[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ratować życie, to był jedyny problem!Zwariowałam chyba, co mi do łba strzeliło, żeby tak ruszyć?!!!Samobójczyni!!!W popłochu przypomniałam sobie, że według spostrzeżeńdroga z góry zaraz za mostkiem zaczynała się podnosić.Czy jaw ogóle dotrę do tego mostka w całości?! Ile to jest kilometrów,do diabła, spod palmy nie dało się wyliczyć!Z włosem zjeżonym dęba na głowie, z sercem w gardle, beztchu, usiłowałam za wszelką cenę opanować sytuację."Jeśliwyjdę z tego żywa, jadę na rajd do Monte Carlo! pomyślałamz determinacją. Mięta z bubrem to będzie!!!" W ostatniejchwili wyhamowałam przed następnym nawrotem, lewe kołaprzeleciały mi prawie w powietrzu.Przepaść nie miała żadnegozabezpieczenia, co zwiększyło grozę przedsięwzięcia.Trudno,złapią mnie czy nie złapią, wszystko jedno, ja muszę zapalićsilnik! Ja chcę jeszcze żyć!!!Przed najbliższą pętelką wyhamowałam prawie do końca,całą skórą czując niechęć hamulców do moich poczynań.Przeczołgałam się dookoła skały z szybkością pięciu kilometrówna godzinę.Do następnego wirażu miałam jakieś piętnaściemetrów zwyczajnego łuku na mordę w dół."Tu zapalę albozginę" pomyślałam w rozpaczy.Puściłam pedał, zrobiłamwszystko równocześnie, sprzęgło, bieg, gaz, hamulec& !!! Cichypomruk silnika zabrzmiał w moich uszach jak pienia anielskie,szarpnięcia prawie nie poczułam, trójka była w sam raz! Istnycud, że w takiej chwili pamiętałam o tej różnicy w biegach!Zeszłam na dwójkę i poczułam się nieco pewniej.Dopiero terazpojęłam w pełni to wycie na wysokich obrotach za każdymrazem, kiedy samochód wjeżdżał i wyjeżdżał.To nie była droga, to nie była nawet serpentyna.To byłajakaś upiorna karuzela z przeszkodami! Według licznikaprzejechałam zaledwie osiem kilometrów, a czułam się, jakbymodbyła podróż z Lizbony do Władywostoku i z powrotem.Gdzie, u diabła, jest ten mostek?!Najgorsza była nieznajomość trasy.Nie miałam pojęcia, cozobaczę za chwilę, za następnym załomem skały.Niekiedyhamowałam niepotrzebnie.Niekiedy byłam o włos odkatastrofy, przy czym groziło mi na zmianę rozbicie się okamienną ścianę albo runięcie na zbity pysk w przepaść.Rozstroju nerwowego można było dostać od samychniespodzianek.Niemniej ciągle jeszcze jechałam i ciągle niesłyszałam warkotu nad głową.Do mostku, jak się okazało, było 26 kilometrów.Przejechałam przezeń bez przeszkód i otarłam pot z czoła.Dalej były znów zakręty śmierci, ale dla odmiany na lekkimwzniesieniu.Wiedziałam, że potem powinnam pojechać znóww dół, do tego czegoś, o czym nie wiedziałam, czym jest."Słyszeć, to mnie słyszą chyba w Kurytybie pomyślałam zniesmakiem. Ciekawe, dlaczego mnie jeszcze nie gonią".Przewidywałam wprawdzie co najmniej dwie godziny luzuod chwili, kiedy odkryją moją ucieczkę, dwie godziny rozlazłegolenistwa w upale, ale nie brałam pod uwagę hałasu silnika ipełna słuszność moich przewidywań w tej sytuacji byłaby zbytpiękna, żeby mogła być prawdziwa.Powoli zaczynałam przystosowywać się do tej koszmarniemęczącej drogi.Usiłowałam nawet zwiększać szybkość, comiało ten rezultat, że zdrapałam lakier z jednego zadniegobłotnika.Wiłam się między skałami jak zygzakowata żmija, cojakiś czas porykując silnikiem niczym zraniony bawół.Myśl oosobliwości tego skrzyżowania zoologicznego była mi nikłąpociechą.Czterdzieści kilometrów! Gdzieś tu chyba powinno być tocoś.To może być jakaś pułapka, którą zdążyli już zamknąć,trzeba uważać&Przede mną nie wiadomo jakim cudem pojawił się nagleodcinek prostej, wyjątkowo długi, chyba ze sto metrów.Prowadził lekko pod górę, a zaczynał się przewężeniem,obudowanym jakąś konstrukcją."Jeszcze im za szeroko& !" pomyślałam z obrzydzeniem, rzuciłam okiem w lusterko i naglezrozumiałam, że właśnie Widzę to coś, na co czekałam.Zkonstrukcji opadł na szosę szlaban.Nie był to zwykły szlaban,tylko stalowa kratownica wysokości chyba z półtora metra.Dreszcz mi przeleciał po plecach, na myśl, że mogło mi tozlecieć akurat