajsza zadała jej ostateczny cios.Mogła się też do tego przyczynić panująca tu wilgoć.Podeszła tam, przemykając pomiędzy skrzynkami, obok ogromnego kufra, który pochodził pewniez lat dwudziestych.Zwiatło tu nie dochodziło, więc podniosła świecę i zajrzała do dziury.I głośno krzyknęła.7Czarny otwór w ścianie sutereny wypluł szkielet wraz z odłamkami cementu, kawałkami cegiełoraz gęstym kurzem, który powoli osiadał na podłodze.Wyciągnięta ręka szkieletu dotykała prawie jej stopy.Becky upuściła świecę i odskoczyła dotyłu.Patrzyła na tę rzecz, która leżała niecały metr od niej.Ktoś nieżywy i to już od dawna.To - nie,to nie było to - to była kobieta, która nie mogła już nikomu zrobić krzywdy.Białe dżinsy i krótki różowy top przykrywały kości, które rozsypałyby się po podłodze sutereny,gdyby nie przytrzymywały ich obcisłe ciuchy.Z lewej stopy zwisała tenisówka, biała skarpetka byławilgotna i spleśniała.Lewa ręka ledwie trzymała się reszty.Głowa odpadła i potoczyła się trochędalej.Becky stała bez ruchu, patrząc na szkielet, świadoma, że kimkolwiek była ta kobieta, to kiedyśoddychała, śmiała się, była ciekawa, co jej przyniesie przyszłość.Była młoda, stwierdziła Becky.Kim była? Co robiła w ścianie sutereny Jacoba Marleya?Ktoś ją tam zamurował, żeby zniknęła na zawsze.Teraz zostało tylko trochę kości, pokrytychzapleśniałymi białymi dżinsami i różowym topem.Becky wolno wróciła na górę.Była cała zakurzona, serce mocno jej biło.Wciąż miała przedoczami tę czaszkę, której pewnie nie zapomni do końca życia.Tych pustych oczodołów.Wiedziała,że teraz nie ma już wyboru.Zadzwoniła do biura szeryfa na Zachodniej Ulicy Cykuty i poprosiła godo telefonu.- Tu Ella - usłyszała w słuchawce głęboki, chropawy, prawie męski głos - głos palaczki [ Pobierz całość w formacie PDF ]