na głowę!Szlaban niezbicie wskazywał, że rozpoczęła się pogoń irzeczywiście w kilka minut potem usłyszałam warkothelikoptera.Równocześnie skończył się asfalt i zaczęłazwyczajna, kamienista, górska droga.Uznałam to za znak, żewyjechałam z granic mapy świetlnej, która kończyła się tuż zaszlabanem.Teraz musiałam wprowadzić w czyn starannie obmyślonypodstęp.Nisko lecieć nie mogą, bo guzik zobaczą, droga kryjesię między skałami i helikopter musi się wznieść bardzowysoko, żeby ogarnąć wzrokiem jej duży odcinek.Skorowyjechałam z granic mapy, to nie wiedzą już, gdzie w tej chwilijestem.Trzeba się oddalić możliwie szybko&Jechałam jeszcze jakiś czas z narażeniem życia, więcejpatrząc za siebie w niebo niż przed siebie na drogę.Wreszcieuznałam, że helikopter pojawi się lada chwila i nie ma co siędłużej wygłupiać.Wybrałam sobie nawis skalny, pod którympanował głęboki cień i tam się zatrzymałam.Prawie w tym samym momencie zza skał wypłynąłhelikopter, a za nim drugi.Warczały jak dzikie! Musiał tamwidać zapanować niezły popłoch, jeśli zrobili taki idiotyzm!Oba helikoptery razem w powietrzu, gdzie sens, gdzie logika,oba razem będą musiały zejść po paliwo!Warcząc okropnie i głusząc wszystko przeleciały nade mną ipopłynęły dalej, zapewne wzdłuż drogi.Panika zmąciła imumysły! Wykorzystałam to natychmiast, nie mogli mnie w tejchwili widzieć, ruszyłam z jedną tylko myślą: byle donastępnego cienia!Zdążyłam przejechać dwa zakręty i znów zatrzymałam siępod skałą.Helikoptery wracały, szły nisko, po krótkiej chwiliznów zniknęły za skałami za mną.Ruszyłam, patrząc wlusterko ustawione na niebo i uprzytomniłam sobie, że ogólniebiorąc jest znacznie łatwiej.Widocznie najgorszy odcinek drogito był ten pod samą rezydencją.I ja to zamierzałam wpierwszej chwili przejechać w nocy, bez świateł i na zgaszonymsilniku!!! Szaleństwo!!!Ujechałam nawet dość duży kawałek, skała niejako szła mina rękę, cały czas zasłaniając mnie właśnie od ich strony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ratować życie, to był jedyny problem!Zwariowałam chyba, co mi do łba strzeliło, żeby tak ruszyć?!!!Samobójczyni!!!W popłochu przypomniałam sobie, że według spostrzeżeńdroga z góry zaraz za mostkiem zaczynała się podnosić.Czy jaw ogóle dotrę do tego mostka w całości?! Ile to jest kilometrów,do diabła, spod palmy nie dało się wyliczyć!Z włosem zjeżonym dęba na głowie, z sercem w gardle, beztchu, usiłowałam za wszelką cenę opanować sytuację."Jeśliwyjdę z tego żywa, jadę na rajd do Monte Carlo! pomyślałamz determinacją. Mięta z bubrem to będzie!!!" W ostatniejchwili wyhamowałam przed następnym nawrotem, lewe kołaprzeleciały mi prawie w powietrzu.Przepaść nie miała żadnegozabezpieczenia, co zwiększyło grozę przedsięwzięcia.Trudno,złapią mnie czy nie złapią, wszystko jedno, ja muszę zapalićsilnik! Ja chcę jeszcze żyć!!!Przed najbliższą pętelką wyhamowałam prawie do końca,całą skórą czując niechęć hamulców do moich poczynań.Przeczołgałam się dookoła skały z szybkością pięciu kilometrówna godzinę.Do następnego wirażu miałam jakieś piętnaściemetrów zwyczajnego łuku na mordę w dół."Tu zapalę albozginę" pomyślałam w rozpaczy.Puściłam pedał, zrobiłamwszystko równocześnie, sprzęgło, bieg, gaz, hamulec& !!! Cichypomruk silnika zabrzmiał w moich uszach jak pienia anielskie,szarpnięcia prawie nie poczułam, trójka była w sam raz! Istnycud, że w takiej chwili pamiętałam o tej różnicy w biegach!Zeszłam na dwójkę i poczułam się nieco pewniej.Dopiero terazpojęłam w pełni to wycie na wysokich obrotach za każdymrazem, kiedy samochód wjeżdżał i wyjeżdżał.To nie była droga, to nie była nawet serpentyna.To byłajakaś upiorna karuzela z przeszkodami! Według licznikaprzejechałam zaledwie osiem kilometrów, a czułam się, jakbymodbyła podróż z Lizbony do Władywostoku i z powrotem.Gdzie, u diabła, jest ten mostek?!Najgorsza była nieznajomość trasy.Nie miałam pojęcia, cozobaczę za chwilę, za następnym załomem skały.Niekiedyhamowałam niepotrzebnie.Niekiedy byłam o włos odkatastrofy, przy czym groziło mi na zmianę rozbicie się okamienną ścianę albo runięcie na zbity pysk w przepaść.Rozstroju nerwowego można było dostać od samychniespodzianek.Niemniej ciągle jeszcze jechałam i ciągle niesłyszałam warkotu nad głową.Do mostku, jak się okazało, było 26 kilometrów.Przejechałam przezeń bez przeszkód i otarłam pot z czoła.Dalej były znów zakręty śmierci, ale dla odmiany na lekkimwzniesieniu.Wiedziałam, że potem powinnam pojechać znóww dół, do tego czegoś, o czym nie wiedziałam, czym jest."Słyszeć, to mnie słyszą chyba w Kurytybie pomyślałam zniesmakiem. Ciekawe, dlaczego mnie jeszcze nie gonią".Przewidywałam wprawdzie co najmniej dwie godziny luzuod chwili, kiedy odkryją moją ucieczkę, dwie godziny rozlazłegolenistwa w upale, ale nie brałam pod uwagę hałasu silnika ipełna słuszność moich przewidywań w tej sytuacji byłaby zbytpiękna, żeby mogła być prawdziwa.Powoli zaczynałam przystosowywać się do tej koszmarniemęczącej drogi.Usiłowałam nawet zwiększać szybkość, comiało ten rezultat, że zdrapałam lakier z jednego zadniegobłotnika.Wiłam się między skałami jak zygzakowata żmija, cojakiś czas porykując silnikiem niczym zraniony bawół.Myśl oosobliwości tego skrzyżowania zoologicznego była mi nikłąpociechą.Czterdzieści kilometrów! Gdzieś tu chyba powinno być tocoś.To może być jakaś pułapka, którą zdążyli już zamknąć,trzeba uważać&Przede mną nie wiadomo jakim cudem pojawił się nagleodcinek prostej, wyjątkowo długi, chyba ze sto metrów.Prowadził lekko pod górę, a zaczynał się przewężeniem,obudowanym jakąś konstrukcją."Jeszcze im za szeroko& !" pomyślałam z obrzydzeniem, rzuciłam okiem w lusterko i naglezrozumiałam, że właśnie Widzę to coś, na co czekałam.Zkonstrukcji opadł na szosę szlaban.Nie był to zwykły szlaban,tylko stalowa kratownica wysokości chyba z półtora metra.Dreszcz mi przeleciał po plecach, na myśl, że mogło mi tozlecieć akurat na głowę!Szlaban niezbicie wskazywał, że rozpoczęła się pogoń irzeczywiście w kilka minut potem usłyszałam warkothelikoptera.Równocześnie skończył się asfalt i zaczęłazwyczajna, kamienista, górska droga.Uznałam to za znak, żewyjechałam z granic mapy świetlnej, która kończyła się tuż zaszlabanem.Teraz musiałam wprowadzić w czyn starannie obmyślonypodstęp.Nisko lecieć nie mogą, bo guzik zobaczą, droga kryjesię między skałami i helikopter musi się wznieść bardzowysoko, żeby ogarnąć wzrokiem jej duży odcinek.Skorowyjechałam z granic mapy, to nie wiedzą już, gdzie w tej chwilijestem.Trzeba się oddalić możliwie szybko&Jechałam jeszcze jakiś czas z narażeniem życia, więcejpatrząc za siebie w niebo niż przed siebie na drogę.Wreszcieuznałam, że helikopter pojawi się lada chwila i nie ma co siędłużej wygłupiać.Wybrałam sobie nawis skalny, pod którympanował głęboki cień i tam się zatrzymałam.Prawie w tym samym momencie zza skał wypłynąłhelikopter, a za nim drugi.Warczały jak dzikie! Musiał tamwidać zapanować niezły popłoch, jeśli zrobili taki idiotyzm!Oba helikoptery razem w powietrzu, gdzie sens, gdzie logika,oba razem będą musiały zejść po paliwo!Warcząc okropnie i głusząc wszystko przeleciały nade mną ipopłynęły dalej, zapewne wzdłuż drogi.Panika zmąciła imumysły! Wykorzystałam to natychmiast, nie mogli mnie w tejchwili widzieć, ruszyłam z jedną tylko myślą: byle donastępnego cienia!Zdążyłam przejechać dwa zakręty i znów zatrzymałam siępod skałą.Helikoptery wracały, szły nisko, po krótkiej chwiliznów zniknęły za skałami za mną.Ruszyłam, patrząc wlusterko ustawione na niebo i uprzytomniłam sobie, że ogólniebiorąc jest znacznie łatwiej.Widocznie najgorszy odcinek drogito był ten pod samą rezydencją.I ja to zamierzałam wpierwszej chwili przejechać w nocy, bez świateł i na zgaszonymsilniku!!! Szaleństwo!!!Ujechałam nawet dość duży kawałek, skała niejako szła mina rękę, cały czas zasłaniając mnie właśnie od ich strony [ Pobierz całość w formacie PDF ]